Uparcie zadawane pytanie „Dlaczego?” wystrzeliło Szymborską w kosmos. Polećmy tam za nią

Pyta się z niepewności – i pyta się dla pewności. Z niewiedzy – i ze sceptycyzmu. Z bezradności zatem – i z nadmiaru świadomości.

22.01.2023

Czyta się kilka minut

Wisława Szymborska / JOANNA RUSINEK
Wisława Szymborska / JOANNA RUSINEK

Wielkie są uroszczenia pisarzy. Franz Kafka na przykład, jak zapewnia George Steiner, przywłaszczył sobie literę K. Każdy wielbiciel potwierdzi. Literę R, eksplozywny dodatek do pewnego brzydkiego słowa, przejął Alfred ­Jarry. S/Z, rzecz wiadoma, zwędził Roland ­Barthes. Ten i ów próbował uprowadzić kolor. Bolesław Leśmian i Julian Tuwim od wieku walczą o własność zieleni.

Przebiła ich wszystkich jednak Wisława Szymborska. Sięgnęła mianowicie po znak przestankowy. Stworzyła najściślej pytajną poetykę w historii literatury polskiej. Nikt bodaj nie pytał więcej. Na przykład: „Zdumienie” z tomu „Wszelki wypadek” – 17 znaków zapytania. „Portret z pamięci” z tomu „Tutaj” – 39 znaków zapytania. „Konszachty z umarłymi” z tomu „Ludzie na moście” – 37 znaków zapytania plus jeden domyślny. Na 25 wersów!

Pod- i nadwiedza

Pytanie „Dlaczego?”, dla niej fundamentalne, jest jednakowoż wieloznaczne. Pyta się z niepewności – i pyta się dla pewności. Z niewiedzy – i ze sceptycyzmu. Z bezradności zatem – i z nadmiaru świadomości. Pierwszy wariant skojarzyć można ze wczesnym zbiorem „Pytania zadawane sobie” (1954). Powinno być, nieprawdaż, „Pytania do siebie”. Dziwna stylistyka tytułu zdradza, zdaje się, wymuszoną (wszędzie ta gra o władzę) i uwewnętrznioną – wbrew sobie – niższość pytającej wobec tych, co to wiedzą wszystko na pewno i pytać nie potrzebują.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Cała twórczość Georges’a Pereca jest wyrazem szaleńczej potrzeby przykrycia luk we wspomnieniach, stworzeniem sztucznego ruchu tam, gdzie pozostały tylko marazm i pustka >>>>


Kolejny tom, „Wołanie do Yeti” (1957), otwiera również zdanie pytajne: „Co takiego zrobił Izaak, / proszę księdza katechety?” („Noc”). Formuła niepewności ukrywa tu, kamufluje pewność: „Czeka Pan Bóg / i z balkonu chmur spoziera, / czy się ładnie, czy się równo / stos zapali”. Sceptyczka już wie, co sądzić o ofierze Abrahama. Albo odwrotnie: sceptyczką uczyniła ją właśnie ta opowieść.

Pytanie „Dlaczego?” będzie odtąd sygnałem pewności rozgrywanej jako niepewność, sceptycyzmu w masce niewiedzy. I rozmnoży się nadzwyczajnie, obejmie swoją dyskretną ekspansją znaczne terytoria wiersza. Gdyż pytajnik to znak (i oznaka) kryzysu. A w tym zbiorze kryzysy wiary religijnej, wiary politycznej, a pewnie i ówczesnej wiary miłosnej zbiegły się w czasie. Od „Wołania do Yeti” – jak ją czytam – twórczość Szymborskiej „wyjęzyczać” będzie stan świadomości w kryzysie. Wciąż między pod- i nadwiedzą.

Co bowiem gorsze: nie wiedzieć czy wiedzieć za wiele? Pierwsze arcydzieło Szymborskiej, wiersz „Jeszcze” z „Wołania do Yeti”, żywi się tym dylematem – a biegnie tak: „W zaplombowanych wagonach / jadą krajem imiona, / a dokąd tak jechać będą, / a czy kiedy wysiędą / nie pytajcie, nie powiem, nie wiem”. A wie podmiotka liryczna, wie płaczka żałobna, tyle że wie aż za bardzo, boleśnie za bardzo. Tak bardzo za bardzo, że wolałaby nie wiedzieć. Wiedząc – nie wiedzieć. Wiedząc – nie powiedzieć. Jak my wszyscy w takich razach. Wiersz nazywa się wróżebnie „Jeszcze”, a owo „Jeszcze” jeszcze trwa i trwać będzie. My zaś z nim, między niewiedzą a wiedzą. Niewiedzą skłamaną, wiedzą nieodwracalnie i haniebnie zewnętrzną. Jak to się nazywa? Otóż to się nazywa fałszywa świadomość. Z dużej chmury (krematoryjnej) mały deszcz – czytamy. „Suchy czas”. Owszem, można pytać: „Dlaczego? Dlaczego?”. Przyjmijmy, że to powołanie poezji.

Na tle tak właśnie „skrojonej” poetycko niewiedzy wyłania się nowo zrodzona pewność. Znajdziemy w „Wołaniu do Yeti” bowiem jeszcze jeden wiersz, powiedzmy, programowy: „Rehabilitacja”. Po 1956 r., w popaździernikowym sezonie były w modzie takie – złudne skądinąd – rozwiązania problemów personalnych. Niewinnie straceni „wracają do imion, / do pamięci narodu, do wieńców i braw”. Programowe są tu jednak dwa wersy początku. Naraz z pióra szarej redakcyjnej myszki z Krakowa, niepierwszorzędnej (w hierarchiach środowiskowo-obecnościowych) poetki, spływa, schodzi zdanie masywne jak rozpalona lawa, nieodwołalne, zmiatające wszystko przed sobą i na polu walki-wiersza tężejące w monument. Nikt nie powiedział tego mocniej, pewniej. Przeczytajcie, proszę, na głos:

 

Korzystam z najstarszego prawa wyobraźni
i po raz pierwszy w życiu przywołuję zmarłych.

 

Oto właśnie antropologiczne powołanie poezji. Wypowiedziane z ­całym przeczuciem potęgi sprawczej słowa. Gdyż jest coś – czytamy – co stoi za mną, mówiącą. Coś, na czym mogę i mam prawo się oprzeć. Coś archaicznie bezwzględnego, wiecznego. W to właśnie należy wierzyć, to jest starsze od bogów i bóstw doczesnych, to istnieje na pewno. Tylko jak się z tej misji wywiązać (nie bez dystansu, humoru, ironii)?

Uparcie ponawiając pytanie „Dlaczego?”.

Pytania semantyczne

Zacznijmy od bilansu w wierszu „Spis” z późnego zbioru „Chwila” (2002): „Sporządziłam spis pytań, / na które nie doczekam się już odpowiedzi, / bo albo za wcześnie na nie, / albo nie zdołam ich pojąć”. Świat nie pozostawia zbyt wiele miejsca pytaniom. Zbywa je ogólnikami życie codzienne („Dlaczego mam raka?” – „Dlatego”); odsuwa etyka ­(„Dlaczego nie wolno zjadać się nawzajem?” – ­„Dlatego”); lekceważy estetyka („Dlaczego piękny jest złoty podział?” – „Dlatego”); i tak dalej. „Znowu i tak jak zawsze, (…) / nie ma pytań pilniejszych / od pytań naiwnych” – podsumowuje taki stan rzeczy wiersz „Schyłek wieku” z tomu „Ludzie na moście” (1986).

Filozofia – jako jedyna bodaj – daje pytaniom nadzieję, uchylając im boczną furtkę. Proszę wybaczyć tę scjentyficzną prozę: „Właściwym sposobem rozstrzygania zagadnień filozoficznych jest nadanie im formy pytań semantycznych, która pozwala wydobyć z pytania sensowną treść” – ­streszcza pogląd Kazimierza Ajdukiewicza Leszek Kołakowski w „Filozofii pozytywistycznej”. Książce, która – mam podejrzenie – stanowiła lekturę Szymborskiej. Bądź co bądź jej niepokoje są wzorcowymi niepokojami pozytywistów – i zachwyty, i rozpacze takoż.

Nie odpowiedzi mają więc być sensowne, lecz właśnie pytania! W zbiorze „Sól” (1962) narodziny sensu odsłania – po szymborsku – wiersz „Notatka [I]”. Za „fabułę” ma wizytę w muzeum paleo­antropologii. Sąsiedztwo draśniętego kamienia i czaszki prowokuje refleksję patrzącego/patrzącej, że posiadacz tej puszki mózgowej mógł już, być może, skojarzyć „skrzesaną iskrę” z gwiazdą: „przestrzeń porównania / zachowała się dobrze”. I nic innego jak owa przestrzeń „to, co nie ma powiek, / otworzyła w nas”. Myśl nie ma powiek: póki trwa, patrzy. Raz zrodzona, musi myśleć się dalej. Przełom uczłowieczenia – domniemywa poetka – dokonał się między odkryciem metafory a jego konsekwencją: ideą związku przyczynowego. Ktoś, kto pierwszy ten skok myślowy wykonał, tym samym nauczył się pytać. Nie przypadkiem wiersz domyka – tak – pytanie o ciąg dalszy: „Ubyliśmy zwierzętom. / Kto ubędzie nam”. Między myślą o genezie myśli a myślą o jutrze ludzkości rozciąga się przestrzeń pytań. I w niej to rodzą się pytania semantyczne.

Tego rodzaju sprawami nikt się w naszej poezji (zwłaszcza z takim myślowym wdziękiem) nie zajmował. Pytanie ­„Dlaczego?” wystrzeliło, by tak rzec, Szymborską w kosmos. W strefy rzadko zwiedzane przez polskich poetów. „Gdzież ja się to znalazłam – / od stóp do głowy wśród planet” – konkluduje sławny wiersz o przenicowanej nicości z tomu „Wszelki wypadek” (1972). Za pytaniami poetki czytelniczka z zacięciem detektywistycznym widzi cienie jej nieklasycznych lektur: „Problemy” (był kiedyś taki miesięcznik), „Science et Vie”, „National Geographic”, „Forum”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Zapędy do podboju kolejnych stref naszego czasu wolnego współczesny Disney dziedziczy w prostej linii od swego założyciela Walta. W ostatniej dekadzie wszechobecność i monopol tej korporacji stają się niepokojące >>>>


Tak, drodzy państwo, nie ma ciekawości wstydliwej, erudycji gorszej, wiedzy zakazanej poetom. Konsekwencje takiej edukacji są jednak bardzo poważne. Gdyż nie tylko o sprawy międzyplanetarne się rozchodzi. Spojrzenie ludzkie wikła się w stały konflikt ze spojrzeniem nieludzkim – a może lepiej: zaludzkim. Nie tylko tym od zwierząt i wszelkich istot ożywionych (znamy z tego Szymborską, owszem), lecz także tym od bezlitosnej świadomości naukowej późnych dekad XX wieku: astrofizyki, teorii gier, archeologii, teorii liczb, statystyki, embriologii, geografii gospodarczej, zoologii ewolucyjnej i teorii chaosu.

Ślad każdej z tych dyscyplin znaleźć można w niejednym wierszu. Mogliby komentować je specjaliści, używający śmiało pojęć takich, jak „granica ciągu częstotliwości zdarzeń”, „przestrzeń probabilistyczna”, „anizotropia czasu”, „zmienna losowa”, „estymacja”, „prognoza ostra”, „proces gałązkowy”, „prawo serii”, „enumeracja”, „ekwipartycja”, tudzież aforyści od formuł typu: „prawdopodobieństwo nie stosuje się do zbiorów nieskończonych”. Wbrew pozorom nie żartuję (przedstawmy sobie taki stolik dyskusyjny wiersza). Szymborska, naprawdę oczytana, odrzuca wszelki finalizm, antropocentryzm, pokusy mnogich ideologii, teodyceę; odpycha tratwę utopii, naiwność postępu. Pora na przykład.

O źródłach inwencji poetki wiele mówią niektóre z jej „Lektur nadobowiązkowych”, gdzie od czasu do czasu znaleźć można zawiązki wierszy. Z 1970 r. pochodzi omówienie książki Kurta Pollaka „Uczniowie Hipokratesa”. W uwagach recenzentki wyczuwam niepokój: „Każdy krok w dziedzinie medycyny to przecież nowa kwestia nie tylko techniczna. (…) Reanimacja, która czasem przywraca akcję organizmu, nie przywracając jasnej świadomości. Przedłużanie życia niekiedy równoznaczne z przedłużaniem tortury agonii...”.

Ściśle współczesny tym dylematom okazuje się wiersz „Spacer wskrzeszonego”. Jego tragiczny bohater, wielki uczony, „już umarł trzy razy”. Dzięki wysiłkom lekarzy jego „Głęboko uszkodzony po wypadku mózg” ułomnie daje wyraz doznaniom: „Lewa prawa, jasno ciemno, drzewo trawa, boli jeść”. I doda dwa do dwóch z wynikiem dwa. Wszystko to tresura – autentyczne jest tylko wyrywanie się pacjenta do „przepędzanej stąd” niani, opiekunki z dzieciństwa. Otóż jest to historia prawdziwa: tak właśnie po wypadku drogowym w roku 1962 potraktowany został (w sekrecie) genialny fizyk sowiecki Lew Landau (1908-1968). Przeżył – jeśli nazwać to można przeżyciem – w takim stanie jeszcze sześć lat. Sprawa wyszła na jaw po przyznaniu mu, ku wielkiej irytacji władzy, Nagrody Nobla – tej nie mógł odebrać. Po jego zgonie fizycy zachodni rozpuścili języki, pojawiły się krytyczne publikacje.

Nie wiem, czy „nierumianą” nianię dopisała bohaterowi Szymborska, lecz jasne, że uczyniła z niej wcielenie popędu śmierci. A jednocześnie – jak dojmująca to scena – mało kto potrafi tak związać w wierszu nagą grozę losu, tajemnicę bycia, dyskretne współczucie i takież wzruszenie.

Dialogi

Spór humanistyki z jej przeciwieństwem podsuwał Szymborskiej wciąż nowe koncepty. Choćby wiersz „Pogoń”, monolog lunonauty ze zbioru „Wszelki wypadek”: „Wiem, że powita mnie cisza, a jednak”. Bo jednak chciałoby się, żeby ktoś tam był – albo choć pozostawiał ślady. „Rozumiem, że nie po to chodzę po księżycu, / żeby szukać pierścionków, pogubionych wstążek”. Zresztą i tak ci „oni” z wiersza „wszystko zawczasu zabierają z sobą”. Niestety, podnieść można tylko kamyk. Selenici i skafandryci nigdy się nie spotkają. A przecież ziemska tradycja wróżyła coś więcej: „cóż mówić o pałacach srebrnych i ogrodach, / czcigodnych starcach, sprawiedliwych prawach, / mądrości w kulach z kryształu”.

Kto robił takie nadzieje? Ano ten, kto wymyślił przemądrych i prawych Selenitów: długonosy kawaler Savinien de Cyrano de Bergerac, autor „Podróży komicznej do Państw i Cesarstw Księżyca” (1650), upowszechnionej przez polski przekład z 1956 roku. Niestety, lot Apollo 11 w roku 1969 do reszty odebrał nam Selenitów, pozostawiając wstydliwy nieco żal, godny wiersza. By ów żal podzielić, trzeba jak widać wiedzieć, z kim dialoguje poetka. Niech stanowi to wstęp do jej dialogów.

Pierwszy taki dialog ma za partnera jeden z najbardziej znanych wierszy Norwida, „W Weronie” (ok. 1847). Pamiętamy: spadająca nad siedzibami szekspirowskich kochanków gwiazda to nie łza niebios, lecz – jak „ludzie mówią, i mówią uczenie” – po prostu kamień, przybysz znikąd, ani znak z góry, ani symbol: zwykły kosmiczny śmieć. Za sprawą nauki więź ludzi i ciał niebieskich, mikro- i makrokosmosu, rozprzęgła się na zawsze. Nie warto już na widok spadającej gwiazdy wypowiadać życzeń. Cóż za roztajemniczenie! I tu włącza się Szymborska wierszem „Spadające z nieba” („Wszelki wypadek”), dowodząc, że może być gorzej. Gdyż teraz nawet kamienie przestały być wiarygodne. Coraz trudniej o prawdziwy! „W sierpniowe noce / nie wiesz, czy gwiazda spada, czy rzecz inna. / I nie wiesz, czy to właśnie rzecz, co spaść powinna”. O – dwie spadły, lecz tylko jedna pochodzi z ogona komety; ta „druga, obok, ma defekt silnika”. Nawet kamienia, na który tak kręcił nosem Norwid, pozbawia nas cywilizacja, zaśmiecająca kosmos.

Nie mniej sprawnie polemizuje Szymborska z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską, Anną Świrszczyńską, Mironem Białoszewskim, a zwłaszcza ze Zbigniewem Herbertem. Dość porównać wiersz tego ostatniego „U wrót doliny” (1957), gdzie zmartwychwstanie w Dzień Sądny w Dolinie Jozafata przybiera kształt selekcji na rampie w Auschwitzu, z wierszem Szymborskiej „Nad Styksem” (1977): cóż za rywalizacja mrocznych wyobraźni!

Są jednak i osobliwsze dialogi. Kto właściwie i kogo strofuje w tytułowym wierszu zbioru „Ludzie na moście”? Kto dziwi się planecie, gdzie mieszkańcy „ulegają czasowi, ale nie chcą go uznać” i w akcie śmiesznego buntu przeciw przemijaniu malują takie, jak ten Utagawy, wywrotowe, bo wstrzymane w czasie obrazki? Kto wie, czy – jak w wierszu „Może to wszystko” z tomu „Koniec i początek” – nie stanowimy aby obiektu czyjegoś laboratoryjnego eksperymentu, a kiedy zdarza się coś godnego uwagi, „Ktoś woła w uniesieniu: / Zawiadomić Szefa, / niech przyjdzie i sam popatrzy!”. Warto dawać Szefowi satysfakcję? Do nas to jest mówione? Przez kogo? Wreszcie: skąd ta transmisja przerywana – i czego?

Pozostaje jeszcze jeden rozmówca, a ściślej rozmówczyni. „Natura obdarzyła nas znaczną zdolnością rozmawiania z samymi sobą” – mówił w 1580 r. Michał Montaigne, jeden z przyjaciół Szymborskiej. Z tego daru natury hojnie czerpała w poezji. Ba, doprowadziła do perfekcji sztukę rozdzielania siebie, obchodzenia siebie „skrajem przepaści cieńszej niż włos”, innymi słowy: wyosabniania z siebie władz tak nieosobnych, jak choćby pamięć lub zmysł – i zasiadania z nimi do rozmowy. Nawet zdając się mówić do kogoś (bliskiego po tamtej stronie) – udziela głosu medytacji nad sobą.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Nie są to odwiedziny w martwym muzeum, ale wycieczka pełna niespodzianek. Wprowadza w świat często mroczny – ale jakich dobrych mamy przewodników! LEKTOR o książce "HALANDŻA. OPOWIADANIA MODERNISTÓW WĘGIERSKICH" >>>>


I choć w wierszach przemawiają różne byty (istoty i nie-istoty) – zwykle zwracają się do niej. Stąd zdarza się jej notować same połówki zdań: reszta w domyśle. Albo i udziela samych odpowiedzi, jak w wierszu „Możliwości” z tomu „Ludzie na moście”. [Lubisz psy?] „Wolę koty”. [Lubisz fotografie?] „Wolę stare ilustracje w prążki”. [Lubisz wierzyć?] „Wolę mieć zastrzeżenia”. Aż po końcowe: „Wolę nie pytać, jak długo jeszcze i kiedy”. Jest to rodzaj pytań opukujących istotę rzeczy, jaką dla niej stanowi losowość – obiektywna, więc pozamoralna. Przypadek – bohater mnóstwa wierszy, zmora i fascynacja Szymborskiej. Na samej granicy zrozumienia. A właściwie już poza.

Autoportret

Nie szafowała, mówiąc oględnie, w wierszach własnym wizerunkiem. Lecz wiersze te bywają szyfrowane. I nagle – najrzadsze z najrzadszych – przez moment widać poetkę jak żywą. Coś w tym rodzaju dzieje się w wierszu „Rzeczywistość wymaga” z tomu „Koniec i początek”.

Wiersz to z gatunku posępniejszych. Opowiada, że każda niemal piędź ziemi była niegdyś pobojowiskiem przesiąkłym krwią, lecz wymóg rzeczywistości sprawia, że tego nie pamiętamy, nie wiemy; pamięć ludzka krótka i niecierpliwa, życie zaś, jak wiadomo, ma swoje prawa. Nieraz więc tam, gdzie konano w mękach, „w nagłej potrzebie / kuca się dziś pod krzaczkiem”. Ano, cóż powiedzieć, trudno. Lecz oto – uwaga! – nadciąga ostatnia strofa. „Na tragicznych przełęczach / wiatr zrywa z głów kapelusze / i nie ma na to rady – / śmieszy nas ten widok”. Owszem, niech będzie. Ale zaraz, zaraz: co to za tragiczne przełęcze? Jaki wódz idiota rozgrywał kiedyś bitwę na przełęczy? Przełęcze nie nadają się do bitew.

Historia powszechna zna – jeśli się nie mylę (skorzystam z przywileju pomyłki) – jeden taki przypadek. Jest nim bitwa, a ściślej masakra wojsk sowieckich i sojuszniczych słowackich na Przełęczy Dukielskiej. Jedna z największych – i zapomnianych – katastrof II wojny światowej. Oto cyfrowa „arytmetyka współczucia” w wersji z Wikipedii – wariant pauperum (gdyby się nie było Szymborską, można by z tego zrobić patetyczne serio i wprost świadectwo o wielkiej tragedii): „Od świtu 8 września do 30 listopada 1944 teren ten stał się miejscem walk i pochówku około 99 tys. żołnierzy Armii Czerwonej, głównie Ukraińców, Słowaków, oraz żołnierzy niemieckich. Straty wojsk sowieckich wyniosły ok. 123 000 zabitych, rannych i zaginionych. Wojska czechosłowackie straciły ok. 6500 żołnierzy, natomiast straty niemieckie i węgierskie szacuje się na prawie 70 000 ludzi”.

Czy to tam zawlókł kiedyś, w latach 80., Kornel Filipowicz biedną Wisławę? Widzę ją, jak stoi w łopoczących na wichrze spodniach na szerokim siodle przełęczy wśród zarosłych burzanem okopów i przytrzymuje dłonią biały płócienny kapelusik-budkę. A wiersz, jeszcze niepomyślany, wykluwa się pod tą budką od końca do początku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka, literaturoznawczyni, krytyczka. Autorka dwóch książek akademickich („Stanisław Brzozowski wobec Cypriana Norwida” oraz „Lektura jako spotkanie. Brzozowski – tekst – metoda”) i trzech prozatorskich („Elizje”, „po drugiej stronie siebie”, „Strefa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zmienna losowa