Pożegnanie z Wisławą

W szpitalu powiedziała, że miała bardzo ciekawe życie, dużo przyjaciół – i że się kurczowo tego życia trzymać nie będzie.

15.02.2021

Czyta się kilka minut

Wisława Szymborska w swoim mieszkaniu w Krakowie, marzec 2009 r. / ADAM GOLEC / AGENCJA GAZETA
Wisława Szymborska w swoim mieszkaniu w Krakowie, marzec 2009 r. / ADAM GOLEC / AGENCJA GAZETA

To po mojej śmierci” – zwykła odpowiadać na pytania o sprawy osobiste. Od młodości liczyła się z tym, że ktoś kiedyś prześwietli jej życie. Już w 1946 r. pisała z Zakopanego do Adama Włodka: „Ażeby ułatwić pracę moim pośmiertnym komentatorom, albo lepiej: żeby przekonać ich, że nie mają broń Boże do czynienia z literaturą, postaram się wszystko przedstawić w obrazkach” (list miał formę komiksu). Podpisała się: „Ob. Znakomiciesięzapowiadająca Wisława Sz., Parnas, Oddział Zakaźny (pokój z osobnym wejściem)”. Żart, ale znamienny. Wiele lat później w testamencie powierzyła swoje archiwum (oraz 50 tys. złotych, jakby chciała wynagrodzić kłopot) Bibliotece Jagiellońskiej, rzeczywiście ułatwiając pracę „pośmiertnym komentatorom”.

Pierwsza biografia ukazała się za jej życia, wkrótce po Noblu. „Pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny” Anny Bikont i Joanny Szczęsnej były książką dobrze udokumentowaną i błyskotliwie napisaną, ale z poważnymi lukami. Sama Szymborska poprawiła tekst tak, by – jak piszą Bikont i Szczęsna – „nikogo nie urazić”. I zauważyła, że prezentuje się w nim „bez dramatyzmu”: „Ja mam do ludzi inną twarz, dlatego pokazują mnie od strony anegdotycznej, jako osobę wesołą, która nic, tylko wymyśla gry i zabawy. To, że inni tak mnie widzą, to moja wina. Pracowałam długo na ten wizerunek”.

Kilka miesięcy po śmierci poetki „Pamiątkowe rupiecie” zostały poszerzone i wznowione, stając się książką poważniejszą, ale nadal niepełną. W 2016 r. Michał Rusinek opublikował „Nic zwyczajnego”, bardzo ciekawe wspomnienia z piętnastu lat sekretarzowania noblistce. Wydano korespondencję Szymborskiej z Kornelem Filipowiczem, Zbigniewem Herbertem, Stanisławem Barańczakiem i Joanną Kulmową. Biografii z prawdziwego zdarzenia wciąż jednak nie było.

Wtem przed dziewiątą rocznicą śmierci poetki, bez wielkiego rozgłosu, ukazał się w Znaku solidny (656 stron) tom autorstwa Joanny Gromek-Illg pod tytułem „Szymborska. Znaki szczególne. Biografia wewnętrzna”. Rzecz napisana bez kurateli bohaterki, z dostępem do tysięcy niepublikowanych listów, dokumentów, notatek i pamiątek. A także do świadków, którzy po śmierci Szymborskiej mogli powiedzieć więcej niż za jej życia.

Z takiego materiału powinna powstać książka wybitna, fascynująca, odkrywcza, kontrowersyjna. Niestety, nie powstała. Ale o tym za chwilę.

Końmi na karty

„Znaki szczególne” przynoszą wiele informacji ciekawych i nowych. Pochodzą one głównie z dokumentów i listów – autorka skupiła się raczej na odczytywaniu rękopisów niż na rozmowach ze świadkami. Wypowiedzi tych ostatnich jest mało. Z jednej strony trudno się dziwić, większość bliskich Szymborskiej już nie żyje, z drugiej – na pewno są jeszcze osoby, które mogłyby coś ciekawego dodać albo wyjaśnić zagadkowe fragmenty listów. Szczególnie zastanawia brak głosu Ewy Lipskiej, bliskiej przecież przyjaciółki Szymborskiej i partnerki Włodka.

Zacznijmy od końca, czyli „Aneksu genealogicznego”. Uświadamia on, jak wysoko na społecznej drabinie była rodzina Szymborskiej. Zarówno matka, jak ojciec należeli do herbowej szlachty z bogatą historią. Wisława miała w rodzinie powstańców listopadowych i styczniowych, emigrantów, kupców, urzędników, księży. A nawet poszukiwacza złota: jej dziadek między kolejnymi powstaniami próbował wzbogacić się w Kalifornii.

Rodzinne majątki nie przetrwały do czasów dzieciństwa Szymborskiej, ale i tak miała lepszy start niż większość dzieci dorastających w II RP. Pierwsze lata życia spędziła w dobrach Zamoyskich w Kórniku, potem w kupionej przez rodziców kamienicy w centrum Krakowa, miała nianię-służącą, uczyła się francuskiego i łaciny w dobrej prywatnej szkole. Zacytujmy list, jaki Ichna ­(zdrobnienie od Marychna – aż do 1971 r. Szymborska oficjalnie była Marią Wisławą) wysłała do mamy z wakacji 1938 r. Spędzała je w Domu Świckim w Białowieży, u ciotki i jej męża, wysokiego urzędnika Lasów Państwowych. „Doprawdy więc nie wiem, co robić wpierw. Czy zagłębić się w Prusie, czy dosiąść roweru? Czy słuchać radia, czy patefonu nad wodą? Czy jechać końmi na karty, czy kolejką na polowanie? Miłe zmartwienia, co?”.

Na ile młoda Szymborska zdawała sobie sprawę ze swojego przywileju? Jak to wpłynęło na późniejsze komunistyczne zaangażowanie? Takie pytania w książce nie padają. Dla autorki status Szymborskich jest przezroczysty, czego najlepszym dowodem zabawne skądinąd zdanie: „Żywot kamienicznika nie był usłany różami”.

Niewolnik Wicek

W rodzicach Szymborska miała chyba wzór szczęśliwego związku – choć Annę i Wincentego dzieliła duża różnica wieku, a pobrali się z rozsądku: młoda kobieta bez posagu i dojrzały mężczyzna z dobrą posadą. Po kilkunastu latach małżeństwa w liście do żony Szymborski podpisywał się: „Twój niewolnik Wicek”. A testament zaczął słowami: „Na pożegnanie składam najukochańszej mej małżonce szczere podziękowanie za miłość, dobroć i przywiązanie, jakiem mnie otaczała w ciągu całego naszego jasnego i szczęśliwego pożycia małżeńskiego. Niech jej Bóg błogosławi w życiu i pracy nad wychowaniem i prowadzeniem dzieci”.

Zaglądamy do listów, akt notarialnych i ksiąg rachunkowych, poznajemy szczegóły pracy rządcy zakopiańskich dóbr hrabiego Zamoyskiego i twórcy Fundacji Zakłady Kórnickie. Nie dowiadujemy się natomiast o najciekawszym epizodzie biografii Szymborskiego: był wiceprezydentem Rzeczypospolitej Zakopiańskiej, a więc współpracownikiem Stefana Żeromskiego, prezydenta tej efemerycznej formy polskiej państwowości.

Autorka nie wspomina też, że ojciec Wisławy należał do Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, potem Związku Ludowo-Narodowego. „Poglądy miał pan Wincenty – jeśliby oceniać z dzisiejszego punktu widzenia – konserwatywne; można chyba powiedzieć, że był typowym Polakiem katolikiem starej daty” – pisze, jakby słowo „endek” nie mogło jej przejść przez klawiaturę. Podobnie ze słowem „antysemita”, choć zauważa: „Wojował z Żydami, bo według jego mniemania wykupywali polskie ziemie i domy, chcieli – jak twierdził – zmienić Zakopane w »małą Jerozolimę«. Żydzi skarżyli się na niego u cadyka w Bobowej”.

Psepekna moja Mulko

Dzieciństwo poetki autorka opisuje szczegółowo; Szymborska byłaby pewnie zdumiona, jak wiele udało się odtworzyć na podstawie rodzinnego archiwum. Sama rzadko wspominała o pierwszych latach swojego życia, może ze względu na traumę, jaką była przedwczesna śmierć uwielbianego ojca: Szymborski w 1936 r. zmarł na atak serca, załamany utratą renty z Fundacji Kórnickiej.

Gromek-Illg opisuje i cytuje wiele wzruszających pamiątek, np. list do mamy: „cudowna i psepekna moja Mulko muj Aniołku i pesiosiu toja Ichna 5 i puł latek”. Na tej samej kartce znalazła się zaskakująca informacja: „Dzięcioł zawsze stuka do Drzew Dzięcioł ma gńazd w dziupli”. Brzmi jak zapowiedź zainteresowania Szymborskiej wiedzą przyrodniczą.


Czytaj także: Kalina Błażejowska: Portet w odbiciu


Niewiele nowego dowiadujemy się o wojennych latach Szymborskiej – że była urzędniczką kolejową, chodziła na tajne komplety, podejmowała pierwsze próby literackie i straciła ukochanego z AK, ustaliły już autorki „Pamiątkowych rupieci”. Nowością jest wzmianka o skrytce na strychu kamienicy Szymborskich, w której mieli przeżyć wojnę żydowscy lokatorzy, Imbermanowie. A także informacja, że samym Szymborskim groziło zamknięcie w getcie: „władze niemieckie zainteresowały się obco brzmiącym nazwiskiem panieńskim pani Anny. Najpierw uznano, że Rottermund to nazwisko niemieckie, i zaproponowano jej wpisanie na volkslistę. Kiedy odmówiła, zaczęło się dochodzenie, czy nazwisko nie jest czasem żydowskie. Pani Anna zmuszona była udowadniać, że nie jest Żydówką. Nie wystarczyło świadectwo chrztu w krakowskim kościele. Musiała dostarczyć również świadectwo ślubu kościelnego oraz świadectwo chrztu swojego ojca”. Podobne podejrzenia wracały w życiu Szymborskiej jeszcze kilkakrotnie.

W rozdziale dotyczącym okupacji pojawia się też nieoczekiwane źródło: pele-mele, które Szymborska prowadziła od 1941 r. A w nim taka jej odpowiedź na pytanie o ideał mężczyzny, pokazująca, że już w młodości była ironiczną obserwatorką: „Krawat świetnie zawiązany, / Lśnią od pasty butów końce, / Na paltocie żadnej plamy, / A cylinder – drugie słońce! / (...) Klimcio jest oportunistą / I ideę zyskiem mierzy: / Przed wojną był legionistą, / A po wojnie? To zależy… / (...) Zawsze przed nim prosta droga, / Powściągliwość i metoda, / Nigdy nie obraża Boga, / Jego hasła: umiar, zgoda!”. Ponadczasowe, prawda?

Usta, oczy, szyję, piersi

„Znaki szczególne” opisują kilka dotychczas ukrytych miłosnych relacji Szymborskiej. Niewątpliwym odkryciem jest korespondencja z utalentowanym literacko dwudziestoletnim Żydem, Arturem Wekslerem. Po cudem przeżytej wojnie (uciekł z getta, ukrywał się, pracował w Rzeszy na fałszywych papierach) zdecydował się na emigrację do Palestyny. Z długiej i trudnej podróży słał do Szymborskiej miłosne listy: „Tysiące razy przypominam sobie każdą chwilę spędzoną z Tobą, tysiące razy całuję Twoje usta, oczy, szyję, piersi; (...) przeklinam Cię czasami (...) bo zmuszasz mnie do myśli o powrocie, przynosisz zwątpienie w słuszność całego przedsięwzięcia, odrazę do Żydów”.

Jak i kiedy się poznali – nie wiemy. On poświęcił tej miłości opowiadanie i jeszcze pół wieku później wspominał ich randki; ona przechowała jego zdjęcie i jeszcze w 1986 r. wysyłała mu tomik z ciepłą dedykacją. Niestety syn zmarłego w 2012 r. Wekslera nie zgodził się udostępnić listów Szymborskiej.

Joanna Gromek-Illg cytuje za to obficie listy poetki do Adama Włodka – przez sześć lat męża, przez kolejne trzydzieści dwa przyjaciela. Poznali się w 1945 r. w redakcji „Dziennika Polskiego”: on był redaktorem, ona debiutantką. W styczniu 1947 r. Szymborska sporządziła pismo, podbite pieczęcią ówczesnego miejsca pracy, „Świetlicy Krakowskiej”: „Niniejszym podaje się do wiadomości ob. Adama Włodka, że ob. Wisława Szymborska nie ma ochoty, nie, nie będzie uwiedziona przez wyżej wymienionego. Wszelkie reklamacje z tego tytułu uwzględniane nie będą. Oświadczenie niniejsze ma moc obowiązującą bez względu na to, czy zostanie ono opublikowane w prasie i ogłoszone przez radio, czy nie, aż do dnia 31 stycznia 1999 roku, po czym w wypadku milczącej zgody obu stron ulegnie dalszej prolongacie”.

Pobrali się rok później. Zamiast urządzić wesele, przekazali dwadzieścia tysięcy złotych na Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci.

Zazdrosna jak mrówka

Zaczynał się okres stalinizmu, który Joanna Gromek-Illg najczęściej nazywa „socjalizmem”. Znowu: jakby bała się użyć odpowiedniego słowa. Cytując fragmenty wierszy Szymborskiej z tego okresu, chce pokazać, że choć fałszywe w treści, wystawały ponad ówczesną produkcję. Stara się tłumaczyć Szymborską, jakby moralna ocena była tu najważniejsza i niezbędna. Pisze o „ideologicznym otumanieniu”, by w końcu stwierdzić: „Myślę, że ani przez chwilę nie była konformistką. Dała się rzeczywiście porwać ideologii, tłumiąc swój wrodzony sceptycyzm”. Nawet Bikont i Szczęsna, pisząc swoją książkę za wiedzą i zgodą bohaterki, potraktowały ten fragment jej życiorysu z większym obiektywizmem.

W sprawie donosu na Macieja Słomczyńskiego (w 1953 r. Włodek napisał do UB, że podejrzewa sąsiada o szpiegostwo, co w tamtych czasach mogło się skończyć karą śmierci) nie znajdziemy nowych szczegółów. „Zawikłaną sprawę donosu i agenturalnej działalności męża Szymborskiej starały się obiektywnie naświetlić autorki »Pamiątkowych rupieci« po przestudiowaniu akt Instytutu Pamięci Narodowej” – pisze autorka. Tyle że „agenturalna działalność” to za duże słowo: nie mamy na nią dowodów, a Gromek-Illg nawet ich nie szukała.

Przytacza natomiast nieznaną wcześniej reakcję Szymborskiej na wydaną w 2006 r. autobiografię Sławomira Mrożka, w której napisał o Włodku: „słyszałem o nim brzydkie rzeczy. Że donosił na UB bez względu na przyjaźń, która u Polaków była rzekomo w wysokiej cenie. Na pół w to wierzyłem, na pół nie, to znaczy zachowywałem rezerwę. Taka możliwość nie była wykluczona”. Poruszający jest list 83-letniej Szymborskiej do Mrożka: „Słusznie uprzedzałeś mnie w liście, że kilka zdań (o Adamie jako informatorze UB) może mnie zaboleć. Rzeczywiście, zabolały, i to bardzo. Owszem, pojawiła się taka pogłoska, ale dopiero kiedy Adam jako jeden z pierwszych w swoim pokoleniu wystąpił z partii zaraz po likwidacji »Po Prostu«. (...) człowiek na Twoim poziomie nie powinien powtarzać plotek – zwłaszcza drukiem! – o ile nie ma absolutnej pewności, że są prawdziwe. A tej pewności nie masz”. Czy poetka poznała upubliczniony rok później donos Włodka na Słomczyńskiego? W „Znakach szczególnych” nic o tym nie ma.

Dlaczego Szymborska i Włodek się rozwiedli? Autorka sugeruje, że mogło chodzić o jego niewierność. Jak pisze, „nie potrafili być razem, ale też nie rozstali się nigdy całkowicie”. Po rozstaniu zapewniali się nawzajem o wsparciu, miłości i tęsknocie. Eksżona pisała: „To już chyba całe życie tak się będziemy potrzebować, co?”; albo „Po rozwodzie zaczynam być zazdrosna jak mrówka”. Eksmąż: „Komu co do tego, że my się kochamy?”. Do końca życia Włodek pomagał Szymborskiej w remontach, pilnował mieszkania pod jej nieobecność i spędzał z nią wigilię.

Potrzeby i radości małpy

Największe chyba zaskoczenie to informacja o związku poetki z dziennikarzem, krytykiem i późniejszym dyrektorem Starego Teatru Janem Pawłem Gawlikiem. Bikont i Szczęsna wspominały o nim jako „przyjacielu, z którym razem pracowała w redakcji »Życia Literackiego«”. Okazuje, że nie była to przyjaźń, tylko romans (Gawlik miał żonę i dziecko), i to trwający ponad dekadę, dłużej niż małżeństwo z Włodkiem.

Zaczyna się uroczo: od „Księgi życzeń i zażaleń”, do której Gawlik i Szymborska wpisywali wzajemne pretensje. Na przykład: „12 września 1955 odebrano mi pod pozorem pożyczki ołówek i pióro, pozostawiając bez środków do pisania – na szereg dni. Zapytuję, czy postępowanie takie jest zgodne z honorem obywatela Polski Ludowej i czy na takie chuligaństwo nie ma żadnego sposobu. Jestem pracownikiem państwowym, dotychczas niekaranym, cieszącym się życzliwością przełożonych i przychylnością władz. Pochodzenie robotnicze”.


Czytaj także: Kalina Błażejowska: Kocham cię, ale się tym nie przejmuj


Potem jest perwersyjnie. Gawlik występuje jako Małpierz, i to przebranie sprawia mu dziwną satysfakcję: „Tęsknię (...) do pokoju, w jakim odbywa się zawsze wielkie misterium metamorfozy i gdzie w tajemnicy przed ludźmi otrzymuję ogon, futerko i wyzwolony z tej całej konwencji, z powszechnego udawania, staję się nareszcie sobą z wszystkimi dobrodziejstwami swobodnego istnienia przy kimś, kto tak jak Ty rozumie wszystkie potrzeby i radości małpy”. W innym liście wspomina o byciu „drapanym i iskanym przez Panią”, a także o tym, jak dobrze jest „w aksamitnym fraczku spełniać różne tam takie polecenia swojej Pani”.

Szybko jednak okazuje się, że Gawlik był partnerem trudnym. Szokujący jest ton listu z 1956 r.: „[w Twoim pokoiku] jest mi najlepiej. (...) Oczywiście nie zawsze. Wtedy tylko, gdy Ty jesteś dobra i miła, co – jak sama wiesz zresztą – nie zdarza się tak często”. Dalej wylicza, co Szymborska ma robić i z kim się zadawać, powątpiewa w jej „rozumek”, a wreszcie grozi: „Żyję teraz jak dziki człowiek, a wiesz, co pierwotni ludzie robią z niewiernymi kobietami? Duszą je. Przypadkowy i sporadyczny wpływ cywilizacji, jakiemu tu ulegam, nie złagodzi z pewnością moich obyczajów, a więc – strzeż się. Nie znasz, Kochana, ani dnia, ani godziny, w jakiej zjawię się, aby Cię ukarać lub wynagrodzić. Bądź więc grzeczna, bardzo grzeczna, pamiętaj – żadne kawy, żadne spacery – nic, co mogłoby stać się początkiem czegoś niedobrego. Bo ja, Wisełko, żyję Tobą i byłoby bardzo niedobrze, gdyby to była wiara bez pokrycia”.

Ciężki głuchy sen

Najważniejsza miłość w życiu Szymborskiej, czyli trwający dwadzieścia trzy lata związek z Kornelem Filipowiczem, została już wcześniej udokumentowana. „Znaki szczególne” przynoszą ściskający gardło opis umierania Filipowicza, u którego na początku 1990 r. wykryto zaawansowanego raka płuc.

Trzy tygodnie przed jego śmiercią Szymborska pisała do przyjaciółki: „Zarówno lekarze, jak i my wszyscy nie mówimy mu, oczywiście, co jest naprawdę, bo po co. Skoro nie ma nadziei, skoro przypadek jest nieoperacyjny i nie nadaje się do leczenia chemicznego itp., jedynym lekiem podtrzymującym chorego na siłach jest brak pewności”. Przyjaciół Kornela, Gizelę i Erwina Szancerów, zapewniała: „Ja oczywiście jestem przy nim i jestem – nie wiem, skąd mi się to bierze – wesoła. Dopiero u siebie w czterech ścianach – ale to nieważne”.

Miesiąc po śmierci Filipowicza pisała do nich: „Jeszcze wstawał (co prawda przy mojej pomocy) do łazienki, jeszcze dzień wcześniej się ogolił, jeszcze rozmawiał, opowiadał mi swoje sny. Umarł we śnie, po prostu niedotlenione serce stanęło w pewnej chwili. A na mnie, właśnie o tej godzinie spadł jakiś ciężki głuchy sen, choć kilka razy w nocy wstawałam. No i nie trzymałam go za rękę w tej ostatniej chwili. (...) chyba do końca miał odrobinę nadziei, że to nie to. Ja oczywiście żyłam z jego wyrokiem śmierci przez 4 tygodnie i przez ten cały czas byłam wesolutka i pełna (wobec niego) dobrej myśli. Teraz dopiero płaczę. Straciłam największą miłość mojego życia”.

Śmierć Szymborskiej opisana jest mniej szczegółowo; nie dowiadujemy się nawet, na co zmarła. „Poetka niedomagała od listopada roku poprzedniego i nie było złudzeń, że wyzdrowieje” – pisze autorka. I cytuje profesora Janusza Stępińskiego, z którym Szymborska spędzała wakacje w Lubomierzu i który nieproszony odwiedził ją w szpitalu: „Poprosiła, bym jej obiecał, że więcej do niej nie przyjdę, bo nie chciała, żebym ją zapamiętał ze szpitala, wolała, żebym pamiętał ją z Lubomierza, ze spotkań u niej… Powiedziała też, że miała bardzo ciekawe życie, dużo przyjaciół – i że się kurczowo tego życia trzymać nie będzie”.

Sączenie jadów

Czas wreszcie napisać o wadach tej książki. Przede wszystkim podtytuł „Biografia wewnętrzna” okazuje się raczej hasłem marketingowym niż informacją o zawartości produktu. Na stronie 589 autorka uznaje wręcz porażkę swojej koncepcji: „jeden z rozmówców powiedział mi, że to, co najważniejsze w życiu Szymborskiej, jest w jej wierszach. I tylko tam. Skłonna jestem przyznać, że tak właśnie jest. (...) wewnętrzne życie Szymborskiej pozostaje dla mnie w dużym stopniu tajemnicą”. Wcześniej wielokrotnie napotykamy podobne refleksje: „Życie prywatne Ichny jest dzisiaj trudną do rozwiązania zagadką”. Albo: „Nie wiem, czy udało mi się (...) zbudować wyrazisty, trójwymiarowy portret wewnętrzny”.

Zamiast zostawić czytelnikom miejsce na własne oceny, Gromek-Illg wdaje się w psychologiczne dywagacje. Czasami wątpliwej jakości: „Na podstawie tych listów można naszkicować portret młodej kobiety, która z jednej strony pragnie kontaktu, poddaje się namiętności, z drugiej jednak – obawia się deklaracji i unika bliskości. Freudysta powiedziałby pewnie, że to zachowanie charakterystyczne dla dziewczyny zranionej czy zdradzonej przez ojca. Ichna, »opuszczona« przez ukochanego tatę w wieku trzynastu lat, idealnie pasuje do tego schematu. Strach przed utratą – nie pozwalający zaangażować się w związek – walczy z budzącymi się uczuciami”.

Inną wadą są powtórzenia, nawet na sąsiednich stronach. Że Szymborska była skryta, autorka pisze chyba kilkanaście razy. Nie rzadziej wspomina o prywatkach na Krupniczej. Najpierw dowiadujemy się, że były organizowane „często wbrew chęciom Adama Włodka, którego rozdokazywane męskie towarzystwo otaczające żonę wyraźnie irytowało”, a potem, że „radosny śmiech prześlicznej dziewczyny wywoływany wierszykami interesującego sąsiada najwyraźniej drażnił jej nie tak błyskotliwego męża, skłaniając go do sączenia jadów”.

Rozdokazywane towarzystwo, sączenie jadów, ale też: swawolny żartowniś, entuzjastyczny preceptor, indywidua ludzkie, szaławiła i obieżyświat – takie zwroty pojawiają się w „Znakach szczególnych” często i chyba całkiem serio.

Potrzeba opłakania

Istnieje przekonanie, że autor biografii twórcy powinien część pracy poświęcić analizom jego dzieł. Ponieważ wymaga to rzadkiego talentu i wiedzy, są to zazwyczaj najmniej udane fragmenty. Świadoma tej pułapki, Joanna Gromek-Illg poezją zajmuje się rzadko: cytuje tylko te wiersze, których treść wprost odnosi się do omawianych zdarzeń czy postaci, i te, które są emblematyczne dla poszczególnych okresów twórczości. Niestety, do cytatów dołącza miniinterpretacje, które często dotyczą całości utworu – żeby więc zrozumieć, co się czyta, trzeba sięgnąć do oryginału.

Największym kłopotem „Znaków szczególnych” jest dopowiadanie oczywistego. Im mniej materiału źródłowego, tym więcej fragmentów typu: „Mimo strasznych okoliczności w czasie okupacji toczyło się życie towarzyskie. Nie można powiedzieć, że płynęło normalnie, ale młodzi ludzie, spragnieni przyjaźni, zabawy, miłości (...) spotykali się, by złapać choć trochę radości życia”; „To, co wydarzyło się w czasie II wojny światowej, było wielkim wstrząsem dla ludzkości, ale ani nie pierwszym, ani nie jedynym. Przemoc, okrucieństwo, cierpienie towarzyszą ludziom od zawsze”. Irytują parafrazy właśnie przytoczonych cytatów z listów. Na przykład: „»Wyszperałam (...) nieznaną książkę Prusa i studiuję ją z uwagą« (...) dowiadujemy się, że dziewczynka czytała Prusa i chyba go lubiła, w każdym razie studiowała z uwagą”. Gdyby uprzątnąć ten słowny styropian, „Znaki szczególne” straciłyby na objętości, ale zyskały na jakości.

Joanna Gromek-Illg nie była przyjaciółką Szymborskiej, ale znała ją jako żona jej wydawcy, bywała z nią na kolacjach i wyjazdach. Uczciwie stwierdza: „przy zbieraniu materiału towarzyszyło mi uczucie bycia nie w porządku wobec osoby, którą znałam i bardzo ceniłam”. A w zakończeniu wyznaje: „gdzieś w głębi serca ukrywałam potrzebę opłakania Wisławy, osoby, która była dla mnie bardzo ważna w dość nieoczywisty sposób. Ta książka jest więc moim pożegnaniem”.

Z potrzeby pożegnania i opłakania mogą powstać wybitne dzieła. Ale raczej nie wybitne biografie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021

W druku ukazał się pod tytułem: Pożegnanie z Wisławą