Strażnicy tradycji

Papież Franciszek unieważnił decyzję poprzednika i utrudnił odprawianie mszy w rycie trydenckim. Sprawa dotyczy czegoś więcej niż sposób sprawowania liturgii. Czy Kościołowi grozi kolejna schizma?

26.07.2021

Czyta się kilka minut

Msza pontyfikalna bp. Josepha Perry’ego w rycie trydenckim, kościół OO. Bonifratrów w Krakowie, listopad 2006 r. / PAWEŁ KULA / PAP
Msza pontyfikalna bp. Josepha Perry’ego w rycie trydenckim, kościół OO. Bonifratrów w Krakowie, listopad 2006 r. / PAWEŁ KULA / PAP

Szesnastego lipca papież Franciszek wydał nowe motu proprio, tj. list apostolski w formie dekretu. Już sam łaciński tytuł dokumentu – „Traditionis custodes” („opiekunowie” bądź „strażnicy Tradycji”) – wielu uznało za przewrotny. Papieski dekret wymierzony jest bowiem w tych, którzy w Kościele rzymskim mienią się najwierniejszymi stróżami tego, co w katolicyzmie uznaje się za źródło Bożego Objawienia równie cenne jak Biblia i nawet w dziecięcych katechizmach nazywa „żywą Tradycją Kościoła”. Chodzi o liturgię.

W nowym liście apostolskim papież zabronił kapłanom sprawować ją według ksiąg liturgicznych sprzed 1970 r. bez specjalnego zezwolenia biskupa (niczego takiego do tej pory nie wymagano). Co więcej: prezbiterzy wyświęceni już po ogłoszeniu „Traditionis custodes”, którzy chcieliby sprawować mszę w formie nazywanej potocznie „trydencką”, również muszą prosić o pozwolenie ordynariusza, ale on może takowe wydać jedynie po konsultacji z Watykanem. Jakby tego było mało, papież zabronił sprawowania mszy trydenckiej w kościołach parafialnych oraz tworzenia kolejnych parafii personalnych w celu odprawiania liturgii w formie starszej niż obecna. Franciszek zalecił również biskupom, by nie dopuszczali do powstawania w swoich diecezjach nowych grup wiernych, którzy pragnęliby uczestniczyć w „tradycyjnych” celebracjach liturgicznych.

Do motu proprio papież dołączył list do biskupów, w którym uzasadnia swoje decyzje. Zasugerował, że działania jego poprzedników – Jana Pawła II, a przede wszystkim Benedykta XVI – w odniesieniu do katolickich tradycjonalistów nie przyniosły pozytywnych skutków. Wydaje się, że w „Traditionis custodes” nie należy widzieć wyłącznie dokumentu, który ma zdyscyplinować, a ostatecznie zlikwidować prężnie rozwijające się tu i ówdzie tradycjonalistyczne odłamy. Chodzi o coś poważniejszego: o nową wizję Kościoła, rodzącą się na zgliszczach dotychczasowych pobożnych ­życzeń. Z każdym rokiem coraz wyraźniej widać, że symbolicznym końcem owego ­kościelnego wishful thinking była abdykacja Benedykta XVI. Decyzja papieża Ratzingera, choć za jej powód powszechnie uznaje się zmęczenie niemieckiego pontifeksa watykańskimi intrygami, była bowiem de facto znakiem klęski modelu Kościoła, który Ratzinger promował po Soborze Watykańskim II.

Reforma i zamęt

Franciszek w liście do biskupów zaznaczył, że „dla wszystkich oczywiste są powody, które skłoniły św. Jana Pawła II i Benedykta XVI do zezwolenia na możliwość używania Mszału Rzymskiego promulgowanego przez św. Piusa V [w 1570 r. – red.], wydanego przez św. Jana XXIII w 1962 r., do sprawowania Ofiary eucharystycznej”. Wedle obecnego biskupa Rzymu jego poprzednikom chodziło o zażegnanie schizmy związanej z ruchem kierowanym przez abp. Marcela Lefebvre’a. Jest to jednak tylko część prawdy: w awansach tamtych papieży wobec tradycjonalistów nie chodziło wyłącznie o promocję wewnątrzkościelnego pojednania. Trudno przecież nie zauważyć, że sam Joseph Ratzinger miał przez lata do posoborowej reformy liturgicznej stosunek mocno sceptyczny.


CZYTAJ TAKŻE

Komentarz PIOTRA SIKORY: Duch dialogu, litera zakazu>>>


Gdy św. Paweł VI 3 kwietnia 1969 r. ogłosił publikację nowego mszału do celebrowania liturgicznych ceremonii, a jednocześnie zakazał – od roku następnego – posługiwania się dotychczas obowiązującym mszałem z łacińską mszą w rycie klasycznym, spowodowało to w Kościele niemałe turbulencje. Rzeczywiście, jak po latach konstatował Ratzinger, „nic takiego nie wydarzyło się nigdy w całej historii liturgii”. Za punkt wyjścia reformy wzięto co prawda konstytucję „Sacrosanctum concilium” Soboru Watykańskiego II, ale mało kto spodziewał się aż takich zmian w formule sprawowania mszy, w liturgii godzin i roku liturgicznym. Sobór nie zadekretował usunięcia łaciny, lecz jedynie zezwolił na równoległe wprowadzenie celebracji w językach narodowych. Bezpośrednio po Soborze wielu biskupów wciąż przypominało kapłanom o trosce o tradycyjne formy pobożności. Obligatoryjne wprowadzenie nowego mszału przez Pawła VI troskę tę uczyniło nieco problematyczną, bo obok zmian w liturgii zaczęto również promować nowe formy muzyki kościelnej i sztuki sakralnej, a także wskazówki dla architektów projektujących świątynie. Wszystko to wzbudziło niemały niepokój.

W opublikowanej w 1998 r. autobiografii „Moje życie” Ratzinger pisał, że mszał obowiązujący od 1970 r. był „przedstawiany jako nowa konstrukcja, przeciwstawiana tej, która uformowała się przez wieki historii”. Musiało więc budzić wątpliwości (i to nie tylko u teologów, ale przede wszystkim wśród szeregowych wiernych), „że zabraniano używania starego [mszału] i w pewien sposób sprawiano wrażenie, że liturgia nie jest już żywym procesem, lecz produktem specjalistycznej erudycji i jurysdykcyjnej kompetencji. W ten sposób powstało rzeczywiście wrażenie, że liturgia jest »robiona«, że nie jest czymś, co istnieje przed nami”.

Ale takie wrażenie z pewnością nie było udziałem wszystkich katolików. Posoborowa reforma liturgiczna została przyjęta z aplauzem w szerokich kręgach wiernych. Inna rzecz, że ogłoszone przez Pawła VI zmiany często odbierano jako zachętę do wprowadzania dalszych, samowolnych innowacji. W wielu przypadkach skutki były opłakane. Powaga liturgicznego sacrum często ginęła, a msze niepokojąco zaczęły przypominać, jak określił to niegdyś Czesław Miłosz, „skautowskie zbiórki”.

W imię „soborowego ducha” usuwano z kościołów – szczególnie w zachodniej Europie i Ameryce Północnej – stare ołtarze, czczone od wieków czy dziesięcioleci obrazy bądź figury świętych, a nawet krzyże (z tłumaczeniem, że „w Kościele nie celebrujemy przecież przez cały rok liturgiczny Wielkiego Piątku”). Wśród wielu wiernych budziło to konfuzję. Nic dziwnego, że w udzielonym w 1996 r. Peterowi Seewaldowi wywiadzie rzece „Sól ziemi” kard. Ratzinger wskazywał na dramatyczne rezultaty tak wprowadzanej reformy liturgicznej.

„Wspólnota, która wszystko, co dotychczas było dla niej najświętsze i najszczytniejsze, ni stąd, ni zowąd uznaje za surowo zakazane, a tęsknotę za tymi zakazanymi elementami traktuje wręcz jako nieprzyzwoitość, stawia samą siebie pod znakiem zapytania. Bo właściwie jak człowiek ma tu jej jeszcze wierzyć? Czy dzisiejsze nakazy nie staną się jutro zakazami? (...) Jestem przekonany, że kryzys Kościoła, jaki obecnie przeżywamy, zależy w dużej części od rozkładu liturgii, którą niekiedy postrzega się jak etsi Deus non daretur – tak jakby w niej nie miało znaczenia to, czy Bóg jest i do nas mówi, czy nas słucha”.

Tradycja i rozwój

Posoborowa reforma liturgiczna stała się jednak faktem, którego nie można było unieważnić. Nie chciało w to wierzyć wielu miłujących mszę „trydencką” tradycjonalistów, którzy uważali, że zainicjowany po Vaticanum II „eksperyment” wkrótce się wyczerpie i Kościół wróci do wyłącznego celebrowania mszy w formule, jaka wedle znanego określenia św. Piusa V z 1570 r. miała trwać w Kościele „po wsze czasy”. Liturgia to przecież zbyt cenny nośnik Tradycji – powtarzali – by miały ją zanieczyszczać miazmaty służące budowaniu własnej tożsamości różnych wewnątrzkościelnych wspólnot, a wywodzące się z popularnej kultury bądź innych źródeł. Co więcej: przywiązanie do łaciny i dawnych form rytualnych może być traktowane jako przejaw – wedle określenia Pawła Milcarka, jednego z najbardziej znanych polskich tradycjonalistów [zob. wywiad na kolejnych stronach – red.] – kościelnej „kontrkultury” względem pogrążającego się w płyciźnie świata i próbującego dogadywać się z takim światem posoborowego Kościoła.


CZYTAJ TAKŻE

"Wiara będzie wydawała nowe owoce – uznaję to. Ale byłoby świetnie, gdyby o ich kształcie decydowało doświadczenie długiego trwania Kościoła, a nie tylko potrzeba wykonania ostatnich dekretów. Nie należymy tylko do tego czasu" - rozmowa z PAWŁEM MILCARKIEM


Czy da się pogodzić taką tradycjonalistyczną diagnozę z posoborową reformą? Ratzinger długo wierzył, że to możliwe, bo rozwój i Tradycja nie powinny być nigdy w Kościele przeciwstawiane. Dlatego w 1998 r. w rozmowie radiowej z Martinem Lochmannem powiedział, że liturgia jest „spotkaniem z tym, czego nie zrobiliśmy sami, i tym samym jest wchodzeniem w wielki dar historii, którego nie wolno mumifikować, który nie powinien podlegać skostnieniu, ale którego nie wolno też po prostu usuwać i który jako rzeczywistość żywa musi nadal żyć”.

Za tymi stwierdzeniami kryło się przekonanie, że zarówno kościelni tradycjonaliści, jak i katolicka większość, która przystała na posoborową odnowę liturgiczną, mają tę samą wizję Kościoła. Przekonanie to dzielił z mianowanym przez siebie prefektem Kongregacji Nauki Wiary Jan Paweł II. W końcu nie wszyscy zwolennicy tradycyjnej liturgii stali się schizmatykami spod znaku abp. Lefebvre’a. Z tego powodu w potwierdzającym schizmę lefebrystów liście „Ecclesia Dei” z 1988 r. polski papież – niewątpliwie pod wpływem Ratzingera – zaznaczył, że „wszędzie należy uszanować nastawienie tych, którzy czują się związani z liturgiczną tradycją łacińską, poprzez szerokie i wielkoduszne zastosowanie wydanych już dawniej przez Stolicę Apostolską zaleceń co do posługiwania się Mszałem Rzymskim według wydania typicznego z roku 1962”.

Święte i szkodliwe

W 2007 r. Benedykt XVI postanowił pójść jednak w kwestii tradycyjnej liturgii dużo dalej niż jego polski poprzednik. Dał w ten sposób wyraz swojej wizji Kościoła, w którym to, co dawne, miało trwać obok tego, co nowe, przyczyniając się do „harmonijnego ubogacenia całości”. W ogłoszonym 14 lat temu liście „Summorum pontificum” napisał, że „Mszał Rzymski ogłoszony przez Pawła VI jest zwyczajnym wyrazem zasady modlitwy (Lex orandi) Kościoła katolickiego obrządku łacińskiego. Jednakże Mszał Rzymski ogłoszony przez św. Piusa V i wydany po raz kolejny przez bł. Jana XXIIII powinien być uznawany za nadzwyczajny wyraz tej samej zasady modlitwy (Lex orandi) i musi być odpowiednio uznany ze względu na czcigodny i starożytny zwyczaj. Te dwa wyrazy zasady modlitwy (Lex orandi) Kościoła nie mogą w żaden sposób prowadzić do podziału w zasadach wiary (Lex credendi). Są to bowiem dwie formy tego samego Rytu Rzymskiego. Jest przeto dozwolone odprawiać Ofiarę Mszy zgodnie z edycją typiczną Mszału Rzymskiego ogłoszoną przez bł. Jana XXIII w 1962 i nigdy nie odwołaną, jako nadzwyczajną formę Liturgii Kościoła”.

Benedykt XVI dodał, że do odprawiania mszy w tym, co nazwał rytem zwyczajnym i nadzwyczajnym, ksiądz nie potrzebuje zgody ani Stolicy Apostolskiej, ani swego ordynariusza. W mszach odprawianych wedle nadzwyczajnego rytu mogli odtąd bez przeszkód uczestniczyć wszyscy wierni. Gdyby zaś katolicy wyrażali taką chęć, możliwe było także powołanie wyłączonych parafii personalnych, w których liturgia celebrowana byłaby tylko w rycie nadzwyczajnym.

Uzasadnienie tych decyzji w odrębnym liście do biskupów stanowi kwintesencję długoletnich eklezjologicznych rozważań Ratzingera. Benedykt XVI zwrócił uwagę na jedność katolickiej wspólnoty, która doznała uszczerbku w wyniku schizmy Lefebvre’a – i na to, że podstawowym charyzmatem oraz zadaniem biskupa Rzymu jest budowanie mostów i zasypywanie podziałów. Papież tłumaczył zatem, że przywrócenie możliwości powszechnego sprawowania starej liturgii „to sprawa wewnętrznego pogodzenia na łonie Kościoła. Gdy spojrzy się w przeszłość, na wszystkie rozłamy, które na przestrzeni wieków dotknęły Mistyczne Ciało Chrystusa, nie można oprzeć się wrażeniu, że w krytycznych momentach decydujących o podziale przywódcy Kościoła nie robili wszystkiego, co mogli, by przywrócić zgodę i jedność”.

Benedykt XVI uważał, że pluralizm liturgiczny nie musi szkodzić wewnątrzkościelnej więzi. Przeciwnie: służyć on może również tak upragnionemu przez Ratzingera stałemu korzystaniu z Tradycji w koniecznych reformach Kościoła. Pluralizm ów nie oznacza bowiem niezgodności doktrynalnej. Miłośników starej liturgii i zwolenników posoborowej reformy może łączyć jedność doktryny (szczególnie wtedy, gdy obie grupy godzą się bez zastrzeżeń na prymat biskupa Rzymu). Dlatego Benedykt XVI konstatował, że „nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy tymi dwoma wydaniami Rytu Rzymskiego. W historii liturgii jest wzrost i postęp, nie ma za to żadnych zerwań. To, co poprzednie pokolenia uważały za święte, świętym pozostaje i wielkim także dla nas, przez co nie może być nagle zabronione czy wręcz uważane za szkodliwe”.

Jakieś wątpliwości u Benedykta XVI co do zezwolenia na dostęp do dawnej liturgii jednak zostały. Nie mógł przecież nie zauważyć, że wielu tradycjonalistów uważa reformy Vaticanum II niemal za herezję, a nową, posoborową liturgię za podstawowy tej herezji wyraz. Papież uznał chyba jednak, że powodem nie jest tutaj doktrynalne odstępstwo, lecz raczej żal za odebranym nagle po Soborze skarbem. Mimo to napisał: „Zbędnym jest dodawać, że by doświadczyć pełnej jedności, kapłani wspólnot przywiązanych do starszej formy nie mogą z zasady wykluczać odprawiania liturgii zgodnie z nowymi księgami. Całkowite wykluczenie nowego rytu nie byłoby zgodne z rozpoznaniem jego jako cennego i świętego”.

Kolejne lata pokazały, że owo wspomniane przez Benedykta XVI rozpoznanie jest w wielu środowiskach ­katolickich tradycjonalistów kompletną iluzją.

Jedność i schizma

W ubiegłym roku Franciszek zlecił Kongregacji Nauki Wiary rozesłanie do wszystkich biskupów na świecie kwestionariusza mającego sprawdzić stosowanie postanowień „Summorum pontificum”. Nie znamy wyników tej ankiety, wolno się jednak domyślać, że papież był nimi zaniepokojony, skoro w liście wyjaśniającym powody ograniczeń w sprawowaniu dawnej liturgii stwierdził, że „możliwość zaoferowana przez Jana Pawła II, a z jeszcze większą wielkodusznością przez Benedykta XVI, mająca na celu przywrócenie jedności ciała kościelnego, z uszanowaniem różnych wrażliwości liturgicznych, została wykorzystana do powiększenia dystansów, zaostrzenia różnic i budowania przeciwieństw, które ranią Kościół i hamują jego postęp, narażając go na ryzyko podziałów”.


CZYTAJ TAKŻE

KS. ADAM BONIECKI: Nigdy nie zapomnę cudownego przeżycia, którym była msza św. odprawiana po raz pierwszy po polsku, twarzą do uczestników.


Najwyraźniej nie dało się już ukryć, że tradycjonaliści nie widzą w liturgii trydenckiej żadnej „nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego”, ale co najmniej alternatywną „formę zwyczajną” lub – w wielu przypadkach – jedyną prawdziwą formę katolickich celebracji. To znaczy, że wbrew Benedyktowi XVI nie chcą rozpoznać w posoborowej liturgii rytu „cennego i świętego”. Co więcej: choć Franciszek o tym nie wspomina, wiadomo, że tradycjonaliści nie poprzestają tylko na przywiązaniu do mszy trydenckiej, ale używają również dawnych formuł do sprawowania innych sakramentów, a także przedsoborowych wydań brewiarza i katechizmów (na co papieskiej zgody już nie było).

Najpoważniejszym problemem jest jednak stałe dyskredytowanie w powiązaniu z celebracją w rycie nadzwyczajnym nauczania Vaticanum II. To właśnie wskazuje Franciszek jako główny powód swoich decyzji, pisząc: „zasmuca mnie instrumentalne używanie Missale Romanum z 1962 r., które coraz bardziej charakteryzuje się rosnącym odrzuceniem nie tylko reformy liturgicznej, ale i Soboru Watykańskiego II, z bezpodstawnym i niemożliwym do obrony twierdzeniem, że zdradził on Tradycję i »prawdziwy Kościół«. Jeśli prawdą jest, że drogę Kościoła należy rozumieć w dynamizmie Tradycji, »pochodzącej od Apostołów, rozwijającej się w Kościele pod opieką Ducha Świętego« („Dei verbum” 8), to Sobór Watykański II stanowi najnowszy etap tego dynamizmu, w którym episkopat katolicki wsłuchiwał się w rozeznawanie drogi, jaką Duch Święty wskazywał Kościołowi. Wątpienie w Sobór to wątpienie w intencje Ojców, którzy na Soborze Powszechnym uroczyście sprawowali swoją władzę kolegialną cum Petro et sub Petro, a w ostateczności wątpienie w samego Ducha Świętego, który prowadzi Kościołem”.

Słowa Franciszka są mocne. Jego zdaniem błędem byłoby podtrzymywanie iluzji doktrynalnej jedności bez krytycznego osądu, jak w praktyce wygląda dziś w Kościele rzymskokatolickim pluralizm liturgiczny.

Wolno się zastanawiać, czy diagnoza przedstawiona przez papieża jest słuszna. Nie chodzi nawet o skutki podjętych właśnie decyzji, które mogą doprowadzić do zerwania łączności z obecnym biskupem Rzymu wielu tradycjonalistycznych środowisk na świecie i do odrodzenia się lefebrystowskiej schizmy w kolejnej, silniejszej niż dotychczasowa postaci. Obok takich środowisk są przecież w Kościele tradycjonaliści, którzy chcieliby zachować jedność formalną i doktrynalną z papieżem. Z tego powodu zakazy Franciszka sprawiają im ból i są uznawane, by użyć słów Milcarka, za zachowania przemocowe. Od papieża usłyszeli bowiem, że nowa liturgia jest jedynym Lex orandi Kościoła.

Rzeczywistość i fikcja

Można jednak widzieć w papieskiej decyzji także kolejny znak ewolucji, jakiej podlega Kościół po abdykacji Benedykta XVI. W 1985 r. w „Raporcie o stanie wiary” kard. Joseph Ratzinger powiedział Vittorio Messoriemu: „Nie ma żadnej możliwości powrotu do przeszłości, tak rozumiana »restauracja« byłaby nie tylko niemożliwa, ale i niepożądana. Kościół idzie naprzód w kierunku dopełnienia historii, wpatrzony przede wszystkim w Pana, który przyjdzie. Jeżeli przez termin »restauracja« rozumie się taką treść, jak odzyskanie wewnątrz nowej wspólnoty zagubionych wartości, to powiedziałbym, że właśnie to jest potrzeba dnia dzisiejszego, zadanie drugiego etapu po soborze. Jednakże słowu »restauracja« my, ludzie współcześni, nadaliśmy taki zakres znaczeniowy, że okazuje się niemożliwe rozumienie go w takim sensie, jaki powyżej wyłożyłem. A przecież słowo to znaczy dokładnie to samo, co słowo »reforma«, jednak zupełnie inaczej nam brzmi”.

Dziś już wiadomo, że „restauracja” – nawet w znaczeniu zakładanym przez Ratzingera – niekoniecznie musi oznaczać w Kościele „reformę”, lecz raczej podtrzymywanie niebezpiecznych, idealistycznych fikcji. Przypadek występujących przeciwko Vaticanum II tradycjonalistów jest w tym kontekście znamienny. Wyszło na to, że w obecnych warunkach ratzingerowska wizja Kościoła – zresztą nie tylko w dialogu i starciu z tradycjonalistami – nie może być realizowana. Tym samym Franciszek potwierdził raz jeszcze symboliczny i dramatyczny wymiar abdykacji Benedykta XVI dla współczesnego katolicyzmu.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2021