Jon Fosse: co przywiodło do katolicyzmu laureata Nagrody Nobla?

W młodości miał problemy z jakąkolwiek teologią i wiarą. Jako 16-latek gwałtownie odciął się od Kościoła luterańskiego, do którego należał od dzieciństwa. Odstręczał go układny racjonalizm kazań i teologicznych eksplikacji. Uznał, że jest ateistą i anarchistą, pociągał go radykalny komunizm.

02.04.2024

Czyta się kilka minut

Jon Fosse po ogłoszeniu literackiej Nagrody Nobla. Norwegia, Frekhaug 6 października 2023 r. // Fot. Helge Skodvin / Getty Images
Jon Fosse po ogłoszeniu Literackiej Nagrody Nobla. Norwegia, Frekhaug 6 października 2023 r. // Fot. Helge Skodvin / Getty Images

W 2012 r. Jon Fosse, norweski pisarz i dramaturg, którego sztuki były już wówczas jednymi z najczęściej wystawianych w teatrach w różnych częściach świata, został zaproszony przez rodzinę Paula Claudela do château de Brangues – posiadłości na południowym wschodzie Francji, nieopodal Grenoble. Tam właśnie Claudel, najsłynniejszy chyba wśród nawróconych na katolicyzm literatów francuskich, spędził ostatnich kilkanaście lat swojego życia. I choć zmarł w Paryżu w 1955 r., przed śmiercią poprosił, by pochowano go właśnie w Brangues. Miejsce to nie jest dziś dostępne dla zwiedzających. Dla Fossego pobyt w odosobnionej, pełnej ciszy posiadłości stał się punktem zwrotnym życia.

Zobaczyć siebie

Od jakiegoś czasu próbował wyjść z alkoholizmu. Doświadczał już stanów delirycznych i czuł, że coraz bardziej zanurza się w odmęty choroby. Miał 53 lata, troje dzieci, był po dwóch rozwodach. Rok przed przyjazdem do Brangues ożenił się po raz trzeci. Jego żona Anna jest Słowaczką. Pochodzi z bardzo pobożnej, katolickiej rodziny. Fosse w posiadłości Claudela poczuł, że sam mógłby przejść na katolicyzm. Nie doświadczył jednak tak gwałtownego tąpnięcia jak osiemnastoletni, zanurzony w scjentystycznym ateizmie swojej epoki Claudel.

Francuz opisywał swoją konwersję na wiarę Kościoła rzymskiego następująco: „Oto jakim był ów nieszczęśliwy młodzieniec, który 25 grudnia 1886 r. udał się do paryskiej Notre-Dame, by uczestniczyć w bożo­narodzeniowym nabożeństwie. Zaczynałem wtedy pisać i z bezbrzeżnym dyletantyzmem sądziłem, że w nabożeństwach katolickich odnajdę odpowiedni bodziec oraz materię do jakiejś dekadenckiej wprawki literackiej. W takim nastroju, rozpychając się w tłumie łokciami, uczestniczyłem w uroczystej mszy bez większej przyjemności. Następnie, nie mając nic lepszego do roboty, poszedłem tam znowu po południu, na nieszpory. Ubrani na biało ministranci oraz alumni niższego seminarium Saint-Nicolas-du-Chardonnet śpiewali pieśń, którą – jak dowiedziałem się później – był »Magnificat«. Stałem w tłumie obok drugiego filaru od wejścia na chór, na prawo od zakrystii. W tym momencie zdarzyło się coś, co zdominowało całe moje życie. W jednej chwili coś dotknęło mego serca i uwierzyłem. Uwierzyłem z tak mocnym przylgnięciem, z takim wzlotem całej mej istoty, z tak potężnym przekonaniem, z taką pewnością niepozostawiającą miejsca na jakąkolwiek wątpliwość, że – od tej pory – żadne rozumowanie, żadna okoliczność mego niespokojnego życia nie były w stanie podkopać mej wiary ani jej dotknąć” (przeł. Julian Rogoziński).

Inaczej niż Claudel, przebywający w château de Brangues Jon Fosse zbliżał się do wiary Kościoła rzymskiego stopniowo. Nie chciał tam korzystać z jakichkolwiek hałaśliwych mediów. W kontemplacji ciszy zaczął po latach pisać prozę. Jak sam opowiada, poddał się wtedy zasadzie wysłuchiwania ciszy. To z niej powoli wychodził rytm i świat z tysiącami prawideł, jakich nie sposób sformułować w schematach ugładzonej logiką typowej, fabularnej narracji.

Z tego świata, jak tłumaczy dziś Fosse, można było tylko ukuć jedno, niekończące się zdanie. W taki oto sposób norweski pisarz mówi dziś o początku powstawania swojego opus magnum – przejmującej „Septologii”, której pierwsze dwie części spolszczyła Iwona Zimnicka, a kolejne dwie ukażą się w naszych księgarniach we wrześniu.

„Septologia” relacjonuje siedem kolejnych dni, zapisanych na ponad 800 stronach, z ograniczoną interpunkcją, bez kończących zdania kropek. Każdy tom zaczyna się od frazy „I widzę siebie” – nieprzypadkowo. Te słowa odnoszą się wprost do różnorakich notacji rzeczywistości w umyśle jednej tylko osoby. W ten sposób odsłaniany jest przed czytelnikami hipnotyczny ruch postrzeżeń, uczuć i myśli.

Podjąć decyzję

W jednym z wywiadów udzielonych już po przyznaniu mu w zeszłym roku literackiej Nagrody Nobla, Fosse tłumaczy, że „tym, co w wielkim stopniu składa się na [jego] powieść, jest użyty w opowieści język czasu – jego bieg do przeszłości i do przodu. I tak można nagle doświadczyć czegoś, co wydarzyło się dawno temu przed wieloma laty. Czas jest rozpostarty, przynajmniej dla mnie, między przeszłością i przyszłością. Jest jak moment, który w pewien sposób zawiera całe życie w siedmiu przywoływanych dniach”.

Nietrudno dostrzec w tym tłumaczeniu norweskiego pisarza reminiscencję XI księgi „Wyznań” św. Augustyna ze słynną konstatacją: „Właściwie nie należałoby mówić, że istnieją trzy dziedziny czasu – przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Może ściślejsze byłoby takie ujęcie, że istnieją następujące trzy dziedziny czasu: obecność rzeczy minionych, obecność rzeczy teraźniejszych, obecność rzeczy przyszłych. Jakieś tego rodzaju trzy dziedziny istnieją w duszy; ale nigdzie indziej ich nie widzę. Obecnością rzeczy przeszłych jest pamięć, obecnością rzeczy teraźniejszych jest dostrzeganie, obecnością rzeczy przyszłych – oczekiwanie” (przeł. Zygmunt Kubiak).

Ruch czasu odsłaniający się w „Septologii” Fossego (w której układzie widzieć można nawiązanie do pierwszego opisu stworzenia w biblijnej Księdze Rodzaju) ma swoje źródło w podobnej do Augustyńskiej intuicji. W owym ruchu Fosse odkrył swoją drogę do nawrócenia.

W trakcie pisania „Septologii”, już po powrocie z Francji w 2013 r., wstąpił do Kościoła rzymskokatolickiego. Ten wybór dla pisarza pochodzącego z kraju, w którym przez wieki luteranizm był religią państwową, a obecnie ponad 50 proc. obywateli uznaje się za ateistów, dla wielu postronnych był nieoczywisty i szokujący.

Jon Fosse podczas ceremonii wręczenia Nagrody Nobla w Sztokholmie. Szwecja, 10 grudnia 2023 r. // Fot. Claudio Bresciani / AP / East News

Odkryć światło

Fosse wychował się w rodzinie, której przodkowie przynależeli do wspólnoty kwakrów. W tej wywodzącej się z purytanizmu szczególnej odmianie chrześcijaństwa wielką wartość przypisuje się osobistemu objawieniu – odkrywaniu w sobie Wewnętrznego Światła. Jednym z kwakierskich krewnych autora „Septologii” był zmarły w 1902 r. norweski malarz romantyczny Lars Hertervig. Jego kontemplacyjne, świetliste pejzaże od dzieciństwa wywierały na pisarzu wielkie wrażenie.

Dziadek, który uważał się za kwakra, choć nie należał oficjalnie do żadnej kwakierskiej grupy, dużo mu opowiadał i o Hertervigu, i o naturalnym, pochodzącym od Boga świetle. Wedle doktryny kwakrów światło to jest bez wyjątku obecne w sercu każdego człowieka. Ono właśnie umożliwia kontakt z Bogiem, aczkolwiek nie wszyscy muszą utożsamiać Go z Chrystusem, bo On ze światłem objawia się także w innych tradycjach religijnych (obecnie można spotkać nawet kwakrów uznających się za niewierzących).

To podstawowe dla prostej, teologicznej doktryny kwakierskiej przekonanie towarzyszyło Fossemu na różnych, czasami bardzo burzliwych i dramatycznych etapach jego życia. Hertervigowi poświęcił wydaną w latach 1995-1996 dwuczęściową powieść „Melancholia”, która naznaczona już jest zwrotem ku mistycznej religijności.

Być gwiazdą rocka

Jednak w młodości Fosse miał duże problemy z jakąkolwiek teologią i wiarą. W wieku lat 16 gwałtownie odciął się od Kościoła luterańskiego, do którego oficjalnie należał od dzieciństwa. Nie znosił autorytarnego sposobu sprawowania władzy nad członkami powierzonych im wspólnot. Odstręczał go układny racjonalizm kazań i teologicznych eksplikacji. Uznał, że jest ateistą i anarchistą, pociągał go radykalny komunizm. Związał się na pewien czas z ruchem hipisowskim. Marzył, by zostać gwiazdą rocka. Dużo grał na gitarze i skrzypcach. Do swoich tekstów poetyckich (dziś ma na koncie 13 tomików) uparcie pisał muzykę.

Po tym okresie nastoletniego buntu, gdy w 1983 r. wydał swoją pierwszą napisaną w języku nynorsk (posługuje się nim obecnie ok. 10-15 proc. społeczeństwa Norwegii; Fosse tworzy w nim konsekwentnie do dziś) powieść „Raudt, svart” („Czerwone, czarne”), kolejne lata wypełnione były dość desperackimi poszukiwaniami duchowymi.

Fosse zachodził do różnych grup religijnych. Trafił m.in. na zebrania kwakrów (gdzie bardzo pociągały go długie chwile ciszy), od czasu do czasu uczęszczał na msze w kościele katolickim w Bergen. W jego wczesnej twórczości daje się jednak zauważyć ten ostry, „heavymetalowy i duchowo ciemny”, jak mówi teraz pisarz, wymiar. Fosse mimo to uparcie próbował szukać czegoś innego, co mogłoby przynieść upragniony, a wciąż nieosiągalny wewnętrzny spokój. Na tej drodze doświadczył wielu samoupokorzeń.

Przeżyć wypadek

Pamiętał przy tym o pewnym wydarzeniu z dzieciństwa, o którym wciąż nie bardzo jest w stanie opowiadać z dystansem. Gdy miał 7 lat, spadł z wysokości i mocno się poranił. „Straciłem wiele krwi – tłumaczy, przywołując tamtą dziecięcą traumę – byłem bliski śmierci. Zobaczyłem coś w rodzaju migoczącego światła, spokojnego i pięknego. Sądzę, że to doświadczenie odmieniło mnie na sposób fundamentalny, być może uczyniło ze mnie pisarza”.

Dziś Fosse jest pewien, że doszedł w swym pisaniu do takiej formy, jaka nie tylko przekłada się na zapis przeżyć z wpisanymi weń religijnymi odniesieniami, ale że takie przeżycia forma ta uruchamia i odsłania. „Skąd się bierze takie pisanie? – zapytuje teraz sam siebie autor „Septologii”. – Kiedy myślę o innych pisarzach, o Becketcie, Traklu czy Bernhardzie, o muzyce Bacha, zastanawia mnie, skąd coś takiego przychodzi. Jak można wytłumaczyć to na sposób materialistyczny? Nie, nie można. W pewnym momencie mojego życia ta duchowa przestrzeń, jakkolwiek ją nazwać, otworzyła się przede mną. Ona z pewnością jest nie do uchwycenia, do zobaczenia. Jednak można ją poczuć i wiadomo, kiedy z nią mamy do czynienia”.

Czytać Eckharta

Do punktu, który przywołuje Fosse, doprowadziła go, jak sam twierdzi, uważna lektura pism Mistrza Eckharta. Szczególnie przemówiły do pisarza zawarte w nich odniesienia do Boga utożsamianego z nicością, z której jednak rozbłyska objawienie tego, co duchowe i co ma swoje źródło w Bogu. W kazaniu XXII Eckharta czytamy o iskrze, w której Bóg przed stworzeniem zrodził najpierw coś niestworzonego, w czym znajdują się prawzory wszystkich rzeczy.

„Iskierka ta jest Bogu tak pokrewna, że stanowi jedyne Jedno, bez żadnej różnicy, i zawiera w sobie prawzory wszystkich stworzeń. Prawzory te są bezobrazowe i ponadobrazowe. (...) Jesteśmy jedynym Synem, którego Ojciec zrodził przed wiekami w ukrytych ciemnościach odwiecznej, nieprzeniknionej głębi. Tam pozostawaliśmy, wewnątrz, w pierwszym początku Pierwszej Czystości, która jest pełnią wszelkiej czystości. Tam spoczywałem od wieków, spowity snem, w ukrytym poznaniu Ojca Przedwiecznego, pozostawałem wewnątrz, niewypowiedziany. Z czystości tej rodził mnie On od wieków jako swego Jednorodzonego Syna, na podobieństwo swego przedwiecznego Ojcostwa, ażebym był ojcem i rodził Tego, z którego się narodziłem. (...) Tak postępuje Bóg: rodzi swego Jednorodzonego Syna w najwyższej części duszy. W tym samym momencie, w którym rodzi we mnie swego Syna, ja rodzę Go z kolei dla Ojca” (przeł. Wiesław Szymona OP).

Z pewnością Eckhart w wyżej przytoczonych zdaniach nie bardzo podąża za katolicką ortodoksją. Mimo to, jak zauważa Fosse, średniowieczny mistyk, którego w Kościele nazywano heretykiem, nigdy nie wyszedł z katolickiej przestrzeni duchowej.

A nauka o iskrze Bożej w każdym człowieku, podobna nieco do kwakierskiego przeświadczenia o Wewnętrznym Świetle, jest być może najważniejszym motywem, w jakim mogą się odnaleźć współcześni, poszukujący po omacku tego, co autentycznie duchowe. Dzięki owemu motywowi światło daje się rozpoznać nawet w największych życiowych ciemnościach.

Wejść w ciszę

Fosse wierzy, że rozpoznanie tego światła nie tylko pomogło mu wyjść z alkoholizmu. Wskutek tego rozpoznania stał się także wierzącym i praktykującym katolikiem. Odkrył bowiem w katolicyzmie kontemplacyjną repetycję, jaka stała się jego udziałem podczas pisania utożsamianego z wsłuchiwaniem się w ciszę. Ten sam rytm, który towarzyszy aktowi tworzenia, gdy uobecnia się to, co wedle autora „Septologii” jest być może w naszym życiu najważniejsze i najprawdziwsze. „Kiedy przychodzę na katolicką mszę – tłumaczy pisarz – wszystkie te teksty liturgiczne powtarzane są na nowo bez ustanku, aż w końcu dochodzimy do ich najświętszego momentu, do Eucharystii, gdzie można czasem (tak samo jak niekiedy na kwakierskich spotkaniach czy w jeszcze innych okolicznościach) poczuć to, co przynajmniej ja mogę nazywać Bogiem”.

„Sam zresztą – mówi dalej Fosse – preferuję raczej mszę łacińską i jeśli to możliwe, właśnie na nią uczęszczam. Nie rozumiem z niej wszystkiego, ledwie ten czy inny fragment. Zatem w ten sposób ten element rytualny staje się także rodzajem ciszy. Sens jest wciąż na nowo powtarzany od 2000 lat. Tak oto w jakiś sposób ów sens nie mówi niczego. Staje się ciszą. I cisza właśnie tak przychodzi. Chyba w moich powieściach i opowiadaniach, w mojej prozie, to powtarzanie pozwala wchodzić ciszy do mojego pisania. I (...) wszystkie przerwy, cisze, pauzy w moich sztukach, bo w dramatach łatwiej pewnie zauważyć to, co dla mnie najważniejsze, przywołują ten sens”.

Fosse jest przy tym świadom swojej odrębności we wspólnocie Kościoła. Nie tylko dlatego, że trafił do niej w bardzo dojrzałym wieku jako były luteranin i człowiek dwukrotnie rozwiedziony. Rodzimych katolików w Norwegii jest nie więcej niż 5 tys. Na msze być może uczęszczają tam bardziej regularnie imigranci z Polski czy Filipin. Jednak pisarz, który przyznaje się do swojej wiary katolickiej, wie, że jego mistyczne inklinacje mogą być uznane przez współwyznawców czy to w ojczyźnie, czy poza nią za heterodoksyjne lub heretyckie.

Mimo to poczucie przynależności do wielowiekowej tradycji, jak zaznacza Fosse, daje mu teraz najlepszą możność kontaktu z wewnętrzną iskrą, z Bogiem. „To dla mnie ważne – konstatuje – że msza jest odprawiana kilkukrotnie w ciągu dnia. Nawet w Oslo można przyjść na nią o 8 rano, po południu czy wieczorem. Można też pójść na mszę gdziekolwiek na świecie. Liturgia jest ta sama, te same słowa, więc czuję się związany w bardzo mocny sposób ze starą, dwutysiącletnią tradycją, która prowadzi wprost do Chrystusa i do Piotra, pierwszego papieża”.

Ratować życie

W ojczyźnie Fossego takie konstatacje przyjmowane są z zażenowaniem. Dość powiedzieć, że norweskie gazety usunęły z opublikowanego w nich tekstu mowy noblowskiej pisarza odniesienia do Boga. Tymczasem papież Franciszek wysłał do autora „Septologii” list, w którym napisał: „W szczególny sposób Twoja zdolność do przywoływania darów łaski, pokoju i miłości Boga wszechmogącego w naszym często zaciemnionym świecie z pewnością wzbogaci życie tych, którzy współuczestniczą w pielgrzymce wiary”.

Autor „Septologii” podkreśla, że ewokacja łaski w pisaniu nie jest dla niego autoekspresją, lecz raczej ucieczką od siebie. Być może dlatego w jego dziełach wielokrotnie pojawia się motyw samounicestwienia. Tym bardziej czuje się zobowiązany, gdy dostaje listy od tych, którzy chcieli odebrać sobie życie.

„W mojej twórczości – podkreślał w Sztokholmie – jest wiele samobójstw. Obawiałem się, że w ten sposób mogłem przyczynić się do legitymizacji samobójstwa. Tym, co poruszyło mnie bardziej niż cokolwiek innego, były osoby, które napisały, że moje pisanie uratowało im życie. W pewnym sensie zawsze wiedziałem, że pisanie może uratować życie, być może nawet uratowało moje własne. A jeśli mogłoby również pomóc w ratowaniu życia innych, nic nie uczyniłoby mnie bardziej szczęśliwym”.

Gdy przeczytałem wydaną właśnie nowelę Fossego „Białość” w tłumaczeniu Iwony Zimnickiej, miałem wrażenie wchodzenia w głębokie i jednocześnie ocalające przed rozpaczą doświadczenie. Rozpoznawałem motywy znane mi z najróżniejszych teologicznych źródeł, ale wiedziałem, że owo rozpoznanie do tego wejścia w ogóle nie jest mi potrzebne.

Jon Fosse BIAŁOŚĆ, przeł. Iwona Zimnicka, ArtRage 2024

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Skąd przychodzi światło