Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Reformę liturgii przyjmowaliśmy z entuzjazmem i niecierpliwością. Konferencja Episkopatu Polski powoli pracowała nad jej polską wersją. Prymas Wyszyński chciał, by teksty były opracowane z największą starannością. Nawet Stolica Apostolska, na skutek pośpiechu, w jakim opracowywano pierwsze wydanie „typicznej wersji nowego mszału” (wyszło w 1970 r.), musiała ogłosić jego drugie wydanie, wprowadzając kilkaset zmian i poprawek. Polska wersja nowego mszału – wydrukowane na małej poligrafii „wydanie studyjne” – ukazała się w roku 1978. Wersję zatwierdzoną przez Rzym mieliśmy w kwietniu 1984 r.
Zachwycała nas wizja nowej liturgii mszy św. To, co było do tej pory, dobrze opisał niemiecki teolog Fritz Tillman (1874–1953) w referacie na kongresie liturgii misyjnej: „Bolesny widok przedstawia udział wiernych w mszach odprawianych w dni powszednie w wielu parafiach. Kapłan ignoruje swoich braci i swoje siostry. Ołtarz odległy od nich czasem o kilkadziesiąt metrów. Kapłan nie zbliża się do nich, nie patrzy na nich; nawet mówiąc »Dominus vobiscum« [„Pan z wami” – red.] oczy ma spuszczone. Nie pozdrawia ich, odwraca się do nich plecami. Przemawia w języku obcym. Słowo Boże czyta dla siebie samego. Modli się sam i wszystko czyni sam. Obcy przybysz mógłby powiedzieć, że na całym świecie nie ma drugiego zebrania, na którym przewodniczący nie patrzyłby na swoich braci, nie pozostawałby w łączności z nimi i nie zwracałby się do nich. Tylko w tej jednej tego nie robi. I to ma być obchód uczty miłości. A przecież na ostatniej wieczerzy wszystko tchnęło wzajemną łącznością, jednością dusz, bratnią miłością, gotowością do usług”.
Nigdy nie zapomnę cudownego przeżycia, którym była msza św. odprawiana po raz pierwszy po polsku, twarzą do uczestników. Było to jeszcze przed zatwierdzeniem polskich przekładów i wprowadzeniem w życie reformy. Kardynał Wojtyła udzielił zgody na te msze św. ad experimentum w duszpasterstwie akademickim. Kiedy z o. Tomaszem Pawłowskim opisaliśmy w „Tygodniku” percepcję nowej liturgii przez młodzież, po powrocie z Konferencji Episkopatu Wojtyła upomniał nas (dobrotliwie) za opowiadanie o eksperymencie na forum publicznym.
My, duszpasterze akademiccy i chyba w ogóle liczni księża, byliśmy zachwyceni reformą i zżymaliśmy się na powolność wprowadzania jej w Polsce. Z niejakim zdziwieniem patrzyliśmy na opory i sprzeciwy lefebrystów i im podobnych.
Dziś rozumiem strategię prymasa. Chodziło nie tylko o staranność. Dziś wiem, jak trudno zmieniać przyzwyczajenia w dziedzinie praktyk religijnych. Wiem np., że w przypadku osób, które nawet w czasie pandemii nie chcą przyjmować komunii św. do ręki, na nic się nie zdadzą żadne argumenty.
STRAŻNICY TRADYCJI
Dziwi mnie minimalizm w korzystaniu z nowej liturgii, np. to, że mimo możliwości wyboru jednej z wielu modlitw eucharystycznych, księża prawie zawsze sięgają po drugą (najkrótszą), o czym świadczą najbardziej sfatygowane stronice w mszale, właśnie z tą modlitwą. Nie wiem też, czemu odmawiane przeze mnie liturgiczne teksty z reguły są zagłuszane śpiewem pieśni. Czy o taki udział wiernych w liturgii chodziło w soborowej reformie? Dziś łatwiej mi zrozumieć rozczarowanie tak stosowaną reformą aniżeli wtedy. Myślę, że papieże Jan Paweł II i Benedykt XVI rozumieli te trudności, i otwierając bezpieczne przestrzenie dla miłośników starych form liturgii, chcieli złagodzić istniejące napięcia.
Tymczasem Franciszek w „Traditionis custodes” stawia tę sprawę inaczej. W motu proprio nie interesuje go, czy celebrans stoi przodem czy tyłem do ludu, i jakie odmawia teksty, natomiast nakazuje biskupom sprawdzać, czy ubiegający się o zgodę na sprawowanie starej liturgii „nie wykluczają ważności i prawowitości reformy liturgicznej, nakazów Soboru Watykańskiego II i Magisterium Papieży”. Więc może jednak nie o samą liturgię tu chodzi.©℗