Matyja: Koniec elit, jakie znamy

Zegar elit został uregulowany przez doświadczenia epoki przełomu i transformacji, nie uległ zmianom nawet po wejściu do Unii. Cały czas wierzą one we względnie stabilny świat. Ale jego już nie ma.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Renowacja tzw. ławki patriotycznej, która uległa zniszczeniu po opadach deszczu, Poznań, wrzesień 2022 r. / ŁUKASZ GDAK / EAST NEWS
Renowacja tzw. ławki patriotycznej, która uległa zniszczeniu po opadach deszczu, Poznań, wrzesień 2022 r. / ŁUKASZ GDAK / EAST NEWS

Rzeczywistość wymknęła się po­godnym prognozom unijnych planistów, wyrafinowanym kalkulacjom rynków finansowych, przewidywaniom intelektualnych autorytetów. Jest inaczej, niż zakładano. I będzie bardziej inaczej, niż myślimy dziś. Są okresy w historii, w których przewidywalna rzeczywistość skraca się do kilku miesięcy, choć jeszcze niedawno planowaliśmy w skali ćwierćwiecza. To sprawia, iż trzecią dekadę XXI wieku będą mogły na swoją korzyść rozstrzygać te państwa i społeczeństwa, które szybciej i lepiej zrozumieją zachodzące zmiany. Wygrają ci, którzy postawią na – mówiąc językiem igrzysk – konkurencje percepcyjne.

Obecna dekada zaczęła się od pandemii. W ciągu kilku miesięcy znaleźliśmy się w innej rzeczywistości. COVID-19 stał się przeżyciem globalnym, z którego każdy może zapamiętać, co chce. Jednak na poziomie percepcji instytucjonalnej, napędzającej działania państwa, ważne jest, byśmy zbyt szybko nie zapomnieli o tym niespodziewanym poczuciu bezradności. Nie tylko o przygniecionym obowiązkami sanepidzie – także o zamknięciu lasów, które było wręcz groteskowym symbolem owej bezradności.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Zachód dba już o sygnalistów, zgłaszających nieprawidłowości w trosce o interes społeczny. W Polsce wciąż dominuje donosicielstwo, a ustawy chroniącej sygnalistów Sejm nie chce uchwalić >>>>


W pandemii zachwiały się klasyczne hierarchie państw. Nie było tradycyjnej pierwszej ligi, otwieranej przez kraje skandynawskie. Nie było uzasadnienia dla prymatu USA czy prestiżu Wielkiej Brytanii. Oba te państwa weszły zresztą w covid dotknięte głębokim kryzysem politycznym związanym z brexitem i rządami Donalda Trumpa. Nie jest więc tak, że najsilniejsi radzą sobie najlepiej. Oni tylko mają największe zasoby, które ułatwiają przeżycie.

Koniec epoki kopiowania?

Trzydzieści lat temu marzyliśmy w Polsce o szansie na dołączenie do grona państw, których sukces opierał się na rutynie. Które budowały swój dobrobyt mozolnie i – jak się wydawało – w racjonalny sposób. Swoje ekonomiczne kalkulacje, ubrane w szaty interesu narodowego, nauczyły się uzgadniać w mozolnych negocjacjach brukselskiej machiny biurokratycznej. Swoje uprzedzenia chowały tak skutecznie, że tylko populistyczne ruchy sprzeciwu wydobywały je na światło dzienne, ale na krótko. „Wojna z terroryzmem”, naznaczona klęską w Iraku i Afganistanie, kryzys gospodarczy roku 2007-2008, kłopoty strefy euro – były jednak sygnałami, że nie wszystko działa tak, jak sobie wyobrażaliśmy.

Nawet gorliwi „katecheci” unijnych i globalistycznych prawd wiary, pracujący mozolnie nad przezwyciężeniem wszelkich uprzedzeń, nabrali wątpliwości. Dziś jest jasne, że opisywanie agendy politycznej Polski jako „gonienia Zachodu” i aplikowania skopiowanych rozwiązań nie ma już sensu. Problem w tym, że nasze struktury myślowe i instytucje są niegotowe na rozwój oparty na własnych siłach. A narracje suwerennościowe – nawet w ich łagodnej wersji – ciągną ku anachronicznym tożsamościom i raczej zamykają na rzeczywistość. Wypracowanie jakiejś własnej myśli strategicznej, nie polemicznej wobec reszty Europy, ale dostrzegającej brak uniwersalnych recept na wszystko – to jedno z trudniejszych zadań, do których trzeba będzie „usiąść” w najbliższych latach.

Papka dla swoich

Problem w tym, że dwa tradycyjne sposoby „siadania” są już dziś niepraktyczne. Na naszych oczach załamał się system percepcji oparty na tradycyjnych mediach, związany ze zdolnością organizowania debaty publicznej, z utrzymywaniem korespondentów w wielu stolicach, z finansowaniem pogłębionych tekstów dziennikarskich i reportaży. Zastąpiły go clickbaitowe materiały przygotowywane ad hoc i opatrzone kuszącymi tytułami, z żywotnością liczoną w godzinach. Już na początku obecnego wieku Jadwiga Staniszkis przestrzegała przed niekompletnym modelem rzeczywistości, przypominającym porozrzucane puzzle, do których ułożenia nikt jednak nie daje wzorcowego obrazka.

Największe media – nie tylko w Polsce – oferują dziś najchętniej dobrze zakamuflowaną, ale lekkostrawną dietę dla swoich. Spreparowaną pod ich gusta, niewyprowadzającą ich ze sfery komfortu intelektualnego: progresywny odbiorca dostanie informacje o odradzaniu się faszyzmu, a tradycjonaliście podsunięty zostanie przegląd zdarzeń potwierdzających upadek etyczny Zachodu. Fan „dojrzałej geopolityki” dostanie swoją codzienną pigułkę o głupocie i naiwności obrońców praw człowieka, alterglobalista o cynizmie kapitału, a obrońca klimatu o zdradzie rządów podczas kolejnej międzynarodowej konferencji. Każdy z serwisów poda tylko sprawdzone informacje, żadna z nich nie będzie fałszywa, ale nigdy nie da się z nich ułożyć całości innej niż ta sprofilowana pod jeden tylko sposób myślenia o ­świecie.

Jeżeli media są naszym głównym polem komunikowania się – to świat, w którym funkcjonujemy, bardziej przypomina coś, co dawno temu zapamiętaliśmy, niż obraz świata budowany i ­weryfikowany na bieżąco. Poruszamy się po domu, w którym wyłączono światła. Na tyle znanym, by mniej więcej wiedzieć, gdzie jesteśmy. Tak można sobie jakoś radzić, ale nie sposób dostrzegać zmiany, wyczuwać nowe trendy, stawiać interesujące pytania, niepasujące do żadnej z przewidywalnych, tożsamościowych narracji. Te ostatnie są jak wspomnienia, które ułatwiają chodzenie w mroku, ale utrwalają złe nawyki. Żeby cokolwiek zobaczyć, warto byłoby się ich pozbyć. A mówiąc bardziej realistycznie – nabrać do nich dystansu lub spróbować zamienić na inne.

Czy państwo ma wzrok

Byłoby najlepiej, gdyby każdy zaczynał od bliskich mu tożsamości. Wywracanie na drugą stronę tych, z którymi polemizujemy, jest mało sensowne. Co więcej, nasz problem z percepcją nie polega na tym, że mamy dwie dominujące narracje, ale że nawet te opowieści, które są polemiczne wobec nich – też zdążyły się zużyć. Rdzeniem tych idei, które określano mianem symetryzmu (często pogardliwie), było zawsze jakieś wyobrażenie o zdolnej do kooperacji wspólnocie lub wyrastającym ponad partyjne spory państwie.

Tyle że metafory antropomorfizujące państwo są zawsze ryzykowne. Zwłaszcza gdy ktoś szuka jego mózgu, nie mając wyobrażenia o tym, że państwo „myśli” wszystkimi swoimi instytucjami. Oczywiście aktem założycielskim wielu nowoczesnych krajów jest legenda „oświeconego absolutyzmu” oraz państwa, którego rozumem był jeden człowiek. Tak nigdy nie było, a jednak wielu ludzi lubi tę bajkę i lokuje nadmiarowe nadzieje w rządach „silnej ręki” albo „oświeconej głowy”, a czasem i w jednym, i w drugim.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Rafał Matyja: Wojna przynosi złudne nadzieje, ale też uczy, że świata nie buduje się dla coraz większych przyjemności. Wojna przywraca społeczeństwom horyzont, jakim jest katastrofa. Będzie on nam potrzebny w zmaganiu z nadchodzącymi wyzwaniami >>>>


To sprawia, że o „wzroku państwa” myślimy skupiając się na pracy wykonywanej przez jego tajne i jawne służby na rzecz ośrodka centralnego. Lekceważymy natomiast wiedzę, którą posiadają setki instytucji, od których zależy funkcjonowanie opieki zdrowotnej, szkolnictwa czy policji. Oczywiście warto było „wiedzieć” o tym, że Rosja napadnie na Ukrainę w początkach 2022 r. Ale gdy zapytamy, jak ta wiedza warunkowała działania – popadniemy w konfuzję. Daliśmy radę, ale nie byliśmy instytucjonalnie przygotowani do przyjęcia fali migrantów.

Można zatem zdefiniować ów wzrok państwa jako to, co mogą zobaczyć jego różne instytucje i przekazać innym – tym, które mają wpływ na regulacje legislacyjne, ale także tym, które mogą z taką informacją coś jeszcze zrobić. W wypisach do studiów nad współczesną administracją powinien znaleźć się znakomity fragment książki Bartłomieja Sienkiewicza, w którym opisuje on niedostrzeżony przez odpowiednie służby napływ śmieci. I nie wskazuje jako winnego centrali, ale raczej mówi o przepływach informacji między instytucjami średniego lub nawet najniższego szczebla.

Kultura lekceważenia sygnałów

Od lat żyjemy w kulturze lekceważenia sygnałów. Nasze instytucje oscylują między „jakoś to będzie” i „nic się nie stało”. Popkulturowym obrazem tej praktyki stały się – dzięki serialowi „Wielka woda” – obrady sztabu powodziowego we Wrocławiu, podczas których uznany hydrolog prof. Jan Nowak ma tylko uspakajające opowieści o tym, że powódź ominie miasto. Ważniejsza dla tej metody jest jednak reakcja na zdanie odmienne – nie tylko dlatego, że wypowiada je młodsza kobieta, demonstracyjnie lekceważąca akademicki „autorytet”. Niestety, zapewne wszyscy znamy „profesorów Nowaków”, znakomitych ekspertów mówiących to, co władza chce usłyszeć. Większości z nich nie zweryfikuje żadna wielka woda.

Ważne są więc obiegi alternatywne, w których nie dominuje ani silny lobbing kapitału, ani zamówienia rządzących. Problemem jest jednak to, że naturalna dla nich przestrzeń życia akademickiego, wraz z niezależnością, jaką powinna dawać uczelnia, dość szybko się kurczy. Nie tylko przez rekomendowaną szkołom komercjalizację badań, która w naukach społecznych oznacza uzależnienie od interesariuszy, a przez to niedostrzeganie niewygodnych dla nich obszarów rzeczywistości.

Duszna atmosfera intelektualna to nie tylko sfery tożsamościowego komfortu, ale także dokonująca się przy okazji reformy Jarosława Gowina zmiana pogłębiająca przekształcanie uczelni w systemy nadzoru, w których jedynymi kryteriami są formalne wymagania Polskiej Ramy Kwalifikacji, punkty za publikacje, środki z projektów.

Parametryzacja staje się religią panującą, źle znoszącą jakąkolwiek konkurencję. Za chwilę może się okazać, że szkoły wyższe w ostatniej dekadzie PRL były przy naszych obecnych niezwykle liberalne i oparte na ufności w to, że kadra mniej więcej wie, co pisać i co mówić. A jeżeli nie wie, to nie nauczy się tego od wyposażonych w narzędzia represji urzędników uczelnianych, którzy nigdy nie zajrzą do napisanych przez kolegów książek i nie pogadają z nimi o tym, co się ciekawego dzieje w dydaktyce, bo z punktu widzenia systemów nadzoru są to rzeczy absolutnie nieistotne.

Niezniszczone pole walki

O zmianie powinniśmy myśleć jako o wspólnej – ponadjednostkowej – reakcji na niepokojące sygnały, ale także jako o realizacji ideałów i ambicji, właściwych życiu społecznemu w epoce nowoczesnej. Te ambicje i ideały będą z natury rzeczy źródłem konfliktów. Zmiana prawie nigdy nie jest przedmiotem konsensusu: by ją generować, trzeba nauczyć się tak konstruować stanowiska, by wchodząc w konfrontację nie niszczyła ona samego pola, na którym spór się toczy.

Polityka lubi przedstawiać się jako maszyna wprowadzająca zmiany. Doświadczenia ostatnich lat są jednak inne – polityka staje się odrębnym światem, nierozumiejącym zmian, jakie zachodzą poza jej wąskim kręgiem. Coraz częściej poznaje świat jedynie za pomocą badań opinii i emocji społecznych, a traci zainteresowanie dla przyczyn i diagnoz opisujących nadchodzące lub towarzyszące nam już wyzwania. Symptomatyczne są nie tylko chaotyczne reakcje na COVID-19, ale także sposób deformowania pierwotnej idei Polskiego Ładu. Niekoniecznie słusznej, a z pewnością daleko odbiegającej od tego, co rządowi Morawieckiego wyszło na końcu.

Rząd PiS miał pokazać światu, że można zmieniać kraj bez współdziałania z kimkolwiek z zewnątrz. Wbrew elitom, z pominięciem wielu grup społecznych, w ciągłym sporze z samorządami i Brukselą. Zmian, które byłyby bardziej złożone niż transfery społeczne, wprowadzić jednak nie potrafił.

Polityka oparta jest dziś nie tylko na złych obyczajach i nawykach, ale także na kompletnie błędnym rozpoznaniu naszej sytuacji. Przekonanie, że świat zmienia się tak wolno, jak w latach 60. czy 70. XX wieku, jest głęboko zakodowane w świadomości elit. Do tego stopnia, że część z nich naprawdę wierzy w to, iż żyjemy w ramach określonych przez zmiany obyczajowe roku 1968 czy porządki polityczne stworzone w okresie zimnej wojny, a skorygowane o rozszerzenie Zachodu po upadku bloku sowieckiego.

Zegar elit transformacyjnych został uregulowany przez ich doświadczenia z epoki PRL i nie uległ zmianom także po wejściu do Unii. Cały czas podświadomie wierzą one we względnie stabilny świat, dotykany jedynie powierzchownymi wstrząsami. Dlatego pasuje im tradycyjny model szkolnictwa, bierność intelektualna uniwersytetów, nastawiony na konsolidację ideową oraz maksymalizację zysków sposób funkcjonowania mediów.

Zmiana wymaga nowych pomysłów i narzędzi, które wyjdą poza obietnice demokratycznej polityki i jej złośliwej karykatury, jaką stał się populizm czy raczej populistyczna przesada. Pomijanie związków, które istnieją między populizmem i słabościami demokracji przedstawicielskiej, sprawia, że zamiast rozmawiać o narzędziach porozumienia i współistnienia właściwych dla naszej epoki, egzorcyzmujemy populistów, a w następnym kroku – każdy krytyczny osąd porządków liberalno-demokratycznych. Ten brak zrozumienia nieadekwatności modelu, który miał kończyć historię triumfalnym aktem upowszechnienia się demokracji na cały świat, jest dziś jednym z najbardziej kosztownych nawyków myślowych elit Zachodu.

Nie od góry, tylko w poprzek

Państwo jako naturalne narzędzie wspólnego radzenia sobie z problemami stało się otępiałe, niewrażliwe i nieskuteczne. Aktorzy, którzy nie czują się związani regułami poprawności politycznej czy respektowania dobra wspólnego – mogą jego kryzys dyskontować. A ich rywale są skazani na czysto retoryczne akty sprzeciwu lub próby wykorzystania słabości i błędów polityki populistycznej, ale pozbawiają się szansy na sformułowanie propozycji, która czyniłaby argumenty populistów bezzasadnymi.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
JAK UNIKNĄĆ WOJNY POKOLEŃ?
 Paweł Marczewski: Najgłębszy podział przebiega dziś nie między zwolennikami rządu i opozycji, ale między starszymi a młodszymi Polakami. Partie już go wykorzystują >>>>


Jednak poważniejszą konsekwencją takiego obrotu spraw jest konieczność szukania innych niż polityka państwa sposobów wyjścia. Państwo, które postrzegamy jako wyjątkowy wynalazek, i przy pomocy którego możemy wspólnie przezwyciężać poczucie bezradności, ma swoją drugą stronę, która do tego poczucia bezradności się przyczynia. Podobnie dzieje się z kapitalizmem i innymi nowoczesnymi wynalazkami. Nie tylko dlatego, że podmiotowość jednych – np. klientów chcących kupować w niedziele – odbywa się często kosztem podmiotowości innych, którzy chcieliby w niedzielę mieć wolne i odpocząć. Ale także dlatego, że każda zmiana niesie efekty uboczne – koszty ponoszone przez przypadkowe grupy i osoby.

Ciekawą podpowiedzią są wzorce kooperacji, które budowaliśmy w czasie kryzysu migracyjnego, naruszające podziały między sektorami publicznym, prywatnym i pozarządowym. Tworzone często poniżej porozumień „na szczycie”, bez udziału władz państwa i miast. Ale zarazem ze strukturami magistratów i instytucji podległych prezydentom i wojewodom. Jeżeli lepiej od budowania „od góry” wychodzą nam zmiany „w poprzek”, to warto eksperymentować z takimi właśnie modelami. Jeżeli lepiej od kooperacji elit wychodzi nam działanie oddolne, to warto pytać, dlaczego tak się dzieje? I prowokować mobilizację w polach, na których zmiany są bardziej efektywne niż próby ożywiania martwej struktury instytucjonalnej, która staje się nieprzydatna, ale trudna do likwidacji, ze względu na mentalne przyzwyczajenia.

Trzecia dekada nie przynosi łatwych wyzwań. Ale to one są idealną szansą, by zmienić przestarzałe nawyki, porzucić nasze ulubione stare spory i szukać nowych obszarów konfliktu – bardziej adekwatnych do problemów i ciekawiej organizujących debatę i politykę. Na te stare spory szkoda już czasu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Kto zapali światło