Połącz kropki

Państwo polskie od lat ma kłopot z wiedzą – z jej porządkowaniem i wykorzystywaniem w polityce. Za chwilę ten problem nabierze dramatycznego wymiaru.

18.02.2020

Czyta się kilka minut

Lotnisko Chopina, Warszawa, wrzesień 2019 r. /  / JAKUB KAMIŃSKI / EAST NEWS
Lotnisko Chopina, Warszawa, wrzesień 2019 r. / / JAKUB KAMIŃSKI / EAST NEWS

Początek lat 20. – jeżeli pierwszy miesiąc można uznać za zwiastun – pokazał, że możemy się spodziewać zupełnie nowych wyzwań. Część będzie pochodną długich procesów. Część weźmie początek od zdarzeń trudnych do przewidzenia. Do tych przewidywalnych możemy zaliczyć brexit czy konflikt między Iranem a USA. Do nieprzewidywalnych – pojawienie się koronawirusa z Wuhan czy pożary w Australii.

W każdym z tych przypadków nie chodzi wyłącznie o to, czym jest samo zdarzenie, ale o to, jakie rodzi konsekwencje, i o to, czy jest częścią jakiegoś trendu. Nie wiemy, jak na to wszystko reaguje polskie państwo. Nie wiemy, czy i jak powinny się zmieniać jego instytucje – ociężałe i często nieradzące sobie z reagowaniem na rutynowo dostarczane informacje. Nie wiemy, czy ktoś dokonuje korekty szerszego opisu aktualnej (ale liczonej w miesiącach lub latach) sytuacji.

Gdy próbujemy sobie wyobrazić najpoważniejsze zagrożenia, jakie mogą nas dotknąć w najbliższych latach – nie wiemy, czy lepiej mieć państwo stabilne, choć cokolwiek ociężałe, czy przeciwnie: zwinne, choć momentami niesolidne. Czy ważniejsze jest wprowadzanie procedur konsolidujących jego zachowania, czy przeciwnie: pewien poziom rozproszenia strategicznego pozwala łatwiej dostosować się do zmiennych warunków. Jedno jest bezdyskusyjne: państwo polskie powinno być bardziej spostrzegawcze i umieć tworzyć alternatywne scenariusze rozwoju sytuacji.

Kto miałby je budować? Premier, prezydent czy może ktoś z ich otoczenia? Model, w którym tworzymy jeden ośrodek będący w cieniu centrum władzy, może prowadzić do przekształcenia go w jeszcze jedno narzędzie machiny propagandowej – władza ma do tego przemożną skłonność. Nie należy więc skupiać takich zadań w jednym miejscu.

Kiedyś mechanizm był inny – dostęp do w miarę stałej i pewnej wiedzy miała szeroko rozumiana elita polityczna danego kraju. Tę wiedzę uzupełniały informacje poufne, dotyczące stanu finansów publicznych, uzbrojenia, planów i działań sojuszników i wrogich państw. Ale wtedy administracja była znacznie szczuplejsza, a zakres jej zadań większy, choć mniej skomplikowany.

Obraz, jaki wyziera z wypowiedzi przedstawicieli państwa, wygląda na niezbyt spójny i cokolwiek anachroniczny. To nie jest wyłącznie wina obecnie rządzących. Od lat plany strategiczne na wszystkich szczeblach kreślone są przy założeniu optymalnych warunków rozwoju. Od lat lekceważymy czarne scenariusze i zaniedbujemy „plany B”. Fakt, że nie ma dziś – jak w poprzednich dekadach – gotowych opisów sytuacji przygotowywanych przez najbardziej wpływowych ekspertów i najsilniejsze centra decyzyjne, które wystarczało ściągnąć z sieci i adaptować do polskich warunków, nie jest wymówką. Raczej większym wyzwaniem.

Wszystko wskazuje, że nie sposób objąć nowych realiów jednym modelem – że trzeba analizować rzeczywistość według kilku równolegle rozpisywanych scenariuszy. I nie przywiązywać się do żadnego; choć wśród ekspertów znacznie częściej zdarzają się „szalikowcy” poszczególnych modeli analitycznych niż wśród kibiców – „szalikowcy” klubów. Największą siłą każdego państwa może być tworzenie i testowanie relacji między poszczególnymi modelami.

Państwo coraz bardziej teoretyczne

Diagnoza, która sprowokowała Bartłomieja Sienkiewicza do nazwania Polski „państwem teoretycznym”, pozostaje aktualna. Świetnie pokazał to sam były minister w rządzie Donalda Tuska, opisując w swojej książce niezdolność naszego państwa do reakcji na sygnały o rosnącej fali śmieci napływających z zagranicy. Ignorowano głosy zewnętrzne wobec struktur państwa, pochodzące od Stowarzyszenia Polski Recykling, ale także te wysyłane przez Państwową Straż Pożarną. Co więcej: nie umieszczano ich na żadnym szerszym tle. Brakowało zdolności myślenia w skali makro, minister środowiska zwiększał limity na wwóz śmieci do Polski i lekceważył fakt, że usługi w tym zakresie są znacznie tańsze niż wcześniej. Łączenie kropek składających się na obrazek – jedna z pierwszych intelektualnych rozrywek każdego dziecka – polskiemu państwu nie udaje się nawet na poziomie banalnym.

Z innej perspektywy podchodził do tego Andrzej Zybertowicz, dziś wpływowy doradca prezydenta Dudy.

W opracowanym w 2015 r. wraz z Maciejem Gurtowskim i Radosławem Sojakiem bilansie rządów PO stwierdzał: „Brakuje Centrum Analiz Strategicznych. Tylko taka instytucja, z odpowiednimi uprawnieniami, dostępem do informacji i gwarancją politycznej niezależności (rozumianej np. jako równowaga wpływów) mogłaby realizować w sposób ciągły i w pełni systematycznie zadanie, którego się tu podejmujemy”, czyli dokonywanie oceny „stanu Polski oraz perspektyw jej rozwoju”.

Tyle że pod rządami PiS słabość zarządzania strategicznego jeszcze się pogłębiła. Sposób, w jaki skonstruowane zostało rządowe Centrum Analiz Strategicznych, przeczy postulatom Zybertowicza. Obaj jego dyrektorzy to raczej analitycy rozumiejący realia rywalizacji politycznej i wyborczej niż osoby mające doświadczenie w diagnozowaniu wyzwań, przed którymi stoi Polska.

Świadomie przywołuję dwóch autorów należących do obozów rządzących krajem w ostatnich latach – i to nie politycznych outsiderów. Dlaczego ich opinie i rady nie przekładają się na praktykę, dlaczego proste w gruncie rzeczy postulaty są pomijane przez kolejne ekipy? To nie jest zwykłe zaniechanie, ale podziwu godna konsekwencja.

Odpowiedź jest prosta: wygodniej rządzi się w warunkach ograniczonej percepcji. Łatwiej przepycha się doraźne projekty i podporządkowuje działania państwa logice partyjnej rywalizacji.

Szerszy kąt widzenia

Elity funkcjonujące na obrzeżu polityki – urzędnicze, akademickie, eksperckie, dziennikarskie – doskonale to wiedzą. Ale nawet one są bezsilne – nie potrafią zbudować elementów takiego systemu rozpoznawania i rozumienia problemów, który wymuszałby racjonalizację działań państwa i racjonalizację polityki.

Po pierwsze, brakuje nam dziś instytucji, które próbowałyby poskładać z setek małych obrazków jeden większy obraz rzeczywistości. Jeżeli ktoś to robi, to raczej małe i finansowo ubogie think tanki, animowane często przez 30-latków, niż wyspecjalizowane instytucje państwowe czy opiniotwórcze media. Nawet miesięczniki i kwartalniki stały się niszowe, nie tylko z powodu spadającego czytelnictwa, ale i ze względu na rezygnację z próby zobaczenia całości.

Po drugie, brakuje nawyku podejmowania decyzji w skali takiego większego obrazka. Kontekstem decyzji bywają partyjne narracje, kalkulacje i zobowiązania wyborcze, doraźne reakcje na zainteresowanie mediów, zamknięte obiegi opinii. Prawie nigdy – szerszy kontekst. Przenikliwe umysły formułujące te diagnozy nie analizują już np. naszych relacji z Niemcami: tego, co będzie z nimi „po Merkel” i jak budować w tym bardzo ważnym kraju propolskie lobby polityczne. To nie jest dla nich tak ważne, jak rzucone mimochodem na sejmowym korytarzu słowa Marka Suskiego, kolejny wybryk Dominika Tarczyńskiego czy dramatycznie nieudolne prowadzenie sejmowej komisji przez Marka Asta.

Trzeci element to przekonanie, że świat zmienia się równie wolno jak w XX wieku, albo jeszcze wolniej. Elity transformacji ukształtowały się w żółwio powolnym i ultrastabilnym PRL. Podobnie ośrodki akademickie zajmujące się naukami społecznymi, ekonomicznymi czy prawnymi. Konserwatywny model szkolnictwa skłania najmłodsze pokolenia do rozmaitych form tożsamościowych ucieczek w przeszłość. Kiedy zakończą edukację, są niezdolne do dostrzegania wyzwań, za to chętnie podejmują ze starszym pokoleniem spory historyczne.

Stara szkoła

Szerszy obrazek jest zresztą trudny do opisywania. Obecne wyzwania dla Unii Europejskiej, która musi zdecydować, czy chce być podmiotem politycznym i globalnym graczem, są dla polskich elit mało interesujące. Liczą się anachroniczne spory między „Europą ojczyzn” a stanowiskiem federalistów, pochodzącym jakby sprzed czasów UE. Co ciekawe, nawet młode elity chętniej dyskutują o transformacji lat 90. niż o planie Morawieckiego czy alternatywach. Chętniej wikłają się w spory o gimnazjum niż o nowe konteksty cywilizacyjne funkcjonowania oświaty.

Tymczasem to smartfon, a nie reforma gimnazjum, jest zasadniczym wyzwaniem dla polskiej (i nie tylko polskiej) szkoły. Jeżeli potrafimy go wykorzystać, to świetnie. Jeżeli potraktujemy jako wroga „tradycyjnych metod nauczania” – zrobimy krzywdę pokoleniu, które będzie żyć w innym świecie niż my. I które obciążymy stresami zarówno starego, jak i nowego świata.

Już dziś szkoła robi wiele, żeby stępić percepcję, zabić zainteresowania, zamknąć świat w starych formułach. O polityce mówi w sposób totalnie kontrastujący z rzeczywistością. O zmianach w gospodarce milczy. O tym, co robi z historią, można pisać w nieskończoność, począwszy od tego, że nadal uczestniczy raczej w budowaniu narodowych mitów niż narodowej samoświadomości; że z premedytacją pomija okres historii najnowszej, cynicznie udając zdziwienie, że „znowu nie udało się zrealizować programu do końca”. A przecież wiedza o tym, co wydarzyło się w wieku XX i dwóch pierwszych dekadach kolejnego, jest dziś bardziej potrzebna niż ta o rozbiciu dzielnicowym i bitwie pod Grunwaldem.

Wiem, że media nie są dziś najlepszym nauczycielem. Ale gdyby zrobić eksperyment: obejrzeć z maturzystami dobry program informacyjny i poprosić o komentarze do poszczególnych newsów, czego byśmy się o tych maturzystach dowiedzieli? A gdyby powtarzać ten eksperyment co tydzień – i prosić o napisanie, co myślą o tym, co stało się w Iranie, Stanach Zjednoczonych, Francji...

Religia panująca (coraz słabiej)

Słabość w odróżnianiu rzeczy ważnych od nieważnych nie bierze się znikąd i nie jest wyłącznie polską chorobą. To efekt kryzysu świadomości, który ma wszelkie cechy wielkiego kryzysu religijnego, tyle że dokonującego się nie w obrębie którejś z historycznych religii, lecz w sferze religijnych aspektów kapitalizmu.

Idąc za intuicją Waltera Benjamina, nietrudno dostrzec w kapitalizmie warstwę sensotwórczą: zdolność tworzenia świata wartości i aspiracji, wspierających efektywność tego systemu gospodarczego i społecznego, wzmacniających jego racjonalność. Mówiąc prościej: już u zarania kapitalizm oferował coś więcej, niż wynika z jego prostej ekonomicznej treści. Starał się zaspokoić poczucie bezpieczeństwa, odpowiedzieć na ludzkie lęki. Stwarzał także – naśladując religię – nowe poczucie sensu i nowe wymiary nieśmiertelności, mające wyraz choćby w tworzeniu rodzinnych firm czy fundowanych przez zamożnych mieszczan instytucji kulturalnych, naukowych i dobroczynnych.

Czymże innym, jak nie uznaniem religijnego panowania kapitalizmu, jest powszechne przekonanie o tym, że celem szkoły jest odpowiadanie na potrzeby rynku pracy? Czymże innym jest utożsamianie pomyślności społecznej ze wzrostem PKB? Czymże innym świetnie opisana przez Mikołaja Lewickiego, porządkująca dorosłe życie wielu Polaków moc kredytu hipotecznego? W opisie Lewickiego kredyt taki sięga wprost poziomu religijnego sakramentu: otwiera drogę do prawdziwego szczęścia, a zarazem stanowi podstawowe zobowiązanie, któremu podporządkowuje się inne sfery życia.

Problem w tym, że przynajmniej od kryzysu 2008 r. religijne aspekty kapitalizmu słabną. Nikt już nie powtarza bezkrytycznie, że „modlitwa jest dobra, ale ubezpieczenie jest lepsze”, że składka emerytalna gwarantuje dobrą starość, że tysiące instytucji eksperckich dostarczają rzetelnej wiedzy o rynku, instrumentach finansowych, rentowności firm i sytuacji ekonomicznej państw. Młode pokolenia Zachodu nie mają już żadnego z kapitalistycznych marzeń poprzedniej epoki.

Solidarność elit

Jak w przypadku części kryzysów religijnych – gniew skupia się na kapłanach, na tej specyficznej kadrze religijnego wymiaru kapitalizmu i przybiera formy anty­establishmentowej rewolucji. Wiarygodny staje się ten, kto ma na pieńku nie z możnymi tego świata, ale z tymi, którzy od lat głoszą tezy o nieomylności rynku. Którzy strzegą parareligijnej funkcji kapitalizmu. Ta warstwa kapłańska jest różnorodna, podzielona, czasami rozdarta sporami, ale w chwili kryzysu religijności – zagrożenia dotykają jej całej. I wywołują grupową solidarność.

Kluczowy dla osłabienia zdolności poznawczych państwa związek łączy elity dostarczające sens modelowi kapitalistycznemu z szerszymi środowiskami opiniotwórczymi. Sam fakt kryzysu kapitalizmu jako religii jest wypierany i objaśniany przewrotnie jako kryzys demokracji, państwa, społeczeństwa obywatelskiego, czy – w wykładni populistycznej – elit, instytucji międzynarodowych, tradycji Zachodu. W obu przypadkach pomija się fakt, że kryzys ten jest w istocie rzeczy gwałtownym przyspieszeniem nowoczesności i bardzo dynamiczną zmianą logiki funkcjonowania kapitalizmu, a nie jakimś „powrotem” do tradycji, autorytetu itp. Te tradycjonalistyczne aspekty są tylko ubocznym efektem lęku, powstałego z załamania się dotychczasowych wierzeń, upadku dogmatów, kryzysu powołań.

Państwa współczesne nie mają przy tym żadnej aksjologii alternatywnej, nie potrafią posłużyć się – nawet na poziomie poznania – innym wzorcem niż reprodukowany przez setki ekspertów i dziesiątki instytucji akademickich scholastyczny model kapitalistycznego dobrobytu. Dlatego część krytycznie nastawionych umysłów próbuje eksperymentów z tradycyjnymi modelami geopolitycznymi, z systemami opartymi na silnych tożsamościach kulturowych, czy wręcz postuluje „spowolnienie wzrostu”, co przypomina wytarte PRL-owskie hasło „socjalizmu z ludzką twarzą”.

Nasza szansa

Jaką racjonalnością można zastąpić tę coraz mniej efektywną poznawczo rynkowo-rozwojową scholastykę, by nie wracać do któregoś z modeli politycznych z przeszłości? Z pewnością wymaga to dostrzeżenia złożoności przygody z nowoczesnością i kapitalizmem, zrozumienia, że są one zawsze źródłem szans, ale i zagrożeń, których bez państwa i jego instytucji nie potrafimy nawet dobrze definiować. Państwo bowiem – poza wszystkimi podręcznikowymi definicjami i opisami – tworzy wyjątkową sytuację poznawczą, która pozwala na przezwyciężenie bezradności.

Dzięki państwu nie jesteśmy sami ze swoją chorobą, nie jesteśmy bierni wobec nierówności społecznych, a wreszcie – nie musimy z pokorą przyjmować dyktatu silniejszych ekonomicznie. Co więcej: wiek XXI pokazał, że w obliczu zagrożeń takich, jak atak na World Trade Center czy kryzys 2008 r., instytucje państwa stanowią o sile społeczeństw bardziej niż rynek czy bezradne wobec wielu wyzwań społeczeństwo obywatelskie. Budowa zdolności poznawczych państwa to szansa na poradzenie sobie z nowymi wyzwaniami.

Instytucje, które powinny być włączone w wysiłek tej budowy, to zatem nie tylko ośrodki formalnego przywództwa państwowego, ale także inne podmioty dokonujące strategicznych posunięć (np. Narodowy Bank Polski) oraz kluczowe uniwersytety, władze województw i największych miast, redakcje opiniotwórczych mediów. Dla takiego kraju jak Polska wyposażenie państwa w zdolność odbierania i porządkowania sygnałów, a zarazem szybkiego tworzenia szerokich obrazów sytuacji, stanowi warunek uczestnictwa w grze. Oczywiście nie wystarcza widzieć problem, by go rozwiązać. Ale – poza korzystnymi zbiegami okoliczności – nie da się rozwiązać problemu, którego się nie dostrzega. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2020