Cmentarz do czytania. Opowieść o krakowskich Rakowicach

Krakowska nekropolia Rakowice jest jak otwarta księga z opowieściami. Trzeba ich tylko posłuchać.

24.10.2022

Czyta się kilka minut

Cmentarz Rakowicki w Krakowie. GRAŻYNA MAKARA / GRAŻYNA MAKARA
Cmentarz Rakowicki w Krakowie. GRAŻYNA MAKARA / GRAŻYNA MAKARA

Przez większą część roku ­cmentarze są pustawe. Niczym nie przypominają tych z początków listopada. Jednak wiele z nich właśnie wtedy jest fascynującym miejscem do myślenia i – dzięki smartfonowi – także do czytania. I nie chodzi tu o rozmowy ze zmarłymi, ale o zakodowane przez ich żyjących krewnych i przyjaciół informacje o życiu.

Kilkadziesiąt dni, jakie spędziłem w ostatnim roku na krakowskim cmentarzu Rakowickim, jest jak początek intelektualnej przygody; przygody, która polega na rozszyfrowywaniu dziesiątek zagadek. Gdzieś i kiedyś mogą one ­ułożyć się w opowieść o mieście i jego cmentarzu. Jedną z tysięcy możliwych.

TEN CMENTARZ jest też wspaniałym parkiem. Ze skomplikowaną, za sprawą kolejnych etapów jego rozbudowy, siecią alejek oraz trudną (na początku) do rozpracowania numeracją kwater. Z mnóstwem wiewiórek i ptaków, starych drzew z poskręcanymi pniami, konarami i korzeniami walczącymi z materią grobowców. Pogrzeby, msze żałobne, naprawy i renowacje są tu tylko tłem. Wystarczy dyskretnie skręcić, by nie wejść w drogę tym, którzy przyszli tu w sprawach śmierci. I przyglądać się Krakowowi ostatnich dwóch stuleci – nekropolię założono na początku XIX w. – z perspektywy, do której to miasto nie zdążyło się przygotować. Której nie skryło za żadną oficjalną przesłoną.

Może trochę miały nią być książki o tym cmentarzu, odsłaniające zdarzenia sprzed stu kilkudziesięciu, ale rzadko sprzed kilkudziesięciu lat, a milczące o tym, co stało się tu po wybuchu II wojny światowej. To trzeba sobie obejrzeć samemu, bez pomocy książek. Ale ze smartfonem i Wikipedią to łatwe. A jak ktoś potrafi wyjść poza pierwszą stronę wyników wyszukiwarki – czasami wręcz fascynujące.

Najciekawsze wydaje się to, że wiele osób pochowanych w głównych alejach, w grobowcach o wielkich rozmiarach, nie da się znaleźć w żadnym z zakątków internetu. Nawet tych, które kryją zdigitalizowane dokumenty dawnych epok.

TAKIEGO KRAKOWA nie sposób nauczyć się z książek. Nie tylko dlatego, że przedstawiają one rzeczywistość jakoś tam upiększoną. Przede wszystkim dlatego, że stanowią część świata, w którym ceni się pisanie i najchętniej pisze o tych, którzy już coś napisali. W najgorszym razie coś wystawili w teatrze, namalowali lub przynajmniej zorganizowali wystawę. Nie ma w tym nic złego, ale za mało wiemy o całej reszcie. Tej, która zbudowała sobie – rękoma następców – grobowce i pomniki, ale nie zostawiła pamiętników i innych pisanych śladów.

Kiedyś taką pomocą mógł służyć jedynie dziadek Towarzystwa Dobroczynności. „Do jego obowiązków – jak pisze Karolina Grodziska-Ożóg, autorka najlepszych prac o tym cmentarzu – należało pilnowanie puszki przeznaczonej na ofiary i dzwonienie podczas pogrzebów. Również i on w miarę możliwości miał uważać na włóczęgów i pijaków, a w razie potrzeby alarmować zarządcę lub grabarzy”.

To z nim rozmawiał pewnie wiele razy Stanisław Cyrankiewicz, autor pierwszego „Przewodnika po cmentarzach” – i ponadto dziadek przyszłego premiera z czasów PRL. Przewodnik Cyrankiewicza zbierał informacje o pochowanych i umiejscowieniu ich grobów, o historii cmentarza, ale nie wychodził daleko poza „kronikarskie obowiązki”. W ogóle literatura o tym miejscu jest – jak na akademicki i metropolitalny Kraków – niewielka.

NAJTRUDNIEJ PORADZIĆ SOBIE z epoką ­PRL-u. Zwłaszcza że do niedawna jedynym niezłym informatorem była tu... trudno dostępna monografia Juliana Wielgosza „W 40-lecie powstania Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej 1948-1988. Kraków – Nowy Sącz – Tarnów”. Ale i ona niewiele mówiła o sprawcach najważniejszych zmian w mieście i regionie. W ogóle niewiele się o tym pisze i mówi. Najłatwiej dowiedzieć się czegoś o architektach, najtrudniej o tych, którzy załatwili pieniądze, przeforsowali decyzje.

Nawet opracowanie Sebastiana Drabika o krakowskiej PZPR (znacznie lepsze od Wielgoszowej książki) nie pozwala na odpowiedź, komu zawdzięczamy kształt Krakowa z roku – powiedzmy – 1988 lub 1990. Nawet nie wiemy, czy szukać ich w Alei Zasłużonych, czy gdzieś w głębi nowych kwater, w grobach sprawiających wrażenie mogił „zwykłych ludzi”, bo pieczołowicie pozbawionych przez rodzinę wszelkich śladów dawnego znaczenia zmarłych. Urzędników miejskich, partyjnych funkcjonariuszy, przedstawicieli elity ekonomicznej czy akademickiej tamtego PRL-owskiego miasta.


Piotr Sikora: Tylko to, czego jest mało, może mieć wielką wartość. Jak sól w średniowieczu. Jak chwila życia – w każdej epoce.


 

Poszukiwanie sprawców zmian, jakie zachodziły w mieście, to tylko jeden z możliwych sposobów przeszukiwania cmentarza. Inny – to śledzenie kolejnych faz kapitalizmu, które nawiedzały i nawiedzają miasto, układając na nowo społeczną strukturę Krakowa i jej materialne manifestacje. Jesienią zeszłego roku w okolicach cmentarza Rakowickiego ­ wisiał ogromny transparent „Kupię grobowiec na cmentarzu Rakowickim – cena do miliona złotych”. Niech mnie ktoś przekona, że to niczego nie mówi o obecnej fazie kapitalizmu. Że nie są wymowne puste groby rodzinne, które czekają na kolejne pokolenia – tak jakby ktoś stawiał domy dla nienarodzonych jeszcze wnuków.

NA REALIA KAPITALIZMU cmentarze są równie szeroko otwarte, jak miasta. Nie tylko gdy chodzi o obrót ich „nieruchomościami”, ale także o zrozumienie przyczyn, dla których ktoś jest gotów wydać ogromne pieniądze na takie dobro, o którym nie przeczytamy przecież w podręcznikach żadnego z ekonomicznych kierunków. Bo jaki to będzie, zdaniem współczesnej „królowej nauk”, rodzaj dóbr? Czy wpiszemy go między zakupy dzieł sztuki, lokowanie kapitału w złoto lub posiadanie szokująco luksusowego auta? Kto i o jakie stawki gra w taki sposób? Cmentarz żyje nie tylko pogrzebami, ale także kartkami o zamiarze likwidacji miejsca nieodwiedzanego i nieopłacanego.

A jeżeli tak było zawsze, to jest on nie tylko miejscem pochówku wybitnych Polaków, ale także przestrzenią rywalizacji, która w tle ma fortuny przedsiębiorców i spekulantów, która jest swego rodzaju publikacją wyników walk klasowych oraz rejestrem życiowych sukcesów i – znacznie rzadziej – niepowodzeń. Czasami manifestacją rozdzierającego bólu rodziców po stracie nastoletniego czy dwudziestoparoletniego dziecka. Ale zawsze opowieścią żywych dorosłych, która nie pozostawia obojętnym.

Ale żeby to dostrzec, musimy dorosnąć sami i spróbować zrozumieć cmentarz na nowo – nie jak pięcioletnie dziecko, które może rozumieć dosłownie, że „tu leży dziadek”, a tam obok ważny generał. I nie jak dziecko pięćdziesięcioletnie, powtarzające słowa o miejscu spoczynku – albo jeszcze gorzej: o miejscu wiecznego spoczynku – które przekraczają nie tylko perspektywę racjonalisty, lecz także naruszają chrześcijańską ortodoksję. Na cmentarzach nikt nie leży i nikt nie spoczywa. Taką mam przynajmniej niewzruszoną nadzieję racjonalistyczno-chrześcijańską.

Cmentarz Rakowicki w Krakowie. GRAŻYNA MAKARA

TO SĄ MIEJSCA PAMIĘCI i zapisy składane przez żywych. Tych, którzy próbują sobie poradzić z własnymi problemami: utraty bliskich, lęku przed śmiercią i przemijaniem, ale także potrzeby wyróżnienia się, zamanifestowania znaczenia lub zamożności. Przez fakt, że cmentarz łączy przestrzeń prywatną (za jaką uważa się nagrobki i słowa na nich umieszczane) z publiczną, całość uwidocznionych na nim zmagań nabiera dość niezwykłego dramatyzmu. Cmentarz dla dorosłych to nie tylko miejsce „spotkań z bliskimi”, ale w znaczącym stopniu możliwość przyjrzenia się ludzkiemu życiu w bardzo zagęszczonej postaci.

Nigdzie w mieście nie znajdziemy tak wyrazistego zetknięcia sfery prywatnej z publiczną ani tak gęstego zapisu jego historii. Jakkolwiek przesadą byłoby powiedzenie, że cmentarz jest kluczem do rozumienia każdego z miast, to z pewnością jest jednym z miejsc, które mówią o nim najwięcej.

Na cmentarzu Rakowickim można więc dostrzec nieformalną koalicję ziemian, profesorów uniwersytetu, wyższych urzędników i duchownych, która jest znana tylko czytelnikom grubych książek historycznych, a która fundowała tożsamość miasta. Można też dostrzec zamiar złożenia hołdu powstaniom, których się samemu nie organizowało. Pewną pieczołowitość w honorowaniu osób zmarłych przed rokiem 1939 oraz chaos czy niepewność, gdy chodzi o osoby zmarłe po II wojnie światowej.

Jak gdyby brakowało jakiegoś ważnego połączenia między tym, co działo się w przestrzeni publicznej, a tym, co myślało się prywatnie. Powojenna Aleja Zasłużonych jest ukształtowana przez niepewność. Nie ma w niej buty budapeszteńskich cmentarzy, na których groby komunistów (czołowych i zwykłych) oznaczone są dumną czerwoną gwiazdą. Nie ma nawet tej pewności siebie, która by kazała w pierwszym szeregu umieszczać tych, którzy zasiadali w prezydiach i szli na przodzie pochodów pierwszomajowych.

PODOBNE NIEZDECYDOWANIE widać w umieszczaniu grobów artystów. Choć najładniejsze nagrobki przypadają – jak wszędzie – głównie plastykom i architektom, a czasami też aktorom i muzykom. Bo też cmentarna (czy szerzej: pochówkowa) hierarchia to nie rzecz werdyktu anielsko sprawiedliwego i bezstronnego jury, lecz zwykłych ludzkich przepychanek. W pamiętniku Karola Estreichera przykuwa uwagę historia zabiegów – czynionych w latach 50. XX w. – o pochowanie w krypcie zasłużonych na krakowskiej Skałce prof. Tadeusza Banachiewicza; zabiegów czynionych przez jego ucznia Karola Kordylewskiego, astronoma jak jego mistrz.

Bywa też odwrotnie: aby znaleźć miejsce pochówku Wisławy Szymborskiej czy grób Tadeusza Kantora (ozdobiony wyróżniającą go wśród innych ławką), trzeba się sporo natrudzić.

Te starania i przepychanki mają znaczenie dla żyjących rówieśników zmarłych, może dla ich rodzin i troszkę dla pokolenia następnego. Ale kolejnym jest już wszystko jedno. Dla nas to jednak okazja do tego, by uciec przed pułapką narzekania na czasy współczesne – oraz wyobrażenia sobie tych dawnych jako rycerskiej rywalizacji umysłów i talentów.

DLATEGO SKAZANI JESTEŚMY na powolne odczytywanie wszystkiego według własnego przypadkowego wzoru krążenia alejkami. Im bardziej przypadkowego, tym chyba lepiej. Można oczywiście korzystać z lokalizatora grobów. Ale, po pierwsze, to mało wygodne. A po drugie: pełne luk bazy nie dają pewności, iż tego, czego nie znaleźliśmy dzięki bazie danych, po prostu nie ma. Zanim będzie – trzeba błądzić i odkrywać na własną rękę.

Czasami trzeba tu zwracać uwagę na szczegóły. Na przedziwne imiona sióstr zakonnych wyryte długimi kolumnami w płycie zbiorowego grobowca. Często stanowiące tylko przekształcenie imienia męskiego – Błażeja, Ksawera, Alojza... Skłaniające do zastanowienia nad motywami takich decyzji, podejmowanych przez młode zapewne dziewczyny, albo podpowiadanych przez przełożone.

Innym razem lepiej przyjrzeć się ukrytym podziałom, różnicom między grobami ulokowanymi przy głównej alei a tymi w głębi, do których trzeba się przedzierać, uważając, żeby po drodze nie stąpać po płytach sąsiednich. Naiwnie możemy przypuszczać, że nic ciekawego tam nas nie spotka. Jest jednak inaczej, bo za takim usytuowaniem – dalej od głównego traktu – może stać wiele powodów: niełaska, niedola, ale często satysfakcja, że w ogóle ma się grób na Rakowickim. Bo to jednak nobilitacja.

INNA MOŻLIWOŚĆ to szukać z włączoną wyszukiwarką w smartfonie. Z nadzieją, że znajdziemy jakiś trop. Czasami będzie to biogram na stronie klubu piłkarskiego, jedyny ślad po kimś ważnym, odnotowany przez przypadek. Tak jak współcześnie np. rok urodzenia, nieogłoszony w oficjalnym biogramie jakiegoś wysokiego rangą urzędnika, ale dostępny na stronach biegów długodystansowych, w których bierze on udział.

Gdyby istniał jakiś gruby tom, omawiający wszystko kwatera po kwaterze, nie byłoby tych detektywistycznych przyjemności. Choć oczywiście jakiś przewodnik, wydany w wieku XXI i uwzględniający wszystkich „ważnych” zmarłych (np. na rok przed jego publikacją), bardzo by się przydał. Wiedeń, na którym Kraków lubi się wzorować, oferuje dwutomową publikację prezentującą miejsca pochówku znanych osób, obejmującą 46 cmentarzy i wydaną po niemiecku oraz angielsku. Nam na razie muszą wystarczyć tablice przy bramach. A przecież miasto jest powiązane z cmentarzami dziesiątkami nici, nie tylko jako zarządca jednostek komunalnych, ale także jako żywy organizm społeczny.


Rozmowa z Sabiną Jakubowską: Jesteśmy potomkami tych, którzy przeżyli pańszczyznę i cholerę, wizytacje biskupów i przemarsze wojsk, wojny i kometę na niebie. Niektórych to nie zabiło, tylko wzmocniło.


 

Widać to czasami w oznaczeniach instytucji, opiekujących się grobami swoich zmarłych prezesów, rektorów, dobroczyńców. We flagach Cracovii i Wisły, które zdobią groby piłkarzy i trenerów, w proporczykach szkół i organizacji społecznych. Ta pamięć, często zbyt sformalizowana, pokazuje jednak współczesną społeczną treść pamiętania. Rozumienie instytucji poprzez ich początki i rozwój. Stary jak świat rytuał odradzania się poprzez kontakt z ojcami założycielami i matkami założycielkami. Który czasami bywa poszukiwaniem jakiegoś ułomka sensu, jaki wyparował, zgubił się lub został zapomniany.

JAK ZNALEŹĆ JEDNAK PRZEŁOŻENIE między cmentarzem a miastem materialnym? Choćby sprawdzając miejsca zamieszkania osób pochowanych w grobach przy głównych alejach. Nie jest przecież tak, że wszyscy mieszkali wszędzie. Każde miasto ma „lepsze” i „gorsze” ulice, dzielnice, osiedla. Zmieniają się gusty estetyczne, łatwo odróżniamy to, co uważano za piękne w wieku XIX, od grobowca, który miał przykuwać uwagę w drugiej połowie XX stulecia. Cmentarze zwykle pasują do miast lub do części miast, w których są ulokowane. Tak jest nie tylko na krakowskim Salwatorze czy w Podgórzu, ale także w nowych dzielnicach.

Cmentarz Rakowicki ma rozmiar dostosowany do Krakowa dawnego, XIX-wiecznego, a może jeszcze przedwojennego – tego, w którym nie ma Nowej Huty i kilkunastu uczelni, który nie jest, jak dziś, prawie milionowym już miastem z dużą półmilionową aglomeracją.

Ale pozostaje on żywy, dzięki nowym pochówkom – osób znanych i tych niemal anonimowych – i mówi nadal wiele o pozycji tego miasta w przestrzeni kulturalnej, intelektualnej i politycznej kraju. Jest zapisem, z którego można doczytać się, jak to miasto zostało „zrobione”, z jakich ludzkich pomysłów i natchnień czerpało swój rozwój.

Cmentarz daje się przeczytać nie jako gotowa instrukcja, ale zbiór intelektualnych ćwiczeń, po których można budować miasta i kraje, instytucje i ruchy społeczne. Nie jest miejscem nostalgii i zadumy, ale refleksji nad życiem, która służy życiu. Tylko musimy nauczyć się go czytać na nowo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Cmentarz do czytania