Katowice: Miasto Ogrodów, Miasto Muzyki, Miasto Teatru

Katowice żyją nie tylko lokalną tożsamością. Są dynamicznym ośrodkiem kulturalnym, akademickim i biznesowym, mierzącym się z całą plątaniną zagadnień.

26.03.2023

Czyta się kilka minut

Germinal, reż. Krzysztof Garbaczewski, Teatr Śląski / PRZEMYSŁAW JENDROSKA / MATERIAŁY PRASOWE TEATR ŚLĄSKI
Germinal, reż. Krzysztof Garbaczewski, Teatr Śląski / PRZEMYSŁAW JENDROSKA / MATERIAŁY PRASOWE TEATR ŚLĄSKI

Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego był miejscem moich pierwszych, może naiwnych, ale dlatego właśnie silnych doświadczeń teatralnych. Przyjeżdżając tu czterdzieści lat temu, jechałem przez inną Polskę do zupełnie innych niż dziś Katowic. Z miasta ciężkiego przemysłu, ciężkiego powietrza i ciężkiego bluesa niewiele zostało poza legendą i fałszywymi stereotypami.

Katowice bez zadęcia zbudowały gęstą sieć przedsięwzięć i inicjatyw kulturalnych, które nie tylko zmieniły wizerunek miasta, ale najzwyczajniej uczyniły życie w nim ciekawszym, przyjemniejszym, bogatszym. Teatr Śląski lokuje się w samym centrum tej sieci.

Byczy eklektyzm

Trudno nie przyznać (dowodem także ubiegłoroczna Nagroda im. Zygmunta Hübnera), że wielka w tym zasługa Roberta Talarczyka, kierującego katowicką sceną już od 10 lat i powtarzającego, że jest pierwszym Ślązakiem na stanowisku jej dyrektora. Od początku swych katowickich rządów (wcześniej od 2005 r. kierował Teatrem Polskim w Bielsku-Białej) Talarczyk uczynił ze śląskiej tożsamości znak rozpoznawczy Teatru Wyspiańskiego. Oczywiście Ślązaków portretowano na scenach już wcześniej, ale dopiero za tej dyrekcji złożony problem śląskości potraktowano z taką uwagą i powagą, nie popadając w łatwe sentymentalizmy i apoteozy, a za to odsłaniając ciemne strony śląskiej przeszłości, nawyków i charakteru.


Dariusz KOSIŃSKI: Nowoczesny, technologicznie wzmocniony teatr bogaty stanowi atrakcję i ostatni krzyk mody, przyciągający tłumy widzów. Ale u Łukasza Twarkowskiego nie polega on jedynie na oszałamiającym widowisku >>>>


Talarczyk te fundamentalne dla siebie tematy podejmował już wcześniej, choćby współreżyserując z Mirosławem Neinertem w Teatrze Korez cieszący się niemal kultowym statusem spektakl „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” według Janoscha (2004). Zaraz po objęciu dyrekcji w Katowicach (2013) wystawił „Piątą stronę świata” według prozy Kazimierza Kutza, równie popularną i „tożsamościowotwórczą”. Później jednak zaczął się coraz mocniej dobierać Ślązakom do skóry, przygotowując kolejne inscenizacje tekstów najbardziej znanego dziś piszącego Ślązaka, Szczepana Twardocha: „Dracha” (2018) i „Pokorę” (2021).

Dopełnieniem tej Twardochowo-Talarczykowej trylogii jest „Byk”, monodram wyreżyserowany i grany przez Talarczyka zwykle poza kierowanym przez niego teatrem (spektakl, będący koprodukcją kilku instytucji, miał premierę w warszawskim Studio i tam najczęściej jest pokazywany). Bohater tego przewrotnego one-Ślązak show, Robert Mamok, przejawia pewne powinowactwo ze swoim wykonawcą (np. przedstawia się jako pierwszy Ślązak kierujący ważną instytucją kultury w Katowicach). Ale fabuła zbudowana jest – moim zdaniem świadomie – na grubych schematach i przesadzonym do nieprawdopodobieństwa stereotypie „medialnego skandalu”. Tworzą one fikcyjną konstrukcję, którą twórcy przedstawienia mogą bezkarnie wykorzystać do wypowiadania swoich opinii na temat Polski, kawiarnianej opozycji, teatru, a przede wszystkim Śląska.

Śląskość jest w tym przedstawieniu mocno ambiwalentna: wynoszona na piedestał jako mityczny raj nienaruszalnej trwałości raz przyjętych wzorów i wartości, a zarazem demaskowana jako źródło przemocy, cierpienia, kompleksów i traum. Talarczyk i Twardoch nie oszczędzają Ślązaków i Śląska, ale nie ma też wątpliwości, że chłoszcząc ich, sobie wymierzają najboleśniejsze razy. I nawet jeśli jest w tym też rodzaj sadomasochistycznej rozkoszy (patrzcie, jaki jestem do głębi szczery i jak potrafię sam siebie poddać wiwisekcji), to chciałoby się, żeby także inne centra kulturowe mocnych tożsamości lokalnych podjęły taką próbę. Bo tylko dzięki temu mogą przestać być skansenem stereotypów.

Katowice, podobnie jak inne śląskie miasta, nie żyją jednak tylko lokalną tożsamością. Są dynamicznym ośrodkiem kulturalnym, akademickim i biznesowym, mierzącym się z całą plątaniną zagadnień. Głosząc znane już dobrze hasła teatru opowieści i dystansując się (tak jak to prowokacyjnie czyni w „Byku”) od teatru egocentrycznej celebracji i przerośniętego intelektualizmu, dyrektor katowickiej sceny nie popada zarazem w żaden „tradycjonalizm”. W katowickim teatrze tworzy wzorcową scenę nurtu, który można by opisać jako „nowocześnie eklektyczny teatr oswojonej rewolucji”.

Proces to dobrze znany: sztuka „środka” stopniowo wchłania większość wymierzonych przeciwko niej eksperymentów, czyniąc z nich narzędzie odnawiania swojego warsztatu i sposobów oddziaływania, swoistego face-liftingu, rodzaj antidotum na grożące zawsze skostnienie konwencji. Dzięki temu może tworzyć spektakle, które są atrakcyjnie odmienne od stereotypowych wyobrażeń o iluzyjnych grach na pudełkowej scenie, a jednocześnie nie zrywają bluźnierczo i prowokacyjnie podstawowej umowy z widzami.

Dobrym katowickim przykładem tej strategii może być „Terror” Ferdinanda von Schiracha (2017) wystawiony w sali Sejmu Śląskiego jako rekonstrukcja procesu, w którym wyrok wydają widzowie. Niegdyś taka zmiana przestrzeni i uczynienie z publiczności aktorów przedstawienia byłyby uznane za „eksperyment” – dziś są jednymi z wielu możliwych rozwiązań, które znakomicie nadają się do wykorzystania tak w przedstawieniu, jak i w teatralnym marketingu.

Ponad frontami

Skuteczność opisanej powyżej strategii dobrze pokazały dwie pierwsze premiery obecnego sezonu. Otworzyła go inscenizacja kontynuująca problematykę lokalną – dramat kryminalny Przemysława Piekarskiego „Węgla nie ma”, wyreżyserowany przez związanego z Teatrem Zagłębia w Sosnowcu Jacka Jabrzyka.

Niemal prowokacyjny wobec zadawnionych konfliktów teatralny sojusz śląsko-zagłębiowski (w jego ramach Talarczyk wyreżyserował w Sosnowcu „Nikaj” Zbigniewa Rokity) mierzy się właśnie z owymi konfliktami, poddając je ironiczno-fantazyjnym rozpracowaniom z wykorzystaniem konwencji popularnych gatunków kultury masowej, od seriali sensacyjnych, przez kino grozy po memy. Twórcy znaleźli atrakcyjny i przewrotny sposób na konfrontowanie widzów ze stereotypami, którymi żyją od lat.

Nurt zdecydowanie ponadlokalny reprezentuje największe jak dotąd wydarzenie obecnego sezonu – adaptacja głośnej powieści Jonathana Littella „Łaskawe”, wyreżyserowana przez Maję Kleczewską. Dyrektor i reżyserka zapowiadali wprawdzie rok wcześniej wystawienie „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, ale zmienili plany, najwyraźniej obawiając się sequela afery krakowskich „Dziadów”, a i wskazując na potrzebę zareagowania na gwałtowną eskalację wojny w Ukrainie.


JAK SOBIE WYOBRAŻASZ KIELCE? Metropolitalni intelektualiści nadal krążą po „prowincji” przekonani, że uda im się wydobyć „lud” z błędów. Ale jedyny teatr w mieście musi czasem pogodzić wiele odmiennych oczekiwań >>>>


Kleczewska poprzez zainscenizowaną spowiedź Maximiliana Auego (starego gra Robert Michalski, młodego – Mateusz Znaniecki, obaj znakomici) przygląda się oprawcom oraz strategiom, trikom i wymówkom, jakie stosują, by zdjąć z siebie winę tak oczywistą, jak strzał w głowę dobijanych rannych. Budując wyraźną analogię między nazistowskimi i obecnymi zbrodniami na Ukraińcach (pomaga w tym intensywna obecność ukraińskich aktorek, zwłaszcza rewelacyjnej Niny Zakharovej), Kleczewska wysadza nas ze sfery komfortu.

Po początkowych scenach demaskujących udział Auego w zbrodni ludobójstwa rozpoczyna się proces przewrotnego oswajania z tym młodym, sympatycznym człowiekiem, który przecież miał bardzo poplątane i zatrute dzieciństwo. Poznając go coraz lepiej, zaczynamy widzieć w nim nieszczęsnego bohatera, którego może nawet jesteśmy w stanie usprawiedliwić, przerzucając winę za jego zbrodnie na Wielkie Metafizyczne Zło, które nie wiadomo skąd się wzięło i jakiemu osądowi miałoby podlegać. Kleczewska ten mechanizm uruchamia i jednocześnie demaskuje, niejako wyprzedzając obecny czas i każąc nam pytać o to, jak odnosić się będziemy do zbrodniarzy, gdy obecna wojna stanie się już historią.

Pod powierzchnię

O ile dwie pierwsze katowickie premiery sezonu 2022/23 były oznakami tego, co stanowi siłę polskiego teatru i przyciąga do niego widzów, o tyle dwie najnowsze zdają się sygnalizować jego niepokojąco narastające słabości.

Najpierw (formalnie 1 marca, choć pokazy przedpremierowe miały miejsce wcześniej) na Scenie Kameralnej zaprezentowano „Zanurzenie” Michaela Rubenfelda w reżyserii Marcina Wierzchowskiego. Wyjściowy koncept przypomina trochę scenariusze Krzysztofa Piesiewicza do filmów Kieślowskiego. Oto w katowickim domu do bólu nowomieszczańskiej familii Kamockich pojawia się tajemniczy mężczyzna mówiący źle po polsku (w tej roli autor tekstu). Pozornie dotknięty amnezją, twierdzi, że jest Dawidem – dziesięcioletnim synem przyjaciółki rodziny, który utonął kilkanaście lat temu. Jego pojawienie się uruchamia proces powrotu do przeszłości, owocując kulminacyjną sceną, w której kolejne osoby twierdzą, że to one zabiły Dawida.

Niestety Rubenfeld nie jest Piesiewiczem, a Wierzchowski – Kieślowskim. Konceptualne konstrukcje duetu Krzysztofów trzymała żelazna logika i mistrzostwo obrazowo-afektywne. Natomiast „Zanurzenie” pełne jest dziur fabularnych, a precyzji brakuje też w działaniach aktorskich. Sekwencja kolejnych, coraz bardziej „wstrząsających” wyznań ociera się o groteskę i staje własną karykaturą.

Twórcy chcą opowiedzieć coś fundamentalnie ważnego, odsłonić jakieś ciemne źródła współczesności, ale zamiast tego wykrzykują afektowane banały i robią rzekomo tajemnicze, a w sumie dość groteskowe miny. Zamiast bolesnej demaskacji otrzymujemy wysiloną i nieudaną próbę powtórki dawnych wiwisekcji, ocierającą się chwilami o parodię takich antyrodzinnych ataków sprzed dwudziestu lat.

Precyzji i logiki działań brakuje też w inscenizacji „Germinalu” Emila Zoli przygotowanej przez Krzysztofa Garbaczewskiego. Tyle że w odniesieniu do Garbaczewskiego zarzut ich braku jest już w punkcie wyjścia trochę kulą w płot, bo reżyser od dawna konsekwentnie unika wszystkich „mocnych” cech wiązanych z teatrem atrakcyjnym i spektakularnym. Przygotowana dla Teatru Śląskiego adaptacja słynnej kiedyś powieści Emila Zoli nie przynosi zmiany łatwo rozpoznawanego stylu reżyserii, scenografii (Aleksandra Wasilkowska) i aktorstwa, konsekwentnie rezygnujących z wywoływania silnych afektów, generalnie ściszonych i schłodzonych (choć są sekwencje i role zaskakująco ekspresyjne), czasem jakby popadających w stan aporii lub nieładu.

Jeśli coś w katowickiej realizacji reżysera może zaskakiwać, to po pierwsze wybór naturalistycznej powieści o nieudanym strajku górniczym. Być może ten górniczy wątek, łatwo kojarzący się z Katowicami, był powodem, dla którego Garbaczewski zrealizował swój „Germinal” właśnie w Teatrze Śląskim. Ale raczej nie z tego względu sięgnął po powieść Zoli. Z programowych deklaracji wynika, że najbardziej interesował go temat rewolucji – w tym zwłaszcza pytanie o jej możliwość.

Wystawiając opowieść o walce francuskich górników z kapitalistycznymi wyzyskiwaczami wyjmuje ją z realiów historycznych, dokonując zmian w tekście i wprowadzając do przedstawienia sceny i wątki odnoszące się do współczesności (np. mówiony po ukraińsku monolog Katarzyny – Niny Zakharovej). W efekcie rewolucja, o której się tu głównie mówi, staje się rewolucją pozaczasową, a pytanie o jej możliwość i szanse odnosi się zarówno do przeszłości, jak i do współczesności.

Co zaskakujące, fabuła i problematyka powieści Zoli zostaje w przedstawieniu opowiedziana w sposób dość szczegółowy, by nie rzec – rozwlekły. Garbaczewski, który zasłynął z zaskakujących rozwiązań dramaturgicznych i dynamicznych montaży, tym razem stworzył adaptację linearną i rozlewającą się szerokim nurtem słów. Ze sceny pada ich bardzo dużo, często nie do końca zrozumiałych nie dlatego, by aktorzy mówili niewyraźnie, ale dlatego, że adaptator nie zajmuje się budowaniem klarownych powiązań między postaciami i scenami. Znając powieść Zoli coś tam sobie można dopowiedzieć, ale nie znając – bardzo szybko gubi się kontakt z przedstawieniem, które zresztą nie wydaje się o ten kontakt zabiegać.

Chwilami można wręcz odnieść wrażenie, że ciężko i wytrwale pracujący aktorki i aktorzy (kolejna okazja, by przekonać się, jak świetny Teatr Śląski ma zespół) z założenia działają w sposób wsobny i nawet jeśli zwracają się fizycznie do widzów, nie dążą do nawiązania jakiegoś porozumienia. Na moim przedstawieniu efekt tego był taki, że już w przerwie przy szatniach zrobił się korek, a exodus trwał też w drugiej części, gdy nadzieja, że coś się zmieni, gasła z każdą minutą.


MICHAŁ RUSINEK, pisarz: Przyjaźnię się z tymi, którzy potrafią pięknie opowiadać, nawet o traumatycznych sprawach. Wzrusza mnie umiejętność rozbrajania patosu żartem. Wtedy zdarza mi się mieć łzy w oczach >>>>


Nie wiem, co się stało z Krzysztofem Garbaczewskim, ale po pandemii jego przedstawienia wydają się jednostajne i manierycznie niezainteresowane sobą. Są jak kolorowe wprawdzie, ale wypalone pogorzeliska dawnej pasji. Czyżby był to osobisty przejaw coraz wyraźniejszego ogólnego kryzysu teatralnego, nie tyle (choć oczywiście także) finansowego, ile kryzysu wiary w sens tego, co i jak się robi? Jego ujawnienie przy okazji ostatnich katowickich premier także dowodzi skuteczności eklektycznego programu Roberta Talarczyka. Ukazując stan spraw teatralnych w kraju, Teatr Śląski ujawnia także jego słabości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Piąta strona świata