Wirus paniki i zdrowy rozsądek

Czy można dziwić się, że wykupujemy konserwy, kasze, makarony i zupki w proszku?

02.03.2020

Czyta się kilka minut

Na lotnisku w podkatowickich Pyrzowicach wprowadzono nadzwyczajne środki ostrożności dla lotów z Włoch, 25 lutego 2020 r. / JAREK PRASZKIEWICZ / FORUM
Na lotnisku w podkatowickich Pyrzowicach wprowadzono nadzwyczajne środki ostrożności dla lotów z Włoch, 25 lutego 2020 r. / JAREK PRASZKIEWICZ / FORUM

Koronawirus dotarł do Polski z Włoch, na długo zanim minister zdrowia oficjalnie ogłosił pojawienie się w naszym kraju pierwszego przypadku COVID-19. Już poniedziałek, 24 lutego, choroba z całą siłą uaktywniła się w głównych wydaniach wiadomości.

Jeszcze wcześniej, w weekend, rzeczywistość w dwóch sztandarowych dziennikach – „Wiadomościach” TVP i „Faktach” TVN – była dokładnie taka, do jakiej zdążyliśmy się przyzwyczaić. W sobotę w dwóch pierwszych materiałach telewizja rządowa straszyła „hejterskim atakiem opozycji” w kampanii prezydenckiej, i uspokajała, że „Polska razem z sojusznikami nie zgadza się na okrojenie unijnego budżetu”. W niedzielę wiadomością dnia była Eurowizja oraz informacja, że „polska gospodarka szybko rośnie”.

W TVN w sobotę mówiono najpierw o biskupach, by później przejść do kampanii wyborczej. Nie inaczej nazajutrz: dziennik TVN owszem, ostrzegał, ale przed „niżową Julią” i wichurami mającymi przejść przez Polskę wraz z nią. Potem w „Faktach” było odliczanie do kampanii wyborczej i dopiero po nim koronawirus, przed którym – na razie – drżeć mieli Włosi.

Kalendarium wzmożenia

Siła włoskiego impulsu – tam apogeum miało miejsce właśnie w poprzedni weekend – musiała jednak być wielka, bo w poniedziałek wymiotła z czołówek prorządowych „Wiadomości” rutynową propagandę. Przynajmniej przez pierwsze minuty: dwa główne materiały programu poświęcono wirusowi – najpierw z perspektywy polskiej, później włoskiej.

„Fakty” TVN tego dnia również po raz pierwszy zajęły się zagrożeniem chorobowym, najpierw w alarmistycznym tonie informując o sytuacji we Włoszech (ofiary, produkty znikające ze sklepów, koszary zamieniane na szpitale). „I to już nie są dalekie Chiny” – mówiła z emfazą prezenterka. Dalej było o tym, że nasz kraj jest przygotowany „do ataku”, że odbywają się narady, a rząd uruchamia laboratoria. Neutralnie, informacyjnie, poradnikowo. Ani słowa o polityce – ta pojawiła się dopiero w trzecim materiale.

Cały rozpoczynający się dopiero tydzień miał w mediach upłynąć pod znakiem koronawirusa: z jednej strony pożytecznych porad i rozmów z ekspertami, z drugiej – festiwalu sensacyjnych dezinformacji.

„Z nieoficjalnych informacji, do których dotarli dziennikarze »Super Expressu« wynika, że pierwszy pacjent zarażony koronawirusem może przebywać już w Krakowie, na terenie Wojskowego Szpitala Klinicznego z Polikliniką” – pisał w środę 26 lutego na swojej stronie tabloid. Nazajutrz, gdy informacja została zdementowana, bratni „Fakt” pytał: „Pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce?”, by dopiero w treści notki poinformować, że pogłoski o zachorowaniu nie są potwierdzone. Medialny apetyt na pierwszeństwo w ogłoszeniu zarazy rósł jednak w miarę żucia tematu i jeszcze tego samego dnia z depesz niektórych portali lokalnych wywiało zarówno przymiotnik „nieoficjalny”, jak i znaki zapytania. „Koronawirus w Polsce. Pierwszy potwierdzony przypadek w Łodzi. Kobieta cały miesiąc spędziła w Tajlandii” – podał jeden z nich, powołując się na „dwa źródła”. Nic dziwnego, że w połowie tygodnia część zmęczonych tą histerią odbiorców zaczęła – półżartem bądź całkiem serio – wyrażać nadzieję, iż informacja zostanie wreszcie potwierdzona. Została potwierdzona dopiero w środę 4 marca nad ranem: pierwszy chory pochodzi z województwa lubuskiego, leży w zielonogórskim szpitalu, czuje się dobrze.

Dużo wcześniej jednak wzrosła temperatura polityczna, co ciekawe – z winy polityków-lekarzy. Najpierw marszałek Senatu Tomasz Grodzki (chirurg) zalecił na Twitterze noszenie maseczek, narażając się ministrowi zdrowia (kardiologowi), który prostował, że maseczki przydadzą się tylko zarażonym. Potem wybuchł groteskowy spór Grodzkiego z senatorem PiS Stanisławem Karczewskim (też chirurgiem) o ważki problem prawidłowej obsługi dozowników z mydłem.


Czytaj także: Francesco M. Cataluccio: Miasto w czasach koronawirusa


W piątkowy wieczór emocje politycznych sporów o koronawirusa pokazywał najdokładniej już internet, w którym pojawiły się sugestie, jakoby informację o wykryciu pierwszego polskiego przypadku zatajono – aby podać ją do wiadomości nazajutrz w południe, kiedy swoje konwencje rozpoczną kandydaci z PO i PSL na urząd prezydencki. Być może do tych sugestii pił zmęczony sytuacją minister zdrowia Łukasz Szumowski, gdy w piątkowym wydaniu programu śniadaniowego TVN zapewniał, że jest najpierw lekarzem, a dopiero potem politykiem i z pewnością nie będzie zwlekać z podaniem tak ważnej informacji.

Światy równoległe

Na razie – mimo ogłoszenia pierwszego przypadku COVID-19 – wszystko wskazuje jednak na to, że medialno-polityczne wzmożenie to jedno, a społeczne nastroje – drugie.

11 lutego mniej niż połowa Polaków dostrzegła w koronawirusie zagrożenie dla kraju. Po dwóch tygodniach – a więc już w apogeum szumu wokół choroby – trzy czwarte pytanych uważało, że wirus nie ominie Polski, ale nadal tylko 41 proc. było do tego przekonanych. Równocześnie nieco ponad połowa wyrażała pogląd, że państwo nie poradzi sobie organizacyjnie z ewentualną epidemią. Komentując wyniki sondażu IBRIS dla „Rzeczpospolitej”, socjolożka Helena Chmielewska-Szlajfer zastrzegała jednak, że nie dostrzega śladów paniki: „Widać raczej oznaki naszej przedsiębiorczości, gdy słyszy się o tym, że w internecie sprzedawane są maski antysmogowe jako antywirusowe, i to 400 zł za sztukę”.

Statystyki Google’a w odniesieniu do haseł takich jak „koronawirus” czy „maseczki” zanotowały największe zwyżki w weekend 15-16 lutego, a potem z początkiem tygodnia. Popularność hasła „dezynfekcja rąk” między 21 a 28 lutego wzrosła aż stukrotnie.

„Efekt koronawirusa” widać także w postawach konsumenckich. Z aptek znikały maseczki, z drogerii i dyskontów mydła oraz żele antybakteryjne. W jednym z krakowskich sklepów Tesco przez ostatnie trzy dni ubiegłego tygodnia obroty wzrosły o około 20 proc., a sprzedaż makaronów, ryżów, kasz – nawet o 50 proc. Podobnie było w dwóch stołecznych Carrefourach: z półek zniknęły środki antybakteryjne, klienci kupowali masowo – poza ryżami i kaszami – także konserwy.

– W magazynie niektóre półki świeciły w sobotę pustkami. Ludzie wydzwaniają od rana, pytając o maski. Pani przy kasie zwierzyła się, że w poszukiwaniu środków antybakteryjnych odwiedziła już osiem punktów Rossmana. Bezskutecznie – mówiła nam pracownica jednego z Carrefourów jeszcze w weekend. Nie inaczej było w niektórych spożywczych dyskontach Łodzi i Gdańska: z półek – poza maseczkami i środkami przeciw bakteriom – znikała żywność z przedłużoną datą ważności.

Do początku marca nie było natomiast widać oznak większej paniki w placówkach medycznych, jeśli nie liczyć doniesień o wymagającej 10-godzinnego stania kolejce w stołecznym Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym, do którego zgłaszali się m.in. pacjenci powracający z zimowych ferii za granicą.

W podzielonym środowisku lekarskim jedna refleksja zdaje się powszechna: jedyne, czego trzeba się naprawdę bać, to paraliż służby zdrowia na skutek masowego oblegania placówek przez osoby całkiem zdrowe, bądź chore, ale niewymagające lekarskiej interwencji. Jeszcze kilka dni temu lekarze byli jednak w tej mierze ostrożnymi optymistami. W krakowskiej przychodni przy ul. Szwedzkiej liczba pacjentów zgłaszających się do lekarzy z objawami przeziębienia, gorączki i kaszlem właściwie nie różniła się od notowanej zazwyczaj o tej grypowej porze roku. Być może apele o zachowanie spokoju tym razem zostały wysłuchane.

Nowoczesny danse macabre

Prof. Michał Wróblewski, socjolog i filozof z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, w 2018 r. przeprowadził wraz z Łukaszem Afeltowiczem i Andrzejem Melerem badanie społecznej percepcji chorób zakaźnych w Polsce.

– Podchodzimy do nich niezwykle racjonalnie, bo cyklicznie powracające choroby zakaźne ankietowani umieścili dopiero na piątym miejscu największych zagrożeń dla zdrowia, daleko za nowotworami i schorzeniami układu krążenia – wylicza prof. Wróblewski. – Jako najgroźniejszą z chorób zakaźnych badani wskazywali najczęściej AIDS. Potem grypę sezonową. Epidemii świńskiej grypy czy SARS, które na początku dekady nie schodziły z pierwszych stron gazet i głównych wydań wiadomości, obawiało się natomiast zaledwie 3-4 proc. Polaków.

Czy to oznacza, że odbiorca polskich mediów uodpornił się na ich katastroficzną narrację? Badanie, jak twierdzi Wróblewski, pokazało, że ponad 90 proc. konsumentów mediów istotnie uważa ich przekazy na temat chorób zakaźnych za przesadzone.

– Analizując ten dyskurs jednocześnie zobaczyliśmy, że narracja o takich zagrożeniach jak „wirus” czy „epidemia” jest ukształtowana przez skojarzenia wyrastające wprost z kultury masowej – mówi badacz. – Kiedy powiemy „grawitacja”, zaczynamy sięgać do zasobów szkolnej wiedzy. Na brzmienie słowa „wirus” lądujemy natomiast myślami w sali kinowej, a nie na lekcji biologii.

Epidemie kreślone z rozmachem przez hollywoodzkich scenarzystów zwykle rozgrywają się podług zbliżonego schematu. U źródeł problemu stoi szalony naukowiec, terroryści, ewentualnie nieodpowiedzialny biurokrata, który wypuszcza patogen w świat. Racjonalnie rozumującemu widzowi otwiera się w tym momencie brzytwa Ockhama, ale choroba jako zwykła składowa rzeczywistości po prostu nie jest materiałem na rasowy film katastroficzny. Napięcie nie może opaść także w kolejnych scenach, zwycięstwo nad epidemią zależy więc zwykle od pomysłowości naukowców, zaradności zwykłych ludzi, ewentualnie – od poświęcenia szlachetnych jednostek.

Brzmi znajomo? Oczywiście. Jak mówi prof. Wróblewski, media relacjonujące rozwój epidemii konstruują swoje opowieści z niemal identycznych klocków: – Wiadomości o ekspansji ­SARS-CoV-2 do złudzenia przypominają narrację w sprawie epidemii świńskiej grypy sprzed 11 lat. Przede wszystkim są to narracje wznoszące. Informacje o chorobie trafią w eter wtedy, kiedy układają się w historię o narastającym zagrożeniu. Danych o spadku zachorowań zwykle się nie podaje. I tam, i tu nie brakuje także pytań o kompetencje, a nawet intencje osób kierujących walką z wirusem oraz wątpliwości co do prawdziwej skali zagrożenia, którą decydenci mogą z premedytacją zaniżać. Są nawet zwykli bohaterowie, którzy poświęcają się dla wspólnoty, jak choćby żołnierze budujący szpitale w Wuhan czy tamtejszy lekarz, który zmarł na skutek zakażenia od pacjentów.

Większość przekazów medialnych, jak zauważa badacz, kończy się uwagą, że ryzyko jest niewielkie i warto zachować spokój, akcent położony jest jednak na podkreślenie zagrożenia. W rezultacie do odbiorcy trafia komunikat, który w warstwie informacyjnej ma uspokajać, ale jednocześnie odwołuje się do atawizmów poprzez eskalowanie poczucia zagrożenia. Czy więc można dziwić się Polakom, którzy jeszcze dwa tygodnie temu ze spokojem śledzili marsz koronawirusa przez świat, że podczas ostatniego lutowego tygodnia zaczęli wykupywać konserwy, kasze, makarony i zupki w proszku?

Nastrojowi zbliżającej się katastrofy poddali się także politycy. 1 marca na stronach Sejmu pojawił się uszyty ewidentnie ad hoc projekt ustawy „o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19”. Obok oczywistych i potrzebnych regulacji, legalizujących np. tymczasową pracę zdalną czy kwestie zasiłków dla rodziców, którzy będą musieli wziąć wolne po zamknięciu żłobków, pojawiły się w nim także przepisy, które wprowadzają przymusową kwarantannę i pozwalają rządowi wydawać polecenia niezależnym od władz centralnych „osobom prawnym, jednostkom organizacyjnym nieposiadającym osobowości prawnej, a nawet przedsiębiorcom”. Opozycja krytykowała projekt jako zbyt histeryczny – czyli dokładnie takimi słowami, jakimi kilka dni wcześniej PiS punktował propozycje Koalicji Obywatelskiej. Podczas poniedziałkowej, emocjonalnej debaty nad projektem minister zdrowia i premier apelowali, by nie wykorzystywać wirusa w kampanii wyborczej, szef Koalicji Obywatelskiej Borys Budka wypominał ministrowi wyjazd na narty do Włoch, posłanka Lewicy witała obecnego na sali kandydata na prezydenta Roberta Biedronia, a inny kandydat, Władysław Kosiniak Kamysz, krytykował również siedzącego na sali Andrzeja Dudę za bezczynność.

 

Choć pointa mogła zaskakiwać: opozycja zgłosiła do projektu poprawki, zaś ustawa – pozbawiona najbardziej kontrowersyjnych fragmentów – przeszła jeszcze w poniedziałek przez Sejm, przy niespotykanej w parlamencie jednomyślności (400 posłów było za, 11 przeciw, 7 wstrzymało się od głosu).

Świat aseptyczny

Na rosnące poczucie zagrożenia nie ma większego wpływu także fakt, że na razie jedynym naprawdę niepokojącym elementem jest tempo, w jakim ten wirus rozprzestrzenia się po świecie. Wywoływana przez niego choroba nazwana COVID-19 zdaje się lekceważyć międzynarodowe umowy o współpracy sanitarnej, decyzje kolejnych korporacji tnących eksport i import, a nawet bezprecedensowe wysiłki władz poszczególnych krajów, które zamykają kolejne lądowe granice i trzymają pod przymusową kwarantanną dziesiątki milionów ludzi.


Czytaj także: Roman Husarski: Żeń-szeń w walce z wirusem


Wirusa nie udało się najpierw zatrzymać w granicach miasta Wuhan. Potem wymknął się z Chin, a następnie z Azji i dziś grozi już światu pandemią, czyli licznymi ogniskami zachorowań, które mogą mieć wpływ na całą ziemską populację. W zestawieniu z tym tempem rozprzestrzeniania uspokajające statystyki Światowej Organizacji Zdrowia, które pokazują, że niemal dziewięć na dziesięć zachorowań na COVID-19 przebiega jak zwykłe przeziębienie, jakoś nie trafiają do masowej wyobraźni. Bardziej przemawia do niej katastroficzna wizja wirusa, który wymknął się spod kontroli.

Ten sam koronawirus, którego obawia się teraz Zachód, zbliża się także do obozów przy granicy Birmy i Bangladeszu, gdzie na obszarze niespełna 30 kilometrów kwadratowych w prowizorycznych warunkach wegetuje ponad milion niedożywionych Rohingów. Pytanie o ewentualne objawy paniki w tak dużej populacji doktor Abdullah Abu Matil, jeden z lekarzy pracujących na terenie obozu, zbywa jednak tylko wzruszeniem ramion.

– Właśnie dobiega końca wyjątkowo chłodna jak na tutejsze warunki zima – wylicza doktor. – Wśród dzieci i starszych odnotowaliśmy o blisko jedną trzecią więcej zgonów wywołanych zapaleniem płuc i ostrymi biegunkami niż poprzedniej zimy. Proszę wierzyć, jeszcze jedna choroba, do tego o relatywnie niskim wskaźniku śmiertelności, naprawdę nie wpływa na poczucie bezpieczeństwa mieszkańców obozu.

To samo zagrożenie oglądane z perspektywy rozwiniętego świata winno wydawać się jeszcze mniejsze. W rzeczywistości jest na odwrót. Ryzyko choroby kończącej się śmiercią w około 3 proc. przypadków może wydać się groźne tylko tam, skąd postęp nauki praktycznie wyrugował choroby zakaźne. Gruźlica, wścieklizna, odra – nie mówiąc o dżumie, ospie czy cholerze – w życiu codziennym przeciętnego Europejczyka stanowią egzotyczny rekwizyt z teatrzyku dziejów, nie realną groźbę. Czym bowiem, jeśli nie wysokim poczuciem społecznego bezpieczeństwa, można tłumaczyć rosnącą popularność ruchów antyszczepionkowych?

Wśród cezur, jakimi posługujemy się dla wyznaczenia umownego początku nowoczesności, chyba najbardziej namacalną dla przeciętnego człowieka była ta związana z poznaniem źródeł chorób zakaźnych. Niewidzialne zagrożenie, dotychczas tylko realne, stało się także zrozumiałe. W ten sposób pokonaliśmy ospę i dżumę, a gruźlicę, wściekliznę czy kiłę zredukowaliśmy do rozmiarów epidemiologicznej ciekawostki. Potem rzucił się na nas HIV, ale i z nim w zasadzie daliśmy sobie radę w niespełna pół wieku.

Dlatego samo nagłe pojawienie się SARS-CoV-2 w tym aseptycznym świecie wydaje się abstrakcyjnym błędem systemu, który zdaje się gwarantować nam przeżywalność na poziomie około 80 lat – o ile tylko nie zabijemy się w aucie, nie wyhodujemy w płucach nowotworu, nie zamęczymy wątroby alkoholem albo po prostu nie zamulimy organizmu cholesterolem. Śmierć od choroby zakaźnej? To scenariusz z taniego filmu katastroficznego.©℗

O wirusie czytaj także w dziale Świat.

WIRUS TAKŻE POLITYCZNY

Za Oceanem – spadek zaufania do prezydenta Trumpa, w Europie – kryzys strefy Schengen prowadzący do przywrócenia kontroli na wewnętrznych granicach Unii. To tylko dwa z możliwych politycznych wstrząsów wywołanych ewentualną pandemią COVID-19.

W minionym tygodniu Donald Trump oświadczył, że w USA „koronawirus jest pod kontrolą”, zasugerował, że to dobry czas, aby inwestować na giełdzie, i oskarżył Demokratów o sianie strachu przed nową chorobą (potem się z tego wycofał). Ale rzeczywistość mu nie sprzyja: to jego administracja ucięła budżet CDCP, federalnemu instytutowi sanitarnemu, a dalsze rozprzestrzenianie się choroby może przynieść zwolenników Berniemu Sandersowi, jak dotąd najpopularniejszemu kontrkandydatowi w zaplanowanych na listopad wyborach prezydenckich, który opowiada się za ­nacjonalizacją ochrony zdrowia w USA.

Tymczasem w Europie unijni komisarze zaprzeczali w ostatnich dniach, że koronawirus zagraża strefie Schengen. Jednak kraje członkowskie mogą same czasowo przywracać kontrole na granicach z innymi członkami Unii. Nieoficjalnie, wyrywkowo, wprowadziły je już Niemcy. Ewentualna pandemia byłaby jednym z największych testów dla idei otwartych granic. Już teraz straty w turystyce w krajach Unii szacowane są na ok. 900 mln euro miesięcznie.

©(P) MARCIN ŻYŁA

SZKOŁA HIGIENY

„Wdrażamy te środki profilaktycznie” – uspokajał w weekend szef kołobrzeskiego sanepidu po tym, jak odwołano zajęcia w jednej ze szkół, bo u 10-letniej uczennicy podejrzewano koronawirusa. Także w Mazańcowicach koło Bielska odwołano zajęcia: nauczycielka czekała na badania po powrocie z Rzymu. Zamknięte szkoły to na razie wyjątki. Podobnie jak zalecenia izolacji dzieci. Takie reko­men­dacje natrafiały zresztą na problemy. „Media nagłośniły po warszawskich feriach, jak to niektórzy dyrektorzy szkół niepublicznych zalecili dzieciom wracającym z Chin i Włoch kwarantannę – pisał na swoim blogu Jarosław Pytlak, kierujący Zespołem Szkół STO na Bemowie. – Nie pisały, na ile dało się to wyegzekwować. Ja też zaleciłem. Zdecydowana większość takich delikwentów do szkoły przyszła”. MEN jednak uspokaja: na razie w większości szkół wystarczy profilaktyka. W wytycznych resortu dla dyrektorów znalazły się m.in.: rozmowa z uczniami na temat higieny, apel do rodziców, by nie posyłali chorych dzieci na lekcje czy powstrzymanie się od wycieczek do zagrożonych miejsc. Jeszcze w zeszłym tygodniu minister Dariusz Piontkowski zapewniał, że ewentualne decyzje o zamknięciu placówek leżą w gestii dyrektorów. Jednak 1 marca w projekcie specustawy znalazł się passus, zgodnie z którym szef MEN „może czasowo ograniczyć lub zawiesić funkcjonowanie jednostek systemu oświaty na obszarze kraju lub jego części”.

©(P) PW

Artykuł zaktualizowany we środę, 4 marca 2020 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2020