Miasto w czasach koronawirusa

Jak w najmroczniejszych chwilach dziejów ludzkości najlepszą obroną przed paniką jest ironia. Byłoby do śmiechu, gdyby nie umierali ludzie.

02.03.2020

Czyta się kilka minut

Mediolan, 23 lutego 2020 r. /  / ANDREAS SOLARO
Mediolan, 23 lutego 2020 r. / / ANDREAS SOLARO

Od dawna żywię przekonanie, że surrealizm ostatecznie wygrał i panuje nad światem na swój tragikomiczny sposób. Widzę dziś jego osobliwy triumf w Mediolanie w czasie szczególnego karnawału, który, jak wiadomo, kończy się w tym mieście cztery dni później niż dla reszty ludzkości. Skąd ten wyjątek? Otóż w IV wieku Mediolan spustoszyła zaraza. Ludność była odcięta od świata, drogi dojazdowe zamknięto, ograniczono wymianę handlową, ściśle racjonowano zapasy żywności. Biskup (późniejszy święty) Ambroży, aby oszczędzić dodatkowych cierpień swojemu ludowi – żeby nie musiał rozpoczynać postu i pokut tuż po tym, jak dręczyły go choroba i głód – uzyskał od papieża bullę: diecezja mediolańska może świętować karnawał aż do soboty poprzedzającej pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. Dziwactwo powstałe ze zbiegu epidemii i święta trwa do dzisiaj.

Kiedy w minionym tygodniu wsiadłem do metra, poczułem upiorną karnawałową atmosferę – ludzie siedzieli na co trzecim krzesełku (lekarze zalecają zachować półtora metra odstępu od innych). Jeśli jakiś pasażer próbował usiąść pomiędzy nimi, spoglądano nań wrogo. Wiele z tych spojrzeń wyglądało jeszcze drapieżniej z powodu maseczek zakrywających połowę twarzy.

Grupa młodych ludzi, korzystających z nieoczekiwanego zamknięcia szkół i uczelni, stała przebrana w szczelne białe kombinezony, lateksowe rękawiczki i ochraniacze na buty, ze stożkowymi maseczkami, w okularkach pływackich i czepka na głowie. Wyglądali jak duchy, uczepione na podobieństwo nietoperzy do poręczy, kołysząc się rytmicznie przy każdym wstrząsie wagonu. Ale tak w ogóle wszystko wydawało się normalne. O dziwo, znaczna część ludzi przeżywa to, co się teraz dzieje w Mediolanie, Lombardii, Wenecji i Wenecji Euganejskiej, jako coś „normalnego”.

Ta sytuacja przypomina mi pełne emocjonalnych wstrząsów momenty po katastrofie w Czarnobylu (zresztą już pojawiały się komentarze, że obecna epidemia może okazać się dla Chińskiej Republiki Ludowej równie śmiertelnym ciosem, jak wybuch w czarnobylskiej elektrowni jądrowej dla ZSRR) – strach przed czymś, co krąży w powietrzu, ale czego nie widać ani nie czuć, brak jasnych, jednoznacznych informacji, psychoza pustych półek i braku żywności...

Sen Raskolnikowa

Supermarkety są dobrze zaopatrzone, ale ludzie szturmują je i robią zapasy, jakby właśnie wybuchła wojna. W miasteczkach w „czerwonej strefie” – należących do aglomeracji mediolańskiej – do sklepu może wejść naraz tylko dwadzieścia osób. Reszta czeka w kichającej kolejce na zewnątrz. Niektóre sklepy wpuszczają tylko klientów w maseczkach. Największym wzięciem cieszą się: woda mineralna (tak jakby koronawirus przenosił się wraz z kranówką), wszelkiej maści środki dezynfekujące i mydło; mrożonki i żywność w puszkach; makaron w wielkich ilościach.

W aptekach schodzi wszelki rodzaj towaru: witaminy, antybiotyki (kompletnie nieprzydatne w walce z wirusem), środki na wzmocnienie, spreje do nosa i gardła, krople homeopatyczne. Od dawna wyczerpały się zapasy maseczek – kosztowały 75 centów, na ulicach spekulanci sprzedają je po 10 euro. Dom mody Fendi zaproponował markową maseczkę przeciwwirusową z jedwabiu po 190 euro i całą partię wykupiono na pniu. „Eksperci” (immunolodzy, wirusolodzy, biolodzy, lekarze ogólni, farmaceuci) są pytani na okrągło i o wszystko. W telewizji leci żenujące widowisko: lekarze i naukowcy pokrzykują na siebie, jakby to była debata polityków podczas kampanii wyborczej.

Restauracje są czynne, ale raczej w nich pusto. Bary i inne lokale publiczne trzeba jednak zamykać wcześnie (o 18.00). Tego rodzaju przybytki najbardziej teraz ucierpiały, bo ludzie boją się wychodzić z domów i przebywać w miejscach tłumnie odwiedzanych. Z tych samych powodów ogromne straty ponoszą organizatorzy masowych imprez i targów – także z powodu decyzji władz lokalnych. Lombardia, Emilia-Romania i Wenecja Euganejska już odwołały wszystkie targi przewidziane na marzec (mediolański Salon Mebli, przyciągający co roku 400 tys. gości, przełożono na czerwiec). Tydzień mody co prawda się odbył, ale pokazy odbywały się bez publiczności. Chińczycy mogli śledzić sobie transmisje na żywo.

Wiele rzeczy, jak w majakach, które przychodzą o świcie, ulega dematerializacji. Skoro nie można normalnie funkcjonować, różne działania przenosi się do sieci. Szkoły i uczelnie organizują streaming wykładów, firmy każą pracownikom siedzieć w domu i pracować zdalnie. Kto może i nie boi się oszustw, robi zakupy online i zamawia jedzenie z restauracji (korzystając z ciężkiej pracy imigrantów, którzy pedałują po mieście z wielkimi torbami przytroczonymi do pleców).

Zamknięto kina, teatry i sale koncertowe, ludzie siedzą więc w domu i oglądają telewizję – wreszcie rozumiejąc, jaka to jest różnica jakościowa. Mecze odbywają się przy pustych trybunach, kibice gromadzą się za to przed telebimami. Katedra mediolańska zamknięta, jak zresztą świątynie wszystkich religii. Wierni muszą brać udział w nabożeństwie przed ekranem komputera. Osoby zmarłe niedawno nie mogą mieć pogrzebu, ani kościelnego, ani świeckiego. Prosto ze szpitalnej kostnicy zwłoki jadą na cmentarz.

Muzea, rezerwaty archeologiczne, wystawy i biblioteki są niedostępne. Cała branża turystyczna przechodzi trudny czas, goście z zagranicy odwołują na potęgę już zarezerwowane pobyty. Wenecja opustoszała, jest więc piękna, ale ponieważ nie ma w niej praktycznie innego biznesu poza turystyką, grozi jej całkowita zapaść – zwłaszcza że wcześniej turystów wystraszyła jesienna fala powodziowa.

W poprzednich tygodniach, kiedy stało się jasne, jak poważnie epidemia dotknęła Chiny, firmy z luksusowych branż zaczęły się martwić o to, że przestaną przyjeżdżać stamtąd liczni bogaci klienci. Teraz problem jeszcze się zaostrzy – będzie coraz mniej przyjezdnych, skoro choroba rozpanoszyła się w pobliżu Mediolanu, miasta kluczowego dla tego rodzaju turystyki zakupowej. Ale nie tylko bogaci klienci luksusowych sklepów przestaną przyjeżdżać do Włoch. Kraj zapłaci cenę, nie tylko w pieniądzach.


Czytaj także: Wirus paniki i zdrowy rozsądek - raport "Tygodnika"


Wydaje się, jakbyśmy znaleźli się we śnie Raskolnikowa z końcowych stron „Zbrodni i kary”: „Zdawało mu się w chorobie, w majaczeniu, że cały świat skazany jest na pastwę jakiejś strasznej, niesłychanej i niewidzialnej morowej zarazy ciągnącej z głębi Azji na Europę. Zginąć mają wszyscy oprócz kilku nader nielicznych wybrańców. Pojawiły się jakieś nowe złośliwe drobnoustroje, które zagnieżdżały się w ciałach ludzi. (...) Ludzie, którzy je przyjęli w siebie, natychmiast dostawali obłędu i opętania. Ale nigdy, nigdy ludzie nie poczytywali się za tak mądrych i nieomylnych, za jakich uważali siebie ci zarażeni. Nigdy nie mieli swych wyroków, swych wniosków naukowych, przekonań moralnych i wierzeń za tak niezbite. Całe osiedla, całe miasta i ludy ulegały zarazie i wariowały” (tłum. Czesław Jastrzębiec-Kozłowski).

Stan wyjątkowy

Obecność Chińczyków w Mediolanie zaczęła się w latach 20. XX wieku od masowej imigracji z Wenzhou – miasta na południowym wschodzie prowincji Zhejiang. Stamtąd pochodzi ok. 90 proc. osób narodowości chińskiej obecnie mieszkających we Włoszech (300 tys.). W centrum Mediolanu znajduje się piękna, tętniąca życiem dzielnica Chinatown licząca 40 tys. mieszkańców. Także dzięki temu Mediolan jest jednym z miast Europy o największej wymianie handlowej z Chinami. Kiedy w grudniu rozeszła się wieść o epidemii, natychmiast rozpętała się kampania antychińska, podsycana przez partie prawicowe. W Chinach zaczynały się właśnie obchody nowego roku, spodziewano się więc znacznej liczby turystów stamtąd. A także wyjazdów Włochów chińskiego pochodzenia, którzy mieli jechać do rodzin (a potem wrócić do Mediolanu).

Skutkiem tej kampanii była decyzja o odwołaniu wszystkich bezpośrednich lotów do Chin. I to się okazało pierwszym błędem: zamiast uruchomić na lotniskach kontrole pozwalające zarejestrować wszystkie osoby powracające z miejsc, gdzie mogły ulec zarażeniu, spowodowano falę niekontrolowanych powrotów. Ludzie lecieli do Zurychu, na lotniska we Francji czy Austrii, po czym wjeżdżali nie niepokojeni pociągiem, przez co Włochy utraciły kontrolę nad napływem ludzi z Chin.

Kiedy pojawiły się pierwsze przypadki infekcji – w małym miasteczku Codogno oraz w Rzymie u pary chińskich turystów – rozpętała się panika, z niewątpliwym i interesownym udziałem większości gazet i stacji telewizyjnych. Strach w takiej skali był nieuzasadniony. Jak tłumaczyło kilkoro odważnych badaczy i badaczek: przeszliśmy zbiorowe pranie mózgów.

Włoskie władze zdecydowały się na znacznie bardziej rygorystyczne kontrole niż w innych krajach europejskich i wprowadziły środki nadzwyczajne, które paraliżują gospodarkę oraz dają zagranicznym mediom pożywkę do informowania, że Włochy są „drugim po Chinach ogniskiem zarazy”. Zrobiły tak w przekonaniu, że struktury naszej służby zdrowia nie poradzą sobie z szybko rozwijajacą się epidemią.

Zdaniem ekspertów, zachorowania wywołane przez koronawirusa prowadzą do powikłań wymagających hospitalizacji w 5 proc. przypadków. Gdyby pozwolić wirusowi rozwijać się bez ograniczeń, objąłby on podobną liczbę ludzi, co „zwyczajna” grypa, czyli ok. 15 proc. populacji, a więc Włochy stanęłyby przed koniecznością hospitalizacji ok. 0,8 proc. swej ludności, czyli 480 tys. ludzi. Ile mamy łóżek w szpitalach? Według najnowszych dostępnych danych – 159 tys. Nawet gdyby nagle zwolnić wszystkie łóżka, włoski system zdrowotny nie byłby w stanie zagwarantować opieki 321 tysiącom ludzi z koronawirusem (przeważnie w wieku powyżej 55 lat).

Sęk w tym, że wdrożenie ostrych środków hamujących zarażenia w kraju, gdzie nie panuje reżim totalitarny jak w Chinach, nie daje się do końca przeprowadzić. Oprócz pewnych tragikomicznych skutków budzi to zresztą obawy co do stanu i odporności demokracji.

Filozof Giorgio Agamben, zawsze uważny obserwator polityki dążącej do kontroli nad naszymi ciałami, pisał w gazecie „Il Manifesto”, że widzimy rosnącą tendencję do używania „stanu wyjątkowego” jako paradygmatu normalnych rządów. Przyjęty w trybie ekspresowym dekret powołujący się na względy „higieny i bezpieczeństwa publicznego” prowadzi do militaryzacji gmin i obszarów, gdzie pojawia się „co najmniej jedna osoba o pozytywnym wyniku testu, co do której nieznana jest droga przekazania wirusa albo droga ta nie prowadzi do osoby pochodzącej z obszaru już dotkniętego wirusem”.

Agamben jest przekonany, że „tak ogólnikowe sformułowanie pozwoli rozszerzyć szybko stan wyjątkowy na wszystkie regiony”. Innym, nie mniej niepokojącym według niego czynnikiem jest stan lęku, zasiany w świadomości jednostek i przekładający się na potrzebę przeżywania stanów zbiorowej paniki, do czego epidemia daje idealny pretekst. „W szalonym błędnym kole narzucone przez rządy ograniczenie wolności zostaje zaakceptowane w imię potrzeby bezpieczeństwa, wywołanej przez te same rządy, które obecnie wkraczają, by ją zaspokoić”.

Bójmy się strachu

Jak w najmroczniejszych chwilach dziejów ludzkości, najlepszą obroną jest ironia. Można by się z tego wszystkiego śmiać – z nierozsądnych zachowań ludzi, z absurdalnych zakazów, z nieudolności polityków nieprzygotowanych do radzenia sobie w sytuacjach nadzwyczajnych, z niespójnych decyzji zagranicznych biurokratów, którzy dziś boją się każdego Włocha gorzej niż dżumy.

Oto znamienny przykład: 40 włoskich turystów nie wypuszczono z samolotu na Mauritiusie, bo pochodzili z Lombardii i Wenecji Euganejskiej. Zaproponowano im dwa tygodnie kwarantanny, czyli dokładnie tyle, ile miał trwać ich urlop. Inni pasażerowie, którzy spędzili wszak z nimi 12 godzin na pokładzie tego samego samolotu, mogli wysiąść bez problemu. Po powrocie do Rzymu wszyscy włoscy turyści okazali się po przebadaniu zdrowi.

Młodzi ludzie stroją sobie żarty, wysyłając sobie memy i dowcipy. W porównaniu z czasami faszyzmu różnica jest tylko taka, że teraz nikt niczym nie ryzykuje i łatwo jest kpić z tego, co się dzieje. Byłoby zresztą do śmiechu, gdyby nie umierali ludzie. Rację ma eseista Adriano Sofri, który na łamach „Il Foglio” pisał: „Chciałbym godnie pożegnać starsze panie i starszych panów, którym wirus zadał ostateczny cios, oraz tych, którzy na niego dopiero czekają. Eufemistycznie nazywamy ich »ludźmi w podeszłym wieku« albo, żeby uspokoić wszystkich innych, »osobami już będącymi w ciężkim stanie zdrowia«. »Umarliby nawet na normalną grypę« – powiedziała niedawno pewna niewątpliwie zdolna lekarka, zapominając o różnicy między statystyką a życiem ludzkim”.

Pisarz Gianrico Carofiglio w artykule „Kiedy chorobą staje się strach” przypomniał słowa Franklina D. Roosevelta, który u progu Wielkiego Kryzysu mówił, że dziś tak jak nigdy musimy bać się strachu. „Trzeba – wzywa pisarz – pokonać go mając za broń naszą inteligencję, bo nieopanowany strach prowadzi do katastrofalnych skutków”.

Kiedy to się wszystko skończy, zostaniemy na kupie gruzów nie tylko gospodarczych, ale i moralnych, a także, jak się obawiam, politycznych. Straty materialne dwóch spośród trzech najbogatszych regionów Włoch skłonią Ligę i inne organizacje populistycznej prawicy do zażądania jeszcze większej autonomii regionalnej, tak by pieniądze z podatków zostawały na miejscu, a nie „szły do Rzymu”. Już widać, jak każdy region próbuje sobie radzić na własną rękę i, jak to często bywa, działa w kontrze do innych. Pracownicy regionalnych służb sanitarnych nie chcą, żeby ministerstwo zdrowia z Rzymu wtrącało się w ich sprawy. Niektóre regiony narzuciły z własnej inicjatywy zakazy, które nie powinny istnieć w spójnym państwie: gubernator Bazylikaty zamknął wstęp dla przybyszów z Lombardii i Wenecji Euganejskiej (ciekawe, jak ich będą rozpoznawać?).

Włochy ryzykują rozpadem, tak jak to się dzieje z Europą, która w tej medycznej chwili próby także działa wedle złowrogiej zasady „ratuj się, kto może”.

© Przeł. PB

Tekst ukończono 27 lutego.

FRANCESCO MATTEO CATALUCCIO (ur. 1955) jest wydawcą i publicystą. Studiował filozofię i filologię polską we Florencji oraz Warszawie. Autor książek: „Niedojrzałość, choroba naszych czasów” (2006), „Czarnobyl” (2013). Jest redaktorem włoskiego wydania dzieł Witolda Gombrowicza oraz włoskiej i hiszpańskiej zbiorowej edycji Brunona Schulza. Laureat nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego.

KOMUNIĘ LEPIEJ PRZYJMOWAĆ NA RĘKĘ

W obliczu zagrożenia epidemicznego biskupi powinni poinformować wiernych „o możliwości przyjmowania Komunii świętej duchowej [czyli: poza przestrzenią sakramentalną] lub na rękę” – czytamy w wydanym 28 lutego komunikacie przewodniczącego KEP abp. Stanisława Gądeckiego. „Kto ma obawy przed zakażeniem, nie powinien korzystać z wody święconej umieszczonej w kropielnicach” – podkreślono. Biskupi zdecydowali też, że podczas mszy czytany będzie list ministra zdrowia nt. zagrożenia. Tekst zaleca przestrzeganie podstawowych zasad higieny (unikanie kontaktu z kichającymi, regularne mycie rąk). Tymczasem Komisja Maryjna KEP wydała apel zachęcający do „podjęcia modlitwy błagalnej o oddalenie od nas kolejnego niebezpieczeństwa” – najlepiej w formie suplikacji.

We Włoszech i Niemczech biskupi, poza zaleceniem nieudzielania komunii do ust, prosili, by znaku pokoju nie przekazywać sobie poprzez podawanie rąk. Wierni z objawami choroby powinni pozostać w domu. W kilku diecezjach północnych Włoch zawieszono odprawianie mszy. W Hongkongu księży i wiernych zobowiązano do noszenia w kościele masek, opróżniono pojemniki na wodę święconą, zakazano nawet wspólnego korzystania ze śpiewników.

©(P) MACIEJ MÜLLER

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2020