Płytki oddech szpitala

Lekarz po dyżurze ma percepcję taką jak człowiek z jednym promilem alkoholu we krwi. A co gdy dyżuruje 15 razy w miesiącu?

13.11.2017

Czyta się kilka minut

Szpital w Proszowicach, listopad 2017 r. / JAKUB PORZYCKI / AGENCJA GAZETA
Szpital w Proszowicach, listopad 2017 r. / JAKUB PORZYCKI / AGENCJA GAZETA

Proszowice, powiatowe miasto przeciętnej urody, 23 km na północny wschód od Krakowa. Przy 3 Maja, jednej z głównych ulic, pełno pstrokatych szyldów i plakatów. Jak co środę rano na placu niedaleko dworca autobusowego rozstawił się targ. Mieszkańcy mówią, że na placu łatwiej się rozmawia o trudnych sprawach. Na przykład o tym, co się dzieje w tutejszym szpitalu.

W Samodzielnym Publicznym Zespole Opieki Zdrowotnej protestują lekarze. Wyliczają dlaczego: brak kadry, za dużo i za długie dyżury, niedoinwestowanie szpitala. „Niedostrzeganie bezpośredniego zagrożenia dla życia i zdrowia pacjentów. Ignorowanie bezpieczeństwa pracy lekarzy i przyczyn niedoborów kadr medycznych, a to wobec złych warunków ich pracy i zaproponowanej jednej z najniższych w Polsce płac podstawowych…” – piszą w oświadczeniu. Sprawę zgłosili do starostwa, które zarządza szpitalem. 18 października doszło do spotkania z władzami powiatu, dyrekcją placówki i Związkiem Zawodowym Lekarzy. Starostwo zleciło wykonanie audytu, zatrudniło mediatora.

Obecnie szpitalem zarządza dyrektor Janina Dobaj (wcześniej była skarbnikiem w powiecie), razem z zastępcą do spraw lecznictwa, Tadeuszem Augustynem, chirurgiem z prawie 40-letnim stażem pracy.

Protestujący lekarze mówią stanowczo, że nie wyobrażają sobie dalszej pracy z obecną dyrekcją.

31 października ponad dwudziestu złożyło wypowiedzenie. Trzy osoby z chirurgii, tyle samo z oddziału ginekologiczno-położniczego i noworodków oraz obserwacyjno-zakaźnego. Na oddziale chorób wewnętrznych wypowiedzenia złożyli czterej pracownicy, zwolnił się też cały pięcioosobowy oddział pulmonologii. Kolejnych 17 lekarzy podpisało oświadczenie woli, że dokumenty złożą, stosownie do okresu wypowiedzenia.

– To nasz protest przeciwko zarządzaniu niemal tylko i wyłącznie przez oszczędzanie – mówi Piotr Szarkowski, internista i kardiolog, w szpitalu od 16 lat.

– Nikt tu nie użala się nad dolą lekarza, tylko nad warunkami, które zagrażają zdrowiu i życiu lekarzy oraz pacjentów. Nie zgadzamy się na to, bo firmujemy ten stan naszymi nazwiskami. My za to odpowiadamy. Jeżeli pani dyrektor nie ustąpi, po prostu odejdziemy – mówi Łukasz Goliński, pulmonolog, w szpitalu od 11 lat.

Płaca zasadnicza dla lekarza specjalisty w Proszowicach to 4300 zł brutto (bez dyżurów i dodatku za wysługę lat). W całym szpitalu są 272 łóżka dla chorych i ponad 560 pracowników, w tym 44 lekarzy na etatach.

Wśród części pacjentów opinia o szpitalu jest kiepska. Na targowisku mówi się czasem: chcesz się leczyć, jedź do Krakowa. Widzą złe warunki, braki i zabieganie personelu. Są też tacy, którzy chwalą lekarzy, ich zaangażowanie, doceniają, że mają szpital blisko.

Dyżurka

Łukasz Goliński energicznie wyciąga na stół tekturową teczkę: – Wszystko, o czym mówimy, mamy udokumentowane.

Pokazuje karty dyżurowe z grafikami za ostatnie kilka miesięcy. – Dwie panie doktor na zmianę dyżurowały przez prawie miesiąc. Lekarz po dyżurze ma percepcję taką jak człowiek z jednym promilem alkoholu we krwi. Co się dzieje wtedy, gdy ktoś dyżuruje 15 razy w miesiącu? – pyta.

Bo w grafikach są i takie dyżury, które trwały kilka dób bez przerwy, czasami na kilku oddziałach jednocześnie.

– We wrześniu pokazano mi karty dyżurowe – opowiada Piotr Watoła, przewodniczący Międzyzakładowego Związku Zawodowego Lekarzy działającego na terenie szpitala w Proszowicach. – Naczelna Izba Lekarska ma jasne stanowisko, że lekarz nie może pracować więcej niż 48 godzin tygodniowo. Sytuacja w Proszowicach stanowi bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia i życia zarówno lekarzy, jak i pacjentów, którzy pozostają pod ich opieką – podkreśla dobitnie. Dlatego pani dyrektor musi odejść. Nie ma możliwości, aby osoba, która od wielu miesięcy naraża lekarzy i pacjentów, nadal rządziła szpitalem.

Sprawa została przedstawiona Okręgowej i Naczelnej Izbie Lekarskiej. Na 14 listopada zaplanowano drugie spotkanie ZZL i dyrekcji szpitala (pierwsze, 2 listopada, nie doszło do skutku).

Piotr Watoła: – Czy takie spotkanie ma sens? Starosta od 18 października wie, co się tu dzieje, tymczasem dyżury na listopad są rozpisane tak samo jak na październik.

Grzegorz Pióro, starosta powiatu proszowickiego: – Zarząd dąży do tego, żeby placówka SPZOZ funkcjonowała normalnie. Niczego nie ignorujemy, niektóre sprawy wymagają czasu i każdy z wątków zawartych w piśmie będzie skrupulatnie badany.

Szpital w Proszowicach, listopad 2017 r. / JAKUB PORZYCKI / AGENCJA GAZETA

Pulmonologia

Łukasz Goliński pokazuje kolejne dokumenty: kopie wniosków z rad ordynatorów z poprzednich lat (pierwsze z 2008 r.). Zastrzeżenia dotyczące funkcjonowania izby przyjęć, informacje o trudnościach z transportem międzyoddziałowym. Punkt mówiący, że „Coraz częściej występuje problem braku podstawowych leków ratujących życie”.

Następne są pisma ordynatora pulmonologii Wojciecha Skuchy do dyrekcji szpitala. „Prosimy o zakupienie do oddziału (…) przywoływacza na salę numer 4” – widnieje na jednym z nich. Na dole strony odręcznie napisana odpowiedź: „Nie będziemy dokupować”.

– Jak coś się dzieje pacjentowi, wciska guzik, przybiega pielęgniarka, chwilę potem lekarz – tłumaczy żywo Goliński. – To nie jest guzik za 100 złotych. To jest guzik, który ratuje życie.

W dokumentach pojawiają się prośby dotyczące spraw kuriozalnych: o zszywacze do papieru, baterie, ręczniki papierowe. Są i te zasadnicze: o pozwolenie na przegląd myjki do bronchoskopu, o zakup defibrylatora.

– Kilka razy dostawaliśmy odmowę, bo wedle procedur NFZ oddział pulmonologii nie musi mieć defibrylatora. A czy procedury wyjaśniają, co robić, jeśli jedyny zespół reanimacyjny w szpitalu będzie np. na bloku operacyjnym? – pyta Goliński.

– W tym roku przelała się czara i powiedzieliśmy, że nie bierzemy odpowiedzialności za to, co się dzieje w szpitalu. Nas interesuje „jakość”. I normalność. Ma być bezpiecznie dla lekarza i pacjenta – podkreśla pulmonolog.

– Co nas tu zatrzymuje? Lojalność wobec ordynatorów, którzy poprosili o czas, żeby uratować szpital. Inaczej nie byłoby w ogóle protestu, odeszlibyśmy z pracy.

Na pytanie, czy szpitale takie jak ten w Proszowicach mają rację bytu, jeśli są blisko dużych miast, Goliński odpowiada:

– Ten szpital jest jednocześnie blisko i daleko od dużego miasta. Blisko, jeżeli kogoś boli ucho lub brzuch. A daleko, jeśli ktoś miał wypadek samochodowy, udar mózgu czy zawał – mówi.

Oddział Dziecięcy i Noworodków

– Pediatrzy podczas protestów nie odchodzą od łóżek dzieci – tłumaczy Anna Bożek, pediatra, w szpitalu od 35 lat. – Ale z protestującymi zgadzam się całkowicie. Jest nas tu mało, jesteśmy niedoceniani, wielu rzeczy nam brakuje do normalnego funkcjonowania, nie jesteśmy odpowiednio wynagradzani.

Siadając powoli na zielonym fotelu w gabinecie tłumaczy, że negocjacje nie przynosiły rezultatu. – Trudno żebrać o coś, co się należy. To poniżej naszej godności. Nam naprawdę trudno o tym wszystkim mówić, nie mamy przewrócone w głowie – mówi, wygładzając biały kitel.

Na pediatrii na etacie są trzy lekarki, w tym jedna w trakcie specjalizacji.

– Dyżurów mamy w miesiącu ok. 14. W miesiącach urlopowych nawet 16. W lipcu była tu specjalistka pediatra i neonatolog, chętna do pracy, ale nie została zatrudniona z powodu swoich warunków finansowych. Musimy więc pracować tak, jak do tej pory – dodaje Bożek.

Lekarze z oddziału pediatrii dyżurują także na oddziale noworodków.

Ewa Wójtowicz, pracująca w Proszowicach od 34 lat, jest jedynym neonatologiem w szpitalu. Popiera protest, choć sama wypowiedzenia nie składała. Kilka dni temu przekroczyła wiek emerytalny.

– Drugiego lekarza brakuje już od 12 lat. Były zapewnienia, że przyjadą medycy z Ukrainy, neonatolodzy z innych szpitali. Nic takiego się nie stało – mówi.

Dyrektorka szpitala przyznaje: – U nas brakowało i brakuje: pediatrów i neonatologa.

– Nieprawda, że nie szukamy lekarzy. Natomiast prawdą jest, że nie możemy zapłacić stawki dwa razy większej niż w szpitalach sąsiednich – dodaje Augustyn.

Gabinet dyrektora

Janina Dobaj zarządza placówką od 2005 r. Wyciągnęła szpital z ogromnych długów, gdy groziło mu zamknięcie. Krótkie, starannie uczesane włosy, stonowany strój. Dynamicznie, jakby zdawała raport, podkreśla, że sytuacja w Proszowicach przypomina położenie większości placówek ochrony zdrowia.

– Gdybym wiedziała, jakie są zarzuty, gdyby ktoś przyszedł wcześniej i mi powiedział, co mu się nie podoba. Ale szkalować i jeszcze półsłówkami? To jest powód, dla którego mam odejść? Byłoby mi po prostu szkoda, gdyby tyle lat naszej wspólnej pracy tutaj ktoś zaprzepaścił w kilka miesięcy. A tyle wystarczy – mówi stanowczo.

Tadeusz Augustyn: – Możemy pokazać, jak po 10 latach mojej pracy, 12 latach pracy pani dyrektor, szpital się zmienił. Jest w sieci, ma złożone trzy projekty unijne o modernizację. Od placówki, której istnienie było zagrożone, doszliśmy do sytuacji, która jest stabilna. Gdyby nie ten protest oczywiście.

– Mówienie o braku inwestycji to ośmieszanie. Dobudowano blok operacyjny za ponad 15 milionów złotych, wymieniono praktycznie wszystkie karetki, przebudowano porodówkę, w miarę wyremontowano oddział ginekologiczno-położniczy i noworodków – wylicza Dobaj.

– Proszę zobaczyć – pokazuje segregator z wynikami badań porównawczych za 2015 r. – tu jest średnia kosztów pracy na pacjenta wypisanego. Średnia krajowa: 1065 zł, średnia wojewódzka: 1317 zł, a średnia w Proszowicach: 1446 zł. I kolejne. Wynagrodzenie na pacjenta na jednym z oddziałów – w Polsce: 802, w województwie: 740, w Proszowicach: 906.

Tadeusz Augustyn: – Obciążenie pracą jednego lekarza u nas jest mniejsze niż w Polsce i w województwie. Lekarze mówią, że gdzie indziej zarabia się więcej. Chcemy udowodnić, że to nieprawda – dodaje. – Mamy dokumenty, które możemy pokazać w trakcie mediacji. I na podstawie faktów chcemy rozwiązania tego konfliktu.

Janina Dobaj: – Ten szpital musi ciężko pracować, żeby przetrwać, ze względu na bliskość i konkurencyjność Krakowa. Żeby tych 8,5 tysiąca leczonych rok w rok ludzi w lecznictwie stacjonarnym, tych 75 tys. korzystających z ambulatoryjnej opieki specjalistycznej nadal mogło korzystać z pomocy na miejscu. Dlaczego ludzie przychodzą sobie zrobić np. artroskopię do Proszowic? Bo tu mają termin pół roku, nie jak w Krakowie czy innym dużym mieście półtora roku. Walczymy, żeby ten szpital istniał.

Oddział Wewnętrzny

Kolejna rzecz, którą medycy punktują jako niedopuszczalną: lekarzom zatrudnionym na umowę o pracę, którzy są w trakcie specjalizacji i wyjeżdżają na staże, obniża się wynagrodzenie do najniższego możliwego. Jeśli przez wyjazdy na staże nie będzie go w pracy trzy tygodnie w miesiącu, wynagrodzenie może wynieść ok. 1600 zł brutto.

– To jest dowód na to, że lekarze są karani za chęć ustawicznego kształcenia się poprzez robienie specjalizacji – mówi Łukasz Goliński.

Tadeusz Augustyn: – Jestem przekonany, że w negocjacjach ze związkiem ta sprawa wyjdzie i zostanie zmieniona. Ten problem jest do rozwiązania na szczeblu centralnym – chodzi o to, że w tym czasie ktoś inny korzysta z pracy lekarza, a my za to płacimy pełną stawkę. To jest też pytanie, dlaczego rezydentom płaci się tyle samo w pierwszym, co w ostatnim roku rezydentury. To powinno się proporcjonalnie zmieniać.

Julia Wróblewska, rezydentka: – Do oddziału chorób wewnętrznych powiatowego szpitala trafiają zwykle chorzy na początku diagnostyki albo przewlekle chorzy z zaostrzeniami chorób. I z perspektywy młodego lekarza szkolenie specjalizacyjne w takim oddziale może być dobrym początkiem zdobywania doświadczenia, bo wiąże się z dużą samodzielnością podejmowania decyzji. To stanowi przewagę w porównaniu do pracy w szpitalach wysokospecjalistycznych w większym mieście – tłumaczy.

Co sądzi o proteście? – Z jednej strony jako rezydentka jestem niezależna od tej sytuacji, ale chciałabym tu dokończyć specjalizację i być może pracować tu także potem. Jestem zżyta z ludźmi, stąd pochodzę. W środowisku mówi się, że jeśli naprawdę chcesz się nauczyć interny, to takie powiatowe szpitale są najlepsze.

– Dla mnie dużym problemem są utrudnienia diagnostyczne. Żeby zrobić kolonoskopię i gastroskopię, musimy prosić dyrekcję o zgodę – to sztuczne wydłużanie procedury. Utrudnienie wynika ze względów finansowych. Dyrekcja argumentuje, że są to badania kosztowne, i proponują wykonywanie ich w warunkach ambulatoryjnych. Ale nie każdy pacjent sam może się przygotować do takiego badania – mówi.

Oddział wewnętrzny (55 łóżek) nie był nigdy porządnie remontowany. Brudnożółte lamperie na ścianach, przypadkowa zbieranina mebli, zużyte posadzki.

Piotr Szarkowski: – Odkąd pamiętam, ordynatorzy walczą o zakup nowego sprzętu, często podstawowego i taniego, np. klinów do przekładania pacjentów. My to robimy dokładnie tak, jak się robiło w szpitalach 85 lat temu. Dyrekcja mówi, że było dużo inwestycji, i to prawda. Ale wciąż mamy poczucie dramatycznego niedoinwestowania, które powoduje, że jesteśmy coraz bardziej w tyle za innymi szpitalami – zauważa.

– Jako wiceprzewodniczący związku zawodowego zgadzam się z dyrekcją, że pieniędzy jest mało – mówi Szarkowski, powoli dobierając słowa. – Tylko że nas prokurator nie będzie pytał, jakie mieliśmy fundusze, tylko powie: „Pan doktor zgodził się na pracę w takich warunkach: na trudność z karetką transportową, na to, że nie ma od razu opisu rentgena. Czyli wziął pan za to odpowiedzialność”. A w lekarzach zwiększa się świadomość sytuacji prawnej – tłumaczy.

– Temu mojemu szpitalowi brakuje pomysłu na istnienie albo brakuje osoby decyzyjnej, która powie: „Ten szpital nie ma prawa istnieć”. Bo jest za mały, w zbyt biednej strukturze, być może za blisko Krakowa. Bo praca w tych warunkach stanowi coraz większe niebezpieczeństwo: etyczne, medyczne i prawne – wylicza lekarz.

– Nie ma w naszej pracy tego, co jest niezbędne w medycynie: czasu na zastanowienie się, co robię, po co to robię, co mógłbym zrobić innego, na przedyskutowanie tego w zespole.

Dyżurujący na oddziale wewnętrznym ma pod swoją opieką także położony niżej oddział neurologii – co, jak mówi dyrekcja, jest zgodne z prawem.

– W moim odczuciu to nie jest zgodne z uczciwością pracy lekarza. A gdy dyżurant z izby przyjęć wyjedzie karetką z transportem, jak to było np. w ubiegłą sobotę, to ja dostaję pod opiekę też izbę przyjęć i całodobową opiekę medyczną. Nie da się uczciwie zapewnić bezpieczeństwa i komfortu pacjentów jednocześnie w trzech lub czterech miejscach, w zależności od grafiku dyżurów – mówi Szarkowski.

I zastanawia się głośno: jak to jest, że po trudnym przypadku policjant i strażak mają prawo do kontaktu z psychologiem, a on nie ma takiej możliwości? – Na jednym dyżurze straciłem pięciu pacjentów. I co? I musiałem pracować dalej. W czerwcu reanimowałem rozjechane na oczach matki przez własnego ojca czteroletnie dziecko. Jakoś przywróciliśmy mu funkcje życiowe, odleciało helikopterem. Cisza, jaka była wtedy w karetce, gdy wracaliśmy… Skończyłem dyżur w pogotowiu. I następnego dnia na oddział. ©℗

Tekst został ukończony w piątek, 10 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2017