Przecież tu chodzi o dzieci

Kiedy system zwróci na nas uwagę? – pyta lekarz pediatra. I sam odpowiada: – Musi dojść do tragedii. Dzieci zaczną umierać w domach, zrobi się medialny szum.

15.11.2021

Czyta się kilka minut

Pokój dla dzieci w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka. / DAWID CHALIMONIUK / AGENCJA WYBORCZA
Pokój dla dzieci w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka. / DAWID CHALIMONIUK / AGENCJA WYBORCZA

Dziecięcy oddział szpitalny w Krakowie. Córkę Joanny umieszczono na korytarzu. Dziewczynka z powodu anginy ropnej przestała jeść i pić, powstało ryzyko odwodnienia. Po kilku dniach jej stan się poprawił. Joanna uznała, że sama będzie podawać dziecku antybiotyk. Poprosiła o wypis na własne żądanie. – Na tym korytarzu zobaczyłam całkowitą niewydolność systemu – mówi. – Dzieci śpią przy zapalonym świetle. Tłok, zaduch, harmider. Brak lekarzy i pielęgniarek. Kosze na śmieci wypełnione zużytymi pieluchami, rodzice czuwają na taboretach. Delikatnie to ujmując: „nieładnie pachną”, bo nie mają jak skorzystać z prysznica.

Możesz pomóc? Zadzwoń!

Od początku jesieni w Polsce brakuje miejsc w szpitalach dziecięcych i na oddziałach pediatrycznych. Niektóre placówki wstrzymują planowe przyjęcia. Łóżka diagnostyczne przeznacza się dla „przypadków z ciężkim przebiegiem RSV”. W tym roku wirus niszczący układ oddechowy zaatakował wcześniej. „Odbija sobie stracony czas” – mówią lekarze. Lockdown sprawił, że w ubiegłym roku nie miał na kim pasożytować. Podobnie jest z grypą, ona też nadrabia „zaległości”. W efekcie dyrektorzy szpitali i lekarze kierujący oddziałami dla dzieci coraz dramatyczniej walczą z władzami województw i NFZ-em o „łóżka pediatryczne”.

Pediatria jest jedną z najmniej „opłacalnych” dziedzin medycyny. Problemem są też ogromne braki kadrowe. Średnia wieku pediatry w Polsce wynosi sześćdziesiąt lat, a zawód ten wykonują zazwyczaj kobiety, które na emeryturę przechodzą wcześniej. Brakuje także pielęgniarek i położnych. Andrzej Wnuk, prezydent Zamościa, zwrócił się niedawno z dramatycznym apelem do lekarzy pediatrów. W dłoniach trzymał kartkę: „Możesz pomóc w obsadzie pediatrii? Zadzwoń”. – To apel ostatniej szansy – mówi prezydent miasta, w którym zawieszono jedyny oddział pediatryczny. Powód: braki kadrowe. Szpitale „ościenne” są przepełnione, więc zamojskich dzieci nie ma gdzie leczyć.

Taki problem jest w wielu województwach. Prof. Krzysztof Fyderek, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie (słynny „Prokocim”), zrezygnował z kierowania placówką. W tym samym czasie wypowiedzenia z pracy złożyło liczne grono jego lekarzy. Planowe operacje (w tym kardiochirurgiczne) mogą się nie odbyć, choć zbudowany ponad pół wieku temu Prokocim to symbol polskiej pediatrii. Jest jednym z trzech szpitali dziecięcych o najwyższym stopniu referencyjności. To tam leczy się najcięższe przypadki i wykonuje najbardziej skomplikowane zabiegi.

Prof. Fyderek jest zdania, że urzędnicy postrzegają pediatrię jako nierentowną dziedzinę medycyny z uwagi na choroby sezonowe (np. atakujący obecnie wirus RSV czy biegunki wywołane rotawirusem, które występują częściej wiosną). W NFZ nie rozumieją, dlaczego przez kilka miesięcy w szpitalu brakuje miejsc, a przez kolejne obłożenie wynosi zaledwie 50 proc., co odbija się na finansach. W czasie wzmożonej zachorowalności szpital ma bowiem większe wydatki, ale zanim doczeka się refundacji z NFZ, wpada w długi (dług Prokocimia wynosi obecnie 40 mln zł). Problemem są także wyceny leczenia. W terapii dzieci wykorzystuje się często leki, które przyjmują dorośli. Ale dziecku podaje się jedynie część ampułki, resztę należy zutylizować. To samo dotyczy przetaczania krwi i preparatów krwiopochodnych, niemowlęciu przetacza się zaledwie kilkadziesiąt mililitrów, a reszty nie można już wykorzystać. Tomograf, rezonans, punkcje szpiku i wątroby wykonuje się dziecku w znieczuleniu ogólnym. Potrzebny jest więc odpowiedni zespół lekarzy, w tym anestezjolog. Koszty rosną, a wyceny usług przez NFZ już nie.

Łzy po godzinach

Młodzi adepci medycyny niechętnie wybierają pediatrię. Powody są prozaiczne. Po studiach (sześć lat), obowiązkowym stażu i specjalizacji (trwającej kolejne cztery do sześciu lat) lekarzy czeka zatrudnienie w przychodni lub na oddziale szpitalnym. To ciągła bezpłatna praca po godzinach, stres, wynagrodzenie skromne. W efekcie opieka pediatryczna w Polsce znajduje się nie tyle w kryzysie, co w zapaści. Przykład? Telefonuję do POZ-u, w którym leczy się mój syn (wcześniak z 29. tygodnia ciąży, pierwsze miesiące życia spędził na OIOM-ie). Jest piątek. Dziecko cierpi na dysplazję oskrzelowo-płucną, ma astmę. W nocy kaszel powodował bezdech.

– Teleporada w poniedziałek – mówi pielęgniarka.

– Ale dziecko musi być zbadane! W jego wypadku zapalenie płuc może mieć bardzo ciężki przebieg.

– Jak osobiście, to dopiero druga połowa tygodnia. W poczekalni czarno. Nic nie poradzę.

Wiem, że pielęgniarka nie kłamie. Lekarka (emerytka) i tak przyjmuje pacjentów „bez bloczków rejestracyjnych”. Wieczorem odbędzie jeszcze wizyty domowe, odwiedzi dzieci chore najciężej...

W szpitalach specjalistycznych jest jeszcze gorzej. Dla dr Agaty Hałabudy, radiolożki z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu, najtrudniejsze były pierwsze lata pracy. – Dyżur trwa dobę, największe zmęczenie przychodzi około szesnastej, siedemnastej godziny. Podczas dyżuru muszę wykonać kilkadziesiąt procedur. W skupieniu, nie pokazując emocji, choć czasem pęka mi serce. Na oddziale intensywnej terapii patrzę na dzieci, którym zostało kilka dni, a czasem tylko kilka godzin życia. Potem udaję się do gabinetu tomografii komputerowej. Muszę zdusić emocje. Dziecko, które będę badać, ma zobaczyć mnie uśmiechniętą. Powinnam nawiązać z nim kontakt: zagadać, zażartować. Jeśli dyżur był bardzo ciężki, te zduszone emocje dopadną mnie w domu. Wtedy zdarza mi się rozpłakać.

– Pediatria nie jest wyborem przypadkowym – mówi prof. Krzysztof Fyderek. – Tata był lekarzem i też opiekował się dziećmi, wiedziałem, że pójdę w jego ślady. I nigdy nie żałowałem: w tej specjalizacji jest coś niezwykłego. Wysiłek włożony w pielęgnację zdrowia młodego człowieka będzie procentował przez całe jego życie. Brak profilaktyki zawsze się mści. Ilu lekarzy specjalistów będzie musiał odwiedzić dorosły człowiek, którego w dzieciństwie nie otoczono odpowiednią opieką!

Znikające gabinety

Kilkadziesiąt lat temu w szkołach podstawowych i średnich dyżury pełnili lekarze. Działał gabinet stomatologiczny, była pielęgniarka, kontrolowano wagę uczniów, wzrost, postawę, wzrok, stan jamy ustnej, czystość głowy. U nastolatków sprawdzano drugorzędne cechy płciowe. Dziś pozostałe w szkołach pielęgniarki nie mogą przeprowadzić wielu badań. Na przeszkodzie stoi prawo, które stanowi, że dziecko może rozebrać się jedynie w obecności rodziców. Tak samo jest z dotykiem.

Piotr, tata nastoletniego chłopca, uważa, że brak badań kontrolnych winien jest chorobie jego syna. Dziecko było „badane” (na ile pozwalają przepisy) przez szkolną pielęgniarkę. Regularnie uczęszczało na kontrole do ośrodka POZ. W okresie dojrzewania chłopak zaczął jednak skarżyć się na dojmujący ból pleców. Diagnoza: skolioza (w ramach terapii noszenie gorsetu, długotrwała rehabilitacja). Dlaczego „przeoczono” chorobę? – Nikt nie wykonał badania pleców w skłonie – mówi Piotr. Dr Krystyna Piskorz-Ogórek, dyrektor Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie, wylicza: – 25 procent dzieci w Polsce cierpi na wady wzroku, nadwagę. Próchnica dotyczy prawie całej populacji. A dzieci otyłe w większości przypadków będą otyłymi dorosłymi, mogą więc mieć problemy kardiologiczne.

Kolejny przykład: rodzice zauważają, że ich kilkuletnie dziecko w większym stopniu używa jednego oka. Nigdy komputerowo nie badali dziewczynce wzroku. Szukają terminu w poradni NFZ (kilkanaście miesięcy oczekiwania). Decydują się na wizytę w prywatnej klinice. Pielęgniarka wykonuje proste badanie. Krzyczy: „O rany!”. Oko, którego dziecko „używa” w mniejszym stopniu, ma wadę minus 17 dioptrii. W takiej sytuacji oko zdrowe stara się pracować w „podwójnym zakresie”. A oko chore się wyłącza. Dziecku grozi częściowa ślepota.

– W Polsce wyrastają pokolenia dzieci niczyich – mówi M., pediatra w średnim wieku. – I nie mam na myśli wychowanków domu dziecka, którymi wiele lat się opiekowałam, ale także dzieci z bogatych rodzin. System nie zapewnia im odpowiedniej opieki, a rodzice nie mają dla nich czasu. Prywatny angielski, zajęcia pozaszkolne, w tym pośpiechu nie zauważa się podstawowych rzeczy: wad postawy, problemów z odżywianiem.

M. kilka miesięcy temu badała nastolatkę. Dziewczynka weszła do gabinetu w popularnej wśród nastolatków bluzie oversize (szeroka, maskująca figurę). Lekarka zauważyła, że dziewczynka ma wyostrzone rysy twarzy. Poprosiła ją o rozebranie się i wejście na wagę. Anoreksja w początkowej fazie. Rodzice ani nauczyciele niczego nie zauważyli.

Proszę pisać na Berdyczów

Pediatrom mimo ciężkiej pracy nie brakuje energii – to lekarze z powołania. Chcą leczyć dzieci. Zarządzający szpitalami mówią: „zrobiliśmy już wszystko”. Latami walczyli, by nie likwidować łóżek pediatrycznych i prosili o doinwestowanie. Dziś mają wrażenie, że w Warszawie nikt już ich pism nie czyta. Równie dobrze mogliby pisać na Berdyczów. Obecnie opracowują bez większej nadziei apel do ministra zdrowia. Jeśli resort się nim nie przejmie, sytuacja podobna do tej w Prokocimiu może zaistnieć w innych polskich placówkach.

Pytam prof. Fyderka o jego plany. Odpowiada, że dyrektorem się bywa, lekarzem się jest. Dr Hałabudę, czy wyobraża sobie życie bez Prokocimia. – Jeśli nie poprawią się warunki pracy, może będę musiała odejść. Chcę tylko leczyć dzieci, a nie walczyć z systemem.

Doktor Piskorz-Ogórek mówi, że sytuacja jest coraz trudniejsza. Szaleje inflacja, rosną koszty działalności szpitala, płaca minimalna. To pociąga za sobą wzrost cen sprzątania, prania, ochrony. Rosną też ceny prądu, co może stanowić w skali roku dodatkowy wydatek od 500 tys. do miliona złotych. Wraz z wzrostem kosztów nie wzrasta cena za realizowane świadczenia. Przybywają tylko setki ciężko chorych dzieci. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2021