Obecna kadencja samorządu jest najtrudniejsza w historii

Utrzymanie wpływu w miastach jest pokusą dla każdej ekipy rządowej. Ale obecna jest pierwszą, która świadomie generuje kryzysy i napięcia.

17.10.2022

Czyta się kilka minut

Otwarcie obwodnicy w Konarzycach, styczeń 2020 r. / MAREK MALISZEWSKI / REPORTER
Otwarcie obwodnicy w Konarzycach, styczeń 2020 r. / MAREK MALISZEWSKI / REPORTER

Najważniejsze wyzwania dla miast wiążą się teraz ze zmianą klimatyczną, kwestiami mieszkaniowymi i walką o uratowanie krajobrazu przed wandalizmem odbywającym się w majestacie prawa. Ale na tym nie koniec.

Jest jeszcze czwarte wyzwanie: kształt polityk publicznych powinno się wypracowywać tam, gdzie najlepiej widać zagrożenia społeczne, do jakich prowadzi obecny model kapitalizmu, czyli w dużych i średnich miastach.

Jedno marzenie

Tak się jednak nie dzieje. Żyjemy wypowiedziami ministra Przemysława Czarnka, oskarżeniami Jarosława Kaczyńskiego, czarnymi scenariuszami budowanymi na podstawie spodziewanych cen energii. W efekcie w wyborach samorządowych możemy się spodziewać, że wszystko zostanie sprowadzone do prostej alternatywy: za czy przeciw partii rządzącej. I nawet słaby burmistrz lub prezydent może zdobyć pod tym hasłem władzę w następnej kadencji. Nie zaczynamy dużych dyskusji o głębokich zmianach, bo nachalny kontekst polityczny czyni z nas niewolników status quo.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

RAFAŁ MATYJA: Cena, jaką przyjdzie nam zapłacić za kolejne zwycięstwo PiS, wciąż rośnie. Istotą tych rządów jest dewastacja struktur państwowych i samorządowych, a także odebranie im logiki działania, obliczonej na dobro wspólne >>>>


Tymczasem coraz bardziej potrzebujemy samorządu, który integruje poziomy aktywności różnych elit: od biznesowych i politycznych, przez urzędnicze, akademickie i kulturalne, aż po całkiem nowe – aktywistyczne i budujące swoją pozycję w mediach społecznościowych. Na razie każdy gra oddzielnie, miasta dryfują tam, gdzie globalizacyjny prąd je znosi, a władze lokalne zajmują się tym, jak nie dać się ograć rządowi.

Co więcej, narastają zjawiska, które dziesięć lat temu grupa ekspertów zebranych przez profesora Jerzego Hausnera opisała jako „samorządowe dysfunkcje”. Wyróżniono ich osiem i żadna do dziś nie została naprawiona. Od tej najbardziej oczywistej, jaką jest osłabianie demokracji samorządowej i wzmocnienie jednoosobowej władzy wykonawczej prezydentów, burmistrzów i wójtów, przez ciągłą dominację urzędników w kształtowaniu polityki samorządu, aż po ograniczanie przez większość parlamentarną samodzielności finansowej gmin, które bardzo się nasiliło w ostatnim okresie. Rozmawia się jednak o tym niechętnie – bo chodzi o intymne życie samorządu: np. powstawanie mechanizmów klientelistycznych, niejasnych procedur przetargowych i blokowanie w ten sposób energii społecznej albo spraw, których rozwiązanie narusza wielkie interesy – jak zasady kształtowania ładu przestrzennego miast, znajdujące się pod stałym naciskiem m.in. środowiska deweloperów.

Raport sprzed dekady zachował aktualność, bo nikt nie przerobił go na plan działania, mimo kilku ciekawych dyskusji, jakie wywołał. Sprawę samorządu kolejne ekipy uznały za „jakoś tam załatwioną”.

Co ciekawe – w ten mechanizm sprawnie wpisało się też PiS. Zamiast własnej wizji polityki samorządowej miało centralistyczne zakusy i klientelistyczny sposób budowania poparcia. Opisane przez Pawła Swianiewicza i Jarosława Flisa wzory dystrybucji centralnych środków między jednostki samorządu terytorialnego pokazały, że nie była to wypadkowa jakichś personalnych powiązań, które budowano od początku III RP, ale metodyczna praca aparatu partyjno-państwowego PiS. Za tą strategią stoi wyrażone niedawno w Oleśnicy przesłanie prezesa Kaczyńskiego: „Pamiętajcie, że wybory są organizowane w Polsce przez samorządy, a kto ma najwięcej samorządów? Ta druga strona niestety, szczególnie w dużych miastach”. Gdyby nie ona, jego partii poszłoby o wiele łatwiej realizowanie idei Budapesztu nad Wisłą.

Tyle tylko, że działania PiS nie są żadną wizją ustrojową, lecz sprowadzeniem całego świata do wymiaru jednej wojny i jednego marzenia. Do wojny z opozycją i marzenia o absolutnym posłuszeństwie wszystkich struktur państwowych. Skutkuje to nieustannymi kłopotami samorządów z rządem, który obrał sobie za cel pacyfikację wszystkich niechętnych mu nastrojów. Dziś dostał narzędzie wręcz wymarzone, czyli możliwość prowadzenia gry z miastami za pomocą cen prądu, szczególnie ważnych w obliczu lęku Polaków przed kłopotami z ogrzewaniem zimą. Tę samą grę władza centralna prowadzi z zagrożonymi przejściem w tryb zdalny uczelniami publicznymi, i tak samo może postąpić ze szpitalami będącymi poza jego gestią – żadna z tych instytucji nie poradzi sobie bez pomocy rządu.

Utrzymanie wpływu w miastach jest pokusą dla każdej ekipy. Ale obecna jest pierwszą, która świadomie generuje kryzysy i napięcia. To z jej powodu aktualna kadencja samorządu będzie nie tylko najdłuższą, ale zapewne także najtrudniejszą w jego historii.

Diagnoza Andrysiaka

Najgorsze, co moglibyśmy zrobić dzisiaj, to uznać, że bardzo trudna sytuacja, w jakiej znajduje się samorząd, a ­zwłaszcza jego walka z rządem o przetrwanie – zawieszają wszelkie dyskusje o jego kondycji. W tej sprawie warto wykorzystać każdą okazję. Choćby tę, jaką jest ukazanie się niezwykle krytycznej książki­ ­Andrzeja Andrysiaka „Lokalsi”, będącej reportażem o funkcjonowaniu samorządu w Radomsku. Mówiąc precyzyjniej – jest to raczej opowieść o mieście, w którym samorząd jawi się przede wszystkim jako atrakcyjny pracodawca. Nie dowiemy się z niej niczego o zarządzaniu szkołami, planowaniu przestrzennym czy problemach transportu publicznego. Dostaniemy za to wiedzę o tym, jak załatwić pracę i jak kampania wyborcza oraz wynikający z niej sposób funkcjonowania rady miasta określają ramy rekrutacji w sektorze publicznym. Czyli tła, a może dla niektórych wręcz sedna lokalnej polityki.

Atrakcyjność pracy, o której decyduje samorząd, łatwo zmierzyć porównując średnie zarobki w sektorze publicznym i prywatnym. Im większa różnica na korzyść tego pierwszego, tym większy popyt na pracę w urzędzie, szkole czy miejskiej spółce. Stanowisk jest oczywiście mniej niż w wielkim mieście, ale stopień powiązań i zależności personalnych – rodzinnych, koleżeńskich, związanych z dawnymi i niedawnymi przysługami albo wręcz przeciwnie, ze sporami – jest znacznie większy niż w Warszawie czy Krakowie.

Ale ten typ relacji i zależności jest przecież znany także tym, którzy nie ruszają się ze wspomnianych dwóch największych miast Polski, a znają jakąś uczelnię, szpital, publiczne media i tym podobne instytucje. Byłoby bowiem kłamstwem powiedzieć, że w wielkich miastach o obsadzie stanowisk decydują kompetencje, a na prowincji – znajomości. Andrysiak napisał książkę o Polsce, a to, że umieścił ją w Radomsku, nie powinno nikomu dawać poczucia komfortu. Nawet jeżeli z różnych powodów w jego mieście jest trochę lepiej.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

RAFAŁ MATYJA: Wojna przywraca społeczeństwom horyzont, jakim jest katastrofa. Będzie on nam potrzebny w zmaganiu z nadchodzącymi wyzwaniami >>>>


Rdzeniem mechanizmu władzy są – według Andrysiaka – relacje i zależności personalne, kadrowe zepsucie polegające na układach blokujących dostęp ludziom bez ugruntowanych znajomości, redukujących politykę do troski o etat lub dostęp do atrakcyjnego kontraktu z gminą. Sprawę komunikacji z obywatelami spycha się w tej sytuacji na dalszy plan i zostawia podporządkowanym całkowicie władzom gminy mediom finansowanym przez samorząd, relacjonującym oficjalne spotkania, entuzjastycznie oklaskującym sukcesy prezydenta lub burmistrza, czasami dającym głos któremuś z radnych. I ślepym na układy nieformalne oraz brak czytelnych zasad obsadzania stanowisk.

Te zjawiska lepiej widać w wymiarze krajowym, choćby w postaci „list wstydu”, których publikacja nie zaczęła się przecież dopiero po dojściu do władzy PiS. Widzimy je w układach klientelistycznych na poziomie województw, czytamy o tym – choć rzadziej – w odniesieniu do służb mundurowych. W tym sensie nie da się więc książki Andrysiaka uznać za przekonujący atak na samorząd jako taki. Ważne jest jednak przełamanie milczenia i rozpoczęcie dyskusji o mechanizmach rządzenia na poziomie miasta czy gminy.

Reguły bez ducha

Poważnym problemem miast rozmiarów nie tylko Radomska, ale także tych kilka razy mniejszych i kilka razy większych, jest to, że istniejące mechanizmy wypychają młodych ludzi do dużych aglomeracji. A przecież mogliby po studiach wrócić w rodzinne strony lub przyjechać z innego regionu, o ile ktoś miałby dla nich atrakcyjną ofertę pracy. Niestety, dzisiejszy exodus ludzi wykształconych sprawia, że jakość lokalnych elit spada, trudno zbudować alternatywną ekipę, trudno kontrolować działania lokalnych polityków.

To kłopot, tym bardziej dotkliwy, że Warszawa coraz silniej dominuje nad życiem intelektualno-politycznym kraju. Do tego stopnia, że nawet w największych miastach nie toczy się dziś dyskusja o ich strategiach rozwoju, pomysłach na przyszłość. Zostawia się ją ekspertom, organizując co najwyżej magistrackie konsultacje przy ograniczonym zainteresowaniu wkręconych w wojnę polsko-polską mediów, bez budzenia większych kontrowersji, bez rywalizacji konkurencyjnych pomysłów.

Jest jeszcze drugi element – bardzo trudno budować zaufanie i otwartość dyskusji w warunkach, w których kluczowa jest obawa o utratę stanowiska czy wpływów w urzędzie. Co więcej, nie da się – jakkolwiek smutna byłaby to konstatacja – budować politycznej skuteczności na kontestowaniu zastanych i ugruntowanych reguł gry. Zwłaszcza że ich część znana jest nie tylko z PRL, ale nawet z czasów przedwojennych lub wręcz dawniejszych.

Sprawa samorządu uwikłana jest w pewien model funkcjonowania społeczeństwa i władzy. Model, którego negatywny wpływ można ograniczać jedynie poprzez efektywną formę kontroli społecznej: niezależne lokalne media, wysoki poziom prac radnych, a także działalność aktywistów miejskich. Ale by takie działania miały swój ciężar gatunkowy, powinny być elementem ruchu na rzecz odnowy samorządu. Mającego pewne postulaty ustrojowe, również te wiążące się z trwałymi gwarancjami niezależności od rządu, ale też postulaty kulturowe, mówiące o przywróceniu instytucjom „ducha samorządności”. Tego świeżego oddechu, który złapały na przełomie lat 80. i 90. XX wieku dzięki komitetom obywatelskim. I który nawet dziś niesie ze sobą część samorządowej elity, ludzi, którym nie wystarczy perspektywa własnej gminy czy powiatu.

Bez tego nie da się naruszyć kulturowego i społecznego fundamentu patologii opisanych przez Andrysiaka, ale też nie da się przezwyciężyć opisywanych przez zespół Jerzego Hausnera – z całkiem innej perspektywy – dysfunkcji instytucjonalnych.

Lokalne sojusze

Samorząd nie naprawi się sam. Nie naprawi się nawet w wyniku pojawienia się grupy nowych kandydatów na burmistrzów i prezydentów, nowych list w wyborach do rady. To się oczywiście przyda, ale warunkiem skuteczności jest powstanie sojuszy obywateli patrzących lokalnym politykom na ręce i budzących ich respekt.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

SAMORZĄDY GASZĄ ŚWIATŁO. Wprowadzenie maksymalnej ceny za prąd dla szeregu podmiotów użyteczności publicznej i sprawiedliwsze rozłożenie kosztów dystrybucji węgla pomogą gminom uchronić się przed zapaścią. Nie oznacza to jednak, że lokalne władze mogą odetchnąć. Wręcz przeciwnie >>>>


Te sojusze mogłyby powstać wokół aktywistów klimatycznych, entuzjastów transportu zbiorowego, rzeczników ­nowej polityki mieszkaniowej miast, obrońców dobrego miejskiego krajobrazu. Obok nich powinni się w tych sieciach pojawić również przedstawiciele wolnych zawodów, z natury mający nieco więcej czasu na sprawy publiczne, liderzy organizacji pozarządowych czy związków zawodowych, a także ludzie rozumiejący, że ofiarami globalnego kapitalizmu mogą stać się także nieźle stojący na nogach przedsiębiorcy, drobni usługodawcy, właściciele kawiarni, restauracji czy sklepu. W obecnych czasach wiemy, że nie istnieje żadna niewidzialna ręka rynku, która uchroni lepszą piekarnię i lepszego fryzjera przed gorszą jakościowo, ale silną finansowo sieciówką.

W lokalnych sojuszach musi chodzić z jednej strony o interesy, a z drugiej o równowagę dla obecnych sposobów pozyskiwania poparcia, a tym samym zdobywania i utrzymywania władzy. Dziś opinia publiczna na poziomie miejskim niemal nie istnieje. Nie można się na niej oprzeć z równą pewnością, co na układach personalnych. Podobnie stało się z partiami politycznymi. Gdyby liczyły w skali kraju po kilkaset tysięcy osób, to nie dałoby się im zmontować tak skutecznego mechanizmu klientelistycznego jak obecnie, bo zbyt wiele osób patrzyłoby liderom na ręce. Dopóki partie są małe – będą sterowane przez patronów oferujących etaty dla rodziny i znajomych swoich klientów.

Stopień domknięcia lokalnych układów łatwo można sprawdzić. Jeżeli na ich czele stoją ludzie, których jedynym kapitałem są kontakty i odpowiednia legitymacja, można być pewnym, że nie tylko się tymi kontaktami nie podzielą, ale zablokują drogę innym. Co więcej – narzucą reguły rywalizacji konkurentom, psując lokalną politykę na lata. Tak stało się już w kilku dużych miastach, w których wielokadencyjni prezydenci blokując ­jakąkolwiek alternatywę, doprowadzili do uwiądu sensownej dyskusji, otoczyli się pochlebcami, okopali w układach i schematach, i utrudnili tym samym możliwość mądrej sukcesji po sobie. Widać to było nawet w dobrze rządzonym Rzeszowie, gdzie ustępujący prezydent Tadeusz Ferenc sięgnął po ekscentrycznego kandydata, nie widząc w mieście godnego następcy. Skończyło się szczęśliwie. Ale nie wszędzie tak się stanie.

Drobne akty kontroli

Samorządom należy się rewitalizacja – wzmacniająca ich niezależność, ale też poszerzająca zakres uczestnictwa w polityce lokalnej i osłabiająca czynnik poparcia w zamian za etaty. Ten czynnik będzie z nami zawsze, jest elementem demokratycznej polityki, tak jak są nią koalicje czy obietnice wyborcze. Ale nie powinien być jedyną grą, w którą gra miasto. Pierwszy warunek to przestać o problemie milczeć, jakkolwiek będzie to dla wszystkich niewygodne. Dlatego taką rozmowę o samorządzie warto zacząć nie w toku kampanii, ale z wyraźnym wyprzedzeniem.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Zwycięstwo PiS w kolejnych wyborach wymaga nadzwyczajnej mobilizacji i środków. Z pomocą przychodzą partii wielkie pieniądze z państwowych źródeł >>>>


Przesunięcie terminu wyborów lokalnych może oznaczać, że nie zostaną sprowadzone do funkcji dodatku do parlamentarnych. Może też sprawić, że nie da się ich sprowadzić do partyjnej dogrywki. To, jak będą wyglądały i jaka będzie następna kadencja rad, zależy w jakimś stopniu od zdolności zbudowania lokalnych sojuszy gotowych do postawienia pytań wychodzących poza stanowisko w sporze partyjnym. I gotowych do stawiania ich także w trakcie kadencji. Książka Andrysiaka wskazuje na bardzo istotny defekt polskiego życia publicznego w ogóle, a samo­rządów w szczególności. Defekt, którego usunięcie nie jest łatwe – ani na drodze ustrojowej, ani wyborczej. Ale pokazała też znaczenie nawet drobnych aktów kontroli: artykułów prasowych, pytań na posiedzeniu rady, grzebania w archiwach, które doprowadziły do odwołania starosty radomszczańskiego.

Bardzo ważne jest, by nie sprowadzić tej aktywności do bezkompromisowej krytyki władz, ale stworzyć też przestrzeń dla merytorycznych kryteriów ich oceny. Rewitalizacja samorządu to wzmocnienie nie tyle kontroli, ile raczej zainteresowania sprawami polityki miejskiej. Zrozumienia dla ich ograniczeń – po to, by nie torować drogi populistom, ale by realizować szanse, jakie stają przed miastem, wymuszać pozytywne i transparentne porozumienia różnych miejskich elit. Dziś to marzenie wykraczające poza społeczne realia. Ale jest to paradoksalnie jedyna możliwa droga, by obronić samorząd – tak przed zarzutami centralistów, jak i przed degeneracją oraz popadaniem we władanie lokalnych klik. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Gry miejskie