Wrogowie ludu

PiS nie ma projektu ustrojowego. Chce się odegrać na przeciwnikach, podporządkować sobie wszystkie organy państwa poprzez wymianę kadr i uruchomić socjotechnikę, która trwale zdyskredytuje elity III RP.

25.07.2017

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński i posłowie PiS w Sejmie, Warszawa, 20 lipca 2017 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER
Jarosław Kaczyński i posłowie PiS w Sejmie, Warszawa, 20 lipca 2017 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER

W ostatnich dniach dowiedzieliśmy się kilku ważnych rzeczy. Emocjonalne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na posiedzeniu Sejmu udowodniło, iż jednym z głównych motywów polityki jego ugrupowania jest zniszczenie i upokorzenie przeciwnika. Nawet wtedy, gdy – jak w przypadku europejskiej reelekcji Donalda Tuska – trzeba za nie płacić spadkiem poparcia w kraju i utratą prestiżu na scenie międzynarodowej. Warto o tym pamiętać, bo takiego podejścia do opozycji nie prezentował żaden z poprzednich rządów.

Postrzegane z tej perspektywy zmiany w obrębie wymiaru sprawiedliwości mogą być elementem planu postawienia osobom związanym z opozycją zarzutów prokuratorskich.

Część może dotyczyć również samorządowców i stać się amunicją w przyszłorocznych wyborach władz lokalnych i regionalnych. Najistotniejsze dla PiS jednak – jak wynika ze wspomnianych słów prezesa partii – jest znalezienie osób, którym można byłoby przypisać odpowiedzialność za tragedię smoleńską.

Instytucjonalizacja nieufności

Ale wprowadzane w sądownictwie zmiany wpisują się także w inną logikę, która stanowi poważne zagrożenie dla państwa: logikę totalnej nieufności wobec reguł instytucjonalnych i chęci zastąpienia ich mechanizmami opartymi na zaufaniu osobistym. Na pierwszy rzut oka taka zmiana wydaje się niegroźna, w praktyce oznacza jednak tworzenie modelu, w którym wszystkie istotne funkcje obsadza się osobami posłusznymi woli prezesa lub przynajmniej niezdolnymi do stawiania mu oporu. Ten model kształtowania instytucji znamy dobrze sprzed 1989 r.


Zamach na sądy – czytaj i udostępniaj specjalny, bezpłatny serwis „Tygodnika Powszechnego” >>>


Zło PRL nie polegało tylko na tym, że rządzili w nim komuniści. Znacznie ważniejsze było to, że sprawowali władzę w ramach systemu przesyconego paranoją. Systemu, który nie tylko niszczył wszelkie przejawy opozycyjności, ale także – z zasady – nie ufał nikomu, nawet swoim. Nie pozostawiał swobody działania ani ciałom fasadowym (Sejmowi, radom narodowym), ani organizacjom społecznym. Nawet partią kierował w myśl zasady centralizmu demokratycznego, czyli mówiąc po prostu: odgórnego kierowania „demokracją”. Model zarządzania sprawami lokalnymi poddany był całkowicie kontroli ze strony centrum. Sądy podlegały podwójnej kontroli: partii i policji politycznej. Nawet posłuszna z natury administracja rządowa była nadzorowana podwójnie – z poziomu KC i z poziomu struktur partii w każdym ministerstwie, niepodlegających ministrowi.

Nie ostrzegam przed powrotem do PRL – taki scenariusz jest niemożliwy. Chcę tylko zwrócić uwagę na fakt, że model rządzenia krajem, jaki wprowadza partia Jarosława Kaczyńskiego, jest przesycony podobną nieufnością i ma w zanadrzu podobną receptę: wzmocnienie centralnej kontroli.

Tak było w przypadku ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, zwiększającej zakres i arbitralność kontroli, ale też – co znacznie ważniejsze – umożliwiającej natychmiastowe odwołanie organu wykonawczego danej jednostki samorządu przez premiera w wyniku braku pozytywnej opinii ze strony RIO. Zapisy te stały się przesłanką pierwszego prezydenckiego weta wobec ustawy uchwalonej przez Sejm VIII kadencji. To w uzasadnieniu tego weta czytamy, że „uzależnienie składu kolegiów regionalnych izb obrachunkowych od decyzji Prezesa Rady Ministrów, a następnie przyznanie opiniom tak powołanych organów mocy inicjowania odwołania lub zawieszenia, wyłonionych w wyborach powszechnych organów samorządu terytorialnego, może wzbudzać wątpliwości natury systemowej w odniesieniu do ustrojowego usytuowania samorządu terytorialnego”. Skutkiem tej ustawy mogło być faktyczne wycofanie się z części reform wprowadzonych w 1990 r., ograniczenie samodzielności gmin i stworzenie mechanizmów politycznej kontroli samorządu.

Zamach na samorządność

Przełom roku 1989 był zmianą o osłabionym efekcie rewolucyjnym. Pozbawiony spektakularnej wymiany kadr, mocnych akcentów symbolicznych, procesów rozliczających ekipę stanu wojennego itd., bardzo szybko zaowocował zmianą logiki ustrojowej – w gospodarce, rządzeniu państwem, organizacji władzy lokalnej. PiS próbuje dziś osłabić znaczenie zmiany polegającej na odejściu od PRL i ustanowieniu niepodległego, demokratycznego państwa. Traktuje III RP jak jakiś – nie do końca udany – eksperyment liberalnych reform. I od czasu do czasu wciska Ctrl+Z („cofnij”) ku uciesze ludzi, którzy chętnie zatarliby ostrość granicy między PRL a wolnym krajem. Zatarliby dlatego że ten ostatni przyniósł im rozczarowanie albo dlatego, że stawiał w złym świetle ich postawę w latach 80. Że zburzył świat, w którym jakoś sobie radzili.

Zwróćmy uwagę, że ważnym aspektem zmiany, do jakiej doszło w Polsce 1990 r., było zerwanie z komunistyczną zasadą centralizmu i nieufności wobec wspólnot lokalnych, a także uzupełnienie postulatu demokratyzacji władz gminnych mechanizmami ich realnego usamodzielnienia. Samodzielność nieuchronnie wiązała się z ryzykiem błędu i porażki, dlatego też od początku istniały – głównie w strukturze rządu – ośrodki zmierzające do ograniczania zakresu swobody władz gminnych. Straszono katastrofalnymi skutkami przekazania gminom mienia komunalnego, szkolnictwa i dróg. Wskazywano na patologie małej prywatyzacji – i to wtedy, gdy ta prowadzona pod nadzorem rządu prowadziła do skandalicznych skutków, w żaden sposób niedających się porównać z małomiasteczkowym nepotyzmem. Poza krótkim epizodem rządu Waldemara Pawlaka ta centralistyczna tendencja nie stała się jednak nigdy oficjalną polityką władz. Nigdy przed rokiem 2015.

Postawa PiS odbiega więc od polityki, jaką po 1990 r. prowadził niemal cały obóz solidarnościowy. Ogromną rolę w jej kształtowaniu – w latach 1991-93, a zwłaszcza po roku 1997 – odgrywali samorządowcy. Ludzie, którzy mandat zdobywali zwykle jeszcze jako kandydaci Komitetów Obywatelskich. To oni wsparli ideę reformy administracji z 1998 r., przywracającej powiaty i powiększone samorządowe województwa; reformy, której w wymiarze finansowym nigdy nie dokończono, która domagała się uzupełnienia o rozwiązania dotyczące metropolii i ośrodków subregionalnych, a dziś – być może istotnej korekty, racjonalizującej struktury powołane przed 20 laty.

Reformy samorządowe stanowiły silny kapitał polityczny środowisk wywodzących się z dawnej opozycji i ważny argument w każdym porównaniu między życiem w epoce PRL i III RP. Tymczasem logika wprowadzanych lub tylko zapowiadanych przez PiS zmian cechuje się silnym centralizmem i nieufnością wobec samorządów. Ten motyw był widoczny, począwszy od kampanii przeciw długo sprawującym swój urząd wójtom, burmistrzom i prezydentom, poprzez przejęcie od samorządu Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, ustawę o RIO, aż po rozwiązania zapisane w wycofanym projekcie ustawy o Funduszu Dróg Samorządowych. Ten ostatni projekt zawierał uznaniową formułę dystrybucji środków przez wojewodę, co mogło prowadzić do faktycznego upolitycznienia decyzji wskazującej beneficjentów FDS.

Każdy fakt „wyszczerbienia” pełzającej centralizacji jest niezmiernie istotny. Logika funkcjonowania państwa tylko w niewielkiej części opiera się bowiem na tym, co widoczne gołym okiem. Zależności między rządem a jednostkami samorządu tworzą dość skomplikowaną tkankę ustrojową, która przesądza o realiach sprawowania urzędu prezydenta czy burmistrza, a także o źródłach potencjalnych sukcesów. Pozwala na rozwój samodzielności albo wikła w układy partyjno-resortowych „dojść”. Likwidacja samorządu terytorialnego – podobnie jak wcześniej Trybunału Konstytucyjnego – nie nastąpi poprzez formalne zrywanie tabliczek, przekazywanie budynków i skazywanie sędziów, radnych czy urzędników na bezrobocie. Samorząd może po prostu utracić samodzielność, zostać sprowadzony do roli etatowej rady osiedla, która ma prawo decydować o kolorze pomalowanych ławek i dacie lokalnego festynu.

Alternatywny świat

Głównym elementem politycznej strategii – a do pewnego stopnia wręcz socjotechniki – Prawa i Sprawiedliwości jest przedstawianie nie tylko przeciwników politycznych, ale także niezależnych od rządu instytucji jako „wrogów ludu”.

Jeżeli nadzorujący policję wiceminister spraw wewnętrznych pisze na Twitterze o demonstrantach: „komuniści, esbecy, zdrajcy”, to nie czyni tego po to, by kogokolwiek zniechęcić do manifestowania (efekt będzie odwrotny), ale by upowszechnić wśród swoich zwolenników opis konfliktu jako wojny domowej, w której przeciwnik to nie myślący inaczej obywatel, tylko śmiertelny wróg.

Jeżeli premier przestrzega przed anarchią wzniecaną przez agresywną opozycję, donoszącą na swój kraj za granicą, to ta retoryka przywołuje złe skojarzenia: z czasami, gdy opozycja była traktowana jako wróg państwa, a nie alternatywa dla rządzących.

Jeżeli najważniejszy polityk obozu rządzącego nie chce wycofać się – choćby w części – z zarzutów postawionych w emocjach opozycji (zdrada, morderstwo) – to istnieje obawa, że wszystkie te słowa są właśnie elementem nowej socjotechniki.

Jej narzędziami są, obok wystąpień polityków, agresywne i stronnicze treści nadawane w mediach publicznych, tworzące świat alternatywny. Świat zepsutego, zgniłego Zachodu, cierpiącego na tak liczne plagi, że za chwilę jego mieszkańcy będą prosić o azyl w Polsce. Świat opozycji, która jest sługą międzynarodowych, antypolskich ośrodków dywersyjnych. I świat dobrej władzy, która każdego dnia ciężką pracą przysparza Polakom nowych powodów do radości i dumy.

Urodziłem się w 1967 r. i skądś znam ten świat. Pamiętam demaskującą Zachód audycję „Tu jedynka” i relacje z gospodarskich wizyt w głównym wydaniu „Dziennika”. Pamiętam demaskatorskie artykuły w prasie, pokazujące małość ludzi opozycji. I wiem dobrze, dlaczego lata 1989 i 1990 zmieniły tak wiele w moim życiu. Nie boję się żadnego Ctrl+Z, nie widzę możliwości restytucji PRL czy innej historycznej formy autorytaryzmu. Ale wiem, że ta socjotechnika ma swoją cenę, tak samo jak próba odwracania decentralizacji i naprawianie sądów nie skalpelem, lecz partyjną siekierą. ©

Autor, historyk i politolog, jest wykładowcą Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. W latach 90. związany z ugrupowaniami konserwatywnymi, autor wielu książek o III RP, a zarazem publicystycznych wizji budowania IV RP jako państwa zrywającego ciągłość z PRL nie tylko w sferze symboliki, ale przede wszystkim instytucji i praktyki ustrojowej.


CZYTAJ TAKŻE:

Prof. Bogdan de Barbaro, psychiatra i psychoterapeuta: Czuję się jak pasażer pojazdu, który pędzi bez hamulców. Ale nigdy nie jest tak, że nie mogę nic. Świeczka pod siedzibą sądu to też sposób uczestnictwa w czymś dobrym.

Dariusz Kosiński: Wybuch Kaczyńskiego nie zaszkodzi mu w oczach zwolenników. Ważniejsza dla Polski jest więź tych, którzy protestują na ulicach naszych miast – nie przeciwko prezesowi, tylko za wolnością.

Klaus Bachmann: Niezamierzone skutki nowelizacji ustaw o KRS, SN i sądach powszechnych są dalekosiężne. I mogą skończyć się opuszczeniem Unii Europejskiej.

Ks. Adam Boniecki: Trzeba śpiewać o wolności

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2017