Spółka skarbu partii

Zwycięstwo PiS w kolejnych wyborach wymaga nadzwyczajnej mobilizacji i środków. Z pomocą przychodzą partii wielkie pieniądze z państwowych źródeł. Wzorem dla tej strategii nie jest jednak polityka Viktora Orbána.

03.10.2022

Czyta się kilka minut

Happening w pierwszą miesięcznicę postawienia pomnika Lecha Kaczyńskiego przed dworcem PKP w Tarnowie. O budowie nie powiadomiono władz miasta, które uważają, że monument stanął niezgodnie z prawem. Tarnów, 18 lipca 2022 r. / tadeusz koniarz / reporter
Happening w pierwszą miesięcznicę postawienia pomnika Lecha Kaczyńskiego przed dworcem PKP w Tarnowie. O budowie nie powiadomiono władz miasta, które uważają, że monument stanął niezgodnie z prawem. Tarnów, 18 lipca 2022 r. / tadeusz koniarz / reporter

Komisja Europejska powiedziała dość. 19 września zawnioskowała do Rady Europejskiej, by Węgry nie otrzymały 7,5 mld euro środków z programów operacyjnych. To koniec zabawy w kotka i myszkę z Viktorem Orbánem, który nie zamierza nic robić z oskarżeniami o naruszanie praworządności. Jeśli Rada się zgodzi, do Węgier nie trafi co trzecie euro zapisane w unijnym budżecie do 2027 r.

Brukseli nie chodzi o praworządność rozumianą jako wartość sama w sobie, ale raczej o to, by pieniądze płynące nad Dunaj nie wsiąkały w prywatne kieszenie. Według Unijnego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) Węgry wiodą niechlubny prym wśród państw unijnych, jeśli chodzi o przekręty związane z funduszami. W latach 2015-19 miało w ten sposób uciec ponad 3,9 proc. wszystkich pieniędzy, jakie trafiły do Madziarów. Ponadto w zbyt wielu przetargach publicznych brał udział jeden uczestnik, co jest poszlaką do twierdzenia, że niektóre mogły być ustawione. Rząd Orbána nie zapewnił narzędzi, które temu zjawisku mogłyby przeciwdziałać. KE zarzuca mu nadmierne skoncentrowanie władzy nad śledztwami w rękach prokuratora generalnego, niedostateczną kontrolę sędziowską nad śledztwami, a także ponadprzeciętnie wysoki poziom korupcji. Dziś 74 proc. Węgrów uważa, że jedynym sposobem na osiągnięcie sukcesu biznesowego jest posiadanie koneksji politycznych.

Skok na spółki

Na Węgrzech nie mamy jednak do czynienia z typowymi działaniami korupcyjnymi, tylko z procesem określanym przez politologów jako stopniowe party state capture (zawłaszczanie państwa przez partie polityczne). Polega na tym, że politycy rządzący w danym kraju do tego stopnia uzależniają od siebie instytucje państwowe, iż te stają się wobec nich bezwolne. Oczywiście, władza czerpie profity niezależnie od epoki, systemu i szerokości geograficznej. Jednak w państwie zawłaszczonym przez partie instytucje kontrolujące (w tym sądownictwo) są na tyle słabe i ubezwłasnowolnione (prawnie, finansowo), że nie mogą utrzymać nielegalnego procederu w ryzach.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Sędziowie powołani na wniosek neo-KRS, prezes NBP, wreszcie prezydent Duda. Część opozycji zapowiada, że po przejęciu władzy wyśle ich na zieloną trawkę. Byłaby to realizacja doktryny Prawa i Sprawiedliwości >>>>


Politycy robią to nie tylko dla prywatnych zysków. Państwo służy im też do budowania zaplecza finansowego i propagandowego dla całej partii, a co za tym idzie – dla dalszej reprodukcji władzy. Dzięki podporządkowanym sobie mediom i państwowym źródłom finansowania zapewniają sobie przewagę nad opozycją. Prowadzi to do osuwania się demokracji w stronę autorytaryzmu, a konkretnie – zjawiska autorytaryzmu wyborczego, w którym teoretycznie opozycja może wygrać wybory, ale w praktyce jest to bardzo utrudnione. Drużyna piłkarska „obdarowana” dwiema niesprawiedliwymi czerwonymi kartkami też, hipotetycznie, może wygrać mecz z jedenastką, pod którą sędzia gwiżdże całe spotkanie.

Brzmi znajomo? I słusznie. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w Polsce, tyle że w przypadku Węgier to zawłaszczanie państwa odbyło się za pomocą wykreowania przez władzę kasty oligarchów, wykupujących majątek kraju. U nas głównym narzędziem „kolonizowania” Polski przez PiS jest sektor państwowy, dużo większy niż u Węgrów. Jak wskazują prof. Maciej Bałtowski i dr Grzegorz Kwiatkowski z UMCS w Lublinie w świeżo wydanej książce „State-Owned Enterprises in the Global Economy” („Przedsiębiorstwa państwowe w globalnej gospodarce”), w 2018 r. wśród 100 największych firm w Polsce 20 było zależnych od państwa. A w elicie 10 największych – aż 6.

Z kolei badania prof. Katarzyny Szarzec z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu i jej współpracowników pokazują, że w 2016 r. doszło do największej liczby zmian w zarządach państwowych spółek od 2006 r. Partia Jarosława Kaczyńskiego niedługo po przejęciu władzy wymieniła ludzi obsadzonych przez PO i PSL na swoich.

Sam kierunek nie powinien dziwić: to dzieje się zawsze, gdy zmienia się władza. Także fakt, że osoby piastujące wysokie stanowiska podzielają wizję światopoglądową rządzących, nie musi być niczym nadzwyczajnym – realizują przecież założenia polityki gospodarczej nowej ekipy. Zaskakuje jednak skala zjawiska, znacznie większa niż po zdobyciu władzy przez PO i PSL. W efekcie niektóre przedsiębiorstwa potrzebowały wielu miesięcy, by wyjść z organizacyjnego chaosu. Zadziwia też fakt, że w demokratycznym kraju spółki państwowe służą niemal jawnie za źródła finansowania działalności partyjnej.

Politycy i ich totumfaccy zamiast sięgać do kasy swojego ugrupowania (sam PiS rocznie z budżetu otrzymuje ponad 20 mln zł, PO ponad 18 mln), wolą często korzystać ze środków spółek Skarbu Państwa (SSP), które pod płaszczykiem działalności marketingowej czy sponsoringowej mogą uprawiać propagandę czy pośrednio wspierać fundusze rządzących stronnictw. Dla spółek są to wydatki niewielkie, jak na „waciki”, dla ­polityków z kolei – nieocenione źródło partyjnej prosperity.

Miliony w błocie

Koronnym przykładem jest Polska Fundacja Narodowa, założona w 2016 r. przez 17 potężnych SSP, w tym Orlen, PGNiG i PGE. Cel był szczytny: instytucja miała szerzyć wiedzę o polskiej historii i rozbudzać patriotyzm. Jednak do jej głównych zadań od początku należała propagandowa osłona działań rządu. Już w 2017 r. Fundacja wydała ponad 8 mln zł na kampanię „Sprawiedliwe sądy”, oszczerczą wobec sędziów i przedstawiającą ich jako środowisko patologiczne – by ułatwić PiS przeprowadzenie zmian w wymiarze sprawiedliwości, ograniczających niezależność trzeciej władzy.

Propisowski przekaz miał rozbrzmieć zarówno w kraju, jak i za granicą. Andrzej Stankiewicz ujawnił w Onecie, że na liście zadań, jakie PFN zleciła w 2017 r. amerykańskiej firmie White House Writers Group (WHWG), znalazło się „budowanie zrozumienia w USA, UE i NATO, że obecne polskie reformy mają na celu osiągnięcie politycznej uczciwości poprzez usunięcie ognisk korupcji w instytucjach, strukturach i praktykach odziedziczonych po komunizmie”. Firma miała również przekonywać zagranicę, iż reforma wymiaru sprawiedliwości jest „kluczowa dla wyeliminowania korupcji i bezkarności oraz zatorów w rozpatrywaniu spraw”, a polityka wobec imigracji „odzwierciedla wolę polskich wyborców i ich prawa obywatelskie w wolnym, a nie wasalnym państwie”. Za te usługi WHWG dostała od PFN do końca 2019 r. równowartość ponad 20 mln zł.

To nie jedyny przykład absurdalnych metod budowania obrazu Polski. Głównym bohaterem nakręconego w 2019 r. filmu „Poland: The Royal Tour”, mającego ukazać amerykańskiemu telewidzowi ciekawe zakątki kraju, był sam premier, Mateusz Morawiecki, przedstawiany jako bohater walki z komunizmem, który „przyczynił się do upadku imperium zła”. Ta wykrzywiająca historię narracja stała się możliwa, bo nad tym, by działalność Fundacji była zgodna z linią partii rządzącej, czuwa zarząd – dwóch z trzech jego członków to działacze PiS. Ile film kosztował, nie wiadomo. Był natomiast częścią projektu „Reputacja”, który kosztował łącznie ponad 17,4 mln zł.

Do tej pory PFN wydała łącznie ponad 373 mln zł.

Kupmy sobie gazetę

Przejawem bardziej wysublimowanej i długofalowej strategii walki o utrzymanie się u władzy jest manewr wykonany przez Orlen, spółkę kontrolowaną przez osławionego pupila prezesa PiS, czyli Daniela Obajtka. Pod koniec 2021 r. ta zajmująca się energią firma nagle weszła na rynek medialny, wykupując z rąk niemieckich (spółka Polska Press) 20 lokalnych dzienników, prawie 120 tygodników i kilkaset serwisów internetowych. Oficjalnie chodziło o to, żeby zwiększyć możliwości docierania do klientów. Jednak bardzo szybko doszło do wymiany kierownictw w niemal wszystkich redakcjach, a miejsce dotychczasowych redaktorów naczelnych zajęli ludzie związani z mediami współpracującymi z obecną władzą.

Efektem jest przyjęcie przez medium wyrazistej, jednostronnej politycznie linii, którą zaburzają co najwyżej felietony, jakie w kilku gazetach pozwala się pisać publicystom krytycznym wobec władzy. To jednak tylko listek figowy. Tak naprawdę obóz PiS zdobył kolejny, obok mediów publicznych, kanał, za pośrednictwem którego może indoktrynować odbiorców.

Kiedy Orlen kupił prywatne gazety i portale, zaczęły być one obficie zasilane reklamami spółki matki oraz innych SSP. Jak szacuje Kantar Media, w 2021 r. wpływy z reklam Orlenu wzrosły w Polska Press o jedną trzecią. Natomiast z danych prof. Tadeusza Kowalskiego z Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że wpływy dzienników Polska Press ze wszystkich SSP w tym okresie wręcz się podwoiły. W tym samym czasie sprzedaż gazet spadła o kilkanaście procent.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Spór o praworządność został przez polityków sprowadzony do kłótni o pieniądze i suwerenność. Ta fałszywa perspektywa będzie miała konsekwencje dla każdego obywatela Polski >>>>


Nie ma nic złego w tym, że przedsiębiorstwa państwowe reklamują się w mediach, pod warunkiem, że robią to na transparentnych zasadach. Z badań prof. Kowalskiego wynika jednak, że o ile w przypadku prywatnych reklamodawców poziom wydatków jest w wysokim stopniu skorelowany z liczbą odbiorców danego medium, to w przypadku ogłoszeń od firm publicznych tak nie jest – niewielu czytelników może oznaczać duże wpływy z reklam.

Dotyczy to także mediów przychylnych PiS, jak „Gazeta Polska”, „Sieci” ­(lider wpływów z państwowych reklam) oraz „Do Rzeczy”. „GP” i „Sieci” miałyby prawdopodobnie poważne kłopoty, gdyby nie pieniądze z SSP, gdyż ich udział w przychodach reklamowych tych tytułów w 2021 r. wyniósł odpowiednio 42 i 40 proc. Jednocześnie SSP nie kupują żadnych bądź prawie żadnych reklam w pismach krytycznych wobec PiS.

W sytuacji, w której rynek drukowanych mediów się kurczy i biednieje, taka arbitralna polityka władz może mieć efekt mrożący. Wydawcy będą się coraz bardziej bali krytyki władzy, bo to oznacza kłopoty finansowe. W ten sposób buduje się także prorządowo-antyopozycyjną echo chamber, w której głosy komentatorów korzystne dla PiS wzajemnie się wzmacniają, zwiększając szanse rządzących na utrzymanie władzy.

Fundusze niesprawiedliwości

Jak dotychczas, nie udowodniono żadnego przypadku zasilania budżetów partyjnych pieniędzmi płynącymi bezpośrednio z SSP. Ale pośrednio widać to po kwotach, jakimi zasilają je ludzie zatrudnieni w tych przedsiębiorstwach. „Polityka” obliczyła, że ludzie związani z SSP wpłacili na fundusz wyborczy PiS w 2019 r. ponad 2 mln zł, a w 2020 r. na kampanię Andrzeja Dudy 1,2 mln. A bywały to wpłaty nawet po kilkadziesiąt tysięcy. Biorąc pod uwagę, że obie kampanie kosztowały ok. 30 mln zł (prezydencka nieco mniej, bo 28,6 mln), ludzie zawdzięczający PiS pozycje w spółkach opłacili co najmniej kilka procent kampanii. Nie ma dowodu na to, że mieliśmy do czynienia z odgórnym i tajnym (a zarazem nielegalnym) nakazem „opodatkowania” wysokich pensji w spółkach na rzecz partii, jednak poszlaki i skala zjawiska wskazują na związek między jednym a drugim.

SSP i PFN to nie jedyne instytucje zawłaszczone przez rządzących. Podobna sytuacja, pod kątem finansowym, ma miejsce w różnego rodzaju funduszach celowych. Najbardziej wyrazisty przykład to Fundusz Sprawiedliwości uruchomiony przez Zbigniewa Ziobrę. W założeniu miał służyć pomocy ofiarom przestępstw, tymczasem pieniądze z niego są regularnie wykorzystywane do wspierania polityków startujących w wyborach. Najbardziej ordynarny przykład to wręczenie w 2021 r., na kilka dni przed wyborami prezydenckimi w Rzeszowie, 500 tys. zł z Funduszu na miejscowy szpital. Zrobił to ubiegający się o to stanowisko Marcin Warchoł z Solidarnej Polski, podwładny partyjny Ziobry.

Nierzetelność i marnotrawstwo pieniędzy w Funduszu potwierdziła w ubiegłym roku Najwyższa Izba Kontroli. Poza tym NIK skrytykowała działalność marketingową, która „służyła także promowaniu działań Ministra Sprawiedliwości oraz podległego mu Ministerstwa, w obszarach takich jak np. relacje Polski z instytucjami Unii Europejskiej czy też reforma wymiaru sprawiedliwości”. W raporcie pokontrolnym czytamy, że ponad 140 mln zł dostały np. ochotnicze straże pożarne, co zdaniem NIK było „wspieraniem pod pozorem wsparcia pokrzywdzonych przestępstwem bieżącej działalności wybranych arbitralnie jednostek samorządu terytorialnego”. Ta metoda służyła PiS m.in. do wyrywania wsi z rąk PSL.

Celowe działanie na rzecz gmin rządzonych przez Prawo i Sprawiedliwość widać także na przykładzie dysponowania środkami z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Jak wynika z analizy prof. Jarosława Flisa i prof. Pawła Swianiewicza, przeprowadzonej dla Fundacji Batorego, tylko 2 proc. gmin rządzonych przez włodarzy z PiS nie otrzymało środków z dwóch transz funduszu, wypłacanych w latach 2020-21. Los taki spotkał natomiast aż 58 proc. samorządów lokalnych kierowanych przez polityków opozycyjnego bloku senackiego.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

APLIKACJE OD RZĄDU: NIEBEZPIECZNY OBOWIĄZEK. Ktoś, kto wpadł na pomysł obowiązkowego instalowania rządowych aplikacji w telefonach Polaków, nie rozumie ani działania nowoczesnych technologii, ani ich użytkowników >>>>


Większe gminy (ponad 24 tys. mieszkańców) rządzone przez PiS otrzymują ponad dziesięć razy więcej środków w przeliczeniu na mieszkańca niż te kierowane przez opozycję. Mniejsze zaś – trzy do sześciokrotnie więcej (w zależności od transzy). Sygnał jest jednoznaczny: chcesz otrzymywać środki finansowe, musisz być z nami. Widzą to nie tylko lokalne władze, ale i wyborcy, którzy mogą kalkulować: zagłosuję na partię rządzącą, to dotacje centralne dla gminy będą większe.

Hodowla oligarchów

Na Węgrzech niby jest podobnie. Sektor państwowy także bywa wykorzystywany do celów politycznych. Jest on jednak mniejszy niż w Polsce, dlatego Orbán po dojściu do władzy postanowił dla zbudowania zaplecza finansowego wyhodować własnych oligarchów.

Numerem jeden na liście najbogatszych Węgrów (magazyn „Forbes”) został w 2021 r. Lőrinc Mészáros, który otwarcie wyznawał, że swój majątek zawdzięcza „Bogu, szczęściu i Viktorowi Orbánowi”. Do 2018 r. był burmistrzem rodzinnego miasta Orbána, Felcsútu, oczywiście z ramienia rządzącego Fideszu. Numerem dwa na liście węgierskich bogaczy jest właściciel banku OTP i także przyjaciel Orbána, Sándor Csányi. Jak wynika z raportu „Where does the EU money go?” („Gdzie idą unijne pieniądze?”), sporządzonego na zlecenie europarlamentarnej grupy Zielonych, Csányi jako wielki właściciel ziemski był w latach 2011-19 największym beneficjentem unijnych subsydiów rolnych na Węgrzech.

Spora część finansowej elity na Węgrzech nie była ani tak potężna, ani tak bogata, zanim Orbán nie doszedł do władzy. Pieniądze zyskali dzięki sprzedaży ziemi przez państwo na korzystnych warunkach, zamówieniom publicznym i kredytom udzielanym przedsiębiorstwom wspierającym Orbána. Jak wskazuje Paul Lendvai w książce „Orbán. Nowy model przywództwa w Europie” – do 2016 r. mieli otrzymać ponad połowę pożyczek udzielonych przez państwowy Export-Import Bank. Ci oligarchowie skupili także największe media opozycyjne i przekazali je w 2018 r. w wianie Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasowej i Medialnej, podporządkowanej Fideszowi. W efekcie zdecydowana większość rynku medialnego śpiewa w jednym chórze z Orbánem. Uzależnione od władzy są także media publiczne.

Zgubna polaryzacja

Partyjne zawłaszczanie państwa jest zjawiskiem nie tylko węgiersko-polskim. Prof. Dušan Pavlović z Uniwersytetu w Belgradzie po głębokiej analizie wywnioskował, że występuje ono także w Chorwacji, Serbii i Czarnogórze. Z kolei europejscy Zieloni w swoim raporcie dotyczącym nadużywania dotacji dla rolnictwa wskazywali także takie państwa, jak Czechy, Słowacja, Rumunia i Bułgaria. Wygląda na to, że robi się z tego regionalna specyfika Europy Środkowej i Wschodniej.

Każde z tych państw jest inne, jednak wspólny mianownik stanowi fakt, że zdecydowana większość rządzona jest (bądź była w okresie, w którym to zjawisko występowało, jak w przypadku Czech czy Słowacji) przez populistów, niezależnie od ich ideologicznych barw. To oni najczęściej decydują się budować swoje zaplecza finansowe za pomocą środków publicznych. A to tworząc kastę własnych oligarchów, a to wysysając spółki publiczne, a to powiększając osobiste majątki, jak premier Czech Andrej Babiš, kupujący za granicą luksusowe nieruchomości za środki o podejrzanym pochodzeniu.

Problem nie leży w tym, że te ugrupowania mają pieniądze, ale że zabierają je obywatelom. I nie chodzi im wcale o „wyrównanie szans” (bo np. biznes nie lubi samozwańczych trybunów ludowych), tylko o to, by uzyskać nad konkurencją przewagę dzięki nieczystym regułom.

Na swój sposób fascynujące jest to, że rządzącym w uprawianiu tego procederu pomagają sami obywatele, dając im na to przyzwolenie przy urnach wyborczych. Mamy niestety do czynienia ze specyficznym sprzężeniem zwrotnym – z mediów przechwyconych przez władzę obywatele o wielu aferach się nie dowiedzą. A jeśli dowiedzą się z innych źródeł, zawsze można skandal przykryć nagłośnieniem jakiegoś programu społecznego, w którym naród otrzyma ochłap z pańskiego stołu. Polacy (a w jeszcze większym stopniu Węgrzy) są tak przyzwyczajeni do afer, że często machają ręką, bo „przecież zawsze tak było i wszyscy tak robili”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

TELEWIZJA WSPANIAŁA JAK NIGDY. JAK JACEK KURSKI BUDOWAŁ MACHINĘ PROPAGANDOWĄ >>>>


Jedną z metod ograniczenia tego zjawiska może być zmniejszenie zakresu środków rozdysponowywanych przez państwo. Inną jest surowe patrzenie władzy na ręce przez niezależne instytucje kontrolne, w tym sądy. Ale przede wszystkim sami obywatele muszą zrozumieć, dlaczego władza tak osłabia różne instytucje. Nie da się tego uczynić bez zdania sobie sprawy ze skutków gigantycznej polskiej polaryzacji. Często to ona sprawia, że obywatele przymykają oczy, gdy ich polityczni ulubieńcy, rozsiadając się w fotelach władzy, zamieniają państwo w prywatny folwark.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2022