Państwo hybrydowe

Cena, jaką przyjdzie nam zapłacić za kolejne zwycięstwo PiS, wciąż rośnie. Istotą tych rządów jest dewastacja struktur państwowych i samorządowych, a także odebranie im logiki działania, obliczonej na dobro wspólne.

06.12.2021

Czyta się kilka minut

Obchody 610. rocznicy bitwy pod Grunwaldem z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego. 15 lipca 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Obchody 610. rocznicy bitwy pod Grunwaldem z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego. 15 lipca 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Ostatnie miesiące to okres przyspieszonego rozpadu struktur polskiego państwa. Sektor publiczny, administracja czy samorząd terytorialny kierują się w tej sytuacji doraźną logiką przetrwania. Rząd Mateusza Morawieckiego, zamiast skutecznie wyprowadzać nas z kryzysu wywołanego lockdownem, podejmuje przedsięwzięcia propagandowe, mające ratować sondażową pozycję PiS. Nawet w sprawie konfliktu z Białorusią długo nie próbował porozumienia z opozycją, wykorzystując lęk i emocje do uderzania w przeciwników politycznych.

Czego się nie naprawi

Na co dzień zwracamy uwagę jedynie na doraźne konsekwencje tego stanu rzeczy. Nie bierzemy pod uwagę, że zmiany, którym ulegają struktury państwa, będą trudne do odwrócenia. Nawet jeżeli pojawi się siła polityczna chcąca naprawić państwo po rządach PiS, będzie musiała zmierzyć się z faktem, że wiele z tych zmian ma charakter nieodwracalny. Ktoś, kto odszedł ze służby publicznej, rzadko ma ochotę do niej wrócić, bo raz zachwiane zaufanie trudno odbudować. Podobnie jak dobrze funkcjonujące reguły nieformalne.

W dodatku część dzisiejszej opozycji może te zepsute przez PiS reguły potraktować jako ułatwiające sprawowanie władzy. W szczególności dotyczy to mediów (publicznych i znacjonalizowanych tylnymi drzwiami, jak Polska Press), spółek Skarbu Państwa, służb specjalnych czy prokuratury. Osobną kwestią okażą się porządki, które trzeba będzie przeprowadzić tam, gdzie kiedyś funkcjonowała służba cywilna.

Łatwiej jednak wykorzystać istniejące w wielu instytucjach podziały, znaleźć „swoich” prokuratorów i urzędników, powierzyć media publiczne „swoim” dziennikarzom, a do spółek ściągnąć kolegów, którzy chcą „sprawdzić się w biznesie”, niż tworzyć przyzwoite reguły. Zwłaszcza że na początku będzie ciężko. Jeżeli opozycja przejmie władzę w 2023 r., to przez dwa lata będzie rządzić w warunkach blokady działań ze strony prezydenta. A także w ostrym konflikcie z elektoratem PiS, przerażonym na skutek siedmioletniej propagandy oraz przekonanym, że władzę w Polsce przejęli „obcy”. To zaś będzie usprawiedliwiać wszystkie znane wcześniej chwyty: wymuszanie jednolitego frontu mediów, tłumienie krytyki i postulatów ambitniejszej polityki, unikanie działań mało popularnych. Z postulatami zmian ustrojowych będziemy odsyłani na czas „po zaprowadzeniu porządku”. Czyli może na trzecią dekadę.

Logika przetrwania

To może oznaczać wymuszone pogodzenie się z hybrydyzacją państwa – sytuacją, w której jego poszczególne części kierują się logiką przetrwania, nieuwzględniającą szerszego kontekstu.

W niektórych sferach – takich jak opieka zdrowotna czy oświata – będzie to oznaczać przyspieszone zwijanie się państwa, redukcję personelu i zadań, obniżanie jakości usług, wypychanie coraz szerszych grup społecznych do instytucji prywatnych, poza obszar nieodpłatnych świadczeń medycznych i edukacyjnych. To zaś będzie napędzać podziały społeczne i rozwarstwienie, gdyż ludzi biedniejszych nie będzie stać na ucieczkę do prywatnych szkół i gabinetów medycznych. Co gorsza – zasada, by tym grupom wyrównywać straty poprzez bezpośrednie transfery, także będzie trudna do naruszenia. Wszak ideą przewodnią nowej władzy będzie zablokowanie powrotu PiS na tak długo, na jak długo się da.


ZŁOTY NA RÓWNI POCHYŁEJ

PIOTR WÓJCIK: Słaba waluta służyła polskiej gospodarce w trakcie lockdownu i w pierwszych miesiącach po zdjęciu obostrzeń. Dziś już się to nie opłaca, ale brakuje pomysłu, jak zatrzymać ten zjazd.


Zamiast podjąć sensowne próby nadrobienia strat w szkolnictwie, spowodowanych pandemią i nauczaniem zdalnym, rząd uczynił ten obszar polem nieprawdopodobnej ofensywy propagandowej. Obliczonej nie tyle na przekonanie uczniów, ile na stłamszenie nauczycieli i sterroryzowanie dyrektorów. Oraz na stworzenie wrażenia, że w PiS są tak samo twardzi politycy jak Zbigniew Ziobro. Nawet Jarosław Kaczyński nie uwierzy przecież, że jakaś nastolatka lub nastolatek pod wpływem rekomendowanych przez ministerstwo metod zapłonie miłością do Kościoła lub przyjmie za własne nacjonalistyczne aberracje prawicowych patriotów.

Trudno też uwierzyć w dobre intencje ministra Adama Niedzielskiego, gdy rząd funduje nam kolejny kryzys w instytucjach opieki zdrowotnej, nie podejmując aktywnej walki z czwartą falą epidemii, a w jej ramach nie ograniczając w jakikolwiek sposób praw osób niezaszczepionych. Trzeba być bardzo naiwnym, by uwierzyć, że nie ma to żadnego związku z przekonaniami elektoratu PiS i jego postawą życiową. Zbieżność między mapami poparcia dla tej partii i terytorialnym rozkładem odmów szczepienia jest zbyt oczywista, by uznać ją za przypadek.

W tych dwóch kluczowych dla społeczeństwa obszarach PiS postanowił podporządkować politykę państwa celom sondażowym. Zrobił to, lekceważąc poważne problemy psychologiczne i wychowawcze, jakie objawiły się w ostatnich kilkunastu miesiącach. W efekcie ograniczył zakres usług medycznych na rzecz kolejnej mobilizacji szpitali do walki z falą covid. Warto też zwrócić uwagę na rosnące problemy kadrowe obu sektorów, by zrozumieć trwałe szkody, jakie powoduje taka polityka.

Na granicy

Stan wyjątkowy ogłoszony w gminach przygranicznych również jest częścią polityki wewnętrznej i sondażowej. Jeżeli ktoś miał co do tego wątpliwości, to zarówno przekaz TVP, jak i postawa prezydenta niedecydującego się na zwołanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego czy też wydźwięk słynnej już konferencji ministrów Kamińskiego i Błaszczaka, dały wystarczające podstawy do zrozumienia – w gruncie rzeczy antypaństwowej – przebiegłości rządzących. Liczy się doraźny efekt propagandowy: to, co się da wycisnąć z obecnej sytuacji, a nie jakiś tam miraż narodowej jedności czy współdziałania sił politycznych.

Co więcej, część zadań postawionych przed służbami mundurowymi – zarówno gdy chodzi o push-backi, jak i zachowania wobec mediów oraz organizacji pozarządowych – też prowadzi do degeneracji struktur państwa. Ludzie zmuszani do działań wbrew elementarnym odruchom etycznym, do lekceważenia konstytucyjnych praw i wolności współobywateli, nie staną się za rok świetnymi funkcjonariuszami. Podobnie jak nie odbuduje się z dnia na dzień autorytetu służby pacyfikującej Strajk Kobiet.

Trudno nie odnieść wrażenia, że oburzenie sporej części obywateli metodami, jakie stosuje dziś państwo, jest na rękę władzom. Generuje podział, który od lat jest paliwem polityki PiS. Wzór z Nowogrodzkiej jest prosty: im więcej sprzeciwów wobec wyrzucania dzieci do lasu, tym większy strach i lojalność elektoratu prawicy. Im więcej wezwań do pomocy humanitarnej, tym większa determinacja w pogardzie „dla wrogów ojczyzny”.

To uderza nie tylko w etos i sprawność służb mundurowych, które skupiają ludzi o różnych poglądach, ale także w fundamentalną (na wypadek eskalacji konfliktu na Wschodzie) zdolność do społecznego współdziałania. Sugerowany przez wielu atak Putina na Ukrainę zastanie nas w politycznej rozsypce, skłóconych i nieufających sobie wzajemnie. Ale nawet w przypadku łagodniejszym – pozostaniemy nieufni wobec części działań polskich służb mundurowych, polskiej dyplomacji czy administracji.

Topienie samorządów

Na to wszystko nakładają się zapowiedzi coraz silniejszej wojny między strukturami centrum a samorządami. Z jednej strony nastąpi nacisk finansowy, który może opierać się na mechanizmie warunkowego wyrównywania strat, spowodowanych nowymi przepisami. Samorządy dostaną rekompensaty, ale w dwóch częściach. Cześć obligatoryjna będzie tracić swą wartość na rzecz sporej nagrody „za dobre sprawowanie”, przyznawanej na podstawie oceny danego prezydenta czy burmistrza przez właściwe organa PiS.

Krnąbrni nie zepną budżetu, umiarkowanie posłuszni zepną ledwo, a grzecznym dostaną się bonusy. Już dziś wielu samorządowców zastanawia się, czy nie lepiej załapać się przynajmniej do drugiej grupy i nie ryzykować rozczarowania mieszkańców w ostatnich latach przed wyborami.

Ale topienie samorządów to nie tylko finanse. To także osłabianie ich władzy w obrębie oświaty, a wcześniej ochrony środowiska czy – na szczęście niezbyt udane – ograniczanie transportu publicznego. Z kolei wzmocnienie roli kuratoriów kosztem realnego nadzoru przez gminy i powiaty to krok w kierunku „odsamorządowienia” szkół – tak, by na ich głowach zostawić co najwyżej remonty i inwestycje. W tym samym kierunku szło przejęcie Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska oraz zapowiedź wsparcia transportu lokalnego tak, by to od budżetu centralnego realnie zależało wiele połączeń.

Manipulacje PiS w tym obszarze idą bardzo szeroko. Jak pokazały badania profesorów Jarosława Flisa i Pawła Swianiewicza, PiS dość ostentacyjnie rozróżnia wsparcie dla samorządów „swoich” i reszty. Rządowe media i wojewodowie ostro atakowali prezydentów związanych z opozycją w Warszawie, Łodzi, Lublinie i Gdańsku. Do tego dochodziła gra na wywołanie polaryzacji ideologicznej przy pomocy haniebnych uchwał anty-LGBT czy nagonki na dyrektorów szkół.

Zepchnięcie samorządu na pozycję administratora usług publicznych, z trudem walczącego o utrzymanie ich dotychczasowego poziomu, to działanie z państwowego punktu widzenia samobójcze. Grożące w warunkach kryzysu całkowitym paraliżem części usług publicznych – nie tylko wskutek braku środków, ale też stopniowego ich ograniczania oraz odchodzenia sporej części dobrych pracowników do sektora prywatnego.

Ktoś powie: ryzykowne dla państwa, ale dające nadzieję na jeden czy dwa punkty w grze o reelekcję. To samo można powiedzieć, gdy obserwujemy lekceważenie rządu dla możliwej utraty środków unijnych albo nieprzejmowanie się stratami wizerunkowymi, powodowanymi przez fatalną politykę międzynarodową. Cena, jaką mamy wszyscy zapłacić za zwycięstwo PiS, staje się coraz wyższa.

Oportuniści

Cena ta znacząco wzrosła, gdy okazało się, że za błędy popełnione przez rządzących w obszarze zmian w sądownictwie przyjdzie Polsce zapłacić blokadą dostępu do środków europejskich. Co więcej: nie ma w rządzie podmiotu, który odmówiłby płacenia tak wysokiej ceny. Nie jest nim ani premier Mateusz Morawiecki, ani nawet szef całej formacji Jarosław Kaczyński, który do końca kadencji będzie musiał ulegać szantażom Solidarnej Polski, stającej się podmiotem dyktującym całemu obozowi strategię konfrontacji z wszystkimi partnerami międzynarodowymi.

Nasza polityka zagraniczna nie tylko nie jest kształtowana ponad podziałami partyjnymi, ale przeciwnie: jest instrumentalizowana w rozgrywce z opozycją i podporządkowana logice rozgrywki w obozie władzy. Kaczyński wybiera ryzykowną grę na osłabienie pozycji międzynarodowej po to, by nie odkleił mu się antyeuropejsko zorientowany partner. Z partyjnego lidera pozującego na męża stanu, prezes PiS stał się w tej grze przestraszonym oportunistą, udającym przywódcę obozu rządzącego.

W tej sytuacji Ministerstwo Spraw Zagranicznych zostało zredukowane co najwyżej do lekko zdezelowanego departamentu kryzysowego. To nie ono kreuje politykę zagraniczną, nie ono określa tempo i kierunek działań – co gorsza, zapewne nie istnieje nikt, kto to robi. Wszystko wygląda tak, jakby resort ten musiał dopisywać strategię i taktykę do losowo dobieranych posunięć.

Propaganda u władzy

Cena błędów będzie zatem rosła. I rząd nie będzie próbował jej obniżyć. Przeciwnie – w znaczącej części stał się już przecież komitetem propagandy, co widać nie tylko w mailach wyciekających ze skrzynek ministrów. Wystarczy obserwowanie aktywności premiera i słuchanie jego przekazów do elektoratu. To pierwszy szef rządu, który nawet nie próbuje mówić do ogółu obywateli i gotów jest zrażać zwolenników opozycji po to, żeby podgrzać emocje „swoich Polaków”.

Zatem rząd nie tylko nie widzi stanu rozpadania się państwa na coraz gorzej wypełniające swoje zadania sektory i nie czuje się odpowiedzialny za tworzenie warunków ich koordynacji. Przeciwnie: widzi swoją szansę w pogłębianiu społecznego i politycznego konfliktu w Polsce, szuka nowych pól konfrontacji.

Ten przekaz nie jest przy tym fasadą rządów, ale ich treścią. Nie jest programem, ale głównym przekazem rządzących. Reszta jest sztuką utrzymania się przy władzy i zachowywania kontroli nad własnymi strukturami. Nic zatem dziwnego, że państwo podporządkowane jest logice partyjnej, a rząd dał się sprowadzić do roli organizatora propagandy i narzędzia rozgrywki z opozycją oraz niesfornymi częściami koalicji rządzącej.

Sprawa, która wydaje się istotna w płaszczyźnie rywalizacji partyjnej, jest czymś dramatycznym w perspektywie funkcjonowania państwa. Mateusz Morawiecki nie występuje wszak w dwóch dających się łatwo rozdzielić rolach. To, co mówi jako lider partyjnej propagandy – to zarazem słowa premiera. Optyka partyjnego fanatyzmu staje się tym samym sposobem widzenia spraw przez państwo. A podwładni szefa rządu słuchają narracji inaczej niż widzowie krytycznej wobec rządu telewizji czy słuchacze sympatyzującego z opozycją radia. Warto o tym pamiętać.

Państwo ślepnie

Struktury państwa stają się niewrażliwe na sygnały dotyczące poważnych problemów, bo są one ostentacyjnie lekceważone przez przełożonych urzędów, służb, instytucji publicznych. Dezynwoltura szefa banku centralnego ma wpływ na ludzi, którzy powinni starać się o jakość pracy tej instytucji. Jak przekazywać ostrzegawcze sygnały komuś, kto nawet te widoczne dla szerokiej opinii traktuje wyłącznie jako wrogie wytwory wyobraźni?

Ludzie sygnalizujący problemy – wszystko jedno: w służbach mundurowych, opiece zdrowotnej, w oświacie – muszą się liczyć z nieprzyjemnościami ze strony przełożonych. Machina jest nastawiona na odbiór sygnałów o tym, że jest dobrze. Sygnały przeciwne są odrzucane, a ich potencjalni autorzy zniechęcani. Wszystkie służby publiczne są przestawiane tak, by nie widziały tego, czego władza widzieć nie chce i nie lubi. Ma być tak, jak w TVP Info, a jeżeli jest inaczej, to znaczy, że mamy do czynienia z uprzedzeniami i wrogą wobec rządu postawą.

Ten proces będzie postępował, bo wielu ludzi jeszcze coś widzących, ale będących na niższych piętrach władzy nie będzie ryzykować kariery i spokoju, by ostrzegać przed zagrożeniem, któremu obóz władzy publicznie zaprzecza. Stare ostrzeżenia politologów przed zawłaszczaniem państwa przez partie są w tej perspektywie banalne. Istotą rządów PiS jest dewastacja podporządkowanych mu struktur, odebranie im logiki państwowej, obliczonej na dobro wspólne. Fakt, że poprzednicy rządzących mają niejedno na sumieniu, nie oznacza, że możemy usprawiedliwiać to, co dzieje się teraz. Między ludźmi, którzy kradną drzewo z lasu, a tymi, którzy ten las podpalają, jest trudna do pominięcia różnica.

Więcej niż opozycja

Oczywiście można – jak czyni wielu – czekać z nadzieją na zmianę władzy. Można nawet naiwnie liczyć na rozliczenie obecnie rządzących. Ale w tym czekaniu i w tej nadziei wyraża się pewna bezradność wobec procesu podupadania instytucji i ich słabnięcia. Do 2019 r. czy nawet 2020 r. można było kwitować sprawę stwierdzeniem, że potrzebujemy dobrej opozycji, posiadającej przygotowaną alternatywę programową, potrafiącej współdziałać i dobrze komunikującej się z obywatelami. Dziś to nie wystarczy. Zmiana władzy nie jest wystarczającym warunkiem naprawy państwa. Podobnie jak konieczność powstrzymania jego rozpadu nie jest czymś, z czym można czekać kolejny rok czy dwa.

Dziś od koalicji klubów parlamentarnych ważniejsza jest koalicja związków i środowisk zawodowych, samorządów terytorialnych różnego szczebla, uczelni i instytucji publicznych niepodlegających bezpośrednio rządowi. Koalicja nie przeciwko rządzącym, tylko przeciwko ich pomysłom na psucie państwa. Nawet bowiem gdy opozycji uda się przejęcie władzy z rąk PiS, możemy być pewni sporu o to, jaki będzie jej program. Czy w centrum jej uwagi znajdzie się konieczność naprawy sektora publicznego i wzmocnienia samorządu terytorialnego, czy postawi na dryf i politykę podporządkowaną sondażom? Jeżeli nawet wybierze to pierwsze, utrzyma kurs tylko pod zinstytucjonalizowaną presją społeczną.

Już dziś można budować prestiż instytucji, które potrafiłyby solidarnie sprzeciwić się psuciu państwa, a potem wspierać wysiłki jego naprawy. To trudne, bo stan sektora publicznego, ukształtowane w nim wzorce współpracy i przywództwa pozostawiają wiele do życzenia. A jednak trzeba powtarzać, że kolejne miesiące bierności doprowadzą do zapaści. Proste zwycięstwo opozycji i zmiana rządów to zatem zbyt mało.

Kryzys na granicy przyniósł pojedyncze głosy wydziałów wyższych uczelni, broniące praw człowieka. Degradacja instytucji opieki zdrowotnej zaowocowała powołaniem białego miasteczka. Sprzeciw ma charakter punktowy, często łatwy do zlekceważenia, ale logika obrony elementarnych standardów interesu publicznego każe wyjść poza taki partykularyzm i mówić w obronie państwa jako całości. To prawo konstytucja przyznaje wprawdzie organom takim jak prezydent i rada ministrów, ale w chwili gdy one abdykują, porzucając logikę określoną przez ustawę zasadniczą – warto poszukać tymczasowego zastępstwa, a więc innych niż konstytucyjni obrońców państwa przed jego postępującym rozczłonkowaniem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Politolog, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W wydawnictwie Karakter wydał niedawno książkę „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2021