Więcej dzieci nie będzie

Polki i Polacy nie decydują się na potomstwo z innych powodów, niż się powszechnie uważa. Cokolwiek byśmy zrobili dla znaczącego polepszenia sytuacji demograficznej, poniesiemy porażkę. Musimy zmienić sposób myślenia.

25.03.2023

Czyta się kilka minut

 / MOODBOARD / ADOBE STOCK
/ MOODBOARD / ADOBE STOCK

Według wstępnych danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2022 roku urodziło się 305 tys. dzieci. To najmniej od końca II wojny światowej. Politycy dwoją się więc i troją wymyślając kolejne projekty, które mogłyby poprawić dzietność. Kilka lat temu wielkie nadzieje wiązano z programem Rodzina 500 plus; ostatnio na topie jest mieszkalnictwo, gdyż brak własnego M (lub jego zbyt mała powierzchnia) ma być jednym z głównych powodów, dla których ludzie nie planują potomstwa.

Można wskazać liczne powody, dla których państwo może prowadzić aktywniejszą politykę mieszkaniową. Możliwe jest również, że łatwiejszy dostęp do własnych czterech kątów ułatwi lub przyspieszy podjęcie ostatecznej decyzji o poszerzeniu rodziny. Nie będzie to jednak miało znaczącego wpływu na sytuację demograficzną Polski. Podobnie jak 500 plus (wedle pomysłodawców ten program miał przynieść w roku 2022 od 315 do 341 tys. urodzeń, a, jak wiemy, nie osiągnęliśmy nawet minimalnej założonej wartości), Maluch plus (zakładający rozwój instytucji opieki nad dziećmi do lat 3), równiejszy dostęp do urlopów rodzicielskich czy też wcześniejsze „kosiniakowe”. Śmiem twierdzić, że mimo tych wszystkich projektów współczynnik dzietności nie wyniesie wiele więcej niż obecnie (1,3 dziecka na kobietę). Tymczasem, aby Polaków nie ubywało, trzeba osiągnąć poziom zastępowalności pokoleń, czyli 2,1.

Liczne programy wsparcia dla rodziców są nieskuteczne nie dlatego, że zostały źle zrealizowane. Problem tkwi raczej u podstaw. Ich twórcy wychodzą z założenia, że nasi rodacy chcą mieć dzieci, ale różne przeszkody im to uniemożliwiają. Wystarczy jednak je usunąć i nasze podwórka ponownie zaroją się od rozbieganych maluchów. Kłopot w tym, że Polki i Polacy wcale nie chcą mieć dzieci – a na pewno nie tak bardzo, jak o tym mówią. W rzeczywistości mają inne życiowe priorytety.


ARCYBISKUP, MINISTRA I PREZES ZNALEŹLI WINNYCH NISKIEJ DZIETNOŚCI >>>>


Chciałabym, ale...

Jak to możliwe? Przecież zewsząd słyszymy, jak bardzo chcemy powiększać swe rodziny! Tak przynajmniej wynika z badań. Z ubiegłorocznego raportu CBOS dowiedzieliśmy się, że aż 41 proc. Polaków i Polek chciałoby mieć więcej dzieci, niż ma. Mówić można jednak różne rzeczy. Uważniejsze przyjrzenie się przyczynom, dla których Polki i Polacy nie decydują się na potomstwo, pomaga wyjaśnić, jak jest naprawdę i co stoi za naszymi wyborami. Wyniki badań pracowni ASM, przeprowadzonych pod koniec 2020 r. dla Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, mówią nam, że osoby bezdzietne, pytane o powód, dla którego nie chcą mieć potomstwa, wskazują najczęściej: brak potrzeby posiadania dziecka (22 proc.), chęć zachowania niezależności (16 proc.) oraz to, iż uważają, że dziecko to zbyt duża odpowiedzialność (14 proc.). Raptem 6 proc. stwierdziło, że dziecko to zbyt duże obciążenie finansowe, na problemy mieszkaniowe zaś wskazało ledwie 2 proc. Wśród częściej wskazywanych powodów jest np. brak odpowiedniego partnera oraz problemy zdrowotne.

Mówimy tu więc o sytuacjach, które bywają subiektywne. Z brakiem potrzeby, jak i zamiłowaniem do swobody trudno polemizować, są znakiem naszych czasów, jednak z pewnością trudno uznać je za przeszkody nie do przeskoczenia. Podobnie jest z obawą przed zbyt dużą odpowiedzialnością. Ludzie zakładali rodziny w bardziej niespokojnych epokach, od tysiącleci też wychowują potomstwo, kierując się głównie obserwacją, instynktem i zdobywanym „w boju” doświadczeniem. Trudno też uwierzyć, że za masowym spadkiem dzietności stoi niedopasowanie Polaków do Polek i odwrotnie. Albo że w trzeciej dekadzie XXI wieku sytuacja zdrowotna jest znacznie gorsza od tej, która istniała choćby pod koniec komunizmu, nie mówiąc już o wcześniejszych czasach. Dostęp do nowoczesnych terapii jest dziś szeroki i z pewnością stan naszego zdrowia nie odpowiada za tak niską liczbę urodzeń w Polsce. Wręcz im lepiej ze zdrowiem noworodków i starszych, tym mniejsza dzietność, o czym piszę dalej.

We wspomnianym badaniu ASM pojawia się inna, niezwykle ciekawa kwestia. Na pytanie, jakie warunki muszą być spełnione przed podjęciem decyzji o dziecku, ponad połowa ankietowanych odpowiedziała, że należy mieć stabilną sytuację finansową (75 proc.), zawodową (69 proc.), zdobyć wykształcenie (57 proc.), własne mieszkanie (55 proc.), a nawet się wyszaleć, wybawić (53 proc.). Krótko mówiąc, dla większości ankietowanych (niezależnie od tego, czy dzieci już mają, czy nie) to są priorytety, które należy „odhaczyć”, zanim pojawi się potomstwo. Przy tak długiej liście zadań faktycznie może zabraknąć czasu na dzieci. A przecież w kolejce czekają jeszcze takie wartości jak: dorobić się, coś osiągnąć (48 proc.), wziąć ślub (43 proc.) oraz zrobić karierę (35 proc.).

Jesteśmy jak cały Zachód

Niezależnie od tego, co Polacy będą mówić na temat rzekomych i prawdziwych przyczyn, dla których nie mają potomstwa – takie są nasze priorytety. Praca, pieniądze, dom, samorealizacja. Często dochodzi do tego również obawa przed podjęciem ryzyka, z jakim niewątpliwie związane jest wejście w stały związek i, koniec końców, decyzja o dziecku oraz jego poczęcie. Można się na to tradycjonalistycznie zżymać, oskarżać młodych o niedojrzałość lub indywidualistycznie twierdzić, że to sprawa osobistego wyboru i innym nic do tego. Niemniej wygląda na to, że rodzicielstwo – wbrew deklaracjom – wcale nie jest na szczycie priorytetów do osiągnięcia, dla których jesteśmy gotowi poświęcić inne pragnienia i wartości.

Sytuacja Polski nie różni się od innych krajów Zachodu. W Europie nie ma ani jednego państwa, w którym byłaby zapewniona zastępowalność pokoleń. W znajdującej się na czele statystyk Francji współczynnik dzietności wynosi 1,8. Polska ze swoim 1,3 jest co prawda w dolnej części europejskiej tabeli, ale porównywalny wynik ma Austria, Finlandia czy Luksemburg – i trudno byłoby te państwa nazwać krajami nieprzyjaznymi rodzinie. Zresztą, w krajach Zachodu dzietność byłaby jeszcze niższa, gdyby nie migranci z krajów muzułmańskich. W 2021 r. w Wielkiej Brytanii współczynnik dzietności wśród migrantek wynosił 2,0, wśród Brytyjek zaś – 1,5. W 2016 r. co piąte dziecko urodzone w Niemczech miało matkę urodzoną poza tym krajem. Zdarzyło się to niedługo po napływie uchodźców, głównie z Syrii.

Także Polki, które emigrowały do Wielkiej Brytanii, podniosły tam statystyki dzietności. Trudno je jednak traktować jako reprezentatywne dla całej populacji Polek i wyciągać z tego wnioski, że gdybyśmy tylko mieli takie rozwiązania socjalne jak nad Tamizą, to jako społeczeństwo byśmy nie wymierali. Są to bowiem zazwyczaj osoby zdeterminowane, by podejmując tak radykalny krok jak migracja, zmienić całkowicie swoją sytuację życiową. Jednak dane pokazujące sytuację społeczności migranckich mieszkających w nowym miejscu przez dłuższy czas pokazują, że tego typu „wyże” zdarzają się głównie w pierwszym pokoleniu. Dzieci urodzone już w nowym miejscu zamieszkania zazwyczaj upodabniają się w swoich życiowych wyborach do otoczenia.

Fakt, iż są kraje, które cieszą się znacznie hojniejszą polityką społeczną, bardziej rozbudowaną polityką mieszkaniową, mają gęstszą sieć przedszkoli i żłobków czy też bardziej równościowe prawo regulujące funkcjonowanie zawodowe pracujących rodziców, a jednak trawią je takie same problemy z dzietnością jak nas, każe domniemywać, że jednak nie w tym tkwi problem. Mieszkańcy sytego Zachodu coraz częściej nie chcą mieć dzieci. Według badania przeprowadzonego w 2020 r. przez międzynarodowy instytut YouGov 13 proc. Brytyjczyków i Brytyjek w wieku 18-24 lata i 20 proc. w wieku 25-34 nie ma i nie chce mieć potomstwa. Ogółem, spośród wszystkich grup wiekowych aż 37 proc. bezdzietnych Brytyjczyków i Brytyjek nie chce mieć dzieci. To więcej niż w Polsce, gdzie, jak wynika z cytowanego powyżej badania ASM, taką postawę deklaruje 17 proc. bezdzietnych Polek i Polaków (dalsze 12 proc. „nie wie”).

Wśród najczęstszych przyczyn, jakie podają bezdzietni Brytyjczycy i Brytyjki na uzasadnienie swej postawy, jest – ich zdaniem – zbyt zaawansowany wiek, by mieć dzieci (23 proc.), poza tym niechęć do zmiany stylu życia, zbyt wysokie koszty rodzicielstwa (po 10 proc.), a także opinia, że Ziemia jest przeludniona (9 proc.). Z nieco starszego sondażu Stiftung für Zukunftsfragen z 2016 r. wynika, że dla Niemek i Niemców główną przeszkodą stało się to, że utrzymanie dzieci jest zbyt drogie (63 proc.), chcą też być wolni i niezależni (61 proc.) lub kariera jest dla nich ważniejsza niż założenie rodziny (55 proc.).


DZIETNOŚĆ W POLSCE: NIGDY NIE BYŁO GORZEJ >>>>


Także kwestia bezpłodności i niepłodności nie tłumaczy niskich statystyk urodzeń w Europie. Jakkolwiek jest to dramatyczny problem dla wielu par, to jednak fakt, iż wedle statystyk w różnych krajach Zachodu kilkanaście procent z nich nie może począć dziecka w ciągu roku od rozpoczęcia starań, nie tłumaczy niskich statystyk urodzin dla całej populacji. Co prawda w wielu krajach powszechnie dostępne są metody sztucznego zapłodnienia, ale raptem kilka procent noworodków bywa poczętych metodą in vitro, choć służy ona nie tylko parom mającym problemy z poczęciem dziecka, ale także kobietom, które nie posiadają partnera. Trudno więc liczyć na to, by in vitro stało się magicznym remedium na problemy demograficzne.

Dzieci żyją dłużej

Polska stała się częścią Zachodu i zarazem krajem rozwiniętym – w takich państwach co do zasady rodzi się mniej dzieci. Równia pochyła rozpoczęła się na przełomie XIX i XX wieku. Nasze przodkinie zamieszkujące wszystkie trzy zabory jeszcze na początku XIX wieku rodziły średnio ponad szóstkę dzieci. Poniżej piątki zeszły na stałe w drugiej dekadzie XX wieku, poniżej czwórki niedługo przed II wojną światową, poniżej trójki zaś w 1960 r. Ostatni raz prostą zastępowalność pokoleń zanotowaliśmy w Polsce w roku 1988; od 1992 r. Polki rodzą średnio mniej niż dwoje dzieci w swoim życiu. Jest to zarazem tendencja, którą łatwo dostrzec nie tylko na ziemiach polskich.

Pierwsze tąpnięcie nastąpiło, gdy radykalnie spadła umieralność niemowląt i wzrosła przeżywalność dzieci. Na początku XIX wieku 30 proc. z nich nie dożywało piątych urodzin (w 2021 r. – 0,5 proc.). Rzeczywistość była brutalna: jeśli rodzice chcieli, by dwoje lub troje dotrwało dorosłości, musieli ich począć odpowiednio więcej. Dziecko ówcześnie miało także większe znaczenie dla dochodu rodziny, ponieważ pracowało w gospodarstwie bądź zarobkowo (z biegiem czasu ograniczono pracę dzieci). Rodzice liczyli często także na to, że dzieci będą się nimi opiekowały na starość. W późniejszych czasach postęp gospodarczy, rozwój medycyny i higieny, usługi publiczne (dostęp do kanalizacji), a także rozwój państwa opiekuńczego (w tym systemu emerytalnego) spowodowały, że dzieci żyły dłużej – i nie trzeba było ich mieć tylu co wcześniej.

Drugi cios dzietności zadała tabletka antykoncepcyjna, odkryta i rozpowszechniona w latach 60. XX w. Nie była to pierwsza ze znanych ludzkości metod zapobiegania ciąży, jednak była pierwszą, która w sposób tak zdecydowany oddawała decyzję o uniknięciu poczęcia kobietom. Te zaś, z przyczyn oczywistych, są najbardziej zainteresowane tym, by nie pozostawić rozwoju wydarzeń przypadkowi. W efekcie po wejściu pigułki na rynek zjazd demograficzny mocno przyspieszył. Okazało się, że ludzie nie tylko nie potrzebują dzieci aż tak bardzo jak kiedyś, ale że raczej unikają ich poczęcia, jeśli mają ku temu okazję. Rodzicielstwo przestało być oczywistym stanem wyjściowym u progu dorosłości, od którego są tylko wyjątki oraz z którego braku trzeba się przed społeczeństwem i starszymi krewnymi tłumaczyć. Stało się jednym z wielu stylów życia, który można wybrać, ale nie trzeba. A jeśli się go już wybiera, to wcale nie trzeba zakładać rodziny wielodzietnej (o ile w ogóle trzeba zakładać rodzinę).

Taka sytuacja może być, paradoksalnie, szansą na bardziej personalistyczne podejście do rodzicielstwa. Dziecko, które nie jest już darmową siłą roboczą, zabezpieczeniem na starość czy niechcianą niespodzianką, staje się celem samym w sobie. W tym kontekście używanie czasem w dyskusji o dzietności argumentów gospodarczych jest dość niebezpieczne. Jeśli mamy rodzić dzieci po to, aby nadal rósł produkt krajowy brutto, jeśli celem ich pojawienia się na świecie ma być wydolność systemu emerytalnego, to rodziców sprowadzamy do – przepraszam za język – roli bydła rozpłodowego, dzieci do robotnic w roju, a wszyscy razem stajemy się niewolnikami systemu, który miał nas wspierać i dawać nam bezpieczeństwo.

Nie znaczy to jednak, że decyzje o tym, by nie mieć dzieci, pozostają bez negatywnych konsekwencji. Obecnie w Polsce 24 proc. gospodarstw domowych stanowią osoby samotne i zarazem bezdzietne. To i tak nie najgorzej jak na warunki europejskie, bo w Unii co trzecie gospodarstwo domowe jest jednoosobowe, a w Norwegii – co drugie. Jeśli jednak w naszym kraju doliczymy do statystyki pary nieposiadające potomstwa, to nagle się okaże, że i u nas dzieci zamieszkują ledwie co trzecie domostwo.

Sytuacja taka może doprowadzić do pandemii samotności, zwłaszcza u ludzi w starszym wieku, a zagrożenie to nie dotyczy tylko singli, ale również par. Tym bardziej że już dziś osoby, które nie mają dzieci (i u których często jest już za późno na decyzję o naturalnym poczęciu potomstwa), coraz bardziej się martwią, że tak pokierowały swym losem. 27 proc. ankietowanych przez ASM we wcześniej cytowanym badaniu stwierdziło, iż żałuje, że nie ma dzieci, a 32 proc. – że nie ma dzieci więcej.


PEŁZAJĄCA KATASTROFA DEMOGRAFICZNA. Bez otwarcia na imigrację nasz kraj będzie się wyludniać >>>>


Jednocześnie takie ujęcie nie powinno prowadzić do stereotypizacji osób, które dzieci nie mają. Badania na temat wpływu bezdzietności na zdrowie psychiczne czy dobrobyt nie są jednoznaczne. Psycholodzy i socjolodzy badający te kwestie nie dochodzą do twardych konkluzji, oprócz zaś badań, które wskazują na większą podatność na poczucie samotności czy depresję osób, które dzieci nie mają, można znaleźć również takie, które nie wskazują na żadne istotne różnice między bezdzietnymi a rodzicami w tym zakresie. Inna sprawa, że nigdy wcześniej nie mieliśmy tak wielu osób bezdzietnych w społeczeństwie pobłogosławionym tak długim życiem swoich członków. Opisany wyżej problem może więc eksplodować dopiero z biegiem czasu.

Oswoić niską dzietność

Spadek dzietności to zjawisko raczej nieodwracalne. Świadczy o tym fakt, że ostatni wyż demograficzny przechodziliśmy dawno temu, w połowie lat 80. XX w. Dzieci tamtego boomu w okresie dorosłości miały inne priorytety niż ich rodzice, a dziś powoli wychodzą z okresu najlepszej rozrodczości. Kolejne roczniki były już coraz mniej liczne i nawet gdyby ich dzietność wzrosła teraz radykalnie, to powrotu do liczby urodzeń sprzed chociażby trzech dekad nie będzie. Nawet tym krajom, którym w ostatnich latach rośnie dzietność (jak np. w Czechach), wciąż daleko do poziomu zastępowalności pokoleń (na jedną Czeszkę przypada obecnie 1,7 dziecka). Oczywiście, lepszymi politykami publicznymi można te wyniki nieco poprawić. Jednak będzie to oznaczało co najwyżej „odblokowanie” decyzji tych, którzy rzeczywiście „chcą, ale boją się” mieć dzieci w tym momencie. Warto dla nich prowadzić aktywną politykę mieszkaniową, prorodzinną czy edukacyjną. Tylko że celem nie powinien być wyż demograficzny, bo go i tak nie osiągniemy, lecz polepszenie standardu życia tych, którzy już się urodzili. I przy okazji tych, którzy przyjdą po nich.

Nieuchronna niska dzietność wygeneruje problemy, z którymi będziemy musieli sobie poradzić. W pierwszej kolejności: odwrócenie piramidy wiekowej i sytuacja, w której coraz mniej osób pracuje na potrzeby rosnącej liczby niepracujących osób starszych. Rzecz jasna nie można seniorów traktować jak darmozjadów, bo na swoje świadczenia ciężko zapracowali. Ale na dłuższą metę nie da się utrzymać obecnego wieku emerytalnego bez podwyższenia obciążeń składkowych osób aktywnych zawodowo. A i to może nie wystarczyć. Politycy będą oczywiście wmawiać ludziom, że wcale nie trzeba na nich wymuszać dodatkowych lat pracy, ale jeśli nie podejmiemy takich trudnych decyzji, to czeka nas zapaść. Dzisiejsi młodzi (a, jak ustaliliśmy, będzie ich coraz mniej) tego ciężaru zwyczajnie nie uniosą. Na dłuższą metę potrzeba systemu, który zostanie uniezależniony od sytuacji demograficznej.

Krótkoterminowo można łatać dziury imigracją, ale i ona nie jest remedium na problem. Nie da się ściągać migrantów lub uchodźców w nieskończoność, zwłaszcza że – jak już wspomniałem – kolejne pokolenia z reguły upodabniają się w swoich życiowych wyborach do otoczenia. Innym rozwiązaniem może być postawienie większego akcentu na rozwój technologiczny. Co prawda świat, w którym roboty za nas i na nas pracują, a my, ludzie, spijamy tylko śmietankę, jest na razie utopią. Niemniej istnieje szansa, by wraz z procesem zastępowania ludzkiej pracy nowoczesnymi technologiami ich owoce wykorzystywać dla wspólnego dobra, np. dzięki większemu niż do tej pory uwzględnieniu tego elementu w polityce podatkowej.

Pomysłów może być zresztą wiele. Nie wpadniemy na nie, jeśli będziemy się kurczowo trzymać wyobrażenia społeczeństwa, którego „podstawową komórką” jest rodzina z mężem, żoną i gromadką dzieci, czasem wręcz wielopokoleniowa. Można nad tym ubolewać, ale nic na to nie poradzimy – w Polsce taki model odchodzi w przeszłość, a na Zachodzie, w którego trend się wpisujemy, tym bardziej. Zamiast obrażać się na rzeczywistość, lepiej dostosowywać rozwiązania polityczno-społeczne do zmian, jakie w niej nieuchronnie zachodzą. A tym, którzy jednak chcą mieć dzieci, ułatwiać podjęcie decyzji mądrą polityką publiczną. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2023