Wiara, nadzieja, wytrwałość

Dlaczego kobiety tak bardzo chcą się znaleźć tam, gdzie napotykają tyle niechęci? Po lekturze „Kościoła kobiet” mam tylko jedną odpowiedź: kieruje nimi czysta wiara.

08.06.2015

Czyta się kilka minut

Okładka książki Zuzanny Radzi Kościół Kobiet
Okładka książki Zuzanny Radzi Kościół Kobiet

Książka Zuzanny Radzik wciąga jak powieść, czy raczej dramat. Narastające w pierwszym rozdziale napięcie zostaje następnie rozpisane, do pewnego stopnia zniwelowane, na pewno zaś zreflektowane w rozdziałach kolejnych. Autorka przytacza i porządkuje fakty z wnikliwością kronikarki dziejów Kościoła, ale do ich uwierzytelnienia potrzebuje rozmów ze świadkami zdarzeń, ich pamięci, emocji i ocen.

Pierwszą część książki stanowi „Władza”: historia półwiecza od Soboru Watykańskiego II, z ważnymi retrospekcjami. Drugą – wywód oparty na wywiadach z siostrami zakonnymi, aktywistkami, teolożkami z całego świata, podzielony między rozdziały, których tytuły pokazują najważniejsze figury trudnej obecności: „Przy ołtarzu i w parafii”; „Siostry”; „Teolożki feministki”; „Kapłaństwo kobiet”; „Kobieta, dusza, ciało i gender”. Ta druga część jest także w pewien sposób wewnętrznie dwudzielna: pokazuje różnice między Polską a resztą świata.

Radzik przytacza również (rzec można: z umiarem, lecz stanowczo) własne wrażenia. Jest jedną z kobiet Kościoła, a więc może być zarazem narratorką i podmiotem badań własnego zamierzenia.

Habilitacja po godzinach

Podczas lektury odtworzyłam sobie własne zetknięcia z kobietami reprezentującymi Kościół. Nie ten, do którego należą wszyscy wierni, nie Kościół powszechny, ale instytucję. Pierwsze wspomnienie dotyczy odejścia: kilkanaście lat temu zaprosiliśmy do Szczecina na konferencję naukową teolożki z Anglii. Podczas obrad mówiły o kobiecych postaciach w Biblii, w kuluarach zaś zadawały pytania, czemu polskie feministki nie zakładają własnych wspólnot modlitewnych, nie zbuntują się przeciw paternalistycznej organizacji, której zasady są historycznie ustanawianymi rządami mniejszości kapłańskiej nad większością wiernych.

To pytanie mnie zadziwiło. Nie umiałam się do niego odnieść, nie dotyczyło mojej sytuacji życiowej, intelektualnej, duchowej. Ciekawiło mnie raczej, skąd pewność, że nie można żyć bez religii, ale też że religia podlega reformie jak cały świat społeczny. Że niezbędną drogą dla niewłączonych na równych prawach we wspólnotę jest protestantyzm, etap przejściowy dla mniejszych, opartych na poziomych relacjach zgromadzeń.

Drugie zetknięcie to recenzowanie dorobku habilitacyjnego siostry zakonnej. Przyszedł do mnie pocztą kurierską, zapakowany w karton po telewizorze. Pomyślałam, że autorka ma dużo czasu na badania. Po kolokwium dowiedziałam się, że ta ceniona badaczka i dydaktyczka przez 10 lat pracowała z dziećmi i dopiero „po godzinach” mogła pisać. Jakże inaczej wygląda kariera zakonników, wspieranych w studiowaniu i osiąganiu stopni naukowych – skonstatowałam i nie mogłam pojąć, po co kobiecie zakon wydający zakazy, skoro mogłaby być wolną literaturoznawczynią.

Trzecie miało związek z pracą magisterską pisaną pod moim kierunkiem. Studentka chciała zbadać motyw dziewictwa w poezji zakonnic. Okazało się, że nie znamy poetek-zakonnic, choć cenimy księży-poetów. Kiedy zaś dotrzemy do cienkich tomików kobiet, ich najbardziej podstawowe doświadczenie, dziewictwo, będzie w nich zatrzaśnięte niczym realizacja ślubów milczenia.

Posoborowe zderzenie

Przypominałam sobie te sytuacje i znajdowałam odpowiedzi na wiele pytań, które miały z nimi związek, podążając za wywodem Zuzanny Radzik. Pytanie o wyjście poza struktury Kościoła nabierało mocy podczas lektury pierwszego rozdziału. Opisana w nim historia jest niesamowita i wstrząsająca. Nie przesadzam – tak właśnie ją odbieram i sądzę, że wiele osób, zwłaszcza tych, które nie podzielają dylematów katoliczek, może czytać ją podobnie.

Oto w atmosferze otwarcia i nadziei, niesionych przez Sobór Watykański II, kobiety próbują odezwać się w sprawie własnego usytuowania. Z jednej strony mamy konkretne pytania, ciężką pracę, życie zgodne z regułami chrześcijańskimi, z drugiej zaś dogmatyczną sztywność, zwykłe ludzkie ograniczenia, poczucie elitaryzmu i zakrywający to wszystko, hieratyczny język. Słynny „charyzmat kobiet”, do którego z czasem dołączy „specjalna godność” czy „nowy feminizm”, nie oznacza w kuluarach Soboru niczego innego niż nakazu przyjęcia podrzędnej roli. Sobór i wszystko, co wydarzyło się potem, ujawniły paradoks: założono wzrost roli laikatu w Kościele, ale jednocześnie każda zmiana miała dotyczyć raczej mężczyzn niż kobiet.

Autorka „Kościoła kobiet” pokazuje ten dylemat i jego dynamikę: fakt, że laikat zainteresowany pracą na rzecz wspólnoty to przede wszystkim kobiety, powoduje powstrzymywanie rozstrzygnięć, które dotyczyłyby wszystkich wiernych. Można to prześledzić na przykładzie uregulowań dotyczących diakonatu. Rozszerzanie tej postaci służby rodzi bowiem pytania o dopuszczenie do niej kobiet – mogących być wstępem do pytań o nieograniczone do jednej płci kapłaństwo. Odmowna odpowiedź w tej sprawie, wzmocniona przez Jana Pawła II, sięga do dogmatyki, nie zaś historii i obyczajowości.

Wstrząsające wydaje się to, że wzorowe katoliczki, niekwestionujące niczego poza swoją niewidzialnością, nie były zapraszane na zgromadzenia, podczas których rozmawiano o ich sprawach. Te najbardziej zaangażowane i wypełniające swoim życiem najgorliwiej idee życia chrześcijańskiego nie uczestniczyły w Soborze nawet jako audytorki, czyli konsultantki i obserwatorki. Pierwsze pojawiają się na obradach we wrześniu 1964 r., co nie znaczy, że mogą zabrać głos.

Męski klub

Podobne przykłady pokazują soborowe dążenie do modernizacji jako ideę niepełną, obciążoną założeniem, iż jedno musi pozostać niezmienne: binarna antropologia, zinterpretowana jako wskazówka kształtująca relacje w instytucji Kościoła. Zuzanna Radzik pokazuje jednak, że wiele argumentów, wyznaczających kobiecie pełne godności, lecz jednak podrzędne wobec męskiego usytuowanie, wywiedzionych jest z interpretacji, którą można podważać. I tak np. argument, iż Chrystus wyznaczył mężczyzn-apostołów, nie musi być decydujący dla kwestii kapłaństwa, a już na pewno dla kwestii diakonatu. (Binarna antropologia jest zresztą ciekawym wątkiem omówionym jeszcze w kontekście „ideologii gender”: chrześcijaństwo w gruncie rzeczy oparte jest na kategorii płci kulturowej, czyli interpretowaniu różnicy biologicznej jako różnicy antropologicznej, czyli właśnie na gender).

Interesującą analogią rozumowania o dostępie kobiet do ołtarza może być o wiele mniej dogmatyczna kwestia ministrantury. Choć dziś dopuszczalne jest, by do mszy służyły dziewczęta, konserwatywni księża podnoszą argumenty, iż to może „zniechęcać chłopców”, dotąd uprzywilejowanych, co w rezultacie zamknie jedną z dróg powołań. Chodzi więc o utrzymanie przywileju „męskiego klubu”, specjalnego wtajemniczenia, na którego końcu jaśnieją święcenia kapłańskie.

Jako osoba patrząca na tę sprawę z boku, mogę rozwinąć myśl Zuzanny Radzik. W książce pojawia się znakomity przykład wyświęcenia kobiet w warunkach podziemnego Kościoła w Czechosłowacji. Zagrażające utratą wolności działania w komunistycznym państwie były rodzajem próby. Wobec potrzeb i deficytu powołań męskich zdecydowano o dopuszczeniu kilku kobiet. Watykan orzekł nieważność święceń, postępując tak samo jak wiele cywilnych instytucji, odsyłających kobiety do domów w momencie, gdy przestają być niezbędne. Tak bywało w armiach, fabrykach; kobiety są wypierane z rynku pracy w czasach wyżu demograficznego i powoływane nań w czasach niżu.

Ministrantkami zostają dziewczęta tam, gdzie nie sposób znaleźć chętnych chłopców. Zapewne seminaria duchowne przestałyby narzekać na spadek liczby studentów, gdyby przyjmowały kobiety. Dziewczyny są zresztą uparte: stanowią 60 proc. studentów teologii, choć mają nikłe szanse na karierę naukową.

Zadaję więc sobie pytanie: dlaczego kobiety tak bardzo chcą się znaleźć tam, gdzie napotykają na tyle niechęci? Po lekturze „Kościoła kobiet” mam tylko jedną odpowiedź: kieruje nimi czysta wiara. Nie liczą na nagrodę w postaci kariery, muszą liczyć się z trudnościami. Są więc zdeterminowane w sposób niewytłumaczalny poza argumentami metafizycznymi. Są poza podejrzeniem, powinny stać na czele Kościoła – mogę tak napisać, bo nie pracuję na wydziale teologicznym.

Nasze siostry

Kobiety w Kościele próbują różnych sposobów na uczynienie z paternalistycznej instytucji przyjaznego domu. Dyskusje o tym, jak to uczynić, mają analogię z tym, jak postępują feministki wypracowujące relacje ze światem opartym na patriarchalnych zasadach. Jedną z dróg jest odejście, założenie własnych wspólnot. Ciekawy argument pojawia się w wypowiedzi jednej z sióstr: życie zakonne pokazuje, iż możliwe jest egzystowanie poza światem mężczyzn, bez relacji z nimi. W pewien sposób zakonnice są prekursorkami feministycznych wspólnot, realizują od wieków kobiecą utopię. To przekonujący argument, choć trudno zapomnieć o męskich zwierzchnikach takich wspólnot.

Podobieństwo pojawia się w uwagach o nastroju towarzyszącym kobiecym rytuałom, modlitwom czy „nielegalnej” liturgii: ich uczestniczki wspominają uniesienie, entuzjazm i siłę, która im towarzyszyła. Podobne wspomnienia mają moje koleżanki wracające z feministycznych konferencji, treningów, festiwali. Wspólny jest też biograficzny topos „przebudzenia” – wiele rozmówczyń Zuzanny Radzik wskazuje na jakiś konkretny moment, w którym zrozumiały, że muszą znaleźć alternatywę, że nie mogą dłużej pokornie milczeć. Pisarki i teoretyczki feminizmu często zaczynają swe książki od rekonstrukcji bazowego momentu swojej pracy intelektualnej: dostępne teksty nie reprezentowały mnie, zaczęłam szukać innych tekstów i innych interpretacji.

Kobiece przebudzenie w Kościele biegło falami równoległymi do tych, które wytworzył feminizm. Szukało patronek i wzmocnienia przez świadectwo Biblii. Analizowało Pismo. Wypracowywało nowe narzędzia interpretacji. Zauważało najpierw swoje upodrzędnienie w opozycji z mężczyznami, a potem wiele innych ograniczeń, związanych z rasą, pochodzeniem i miejscem życia. Analogie te pokazują, jak bardzo życie Kościoła jest życiem społeczeństwa, jak podlega procesom historycznym.

Paradoks ujawniony w „Kościele kobiet” zapisałabym tak: Kościół kobiet istnieje, w pewnym sensie jako podziemie, na przekór trudnościom. Półlegalna nieinstytucja jest zarazem najtrwalszym elementem wspólnoty wiary. Bez kobiet w Kościele pozostaliby celebransi i puste świątynie, niepokojąco wydzielone ze współczesnego świata. ©

Zuzanna Radzik, „Kościół kobiet”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa, 2015

Przeczytaj także: "Sorry, panowie, Bóg jest kobietą" - tekst Aleksandry Klich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2015