Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sean Nicholas miał 11 lat, gdy przestał widzieć na prawe oko. Tamtego dnia szedł do sklepu i niestety wybrał złą drogę: trafił go, odbity rykoszetem od muru, pocisk wystrzelony przez ulsterskiego policjanta. W szpitalu założono mu 23 szwy; oko udało się uratować, ale wzroku już nie. Był rok 1987 i w Londonderry – drugim co do wielkości mieście Irlandii Północnej – trwały zamieszki między probrytyjskimi unionistami a sympatykami Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA). Musiało upłynąć kolejnych 11 lat, aby – po popisaniu tzw. porozumienia wielkopiątkowego, kończącego konflikt w tej prowincji – sytuacja się uspokoiła.
Dziś Sean, Irlandczyk i obywatel Wielkiej Brytanii, pracuje w firmie transportowej i ma na głowie największy od tamtych czasów kłopot: brexit i jego konsekwencje dla Zielonej Wyspy. – Cztery mile od Londonderry jest granica z Republiką Irlandii, a zaraz za nią jeden z naszych magazynów. Nie chcę myśleć, co będzie, jeśli za dwa tygodnie nasi kierowcy kilka razy dziennie będą musieli stać do kontroli na granicy – mówi „Tygodnikowi”.
W minionym tygodniu Izba Gmin w Londynie po raz trzeci odrzuciła uzgodnienia w sprawie brexitu wynegocjowane z Brukselą przez premier Theresę May. Jeśli politycy nie wypracują alternatywy, Wielka Brytania opuści Unię Europejską już w piątek 12 kwietnia bez żadnej umowy. Jaki będzie efekt tzw. twardego brexitu? Już nie niepewność (ta trwa od referendum w 2016 r.), lecz po prostu złość dominuje wśród ludzi, którzy tak jak Sean prowadzą interesy po obu stronach irlandzkiej granicy.
– Będzie brexit? OK. Nie będzie? Też dobrze. Tylko czemu tego jeszcze nie wiemy? Nawet Demokratyczna Partia Unionistyczna (DUP), największa w Irlandii Północnej, gra w Londynie w swoje gierki, nie do końca wiedząc, w co się pakuje. To się na nas wszystkich zemści – wyrzuca z siebie Sean.
Złości trudno się dziwić: w Wielkiej Brytanii trwa paraliż decyzyjny. Rząd May jest uzależniony od działających w Partii Konserwatywnej grup nacisku, wśród których silną pozycję mają wciąż zwolennicy twardego brexitu, wyjścia z Unii za wszelką cenę. Aby móc głosować kolejny raz „umowę rozwodową” w parlamencie, wycofano z niej zapisy dotyczące przyszłych stosunków z Unią. To już wyraz desperacji: przyznanie, że warunki współpracy będzie w praktyce dyktować Bruksela.
Podczas wizyty w Warszawie unijny negocjator Michel Barnier zapowiedział, że ewentualny brexit bez umowy będzie oznaczał nadszarpnięcie wzajemnego zaufania, i że negocjując nowy układ handlowy z Wielką Brytanią, Unia zachowa w nim niektóre zapisy wynegocjowanej już umowy (m.in. brytyjski wkład finansowy). Bruksela jest wciąż otwarta na inne rozwiązania – np. pozostanie Brytyjczyków w unii celnej i opuszczenie Wspólnoty dopiero 22 maja. Choć to pierwsze byłoby gorzkie do przełknięcia dla zwolenników twardego brexitu. Każde z tych rozwiązań dla milionów ludzi oznacza jednak frustrację.
Także tu, w Irlandii Północnej, gdzie na brexit nakładają się obawy z przeszłości. Sean Nicholas nie pamięta „krwawej niedzieli” z 1972 r., gdy brytyjskie wojsko zabiło w Londonderry 14 nieuzbrojonych cywilów. Bogside – republikańska dzielnica, w której doszło do masakry – od kilkunastu lat jest atrakcją turystyczną: działa tu muzeum, na ścianach domów można oglądać słynne murale.
– Zmieniło się dużo. Ale, niestety, powrót przemocy wciąż jest prawdopodobny – mówi Sean. – Kilka lat temu jedna z lokalnych bojówek, uznających się za spadkobierczynię IRA, wzięła sobie za cel dilerów narkotyków. A co, jeśli kiedyś wezmą innych? ©℗
CZYTAJ TAKŻE:
ŻYCIE PO BREXICIE: To wielka niewiadoma nie tylko dla Brytyjczyków, ale również dla obywateli państw Unii, którzy żyją na Wyspach. Powody do obaw mają także Polacy. Odwiedziliśmy ich.
BREXIT BOX: Puste półki w sklepach, żołnierze pilnujący porządku, leki z przemytu kupowane na czarnym rynku. Wizja z katastroficznego filmu? Dla Brytyjczyków coraz bardziej realna.