Gorąca irlandzka granica

KATY HAYWARD, socjolożka: Boję się, że brexit bez porozumienia zniszczy Irlandię Północną. Tymczasem nie robi się dość, by temu zapobiec.

14.10.2019

Czyta się kilka minut

„Ręce ponad podziałem”  – rzeźba Maurice’a Harrona w Londonderry, Irlandia Północna, marzec 2019 r. / NEIL HALL / EPA / PAP
„Ręce ponad podziałem” – rzeźba Maurice’a Harrona w Londonderry, Irlandia Północna, marzec 2019 r. / NEIL HALL / EPA / PAP

PATRYCJA BUKALSKA: Kwestia granicy między Irlandią Północną a Republiką Irlandii okazała się najtrudniejszym punktem negocjacji brexitowych. Wygląda to tak, jakby złożoność problemu zaskoczyła polityków. Nie analizowali tego wcześniej?

KATY HAYWARD: Gdy okazało się, że odbędzie się referendum brexitowe, w Irlandii Północnej szybko zdaliśmy sobie sprawę, jak poważne może to mieć dla nas skutki. W końcu zmieni się relacja między Wielką Brytanią a Irlandią. Jednak dopiero gdy premier May oświadczyła, że brexit będzie oznaczał wyjście i ze wspólnego rynku, i z unii celnej, zrozumieliśmy, jak wielki będzie mieć to wpływ właśnie na irlandzką granicę. Mimo to w mediach, zwłaszcza brytyjskich, początkowo nie poświęcano temu wiele uwagi. Może dlatego, że politykom zdarza się mówić o Brytyjczykach jako „narodzie wyspiarzy” i myśląc o granicach, myślą chyba tylko o tych morskich... Dopiero po publikacji wspólnego raportu negocjatorów unijnych i brytyjskich w grudniu 2017 r. ludzie zaczęli sobie zdawać sprawę, jak to będzie skomplikowane. I że nie chodzi tylko o wspólny rynek, ale także o politykę.

Czy jest możliwe znalezienie rozwiązania?

Ależ nie uważam, aby było to niemożliwe! Natomiast w tej chwili strona brytyjska nie wydaje się skłonna do kompromisu. Kompromisem było porozumienie wynegocjowane przez premier May i właśnie backstop [patrz ramka – red.]. Myślę, że ponieważ brexit jest sprawą tak bardzo ideologiczną, długo był on prezentowany jako coś prostego: wyjdziemy z Unii, odzyskamy suwerenność i kontrolę itd. Nie zajmowano się szczegółowymi rozwiązaniami, kosztami wyjścia z Unii. Aż do chwili, gdy przyszła pora, by zająć się irlandzką granicą. Ta kwestia wymaga kompromisu i dopóki Londyn tego faktu nie uzna, będzie to kwestia nierozwiązywalna.

Mówiąc o sytuacji w Irlandii Północnej, użyła Pani niedawno wiele mówiącego określenia: że uderza w nią „burza absolutna” [ang. perfect storm]. Burza polityczna, gospodarcza, kulturowa, społeczna... W jakim sensie?

To określenie nie jest moje, to cytat z ankiety, jaką prowadziliśmy ­w ­środkowym regionie przygranicznym, po obu stronach granicy. Pytaliśmy ludzi, jak odczuwają to, co się dzieje w związku z brexitem. Mnóstwo respondentów mówiło o wielkim niepokoju, stresie, o tym, że mają świadomość, iż brexit może zakłócić wszystkie sfery ich życia. Określenie „burza absolutna” pojawiało się nieraz. Chodzi nie tylko o zakłócenia w gospodarce, ale o cały wymiar polityczny, czyli zmianę relacji między Wielką Brytanią a Irlandią. Tymczasem proces pokojowy w Irlandii Północnej opierał się na założeniu bliskiej współpracy irlandzko-brytyjskiej. Napięcia w stosunkach brytyjsko-irlandzkich i jeszcze w dodatku konkretna granica, która miałaby powrócić, uderzą w lokalne społeczności. W ludziach pojawia się lęk i niepewność.

Wydaje mi się, że w Anglii ludzie odczuwają w związku z brexitem głównie zniecierpliwienie, chcą mieć to za sobą. Z tego, co Pani mówi, wynika, że w Irlandii Północnej dominuje niepokój.

Niepewność szczególnie dotyka przedsiębiorców. Chcieliby coś planować, a nie mogą.

Jaki jeszcze wpływ brexitu można już teraz zaobserwować?

W badaniach prosiliśmy ludzi o przykłady decyzji, na które brexit miał wpływ. Wiele osób nie przyjęło oferty pracy po drugiej stronie granicy, zdecydowało się nie poszerzać działalności swojej firmy, nie posyłać dziecka do szkoły po tamtej stronie. Ktoś sprzedał połowę stada bydła, przewidując dotkliwe uderzenie w rolnictwo i przemysł przetwórczy. Kogoś zwolniono z pracy. Ktoś nie może sprzedać domu. Bez względu na to, co się stanie – czy brexit zostanie znów odsunięty w czasie, czy będzie drugie referendum lub brexit bez porozumienia – to i tak konsekwencje już widać. Przypomina się przeszłość: ludzie znów planują życie tak, aby nie musieli przekraczać granicy.

A jakie są nastroje, w sprawie zjednoczenia Irlandii? Teraz nie ma dla niej większości, ale czy to się może zmienić?

Następnego dnia po referendum brexitowym, jak tylko ogłoszono wyniki, Sinn Fein [partia północnoirlandzkich katolików, w przeszłości polityczne ramię podziemnej Irlandzkiej Armii Republikańskiej, która aż do porozumienia w 1998 r. prowadziła zbrojną walkę o zjednoczenie wyspy – red.] oświadczyła, że trzeba teraz przeprowadzić referendum w sprawie zjednoczenia, tzw. border poll.

Przypomnijmy, że taką możliwość zapisano w Porozumieniu Wielkopiątkowym z roku 1998.

Widać dziś niewielki, ale jednak zauważalny wzrost poparcia dla zjednoczenia. To jednak sprawia, że osoby, głównie z katolickich rodzin, które nie określiłyby się same jako nacjonaliści i dotąd optymistycznie widziały swoje miejsce w Zjednoczonym Królestwie, zaczynają się czuć niekomfortowo. Z kolei unioniści [zwolennicy przynależności Irlandii Północnej do Wielkiej Brytanii – red.] jeszcze bardziej zacinają się w swoim sprzeciwie wobec zjednoczenia. Znów widzimy polaryzację, intensywne emocje, o których zdążyliśmy już zapomnieć. Także perspektywa referendum zjednoczeniowego zwiększa niepewność.

Ale dziś jest tu nowy aspekt: zjednoczenie oznaczałoby, że Irlandia Północna wróciłaby do Unii. To dodatkowy plus dla tych, którzy może wcześniej niewiele myśleli o zjednoczeniu, ale są zdecydowanie proeuropejscy. W kręgach kulturalnych, wśród ludzi młodych toczą się interesujące dyskusje, jak ta zjednoczona Irlandia mogłaby wyglądać, jak dopasować do tego brytyjskość. To trudne rozmowy, ale one są rozpoczynane.


Czytaj także: Dariusz Rosiak: Męki brexitu


Problem w tym, że w każdym referendum są tylko dwie możliwe odpowiedzi: za lub przeciw. To zawsze polaryzuje. Widzieliśmy to w głosowaniu nad brexitem i powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski. I jeszcze jedno: brexit zmienił kontekst takiego głosowania. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii różnic między nią a Irlandią będzie znacznie więcej, niż gdyby w niej pozostała. Wcześniej, gdy oba państwa poruszały się po tej samej trajektorii, zjednoczenie Irlandii byłoby oczywiście wielką zmianą, ale nie tak dramatyczną.

Czy Irlandię Północną może znów dotknąć przemoc na większą skalę?

Grupy paramilitarne biorą na celownik przedstawicieli państwa, jego reprezentację. To tak zginęła Lyra McKee: stała obok policyjnego wozu [McKee była dziennikarką, została śmiertelnie postrzelona podczas zamieszek w Londonderry w kwietniu – red.]. Zamieszki nie są rzadkością w Irlandii Północnej, dochodzi do nich np. przy okazji parad. Obie strony – bo mówię też o bojówkach unionistów – atakują jednak przede wszystkim policję, a nie siebie nawzajem. W przypadku powrotu granicy to policjanci w rejonie przygranicznym będą celem. Oni sami mają takie obawy. Ostatnio kilkakrotnie podkładano bomby: jedną ukryto w żywopłocie na trasie przejazdu patrolu policyjnego, drugą pod samochodem policjanta. Nie zostały zdetonowane, ale mogły być.

Czyli te ugrupowania nadal są aktywne?

Nie wszyscy zniknęli po tym, jak zakończył się okres „The Troubles” [„Kłopotów”; tak tutaj mówi się o de facto wojnie domowej, zakończonej w 1998 r. – red.]. Zmienili tylko swoją rolę, niektórzy weszli w świat przestępczy. Utrzymali jednak pozycję w swoich lokalnych społecznościach, czasami przez legalną reprezentację. Wydaje się, że rzeczywiście rekrutują nowych członków, podczas gdy jeszcze kilka lat temu mówili: „Po co mielibyśmy to robić, gdzie jest zagrożenie?”.

Referendum zjednoczeniowe i „twarda” granica po brexicie mogą doprowadzić do ich radykalizacji?

Tak. Dlatego tak ważne są demokratyczne mechanizmy. To, aby ludzie mieli zaufanie do polityków, do swoich reprezentantów, aby wierzyli, że ich głos ma znaczenie.

Z pewnością, ale północnoirlandzki parlament jest zawieszony, od prawie trzech lat nie ma regionalnego rządu. Powodem jest brak porozumienia między największymi partiami: republikańską Sinn Fein i unionistyczną DUP. W rezultacie w tym ważnym czasie Irlandia Północna nie ma urzędujących władz.

Widać więc, że nie ma tu żadnego przywództwa. Jednocześnie Demokratyczna Partia Unionistyczna (DUP) zyskała niezwykle silną pozycję dzięki poparciu, jakiego udzielała torysom w Westminsterze [rząd premier May nie miał większości w parlamencie, stąd musiał sięgnąć po poparcie posłów DUP – red.]. To zniekształciło scenę polityczną w Irlandii Północnej. Sinn Fein jest aktywna w niektórych brexitowych kwestiach, jak prawa człowieka, ale raczej stara się ten czas przeczekać.

A większość ludzi w Irlandii Północnej po prostu chciałaby żyć, pracować, rozwijać firmy...

...zamiast podejmować dramatyczne decyzje. Tymczasem pojawia się jeszcze jeden czynnik: grupa osób, która określa swoją tożsamość jako północnoirlandzką. Nie brytyjską i nie irlandzką. Kim są?

Rzeczywiście, takich osób jest coraz więcej. Zwykle pochodzą z rodzin protestanckich, przeważnie są unionistami. Co jednak jeszcze ciekawsze: większość ludzi, których o to pytaliśmy, deklarowała dwie narodowości: brytyjską i irlandzką. Nie chcą wybierać albo-albo. Widać wzrost ich liczby od czasu Porozumienia Wielkopiątkowego i myślę, że to pozytywne zjawisko, bardzo europejskie. Co więcej: gdy pada pytanie, „czy jesteś nacjonalistą, unionistą czy żadnym z nich”, widać, że systematycznie rośnie grupa osób wybierających tę ostatnią odpowiedź. Dawniej deklarowali to głównie ludzie młodzi, teraz również starsi. W 2018 r. takiej odpowiedzi udzieliła nam ponad połowa respondentów. To znaczące, tym bardziej że polityka w Irlandii Północnej koncentruje się wokół bycia nacjonalistą czy unionistą.

W ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego bardzo dobry wynik uzyskała centrowa Partia Sojuszu Irlandii Północnej (Alliance Party of Northern Ireland), opowiadająca się za pozostaniem w Unii. Nie wiadomo jednak, czy ta tendencja utrzyma się do wyborów parlamentarnych.

A czy można jednak zauważyć jakieś pozytywne zmiany w Irlandii Północnej związane z brexitem?

Tak, to nawet zaskakujące, ale brexit sprawił, że ludzie są bardziej aktywni w strefie publicznej, chętniej się wypowiadają, przedstawiają swoje zdanie. Na przykład od razu po referendum przedsiębiorcy nie wypowiadali się wcale lub bardzo ostrożnie, z powodu politycznej presji.

Brak urzędującego parlamentu w Stormont [budynek, w którym mieści się parlament lokalny Irlandii Północnej – red.] i perspektywa brexitu bez porozumienia to zmieniła. Teraz kręgi biznesowe chcą, by je usłyszeć, są głośne i mówią jednym głosem. Ich powodzenie ma zasadnicze znaczenie dla przyszłości Irlandii Północnej, więc mam nadzieję, że ta tendencja utrzyma się również po brexicie.

Czego powinniśmy się spodziewać w przypadku twardego brexitu?

Widać pewne przygotowania do egzekwowania granicy ze strony rządu irlandzkiego. Jeśli chodzi o zastosowanie nowych regulacji, to w pierwszych dniach będą one raczej po południowej stronie granicy. Na pewno można się spodziewać większej liczby patroli policyjnych. Przewożone z północy towary trzeba też będzie zadeklarować wcześniej. Nie ma jednak uaktualnionej instrukcji dla przedsiębiorców w Irlandii Północnej – poprzedni zestaw porad rząd wydał jeszcze przed marcem, pierwszym terminem brexitu. Jest poczucie, że Londyn uważa, iż to problem Dublina i on nie będzie forsował wprowadzenia granicy.

Bo to Dublin będzie odpowiedzialny za zewnętrzną granicę Unii.

To krótkowzroczna strategia. Po pierwsze, przedsiębiorstwa z Irlandii Północnej handlujące z południem będą zmuszone do płacenia ceł. A firmy irlandzkie być może nie będą musiały. Brak kontroli granicy ze strony Wielkiej Brytanii otwiera furtkę dla organizacji przestępczych i nadużyć.

Mówimy o biznesie, ale co z ludźmi? Np. tymi, którzy przekraczają granicę kilka razy dziennie, jadąc po dzieci do szkoły lub do szpitala? W Pani raporcie z 2017 r. aż 13 proc. ankietowanych deklarowało, że przekracza granicę codziennie, a 12 proc., że kilka razy dziennie.

Początkowo nie będą raczej nią dotknięci. Dla nich powracająca granica będzie miała przede wszystkim znaczenie symboliczne, emocjonalne.

Boję się, że brexit bez porozumienia zniszczy Irlandię Północną, tymczasem nie robi się dość, by temu zapobiec. Trwa przerzucanie odpowiedzialności, a wśród ludzi narastają frustracja i rozgoryczenie. Oni zdecydowali się żyć i mieszkać w Irlandii Północnej, posłać tam dzieci do szkół, założyć firmy, a teraz czują się nie tylko opuszczeni, ale z premedytacją wykorzystani. Irlandia Północna stała się przypadkową ofiarą w brexitowych negocjacjach.

Co można zatem zrobić?

Najmniej szkodliwym wyjściem byłby brexit z porozumieniem zawierającym protokół irlandzki. Nie musi nazywać się backstop, ale musi zawierać mechanizmy bezpieczeństwa dostosowane do specyficznej sytuacji w Irlandii Północnej. Nie chodzi tylko o regulacje handlowe, ale o całą współpracę między Północną a Południem, na wszelkich obszarach codziennego życia. Wielka Brytania musi zdecydować, czy jej priorytetem jest stabilność Irlandii Północnej, czy swoboda w zawieraniu nowych umów handlowych. Żadne rozwiązanie nie będzie jednak proste.

Wiosną 2016 r., przed referendum brexitowym, mijało sto lat od Powstania Wielkanocnego, które przyczyniło się do uzyskania przez Irlandię niepodległości od Wielkiej Brytanii. Wtedy, po tych stu latach, stosunki brytyjsko-irlandzkie były bardzo dobre i bliskie. Mówiło się, że najlepsze w historii. Jakie będą po brexicie?

Gdy słyszę o „nowych” relacjach między Irlandią a Wielką Brytanią, to czuję, jakby ktoś zatapiał mi nóż w serce... Bo przecież te nowe relacje w najlepszym nawet przypadku nie będą tak bliskie jak teraz. Porozumienie Wielkopiątkowe mówi, że oba kraje są przyjaznymi sąsiadami i partnerami w Unii. Te dwie sprawy łączą się ze sobą. Większość ludzi, szczególnie w rejonach przygranicznych, nie chce tego zmieniać.

To koniec pewnej epoki?

Granica, jaka by nie była, będzie granicą. Dynamika relacji się zmieni. Zmienią się prawa obywateli. W wielu przygranicznych społecznościach pracujący tam imigranci z Unii – Portugalczycy, Litwini, Polacy – stali się znaczącą grupą. Teraz oni czują się niepewnie, a zmianę w ich położeniu odczuje cała społeczność.

Podpisanie Porozumienia Wielkopiątkowego było jedynie początkiem procesu pokojowego. Tak, długo to trwało. A teraz myślę, że moje pokolenie chyba nie doceniało tego, co mieliśmy, jak daleko zaszliśmy. Nie przychodziło nam do głowy, jak krucha jest nasza równowaga. Ani że najsłabszą stroną okażą się stosunki z Wielką Brytanią, a nie republikańscy dysydenci czy inni. ©

Rozmowę przeprowadzono 9 października

Odliczanie trwa

Jeszcze nigdy w ciągu tych minionych ponad trzech lat, od brytyjskiego referendum w czerwcu 2016 r., sytuacja wokół brexitu nie była tak niepewna, a stosunki między Londynem a Brukselą tak napięte. Choć rozmowy trwają, w sukces wierzy niewielu. Premier Boris Johnson jak mantrę powtarza, że Wielka Brytania przestanie być członkiem Unii Europejskiej 31 października.

Szanse na porozumienie maleją nie tylko z powodu kurczącego się czasu, ale też z braku pomysłu, jak rozwiązać problem tzw. backstopu. To gwarancja – ustalona w umowie wynegocjowanej przez Unię i poprzedni brytyjski rząd Theresy May (nie ratyfikowanej jednak przez brytyjski parlament) – że granica między Irlandią Północną (która wraz z resztą Wielkiej Brytanii opuści Unię) a Republiką Irlandii (krajem członkowskim) pozostanie otwarta i nie będzie traktowana jak zewnętrzna granica Unii (czyli tak, jak np. granica polsko-ukraińska, ze wszystkimi szczegółowymi kontrolami, osobowymi i celnymi). Johnson nie zgadza się na tzw. backstop – uważa, że wówczas kraj nadal będzie zależny od Unii. Przy tym wszystkie strony – także rząd w Londynie – deklarują, że nie chcą „twardej” granicy. W miniony czwartek Johnson i premier Irlandii Leo Varadkar rozmawiali (kolejny już raz), szukając rozwiązania; we wspólnym komunikacie po spotkaniu mowa była o ostrożnym optymizmie, ale szczegółów nie podano.

Tymczasem w czwartek, 17 października, zaczyna się szczyt Unii: ostatni, na którym mogłyby zapaść decyzje dotyczące brexitu i nowego porozumienia z Londynem. Równocześnie jeśli do soboty 19 października brytyjski parlament nie ratyfikuje umowy regulującej wyjście z Unii, premier powinien poprosić Brukselę o kolejne przesunięcie terminu. Johnson zarzeka się, że tego nie zrobi – choć zobowiązuje go do tego ustawa, przyjęta przez parlament.

 

Kością niezgody pozostaje właśnie granica dzieląca wyspę Irlandię. Dlaczego jest ona obecnie tak istotna? Zapytaliśmy o to dr Katy Hayward, socjolożkę i politolożkę, wykładającą na Queen’s University w Belfaście w Irlandii Północnej i współpracującą z think tankiem „UK in a Changing Europe” („Wielka Brytania w zmieniającej się Europie”). Hayward jest autorką wielu książek i ponad dwustu publikacji, dotyczących głównie irlandzkiej granicy i procesu pokojowego. W przeszłości była wielokrotnie proszona o opinię przez komisje parlamentów Zjednoczonego Królestwa i Republiki Irlandii. ©(P) PB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019