Powrót irlandzkiej depresji

„Musimy uniknąć nowej granicy dzielącej wyspę, inaczej znów ktoś może zginąć”, mówią mieszkańcy pogranicza Republiki Irlandii i brytyjskiej Irlandii Północnej.
z Londonderry (Irlandia Północna)

15.04.2019

Czyta się kilka minut

Dzielnica Bogside, gdzie podczas Krwawej Niedzieli w 1972 r. brytyjscy żołnierze zabili nieuzbrojonych demonstrantów, Londonderry, marzec 2019 r. / CHARLES MCQUILLAN / GETTY IMAGES
Dzielnica Bogside, gdzie podczas Krwawej Niedzieli w 1972 r. brytyjscy żołnierze zabili nieuzbrojonych demonstrantów, Londonderry, marzec 2019 r. / CHARLES MCQUILLAN / GETTY IMAGES

Tej tajemnicy jeszcze nikt nie rozwiązał: od pięciu miesięcy wzdłuż granicy dzielącej Irlandię na Republikę Irlandii oraz brytyjską Północ ktoś nocami kradnie bankomaty.

Parę dni temu zniknął już jedenasty. W miasteczku Dungiven złodzieje wyrwali go ze ściany sklepu, łyżką koparki, po czym zapakowali na samochód. Nagrała to kamera i nazajutrz każdy miał w tej sprawie jakiś pomysł.

Szef europejskiej filii Stowarzyszenia Przemysłu Bankomatowego radził, żeby po sąsiedzku pilnować bankomatów. Minister przedsiębiorczości Republiki Irlandii, żeby we wsiach w ogóle je zlikwidować. Policja, żeby zwracać uwagę na koparki jeżdżące ulicami o trzeciej nad ranem. I żeby traktować poważnie zgłoszenia: 1 kwietnia we wsi Ahoghill pościg za złodziejami się opóźnił, bo zaalarmowany właściciel sklepu, w którego ścianę właśnie wjeżdżała koparka, sądził, że to prima­aprilisowy żart.

Zupełnie nieśmieszne ostrzeżenie przyszło jednak od służb: za porwaniami bankomatów mogą stać organizacje paramilitarne, które po ćwierćwieczu pokoju mogą szykować się do nowej konfrontacji. A jak powiada klasyk, do prowadzenia wojny potrzebne są przede wszystkim pieniądze.

Jak w domu

Gdyby nie historia najnowsza i konflikt, w którym polityka splotła się z religią, 85-tysięczne miasto Londonderry w Irlandii Północnej w rankingach jakości życia mierzyłoby się z najlepszymi.

Ma wszystko, aby móc wieść tu spokojne życie: wijącą się szerokimi zakolami rzekę Foyle, śródmieście ze świetnie zachowanymi średniowiecznymi murami, łagodne wzgórza na przedmieściach. Pracować można w Belfaście, stolicy Irlandii Północnej (to tylko dwie godziny drogi), a w weekendy odwiedzać piękne hrabstwo Donegal (pół godziny), leżące już za granicą, w Republice Irlandii.

Paul Stafford mieszka tu od dwóch lat. Pochodzi z hrabstwa Yorkshire w Anglii. Do chwili, gdy na studiach poznał przyszłą żonę, urodzoną w Londonderry, z Irlandią Północną miał kontakt tylko raz, jako nastolatek: gdy ogłoszono, że Irlandzka Armia Republikańska (IRA) – zbrojne podziemie walczące o wyzwolenie (z jego punktu widzenia) Irlandii Północnej spod brytyjskiej władzy – podłożyła bombę, widział ewakuację śródmieścia Leeds.

Wtedy północnoirlandzka prowincja kojarzyła się z terroryzmem oraz z polityczno-religijną nienawiścią. Pamiętano zamachy IRA: Krwawy Piątek w 1972 r., gdy w Belfaście eksplodowało dziewięć bomb, ataki w pubach Birmingham (1974 r.) czy w hotelu w Brighton (1984 r.), z którego ledwo uszła z życiem premier Margaret Thatcher. W czasie tzw. Trou­bles (Kłopotów) – między końcem lat 60. a początkiem 90. XX w. – po obu stronach zginęło łącznie 3,5 tys. ludzi.


Czytaj także: Marcin Żyła: Twardy brexit zwykłych ludzi


34-letni Paul odnalazł się w nowym mieście. – Derry i jego rolnicze okolice są spokojne, podobne do Yorkshire – mówi, używając krótkiej, preferowanej przez mieszkańców nazwy miasta. – Most Pokoju, zbudowany za pieniądze Unii Europejskiej, połączył przedzielonych rzeką katolików i protestantów. Miasto ma dziś jedną energię. Ludzie są tu pomysłowi, powstają nowe firmy, jest świetna scena muzyczna.

Granica znów widoczna

Dziś w Londonderry czuć jednak nerwowość, gdyż tuż za miastem biegnie granica z Republiką Irlandii. To w dużej mierze przez nią Wielka Brytania wciąż nie może wyjść z Unii.

Przywrócenia kontroli nad granicą – dziś niewidoczną i nieodczuwalną – nie chce nikt. Spór idzie o to, czy Irlandia Północna może pozostać w europejskim wspólnym rynku. Bruksela i większość mieszkańców regionu nie widzą przeszkód. Ale Londyn nie chce, aby bariery celne de facto oddzieliły tę prowincję od pozostałych części Zjednoczonego Królestwa: Anglii, Walii i Szkocji. Specjalnie zaprojektowany podczas negocjacji brexitowych mechanizm, tzw. backstop, stał się kością niezgody między politykami Partii Konserwatywnej.

– Nie sądziliśmy, że to aż tak skomplikowane. Nagle granica stała się przeszkodą dla brexitu, punktem odniesienia dla rozmów w całym kraju. Znów stała się widoczna. A przecież dotąd ludzie przekraczali ją nawet dwukrotnie w ciągu dnia, w drodze do pracy i z pracy, i nie zwracali na nią uwagi – mówi Paul Stafford.

Nic dziwnego: to granica niewidka. Na drodze A2, łączącej Donegal z Londonderry, informuje o niej tylko znak drogowy z napisami: „Witamy w Irlandii Północnej” i „Ograniczenia prędkości w milach na godzinę” (wcześniej, w Republice Irlandii, znaki podają je w kilometrach na godzinę).

Stąd granica prowadzi polami na szczyt wzgórza, następnie schodzi w dół, przecina niewielkie jezioro, biegnie wzdłuż strumyka, opuszcza go za kolejną wsią i dochodzi do rzeki Foyle. Kamienne mostki, murki na miedzach, wąskie dróżki i ciemna zieleń traw – jest tu wszystko z irlandzkich krajobrazów wsi. Tylko granicy nie ma.

Irlandzcy politycy prorepublikańscy chcieliby ją zlikwidować. W ostatnich tygodniach wrócił – jeszcze niedawno nierealny – pomysł zorganizowania ogólnoirlandzkiego referendum zjednoczeniowego. Michelle O’Neill, wiceprzewodnicząca partii Sinn Féin (kiedyś była to nieformalna polityczna reprezentacja IRA; dziś partia ta działa zarówno w Republice, jak i na Północy), twierdzi, że „zmiana wisi w powietrzu”.

Rzeczywiście: unioniści – zwolennicy ścisłych związków Irlandii Północnej z Londynem – w ostatnich wyborach do regionalnego parlamentu utracili większość. Władze centralne zawiesiły (z innego powodu) lokalny parlament, lecz nawet w londyńskiej Izbie Gmin Demokratyczna Partia Unionistyczna (DUP) gubi się w taktycznej koalicji z premier May i powoli traci wpływy.

Rozwód, ale czyj

Tymczasem sondaże sugerują, że obywatele Wielkiej Brytanii są coraz bardziej obojętni w kwestii statusu Irlandii Północnej. Z badania Ipsos Mori na zlecenie londyńskiego King’s College wynika, że tylko jedna trzecia Brytyjczyków ma nadzieję, że w ewentualnym referendum mieszkańcy Irlandii Północnej głosowaliby za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie. To dlatego O’Neill mówi, że „brexit całkowicie zmienił kontekst sytuacji”, a do referendum dojdzie „w ciągu kilku najbliższych lat”.

Paul Stafford zaś, jako doktorant na wydziale psychologii północnoirlandzkiego Uniwersytetu Ulsterskiego, wpadł na pomysł badań nad wpływem brexitu na stosunek do postaw i przemocy. – Dotąd koncentrowano się na jego skutkach politycznych i gospodarczych. Nie docenialiśmy, że tak silnie wpłynie na postawy – mówi Stafford. Jego plan: wypytać ludzi z Północy o nastroje, teraz i za kilka miesięcy, kiedy być może skończy się okres brexitowej niepewności.

Po ostatnim szczycie Rady Europejskiej w Brukseli można przypuszczać, że jego badania nie skończą się szybko. W miniony czwartek premier May uzgodniła z przywódcami pozostałych 27 państw członkowskich, że Wielka Brytania może zostać w Unii aż do 31 października – z opcją wcześniejszego wyjścia, jeśli brytyjski parlament zaakceptuje „umowę rozwodową” (odrzuconą dotąd trzykrotnie).

Formalnie ciągle możliwe jest więc wszystko: od tzw. twardego brexitu za pół roku, przez unię celną aż po ponowne referendum lub nawet odwołanie brexitu.

Widok na niewiadomą

Z prof. Edgarem Morgenrothem, ekonomistą z Dublin City University, rozmawiam telefonicznie. Mieszka w Republice, w hrabstwie Monaghan, sto kilometrów na północ od stołecznego Dublina. Blisko granicy: mówi, że stoi właśnie na szczycie wzgórza, z którego widzi Północ. I śmieje się, że pierwszy dostrzeże brexit.

Gospodarcze skutki brexitu Morgenroth zaczął analizować w 2013 r., kiedy jeszcze nie znano tego słowa. Potem pomagał w pracach dublińskiego Brexit Institute – prawdopodobnie jedynego think-tanku założonego wyłącznie w celu monitorowania wyjścia Brytyjczyków z Unii. Mówi, że dla niego osobiście brexit oznacza głównie konieczność wykupienia „zielonej karty” (ubezpieczenia komunikacyjnego przy wyjazdach poza obszar Unii). W telewizji jest na ten temat pełno reklam.

– Stan niepewności trwa od referendum, już niemal trzy lata. Ludzie przestali inwestować, przestali prowadzić transgraniczne biznesy – mówi Morgenroth. – W mojej okolicy ludzie pamiętają starą granicę z czasów Troubles. I wciąż myślą w jej kategoriach. Nie chcą jej powrotu, ale nie potrafią przed nią uciec. Chyba się nie da.


Czytaj także: Patrycja Bukalska: Życie po brexicie


– Wie pan – zamyśla się profesor, a w słuchawce słychać tylko wiatr – to jest znacznie bardziej depresyjne, niż można sobie wyobrazić.

Morgenroth uważa, że podczas negocjacji brexitowych Republika Irlandii była wyjątkowo cierpliwa. – Gdyby zwiększyć presję na brytyjskich posłów w Izbie Gmin – mówi – znalazłaby się większość skłonna poprzeć umowę wynegocjowaną przez premier May.

– Kolejne unijne terminy są coraz mniej wiarygodne. Skoro wciąż je przesuwamy, jaki ma sens ich wyznaczanie? – denerwuje się Morgenroth.

I wylicza kolejne skutki brexitu dla Republiki: – Niski kurs funta sprawił, że przedsiębiorcom trudniej eksportować towary do Wielkiej Brytanii. I nie chodzi wyłącznie o wielkie sektory. Upadło już grzybiarstwo, wrażliwe nawet na pięcioprocentowe wahania cen.

W istocie funt stracił już jedną piątą swojej wartości.

Rządowe agencje alarmują, że gdyby doszło do tzw. twardego brexitu, wtedy sam tylko przemysł mleczarski w Republice Irlandii może stracić 47 mln funtów. Ale wiele firm ociągało się z przygotowaniami do brexitu. Morgenroth: – Nic dziwnego. Przygotowania oznaczały inwestycje, a nikt nie lubi wydawać pieniędzy na coś, o czym nie wiadomo, czy się w ogóle wydarzy.

Szlakiem pomników

Pora na spacer po Londonderry.

Pod koniec XIX w., po klęsce Wielkiego Głodu – zabił on półtora miliona Irlandczyków, a drugie tyle zmusił do emigracji – do miasta zaczęli przybywać mieszkańcy ze wsi w hrabstwie Donegal, niemal wyłącznie katolicy. Osiedlali się poza murami, w dolinie i na wzgórzach na wschód od centrum. Tak powstała robotnicza dzielnica Bogside.

Kiedyś Londonderry było znane z produkcji armat. Niedawno na murach umieszczono tablicę ku pamięci „wszystkich tych, którzy zginęli od broni wyprodukowanej w tym mieście”. Ale stare armaty na murach są wciąż symbolicznie wycelowane w Bogside. W miejscu, gdzie obwarowania przechodzą przez protestanckie osiedle The Fountain, ze szczytu murów widać pub, boisko piłkarskie i kino. Ot, zwyczajną część miasta. Od osiedla katolickiego mury oddziela jednak łąka i dolina – tak jakby ta dzielnica wciąż była odepchnięta od miasta.

Sama Bogside zaś intryguje – bo wycieczki turystów przechodzą obok domów, gdzie wciąż mieszkają ludzie bezpośrednio dotknięci przez wydarzenia sprzed lat. W czasie konfliktu zginęło tu z rąk brytyjskich żołnierzy 46 cywilów i drugie tyle członków irlandzkich ugrupowań paramilitarnych. Niewiele jest rodzin, które ominęłaby tragedia.

Szlak zwiedzania wyznaczają pomniki. Najpierw Seána Keenana, republikańskiego działacza, który między rokiem 1940 i 1972 spędził w brytyjskim internowaniu 15 lat, choć nigdy nie uznano go za winnego przestępstwa (na warunkowe zwolnienie sąd zgodził się dopiero na miesiąc przed upływem terminu internowania, aby Keenan mógł wziąć udział w pogrzebie syna zastrzelonego przez brytyjską armię).

Jest też pomnik poświęcony strajkom głodowym w Long Hesh, w więzieniach Parkhust i Wakefield, w wyniku których zmarło 12 Irlandczyków. Jest pomnik „ochotników” – jak nazywano członków IRA. Jest pomnik INLA – drugiej najstarszej organizacji paramilitarnej, którą utworzyli członkowie tzw. Oficjalnej IRA po tym, gdy podpisano porozumienie rozejmowe. I wreszcie – jest pomnik ofiar Krwawej Niedzieli z 1972 r.

Pół wieku „Wolnego Derry”

30 stycznia 1972 r. oddział brytyjskich spadochroniarzy otworzył ogień do nieuzbrojonych uczestników pokojowego marszu przeciw internowaniom. Żołnierze zabili 14 Irlandczyków, mężczyzn i chłopców, oraz ranili dalszych 17 osób.

Przez lata Londyn utrzymywał, że strzelano do uzbrojonych ludzi. Dopiero w 2010 r., po powtórnym śledztwie i długich staraniach rodzin ofiar przyznano, że wszyscy zabici byli nieuzbrojeni, a otwarcia ognia „nie da się usprawiedliwić”. Wydarzenia te przeszły do historii pod nazwą Krwawej Niedzieli. Pisano o nich książki i poezje, irlandzki zespół U2 nagrał znaną piosenkę. Dla Bogside Krwawa Niedziela stanowiła coś w rodzaju mitu założycielskiego, do dziś budującego tożsamość dzielnicy.

Inny symbol tej części miasta to murale. Najsłynniejszy powstał równo pół wieku temu, gdy na ścianie jednego z domów wypisano hasło „You Are Now Entering Free Derry” (Wkraczasz właśnie na teren Wolnego Derry).

W tej okolicy starcia uliczne zdarzały się regularnie, barykady rozbierano i budowano na nowo. W 1971 r., jeszcze przed Krwawą Niedzielą, „Wolne Derry” powstało naprawdę: przez 11 miesięcy teren ten de facto znajdował się poza brytyjską kontrolą. Od tego czasu ponad sto tysięcy protestantów – w obawie przed przemocą ze strony irlandzkich katolików – przeniosło się na drugą stronę rzeki. Dziś nie tylko Bogside, ale też całe śródmieście Londonderry jest w 99 proc. katolickie.

Dopiero „Operacja Motorman” – regularna ofensywa w lipcu 1972 r., z udziałem 5 tys. żołnierzy, czołgów i pojazdów opancerzonych – zakończyła istnienie „Wolnego Derry”. Odnawiany co jakiś czas napis przetrwał likwidację ulicy; dziś dołącza się do niego inne polityczne deklaracje.

– To pewnie przypadek, że właśnie teraz, tuż przed datą brexitu ogłoszono, że jeden z byłych żołnierzy, którzy strzelali do demonstrantów w 1972 r., będzie sądzony. Widać jednak, że pewne narracje z przeszłości zaczynają być kwestionowane. Pojawiają się szokujące interpretacje – mówi Paul Stafford.


Czytaj także: Teresa Stylińska: Krwawa niedziela, prawda po latach


Rzeczywiście: do dwunastu murali odnoszących się do konfliktu – oraz tych z wizerunkami Mahatmy Gandhiego, Matki Teresy czy Nelsona Mandeli – dołączają te promujące marksizm, hasła poparcia dla różnych stron konfliktu na Bliskim Wschodzie. Eamonn McCann, związany z Bogside 76-letni dziś polityk i jeden z współtwórców ruchu praw obywatelskich, coraz więcej mówi o amerykańskim imperializmie, a po aneksji Krymu bronił „prawa do samostanowienia” mieszkających tam Rosjan.

Ktoś znów może zginąć

Gdy w słuchawce ustaje wiatr, pytam prof. Edgara Morgenrotha, co może się stać na Północy po brexicie.

– Grupy aktywne w czasie Troubles, nacjonaliści czy republikanie, one nigdy nie zniknęły – mówi. – Pozostawały w uśpieniu. Teraz są bardziej aktywne. I to jest powód, dla którego musimy uniknąć nowych kontroli na granicach. Nie chodzi tutaj tylko o gospodarkę. Dla niej byłoby to trudne, ale to nie koniec świata. Musimy uniknąć nowej twardej granicy dzielącej wyspę, bo znów ktoś może zginąć. W styczniu przed budynkiem sądu w Derry eksplodowała już bomba…

W tym miejscu wraca sprawa ostatnich tajemniczych wydarzeń na granicy. – Co kilka dni słyszymy o kradzieży bankomatu. Wcześniej tego nie było. Obawiam się, że to grupy paramilitarne pilnie poszukują gotówki. A jedyny powód, dla którego mogą jej potrzebować, to chęć zdobycia funduszy na zakup broni – prof. Morgenroth tłumaczy to spokojnym tonem, jakby wyjaśniał studentom, co to jest popyt, a co podaż.

Wie, o czym mówi. W latach 90. pracował w Irlandii Północnej. Codziennie sprawdzał swój samochód, czy nie podłożono pod nim bomby. Aż wiosną 1998 r. podpisano porozumienie wielkopiątkowe, które zakończyło tę pełzającą wojnę.

– Nie wszystkich dawnych bojówkarzy złapano. Była amnestia, niektórym darowano kary. Upłynęło trochę czasu, pozostali wyszli z więzień. Oni tutaj są. Mógłbym panu wskazać palcem tych, którzy mieszkają w mojej okolicy – dodaje Morgenroth.

– Dopiero brexit i porozumienie konserwatystów z politykami DUP przypomniały wielu Brytyjczykom o Irlandii Północnej – twierdzi z kolei Paul Stafford. – Ale też szybko ich zmęczyły. Wielu myśli dziś, że jeśli granica ma być problemem, to już lepiej niech Północ przyłączy się do Republiki.

Czy tak się kiedyś stanie? Na razie zostają paradoksy. Mimo brexitu Republika Irlandii jeszcze nigdy nie czuła się tak pewnie w Europie jak teraz. Wskaźniki poparcia dla Unii są tu nawet wyższe niż w Polsce: aż 64 proc. obywateli Republiki Unia kojarzy się dobrze. „Brexit” – czyli „British exit” – to nazwa myląca, nie ma bowiem w niej Irlandii, kraju, który może najbardziej doświadczyć jego skutków. I paradoks trzeci: w brytyjskim referendum w 2016 r. większość mieszkańców Północy głosowała za pozostaniem w Unii Europejskiej.

Im bliżej granicy z Republiką, tym bardziej chcieli zostać. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2019