To nie do zniesienia. Posłuchajcie jak bardzo

Chodzi o protest kobiety wcielonej. Ciało, nad którym państwo i Kościół chcą mieć kontrolę, mówi: dość.

02.11.2020

Czyta się kilka minut

Ósmy dzień protestu. Dworzec Warszawa Śródmieście, 29 października 2020 r. /  / ADAM LACH / FORUM
Ósmy dzień protestu. Dworzec Warszawa Śródmieście, 29 października 2020 r. / / ADAM LACH / FORUM

Na ulicach gniewny karnawał. Okrzyki, śpiew, muzyka, tłumy młodych ludzi, którzy na protesty przyszli pierwszy raz. Gdy broniono Trybunału Konstytucyjnego czy podczas Czarnego Protestu, te dziewczyny były w gimnazjum lub podstawówce. Teraz czują, że to dotyczy wprost ich samych.

Artykuł czasowo dostępny bezpłatnie w prezencie dla Czytelniczek i Czytelników. 

To z wściekłej bezradności wzięło się hasło tego protestu – krytykowane za wulgarność, ale mówiące wszystko o jego temperaturze. Tłum z takim banerem już pierwszego wieczora poszedł spod Trybunału, przez Nowogrodzką, aż pod dom prezesa PiS, gdzie spotkał niewspółmierne do sytuacji siły i brutalność policji. Tego samego dnia, ale z drugiej strony sporu, Kaja Godek noszona była triumfalnie na rękach, entuzjastyczne „Yes, yes, yes!” wykrzyczał Tomasz Terlikowski, a Wanda Półtawska chwaliła, że tego chciał Jan ­Paweł II. Nade wszystko zaś uznanie dla wyroku wyraził przewodniczący Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki.

Kilka dni później zasłaniał się, że to przecież nie Kościół stanowi w Polsce prawo. Chyba zakładał, że nie pamiętamy, jak w marcu 2016 r. wraz z abp. Jędraszewskim i bp. Mizińskim (jako prezydium episkopatu) wydali apel do odczytania w kościołach, w którym prosili o podjęcie działań mających na celu pełną prawną ochronę życia nienarodzonych. Działo się to w tygodniu, gdy do Sejmu wpłynął obywatelski projekt ustawy, który nie tylko zamierzał znieść drugą przesłankę, ale również penalizować kobiety – co uczyniłoby polskie prawo jednym z najsurowszych w tej kwestii.


STRAJK KOBIET – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Dlatego dziś uznanie dla wyroku wyrażane przez przewodniczącego polskich biskupów jawi się jako odbiór dobrze wykonanego przez PiS zadania. Czy dlatego biskupi tak słabo bronili w ostatnich latach naszego trójpodziału władzy?

Dotknięte arogancją władz państwowych i Kościoła kobiety i inne wzburzone osoby ruszyły więc pod urzędy, na ulice. I pod kościoły.

WŚCIEKŁE HASŁO wróciło ze zwielokrotnioną siłą następnego dnia i w kolejne: w okrzykach, na plakatach, w mediach społecznościowych. W całej Polsce – bo być może najbardziej nowe jest to, że marsze i blokady odbywają się nie tylko w wielkich miastach. Te kilkusetosobowe demonstracje w miasteczkach na Podkarpaciu, wielotysięczne w miastach powiatowych, w których nie protestowano w żadnej sprawie od lat – to znak, że idzie nowe.

To nowe idzie też niespodziewanie szybko dla Kościoła. I pod kościół. Protesty przyszły do świątyń i pod kurie w stolicach arcybiskupich i w Chełmie czy Zielonej Górze. Głośnym echem odbiły się happeningi i demonstracje przerywające niedzielną liturgię, ale w skali kraju nie było ich wiele.

Istotne jest co innego. To, że protest pod kurią w Warszawie był tłumny jak nigdy dotąd. To, że w Poznaniu cały most pełen był ludzi maszerujących na katedrę nie po to, by przerwać liturgię, ale by wyrazić gniew – również wobec przewodniczącego episkopatu, który dopiero na ten widok zaczął bezradnie wzywać do dialogu. To, że biskupi pozwolili, by katedr i kościołów broniła policja, zamiast udźwignąć sytuację inaczej – na ich wezwania do nabożeństw przebłagalnych za profanacje murów coraz więcej głosów odpowiada, by się wstydzili, bo uprawianiem polityki sami te kościoły sprofanowali.

Gdy do formowania narodowej straży broniącej kościołów wezwał skrajny nacjonalista, powiało grozą. Do tej straży namawiał też szef Solidarności Piotr Duda, a w wykpiwanym orędziu Jarosław Kaczyński, bądź co bądź wicepremier ds. bezpieczeństwa, wzywał członków PiS do obrony kościołów za wszelką cenę. Wtedy demonstrantki i demonstranci wykonali zwinny zwrot: zostawcie ich, niech tam sobie siedzą, trzymajmy się jak najdalej od kościołów. Na zawsze.

„Narodowcy będą nas bili, słyszałaś?” – pyta przez telefon przyjaciółka, katoliczka. „Oj tam, przecież mieli bronić” – odpowiadam kpiąco, na co ona: „Bronić mają kościołów, naszych budynków, podczas gdy my-Kościół stoimy pod nimi na demonstracjach”.

Wbrew temu, co mówią z niektórych z ambon, pod kościoły nie przyszedł tłum barbarzyńców i pogan, ale pokolenie kształcone na lekcjach szkolnej religii oraz to młodsze, masowo z nich rezygnujące. Ochrzczeni pewnie prawie wszyscy. Wielu bardzo wierzących. Bezradność duszpasterzy, którzy straszą protestujących kandydatów do bierzmowania konsekwencjami, jest tak groteskowa, jak groteskowe było ich duszpasterstwo pieczątkowego przymusu.

„JESTEŚCIE ZA ŻYCIEM? Przyjmijcie uchodźców” – mówi poprzez swój baner dziewczyna na jednym z protestów. To tylko jeden z wielu argumentów kwestionujących szczerość obrońców życia, którzy jakoś w innych dziedzinach z życiem związanych nie wykazują się gorliwością.

Rozpuściłam wici, pytając katoliczki o ich opinie i odczucia. W kilka godzin dostałam kilkadziesiąt maili. Większość chce mówić pod nazwiskiem.

„Jeśli ktoś naprawdę chce chronić życie, a nie tylko swoje sumienie – pisze Agata Mianowska – to chyba powinien zacząć od rozmowy o edukacji seksualnej, antykoncepcji, od wsparcia kobiet w ciąży, służby zdrowia, rodziców i opiekunów niepełnosprawnych dzieci i dorosłych, a w końcu może zwyczajnej ewangelizacji”.

„Bycie za życiem to też walka z ubóstwem i budowanie równości; to noszenie maseczek w trakcie pandemii; to walka ze zmianami klimatu – wymienia jednym tchem Agnieszka Zarzyńska. – To przyjmowanie uchodźców i tworzenie przyjaznej przestrzeni dla migrantek; to dbanie o zdrowie psychiczne; to nieoszczędzanie na służbie zdrowia i uczynienie jej powszechnie dostępną”.

„Do tych protestów bardzo mocno włącza się młodzież, która była na strajkach klimatycznych – podkreśla Weronika Orkisz-Felcis. – Młodzież, która nie ma nic do stracenia, bo wcale nie żyje w dobie dobrobytu, ale w najgorszym kryzysie, bo przyszłością straszy się ich niezależnie od rządów. Perspektywy ma apokaliptyczne”.

Tylko że te wszystkie aspekty bycia „za życiem” wymagają żmudnej pracy. Nieciekawej dla medialnych krzykaczy. Na którą cierpliwości ani pieniędzy nie starcza politykom. O której biskupi lubią głównie mówić. Łatwiej i spektakularniej zajmować się kontrolą życia w łonie kobiet.

TO JEST O NAS, o nas wszystkich – przekonują kobiety wokół mnie. Bo jeśli nawet ten protest wyrósł z powszechnego wzburzenia i niepokoju, to jednak zapalnikiem tego wybuchu była sprawa kobiet. Jakby z setek tysięcy Polek wydarł się gniewny krzyk o wszystko i z powodu wszystkiego.

To jest o nas, o całej sprawie, z długimi przypisami, które trudno tu wszystkie wymienić. I nawet te z nas, których krzyku nie słychać – bo wulgarne słowa, bo w sumie nie są za aborcją, bo boją się wciągnięcia w politykę – też krzyczą w duszy. Bo też wiedzą, o czym to jest.

Krzyczą zatem matki dzieci z niepełnosprawnościami, że nie wierzą w żadne „za życiem”, bo z tym narodzonym zostały same w biedzie. Pisze do mnie Małgorzata: „Jestem mamą adopcyjną trojga dzieci, w tym niepełnosprawnej córki. To ja z mężem podjęłam wyzwanie ochrony życia, nie tylko w momencie jego poczęcia, ale przez okres kolek, rozdzierającego płaczu malucha, który nie wie, gdzie jest i kto go utuli, przez naukę chodzenia, dorastanie, przez zapewnienie edukacji, dachu nad głową, ubrania, jedzenia. Czy chroniące życie państwo pomogło mi? Nie. Otrzymuję 215,84 zł zasiłku pielęgnacyjnego. Nie należy mi się świadczenie pielęgnacyjne 1830 zł, ponieważ nie zdecydowałam się porzucić pracy”.


CZYTAJ TAKŻE

ROZMOWA Z DOROTĄ SEGDĄ: To, czego dopuścili się Trybunał Konstytucyjny pod rękę z Kościołem, jest wyrazem pogardy do kobiet i stanowi pogrzeb praw człowieka w Polsce. Pożałują >>>


Krzyczą kobiety z niepełnosprawnościami, że ich życie też powinno być godne. Jest głos o prawie do decydowania o kształcie swojej rodziny, planowania jej antykoncepcją dostępną i refundowaną, również awaryjną. Słychać w tym krzyku głos, byśmy mogły zadbać o swoje zdrowie reprodukcyjne w ramach publicznej ochrony zdrowia. By do ginekologa nie było tak daleko, że aż nie da rady dojechać.

W tym krzyku jest też samodzielne (ale przecież także samotne) macierzyństwo. Jest podział obowiązków w domu i w opiece nad dziećmi, którego nierówność tak dotkliwie było widać podczas wiosennego lockdownu. Ale jest też sytuacja ekonomiczna kobiet w dobie kryzysu, kruchość umów. Jest wściekłość nauczycielek, pielęgniarek, lekarek, pracownic DPS-ów i salowych. Ten krzyk i złość płynące z wielu kobiecych gardeł czerpie z doświadczeń ich posiadaczek, z tego, jakie widzą wokół siebie szanse, czego się boją i o czym marzą dla siebie i swoich córek.

„Kiedy równość stanie się oczywista?” – pyta koleżanka w reakcji na słowa marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego, który w oświadczeniu na temat protestów rozwodzi się nad rolą kobiet ułatwiającą mężczyznom codzienne życie: „To kobiety sprawiają, że nasze codzienne życie toczy się harmonijnie i gładko w sposób trochę jakby niezauważalny”. On naprawdę myśli, że to, co uważa za pochwałę, nie jest jedną z przyczyn gniewu, który czują kobiety?

Na tym właśnie dla tylu kobiet polega być może uwodząca moc tych protestów: wieje od nich wolnością, brakiem hamulców, bezkompromisowym buntem. To międzypokoleniowe, wspólne „wypierdalać” jest serio też o patriarchacie. Więc lepiej odróbcie szybko lekcje z tego, co to jest, jak działa i jak się tego pozbyć. Bo inaczej następny wkurw kobiet będzie wymierzony w was.

TO JEST PROTEST KOBIETY UCIELEŚNIONEJ. Wcielonej. Nad jej ciałem państwo i Kościół chcą mieć kontrolę. W Kościele dominuje wciąż teologia macicy, dla niepoznaki nazywana teologią ciała i broniona do upadłego jako dziedzictwo polskiego papieża. Teologa macicy, czyli wywodzenie roli kobiety z jej potencjalnego (choć nikt nie pyta, czy chcianego) macierzyństwa, przed którym trudno uciec. W państwie właściwie to samo, odkąd politycy tak bardzo chcą podporządkować dostępne Polkom usługi medyczne nauczaniu Kościoła. I stąd może te zabiegi, by decyzję o macierzyństwie utrudnić: tabuizowanie permanentnie niedostępnej edukacji seksualnej, marny dostęp do ginekologów, pełnopłatna antykoncepcja, ograniczanie usług związanych z kobiecym zdrowiem reprodukcyjnym, wycofywanie państwowego finansowania innych usług medycznych.

Decydowanie za kobietę o jej ciele odbywało się na długo, zanim Trybunał wydał wyrok w sprawie aborcji. Np. zakaz sterylizacji, choć są kobiety, które mają powody do pewności, że nie chcą mieć dzieci. Albo gdy tego chcą, ale potrzebują wsparcia, a rząd zmienia prawo tak, że mrożenie jajeczek możliwe jest tylko w nielicznych przypadkach. To symboliczne, ale też osobiste. Symboliczne, bo pokazuje, że zarządzanie kobiecym ciałem w kontekście płodności sięga aż tu i skutkuje brakiem władzy nad własnymi jajeczkami oraz planami na przyszłość. Osobiste, bo w czasie protestów towarzyszę na odległość przyjaciółce, która przechodzi tę procedurę w innym kraju, nie mogąc we własnym. I obie – choć ona z pewnością bardziej – jesteśmy o to wściekłe. Na salę operacyjną wjechała z wyrysowaną długopisem błyskawicą i wśród szeptów Czeszek, że Polska to nieludzki kraj.

To protest kobiety ucieleśnionej, która już trochę śmielej, dzięki akcji #MeToo, mówi, co spotyka ją i jej ciało. A gdyby zapomniała, to przypomni jej wyrok sądu mówiący, że gwałtu nie było, bo ofiara nie krzyczała. Ciągle wydaje nam się, że mamy już jakąś zmianę, a potem właśnie czyjś dotyk, gest, decyzja ściąga nas w dół. Serio, dziwicie się, że dziewczyny wychodzą na ulice i siarczyście klną?

Kobieta przychodzi z ciałem też do Kościoła i konfesjonału. Pisze do mnie Marta Bareja: „Mam dużo problemów zdrowotnych, które w wypadku ciąży mogłyby zagrażać mojemu życiu, a na pewno zdrowiu. Chodziłam od księdza do księdza, próbując otrzymać konkretną radę, co robić. Zamiast tego były okrutne zdania, wręcz zarządzanie cielesnością. »Tylko NPR!«, »To należy się powstrzymać od współżycia«. I najgorsze: »To zastanów się, czy powinnaś brać ślub. Chcesz go unieszczęśliwić?«. Nie było w tym mnie. Nie było mojego zdrowia. Nie było miejsca na mój strach. Był srogi patriarchat. W końcu trafiłam na osobę, która mnie wysłuchała. Bez oceniania. Ale we mnie pozostał lęk. To tabu, ­którym księża tak chętnie obłożyli moją cielesność, jest tym samym tabu, które rozlewa się na wszystkie wierzące. To mnie wkurza, porusza do trzewi i tak piecze, że nie umiem powstrzymać łez, gdy to piszę. Myślę, że to jest ta sama złość, którą czują kobiety. Ja się boję. Boję się zajść w ciążę. Boję się, bo nie wiem, jaki wybór podjęłabym w sytuacji takiej matki. Boję się najbardziej cierpienia dziecka. Boję się, że ktoś będzie decydował o mnie, o mojej rodzinie, moim ciele, moim dziecku. Boję się, że zmiany pójdą dalej. Boję się świata, w którym promuje się postawy tylko Gianny Beretty Molli”.

TO TEŻ CZAS OPOWIEŚCI O CIELE: o ciąży, poronieniach, porodach. O kontroli, decyzji i jej braku. O tym, o czym często nie mówiłyśmy z własnymi przyjaciółkami, ale teraz ogłaszamy to publicznie, by inne mogły się ośmielić, odnaleźć w tym doświadczeniu. Lub żeby je ostrzec.

W tym tygodniu kobiety wplatają te opowieści w rozmowy telefoniczne, piszą o nich w mailach. Nie tak, jak byście się spodziewali. Jedna mówi np., że nuciła modlitwy na fotelu ginekologicznym przed aborcją płodu z wadą rozwojową, tylko to ją uspokajało. I nie są to opowieści wyłącznie pod hasłem „aborcja jest ok” i „moje ciało, mój wybór”. Raczej: „to skomplikowane, posłuchajcie jak bardzo”.

Nie wiem, czy ci mówiłam – wtrącają mimochodem, ale chyba z rozmysłem – o moim poronieniu, o martwej ciąży, o aborcji. Jedna pyta, czy znam kobietę, która mówiłaby o sobie „byłam chodzącą trumną”, a w tej samej chwili druga pisze właśnie w ten sposób o swoim doświadczeniu ciąży z wadą letalną i o aborcji. Traumę czuje do dziś, co uświadomiły jej własne reakcje na ten protest. I dodaje: „Wiesz, gdzie mnie położyli z martwym dzieckiem w brzuchu? Na sali, gdzie leżały dziewczyny dzień przed porodem. Słuchałam bicia serc ich dzieci. Naprawdę się nie dziwię, że hasło przewodnie brzmi: wypierdalaj!”.

Żaden wyrok ani ustawa nie zlikwidują napięcia między zasadą świętości każdego życia ludzkiego, prawem kobiet do życia oraz poszanowaniem ich wolności i decyzji sumienia. Wola kobiety, żeby donosić ciążę do końca, jest niezbędna. Może to właśnie jest dla wielu tak frustrujące – że mimo restrykcji kobiety i tak mają w tej sprawie ostatnie słowo.

Państwo i Kościół łudzą się, że mogą zadecydować za kobiety. Jedna i druga instytucja mają zwyczaj rozwiązywania naszych spraw ponad naszymi głowami. O naszych potrzebach i odczuciach ani o tym, czy nie jest nam zbyt trudno z tym, co nas spotyka – nie mają zwyczaju ­słuchać. Nie mówiąc o zastanawianiu się, jak nas realnie wesprzeć. Z niewiarygodną konsekwencją nie dostrzegają tych wszystkich sytuacji, w których kobiety i dziewczęta stają w obliczu braku dobrego wyjścia.

Bo tego, że aborcja to nie jest łatwy etycznie temat, wielu kobietom nie ­trzeba tłumaczyć. Czują to, zanim problem w ogóle będzie ich dotyczył.

ŻE KOŚCIÓŁ W POLSCE TONIE – mówiłyśmy i pisałyśmy od dawna, ale nie sądziłyśmy, że zdąży do końca roku. Kryzys przyszedł szybciej, niż się spodziewałyśmy. I gwałtowniej. To, co trzeszczało, ale wciąż się jakoś trzymało, nagle pękło. Ludzie ruszyli protestować pod kościoły, ­wściekli chyba o wszystko. Ktoś powie, że to koniec pozorów, że oto kulturowi katolicy uregulują swoją relację z Kościołem – więc dobrze. Jednak wściekli są ludzie głęboko wierzący.

„Też mam nadzieję, jak o. Adam Szustak, że ten polski Kościół runie – pisze Jadwiga Jędryas – ale czemu on zakłada, że dokona się to rękami »bezbożnych«? Przecież kondycja polskiego Kościoła frustruje katolików, a nie »bezbożnych«. Nie podoba mi się ten podział: »chrześcijanie« vs »wulgarnie protestujący«. Otóż o. Szustak się myli: ci wulgarnie protestujący to właśnie chrześcijanie! Pomazany sprayem kościół to często budynek, z którego wnętrza, z ambon, głoszono gorszące hasła, »złą nowinę«, czy więc nie zasłużyły sobie te kościoły na spray i wulgarne hasła? Czy obecność zastępów ONR-owców wystarczająco nie zbez­cześciła ich od środka? Przecież w tamtą niedzielę we wnętrzach kościołów protestowali wierni, a nie niewierzący!”.

Katoliczki nie są mniej wkurzone niż ogół kobiet. Powstał nawet list otwarty, który skrzykuje protestujące z tej właśnie katolickiej perspektywy. Ale też wiele z nich waha się, czy wyjść na ulicę: jestem bezdomna, rozerwana, nie mogę sobie znaleźć miejsca, żadna grupa mnie nie chce, to jak siedzenie na żyletce, ­stanie na miedzy, brak przynależności. Poszłabym z koleżankami ze studiów, ale to nie wszystko są moje hasła.

Albo przeciwnie: były, protestowały, nie będą się wstydzić. Ale do świętości życia od jego początku są przekonane.

A jak nie były, to rozumieją te, które poszły.

„Znajomi tłumaczą mi, że moja przynależność do Kościoła to współudział, pytają, czy to rozumiem, i tłumaczą, jak dokonać apostazji” – opowiada przyjaciółka. Podobne wezwania słyszą inni. Jednych to drażni, inni przyjmują ten gniew ze zrozumieniem, czując że sami wpuścili politykę do świątyń, zawiedli. Jest jednak trudno. I ten wewnętrzny konflikt toczy się na marginesie ulicznego protestu.

„Od czasu ogłoszenia wyroku TK oraz protestów mam wrażenie, jakby zapadały się pode mną fundamenty, na których stoję. W chwilach, w których na protesty idzie tak wiele kobiet wiedzionych gniewem i zapałem siostrzeństwa, ja zastanawiam się, czy do nich dołączyć – tłumaczy Magdalena Macińska, która mogłaby zostać rzeczniczką wielu katoliczek. – Chcę protestować wraz z nimi, a jednocześnie nie jestem w stanie krzyczeć: »aborcja prawem człowieka«. Szarpią mnie różne lojalności, miejsca, w których chciałam budować i walczyć o lepszy świat. Czułam się częścią ruchów kobiecych, ale i mojego Kościoła. Protesty w sprawie aborcji są zawsze tym miejscem, kiedy moja z trudem sklecona tożsamość »katofeministki« staje się wielkim znakiem zapytania: czy te wspólnoty mnie chcą?”.

Anna Sikorska: „Dla mnie aborcja jest czymś w rodzaju gaśnicy, koniecznej w najpoważniejszych sytuacjach. Z tego powodu czuję, że zaczynają mnie nienawidzić obie strony sporu. Z jednej strony ludzki embrion to dla mnie coś więcej niż zlepek komórek. Z drugiej wiem, że heroizm tylko wtedy godzien jest aureoli, gdy jest dobrowolnie przyjęty. I co ja mam z tym wszystkim zrobić?”. Anna dodaje, że ona, osoba i matka z niepełnosprawnością i matka dziecka z niepełnosprawnością, nigdy nie nasłuchała się tylu strasznych rzeczy, co w ostatnich dniach. „I ciągle tylko słyszę: »nie bierz tego do siebie!«. Jak mogę nie brać tego do siebie? Jestem taka, jak te dzieciaki”.

„Grzechy Kościoła są i będą, ale ja nie zamierzam dłużej udawać i podtrzymywać upadającego – pisze Małgorzata. – Czas, by się przewrócił, bo to podtrzymywanie ciągnie mnie na dno, a jego wcale nie podnosi. Co miesiąc spowiadam się przed obcym facetem, słucham jego pouczeń, staję też przed moją rodziną i ich przepraszam, wynagradzam, poprawiam się. A wy, biskupi? Pokażcie mi, jak wygląda pokuta, spowiedź, postanowienie poprawy i wynagrodzenie krzywd. Bo na razie to nie doszliście do punktu pierwszego: rachunku sumienia”.

„Kościołowi to chyba nawet na dobre wyjdzie, jak tak nagi pobiega trochę i zobaczy, że nikt nie chce słuchać jego rad i mądrości – pisze Katarzyna Kajzar, blogerka i autorka podkastów „Oczy wiary”. – To bardzo przyśpiesza procesy mądrzenia, pokornienia, chrystusowienia. Wierzę, że czasy trudne i przełomowe niosą w sobie zawsze wielu świętych. Rozglądam się”.

I, jak wiele innych osób w tych dniach, dodaje: „Na episkopat nie liczę”.

Marta Bareja: „W tym wszystkim mam jednak trochę nadziei. Czekałam na tę rewolucję. Na rewolucję Kościoła. Na ferment, który pozwoli nam, świeckim, nam, kobietom, odzyskać w nim sprawczość. Modlę się, żeby to było teraz”. ©


Nie mam wspólnoty ani przestrzeni

ANIRA: Uwielbiam chodzić do mojego kościoła. Ale czemu proboszcz kazał nam się modlić za tłumy owładnięte przez szatana oraz za polityków, żeby mieli siłę bronić kościoła (czy Kościoła?), zamiast prosić, żebyśmy porozmawiały z dziećmi, wnukami, sąsiadami o tym, że Chrystus jest miłością? Żebyśmy się starały zrozumieć, co ci piękni młodzi, zdesperowani ludzie chcą nam zakomunikować?

JOANNA: Obserwując siłę i moc protestu kobiet, czuję zazdrość. Z postulatami nie mogę się w pełni zgodzić, ale te kobiety walczą o wpływ na dotyczące ich sprawy. Widzę zło mojego Kościoła, ale nie mam wspólnoty ani przestrzeni, żeby przedstawić swoje zdanie. Próbowałam, nie słuchają. I dlatego ja też miałabym ochotę je wykrzyczeć.

KAROLINA: Ostatnie dni są dla mnie czasem rachunku sumienia, stawianiem sobie pytań, na ile jestem gotowa wyjść poza swoją strefę komfortu, żeby pokazać, że każde życie jest wartością – i matki, i dziecka. Na razie mój bilans jest dla mnie bardzo, bardzo niezadowalający.

KATARZYNA: Bawią się nami. Coraz nachalniej. To mną wstrząsnęło. Poczułam wyrzuty sumienia, że wcześniej nie wyrażałam sprzeciwu. Chciałam wybrać zaangażowaną nakładkę na zdjęcie profilowe (jakby to mogło coś zmienić) i… nie wiedziałam którą. Byłam wściekła na władze, ale też czułam, że nie powinnam podpisywać się pod postulatami Strajku Kobiet. Kompromis mi odpowiadał.

URSZULA: Byłyśmy z przyjaciółką pod kurią, powiesiłyśmy wieszaki. To taka przyjaciółka, z którą się modlę i od której się uczę modlić. Siostra w Chrystusie i siostra we wkurwie. Czytamy razem Ewangelię i czytamy Suchanow.

Z odpowiedzi na ankietę Zuzanny Radzik


Buziak od mamy i muszę go zabrać, bo odetniemy pępowinę i zacznie umierać

JESTEM PIELĘGNIARKĄ, pracuję na neo­natologii. Opiekuję się dziećmi zaraz po porodzie. Zajmowałam się noworodkami z zespołem Pataua, ze stwierdzoną w ciąży chorobą nowotworową mózgu, która pozostawiała ten mózg nieistniejącym. To są moi pacjenci i „moje” matki. Wyć mi się chce. Proliferzy chcą, żeby nikt nie decydował o życiu i śmierci nikogo, i uważam to za totalną obłudę, bo kończy się to tak, że między innymi ja o tym decyduję.

UMIERAJĄCE, CIERPIĄCE DZIECKO, które odchodzi, mam później pod opieką. Reanimować? Podpisany papier o zaprzestaniu czynności ratujących życie? Niepodpisany, bo komisja etyczna zbiera się tylko we wtorki, a dziś środa. Wezwany lekarz nie reaguje zbyt szczególnie, widzę, że gra na zwłokę. Wiem, że koleżanka z dyżuru wcześniej reanimowała, bo nie umiała patrzeć i nic nie zrobić. Rodziców przy dziecku brak, akurat w tym momencie lub na stałe. Marzy mi się odłączenie tych wszystkich pikaw, monitorów i pomp, ­położenie dziecka na piersi matki lub własnej (modląc się, by nikt inny z moich pacjentów mnie nie potrzebował, a oczywiste jest, że będzie) i utulenie tego umierającego człowieka do śmierci. Ale nie mogę tego zrobić. Bo komisja dopiero we wtorek.

PAMIĘTAM DYŻURY, gdy całą noc słuchałam, jak dziecko wrzeszczy z bólu. Najgorsze dyżury w życiu, jeszcze nie przebaczyłam medycynie, że nie umie na to poradzić. Pamiętam, jak przyszłam do porodu dziecka, które „raczej umrze”, wpadłam tam z tłumem ludzi, ze wszystkimi błyszczącymi, malutkimi narzędziami, wielkim pikającym inkubatorem, na drugi okres porodu. Matka patrzyła, jak się roimy i wszystko szykujemy, rodziła i płakała, płakała i rodziła. A potem ja podaję jej dziecko, na pępowinie jeszcze, i mówię: buziak od mamy i już muszę go zabrać, bo odetniemy pępowinę i on zacznie umierać.

JESTEM WKURWIONA, że stawiamy te moje przyszłe pacjentki pod ścianą, że teraz nie będą się miały nawet prawa zastanowić, że będą musiały rodzić. ­Lekarze będą musieli im kazać rodzić. Nie zgadzam się na to. Jestem katoliczką i jako taka proszę: niech to się wszystko już skończy.

Imię i nazwisko do wiadomości ­redakcji

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2020