Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kaja Godek noszona triumfalnie na rękach, entuzjastyczne „Yes, yes, yes!” Tomasza Terlikowskiego i jego dłuższy mesjanistyczny wywód, o iskrze, która wyjdzie z Polski. No i Wanda Półtawska chwaląca, że tego chciał Jan Paweł II. A nade wszystko wyrażający uznanie dla wyroku Przewodniczący Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, który nie wspominał nigdzie o kobietach, tylko o dzieciach i ich rodzinach. Wielu katolików ogarnął jakiś dziwny festiwal triumfu wokół wyroku Trybunału Konstytucyjnego o kłopotliwie politycznym składzie, wydanym wbrew woli społecznej. Czy dlatego biskupi tak słabo bronili naszego trójpodziału władzy?
Z drugiej strony jest rozpacz i gniew. A ty, zawodowa niby-katoliczka, uświadamiasz sobie, że stajesz właśnie po stronie niby-niekatolickiej, choć wypełnionej równie zagniewanymi i przerażonymi katoliczkami.
Myślę, że ich odruch lęku o siebie i siostrzanego lęku o inne kobiety wygrywa dziś z głosem biskupów, dziedzictwem polskiego papieża i triumfem braci i sióstr katolików, którzy są przekonani, że wygrali walkę o godność i życie.
Ponad naszymi głowami
„Mamy wreszcie prawdziwą ochronę życia w Polsce”, mówi bez maseczki Kaja Godek, podczas gdy wkraczamy we wzmożoną fazę pandemii, i o życie swoje i swoich bliskich boimy się chyba wszyscy wobec załamującego się systemu ochrony zdrowia. Godek mówi o kraju, którego sejm trzymał matki osób z niepełnosprawnością na podłodze, którego rządzący w żaden systemowy sposób nie chcą przyjąć uchodźców, i w której to sprawie miłujący życie Episkopat szczególnie nie nalega. Tomasz Terlikowski nawołuje, by teraz, w ślad za zakazem tworzyć system wsparcia – choć o woli rządzących i zwolenników tych zmian świadczyłoby lepiej stworzenie takiego systemu zanim rodziny, kobiety i ich skazane na śmierć lub ciężkie choroby dzieci zostaną z tym wszystkim same.
A że zostaną same – wiemy, bo dziś też tak jest. Stworzenie systemu, który byłby faktycznie „za życiem” w tych wszystkich aspektach, nie tylko w jednym, tym kontrolującym je w łonie kobiet, to żmudna praca, której nie lubią publicyści i krzykacze. Na którą cierpliwości, uwagi ani pieniędzy nie starcza politykom.
Napięcie między zasadą świętości każdego życia ludzkiego, prawem do życia kobiet oraz poszanowaniem ich wolności i decyzji sumienia jest rzeczywiste i nie zniesie go żadna ustawa ani wyrok. Człowiek nie rozmnaża się składając jajka, zatem kobieta i jej wola donoszenia ciąży do końca – są niezbędne. Może w tematach ciąż i aborcji tak frustrujące jest właśnie to, że pomimo restrykcyjnych przepisów kobiety i tak mają w tej sprawie ostatnie słowo. Powie wam to każdy ginekolog, który przyjmował pacjentkę z poronieniem – a czy wywołanym pigułkami z internetu, nie dociekał.
Państwo i Kościół łudzą się, że mogą zadecydować za kobiety. Jedna i druga instytucja nawykły do rozwiązywania naszych spraw ponad naszymi głowami, a nie do słuchania o naszych potrzebach, odczuciach ani o tym, co czujemy i czy nie jest nam zbyt trudno z tym, co nas spotyka. Nie do zastanawiania się, jak nas realnie wesprzeć. Jedna i druga instytucja nakładają na nas normy, wyobrażenia o tym, jakie mamy być i ciężary nad miarę – zakładając, że jakoś to sobie ogarniemy.
Może czas zarówno państwu, które nie słucha kobiet, jak i Kościołowi, który nie słuchając, zarządza sobą bez ich udziału, i niespecjalnie przejmuje się tym, kim są i czego chcą – powiedzieć: dość!
Ta przykra ambiwalencja
Informację o oświadczeniu Przewodniczącego Episkopatu czytałam akurat w korytarzu przychodni, czekając wraz z kolejką innych kobiet na ginekologiczne USG. Nad tą kolejką wiszą zawsze rozmaite nadzieje i lęki, czasem mina wychodzącej z gabinetu powoduje, że masz ochotę podejść i mocno ją przytulić. Tego dnia było jeszcze bardziej mrocznie. Ciekawa koincydencja, pomyślałam, siedząc tam ze swoimi lękami (niby profilaktyka, ale zawsze nerwy), bo to taki dzień, kiedy własna kobieca cielesność dopada bardziej niż zwykle. Myślałam więc sobie o Gądeckim, Terlikowskim, Godek i miałam poczucie, że jeśli oni reprezentują w tej sprawie normatywny katolicyzm i marzenia polskiego papieża, to jednak jestem bardziej kobietą niż katoliczką. I wygląda na to, że nie tylko dziś, tylko zawsze.
Nie wiem, jak to robią, że nie dostrzegają tych wszystkich sytuacji, w których kobiety i młode dziewczęta stają w obliczu braku dobrego wyjścia. O tym, że kwestia aborcji nie jest tematem prostym etycznie, wiele kobiet wie i czuje to, zanim stanie się ona ich udziałem. Ten brak możliwości zerojedynkowej oceny sytuacji to musi być dla władz duchownych i świeckich kolejna przykra ambiwalencja związana z tym, co dzieje się w naszych macicach. Sorry, ale cala ta kobiecość to śluz, krew i nic prostego, więc witajcie w naszym świecie. Albo wybieracie rzeczywistość, albo ideologię.
To nie są teoretyczne rozważania. W chwili kryzysu takiego, jak ten, czytam wysyp świadectw kobiet, które znam bardziej lub mniej. Właścicielka ulubionej restauracji, znajoma z biznesowej konferencji, koleżanka z czasów studenckich i wiele innych obcych i znanych, piszą o swoich obumarłych ciążach, aborcjach z powodu wad letalnych, ciążach pozamacicznych, trudnych poronieniach i poczuciu opuszczenia przez system. O swoich przyjaciółkach, które właśnie leżą z tymi problemami w szpitalach. Wszystko nie według oczywistych światopoglądowych podziałów, ale według jednej wspólnej linii – że jesteś kobietą.
Którym się to nie śni
Znam wiele katoliczek, które mają ogromną trudność w dyskusjach o aborcji, bo nie umieją znaleźć sobie miejsca pośród emocji i podziałów, które te dyskusje wywołują. Jak również terroru opinii, który w tym temacie sieją środowiska radykalne. Moje miotanie się między szacunkiem do każdego życia, a zrozumieniem dylematów kobiet, nie satysfakcjonuje nikogo. Nie satysfakcjonuje też mnie samej. Bo gdy mówię o ochronie życia od poczęcia, a potem wyobrażam sobie swoje życie w konflikcie z tymi z początku jeszcze kilkoma komórkami albo w konflikcie z poważną chorobą i cierpieniem, których wolałabym do swojego życia nie zapraszać – to bledną najszlachetniejsze opinie.
Najtrudniejsze jest to, że ja sobie wyobrażam, a to dzieje się codziennie w rzeczywistości. I kobiety po prostu na różne sposoby rozstrzygają ten dylemat. Albo wcale nie widzą dylematu w tym, kogo w takiej sytuacji postawią na pierwszym miejscu.
Do roku 2016 robiłam wszystko, by nie zabierać na ten temat publicznie zdania, uspokajając sumienie tak zwanym kompromisem jako najlepszym rozwiązaniem. Ale po każdym filmie czy reportażu o podziemiu aborcyjnym śniłam koszmary o niechcianej ciąży i budziłam się z pytaniem, co bym zrobiła. I myślałam o tych, którym się to nie śni. Teraz jednak koszmar, w którym likwiduje się to nasze polskie „aborcyjne minimum”, stanie się rzeczywistością – z chwilą rychłej publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Dokona się to bez szacunku i słuchania kobiet, wbrew opinii publicznej, poprzez wymuszenie i polityczne oszustwo. Wiele z nas już nie zaryzykuje próby zajścia w chcianą ciążę, ze względu na ryzyko związane z wiekiem czy genetycznymi obciążeniami, od którego nie będzie ucieczki.
Zamiast poważnej rozmowy i społecznej zgody nad tym, jak budować społeczeństwo, w którym można takie narodziny zaryzykować, będzie terror, przymus i rzekomy triumf katolickiego nauczania.
Czytaj także:
Anna Dziewit-Meller: To, przeciw czemu protestowałyśmy podczas Czarnego Protestu, stało się faktem i początkiem zupełnie nowej wojny.
Anda Rottenberg w Podkaście Powszechnym: Za komuny wmawiano mi różne rzeczy, ale nie dałam się zwariować. Ale jednocześnie swoboda, jaką się cieszyły kobiety była większa. Przede wszystkim nie było takich ustaw antyaborcyjnych. I był dostęp do lekarza, który nie posługiwał się klauzulą sumienia.