Siedem tysięcy kilometrów na marne

Afgańczycy, którzy dotarli nielegalnie do krajów Europy, są z nich systematycznie deportowani – mimo zagrożeń, które czekają na nich w ojczyźnie.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Kabul, marzec 2020 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Kabul, marzec 2020 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Murtaza mieszka na obrzeżach afgańskiej stolicy. Wiedzie tu kiepska droga gruntowa. Dzieci biegają po placu przed meczetem, wokół świątyni stoją skromne domy.

22-letniego Murtazę deportowano ze Szwecji w pierwszej połowie 2019 r. Jego wniosek o azyl odrzucono, jak twierdzi, nie podając powodu.

Podobnie jak setki tysięcy ludzi, Murtaza wyruszył w drogę do Europy podczas kryzysu migracyjnego pięć lat temu. Trasa dobrze znana: Iran, Turcja, Grecja, Macedonia, Serbia, Chorwacja, Słowenia, Austria, Niemcy i ostatecznie Szwecja. Jakieś siedem tysięcy kilometrów.

W drogę wybrał się z dziewięcioma znajomymi z prowincji Wardak, z której pochodzi (sąsiaduje ona z prowincją stołeczną). Mówi, że w Afganistanie nie widział dla siebie wielu możliwości. I wciąż nie widzi: bezrobocie przekroczyło 40 proc., a z powodu kryzysu wywołanego epidemią COVID-19 jeszcze trudniej jest wiązać koniec z końcem. Jakby wcześniej było łatwo. Murtaza od niemal roku siedzi w domu, nie ma pracy ani pomysłu, co ze sobą zrobić. Czas upływa mu na bezczynności.

W Szwecji był cztery lata, ale nie zarobił ani grosza. Jak mówi, zamknięto go w obozie, nie mógł pracować ani się uczyć. Nie robił nic, przeczytał tylko trochę książek. Twierdzi, że choć przed deportacją Szwedzi obiecali mu pomoc, to przed wejściem na pokład samolotu do Kabulu dali tylko sto dolarów. – Wróciłem do Afganistanu z pustymi rękami i czułem wstyd – przyznaje.

A przecież jego plan wydawał się możliwy do osiągnięcia: w Europie chciał znaleźć pracę, zarabiać na siebie i jeszcze wysyłać pieniądze rodzinie, by ich życie uczynić łatwiejszym. Jednak podobnie jak ok. 20 tys. Afgańczyków, którzy od 2015 r. zostali deportowani z Europy do ojczyzny, Murtaza musi o tym zapomnieć. Przynajmniej na razie.

Kosztowna wyprawa

Murtaza opowiada, że pierwsze problemy pojawiły się niemal na samym początku ich drogi do Europy. Najpierw przy granicy z Iranem złodzieje ukradli rzeczy należącego do niego i jego towarzyszy podróży. Potem strzelali do nich pogranicznicy. Gdy przedzierali się przez góry do Turcji, trzech jego przyjaciół spadło w przepaść – Murtaza i reszta nie byli w stanie im pomóc. Ciała przyjaciół pozostały gdzieś na irańsko-tureckim pograniczu. Potem z trudem przepłynął przez morze do Grecji.

– Kilkukrotnie żałowałem, że wyruszyłem w tę trasę, ale nie miałem drogi powrotu – przyznaje dziś. Powody były dwa: droga powrotna byłaby tak samo ryzykowna, co brnięcie dalej. Po drugie, wyprawa kosztowała zbyt wiele pieniędzy, aby ją ot tak przerwać. Murtaza mówi, że wydał na nią 8 tys. dolarów, a rodzina zadłużyła się, by wysłać go do Europy (pożyczki do tej pory nie spłaciła). Jego ojciec jest sklepikarzem, zarabia 300 afgani dziennie – to równowartość czterech dolarów. Zakładając, że cała rodzina nic by nie jadła i nie mieliby żadnych wydatków, na uzbieranie takiej kwoty potrzebowałby pięciu lat i sześciu miesięcy.

W Kabulu bez większych problemów można znaleźć deportowanego. Nawet teraz, w trakcie rozmowy z Murtazą, podchodzi do nas jego sąsiad Muzafar. Też ma 22 lata i również został deportowany – pół roku temu, z Turcji. Wcześniej mieszkał przez kilka lat w Iranie. Opowiada, że już w wieku 14 lat postanowił opuścić dom, bo wiedział, że nie może na wiele liczyć w rodzinnym kraju.

Dobrowolnie i przymusowo

Abdul Ghafur ma skromne biuro w zachodniej części stolicy, niedaleko Uniwersytetu Kabulskiego. Siedzi przy biurku w niebieskiej koszuli i okularach korekcyjnych z dużymi oprawkami. Do jego biura przychodzą Afgańczycy, których deportowano z Europy. Ghafur jest założycielem Afgańskiej Organizacji Doradztwa i Wsparcia Migrantom, która od siedmiu lat pomaga osobom nagle wracającym do kraju.

Od 2016 r. Ghafur ma więcej pracy. Wtedy między Afganistanem a Unią Europejską zostało zawarte porozumienie, o dość dziwnej zresztą nazwie: „Wspólna Droga Naprzód”. Na jego podstawie władze w Kabulu zobowiązały się do przyjmowania każdego Afgańczyka, który nie uzyskał azylu w Europie. Zgodnie z umową do kraju miały wrócić dziesiątki tysięcy ludzi; mówiło się o przynajmniej 80 tys. osób.

Z przecieków, które trafiły do obiegu publicznego, wynika, że przedstawiciele Unii uzależniali dalszą pomoc dla Afganistanu od zaakceptowania tej umowy. Afgańscy politycy nieoficjalnie przyznawali, że nie mieli wyboru: kraj jest uzależniony od pomocy zagranicznej. Według pozarządowego Instytutu Biruni od 40 do 60 proc. budżetu państwa pochodzi właśnie ze środków zewnętrznych. Dlatego sprawa była z góry przesądzona.

Od momentu podpisania tej umowy samoloty czarterowe z deportowanymi zaczęły latać z europejskich lotnisk częściej niż wcześniej – z niektórych krajów nawet co tydzień.

Umowa z Kabulem była częścią większego planu, który Unia wypracowała po kryzysie migracyjnym z 2015 r., a którego celem było powstrzymanie dalszego napływu uchodźców i migrantów. Afganistan był tutaj istotnym elementem: byli drugą po Syryjczykach największą grupą narodowościową, która docierała do Europy. W roku 2015 było to 213 tys. osób.

– Od 2016 r. liczba deportacji dramatycznie wzrosła – przyznaje Abdul Ghafur.

Potwierdzają to dane Eurostatu. W 2015 r. liczba wracających dobrowolnie lub przymusowo wynosiła 3290 osób, a w kolejnym roku – już 9480 osób. Łącznie od początku kryzysu migracyjnego państwa członkowskie Unii deportowały ok. 20 tys. Afgańczyków. Ponad połowa z nich wróciła dobrowolnie – niektóre państwa oferują za to pieniądze, są to kwoty od kilkuset do ponad 2 tys. euro.

Z Europy na wojnę

Według unijnych urzędów Afganistan jest do pewnego stopnia bezpiecznym krajem. Stąd zdarza się, że starający się o azyl słyszą, że nawet jeśli w ich okolicy toczą się działania wojenne, to zawsze mogą udać się do spokojniejszych miast – jak Kabul, Herat czy Mazar-i Szarif.

Ghafur mówi, że ten spokój jest bardzo umowny. – Obecnie sytuacja w Afganistanie ze złej stała się bardzo zła – twierdzi. W prowincji Balch (ze stolicą w Mazar-i Szarif) na północy kraju oraz w prowincji Herat na zachodzie armia walczy z talibami. Natomiast sytuacja w Kabulu pogorszyła się po tym, jak na początku 2015 r. w kraju zaczął działalność lokalny odłam Państwa Islamskiego, występujący pod nazwą Państwa Islamskiego Prowincji Chorasan.

Organizacja ta – konkurencyjna wobec talibów i przez nich zwalczana – przeprowadziła dziesiątki zamachów. Ich celami były często obiekty cywilne, jak szkoły, sale weselne czy świątynie. Najczęściej dochodziło do nich w stolicy. Wprawdzie pod koniec 2019 r. organizacja utraciła kontrolowane terytoria i została znacząco osłabiona, ale wciąż jest aktywna. W marcu 2020 r. przeprowadziła dwa zamachy w Kabulu na przedstawicieli mniejszości religijnych, w których zginęło ponad 50 osób.

Szczególnie krwawym dniem okazał się 12 maja. W zachodniej części Kabulu zamachowcy zaatakowali szpital położniczy: zginęły 24 osoby, w tym dwa noworodki, a 16 raniono. W prowincji Nangarhar, we wschodniej części kraju, zamachowiec wysadził się podczas pogrzebu (bilans: 32 zabitych i 103 rannych). Żadne ugrupowanie nie przyznało się do tych dwóch ataków. Z kolei w prowincji Paktia talibowie wysadzili ciężarówkę z materiałami wybuchowymi: zginęło pięć osób, a 19 raniono, w większości cywilów.


Czytaj także: Gospodarka Afganistanu może skurczyć się nawet o 10 proc. i wepchnąć w objęcia biedy kolejne 8 mln ludzi. Choć większość już teraz ledwo wiąże koniec z końcem.


 

W odpowiedzi na te zamachy prezydent Aszraf Ghani zapowiedział ofensywę armii afgańskiej przeciw talibom (w ostatnich tygodniach armia nie prowadziła działań zaczepnych z powodu trwających negocjacji, które zakończyły się podpisaniem 29 lutego porozumienia między USA i talibami, przewidującego stopniowe wycofanie obcych wojsk z kraju). Talibowie uznali słowa Ghaniego za „wypowiedzenie wojny” i szybko odpowiedzieli: 18 maja ich zamachowiec samobójca wysadził się w pobliżu bazy rządowych tajnych służb w mieście Ghazni, zabijając siedem i raniąc ok. 40 osób. Jak zwykle w takich wypadkach, prędzej lub później można się było spodziewać ciągu dalszego…

– Zachodnia część Kabulu jest zamieszkała głównie przez Hazarów i szyitów. Do 2015 r. była najbezpieczniejsza, ale od pojawienia się Państwa Islamskiego stała się jedną z najbardziej niebezpiecznych – mówi Ghafur. Hazarowie to jedna z grup etnicznych zamieszkujących Afganistan.

Postrzeganie Afganistanu przez Unię jako państwa rzekomo relatywnie bezpiecznego zmienił – na krótko – właśnie jeden z zamachów. W 2017 r. bomba wybuchła w pobliżu ambasady Niemiec, zginęło ponad 150 osób. Wówczas państwa unijne chwilowo wstrzymały deportacje, potem jednak szybko do nich wróciły.

Znieść powrót do domu

Wielu deportowanych spotyka podobny lub gorszy los niż Murtazę. Trudno im znaleźć pracę, odnaleźć się, zacząć życie od nowa.

Wśród osób, z którymi pracował Ghafur, są takie, które podczas pobytu w Europie zdążyły zerwać więzi łączące je z Afganistanem. Do tego ze strony państwa nie przysługuje im żadne wsparcie.

– Ci, którzy trafili do krajów skandynawskich, nie przebywali w nich długo. W większości dotarli do nich podczas kryzysu uchodźczego, często rozpoczęli tam studia, a mimo to zostali deportowani – przyznaje Ghafur. – Z kolei ci w Niemczech byli tam zwykle znacznie dłużej, lepiej się zintegrowali, pracowali, mieli już swój własny dach nad głową i płacili podatki.

Niektórzy wracają do kraju, który opuścili nawet dekadę temu. Byli tacy, którzy urodzili się nie w Afganistanie, lecz w sąsiednim Iranie, gdzie przebywa ok. 2 mln Afgańczyków (niektórzy jeszcze od czasu sowieckiej inwazji w 1979 r.). Nie mają tu rodzin ani przyjaciół – nikogo, do kogo mogliby się zwrócić. Nagle trafiają do kraju, w którym od ponad 40 lat trwa wojna, w jej kolejnych odsłonach. Często mają przy sobie tylko trochę pieniędzy.

– Wielu z chłopców, którzy do mnie przychodzą, jest zagubionych. Płaczą, chcą zrozumieć, co dalej będzie się z nimi działo – mówi Ghafur.

Były przypadki prób samobójczych; Ghafur wie o jednej, która się powiodła. Niektórzy uciekają w narkotyki. Były też pojedyncze osoby, które zostały zrekrutowane przez talibów albo Państwo Islamskie.

Mało kto zostaje

Ghafur uważa, że deportacje powinny zostać wstrzymane, dopóki w Afganistanie nie będzie bezpiecznie. Drugi powód ma charakter praktyczny: deportacje często nie odnoszą zamierzonego skutku. Większość osób, z którymi pracował Ghafur, po deportacji ponownie wyemigrowała do Europy.

– Problemem jest to, że w Afganistanie nie ma warunków, które zachęciłyby ich do pozostania. Otrzymują trochę pieniędzy i nic więcej – stwierdza doradca migrantów. – Dlatego decydują się ponownie narażać życie i wydać dużo pieniędzy. Ostatecznie więc różnica jest taka, że jeśli kogoś deportowano np. ze Szwecji, to teraz pójdzie do Niemiec.


Czytaj także: Afganistan to światowy lider w produkcji opium, a co dziesiąty Afgańczyk jest uzależniony. Problem narkotyków od lat pozostaje nierozwiązany.


 

Przykładem problemu, o którym mówi Ghafur, jest historia 35-letniego Mohammada. Wyjechał on z Afganistanu, bo nie miał szans na dobrą pracę. Został deportowany z Norwegii w 2014 r. Wcześniej spędził tam półtora roku bez pozwolenia na pracę. Nie przyznano mu azylu, usłyszał: „Jeśli twoja prowincja jest niebezpieczna, możesz zamieszkać w Kabulu czy Mazar-i Szarif”. Mohammad wcześniej żył w Iranie – tam mieszka również jego ojciec – oraz w Turcji. Był krawcem. Nie mógł liczyć na wsparcie rodziny. Łącznie na emigracji upłynęło mu 10 lat.

– Nie zaakceptował mnie żaden kraj – mówi Mohammad.

Na pytania odpowiada przez telefon, bo nie można spotkać go w Kabulu ani nigdzie indziej w Afganistanie. Chociaż po deportacji nie zamierzał nigdzie wyjeżdżać: kupił maszynę do szycia i całe niezbędne wyposażenie, otworzył zakład krawiecki. Prowadził go przez dwa lata, ale – jak mówi – nie dało się z tego utrzymać. Wrócił do Iranu, gdzie znów pracował w swoim fachu. Ale także tu było ciężko, z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej w Iranie.

Pewnie Mohammad byłby teraz znowu w drodze, gdyby nie powstrzymała go pandemia, która zablokowała granice. Ma plan, by szczęścia i akceptacji szukać we Francji, gdy tylko podróż będzie możliwa. O powrocie do Afganistanu nie myśli.

Historia jak własna

Prawdopodobnie Abdul Ghafur jest najodpowiedniejszym człowiekiem, by zajmować się wracającymi do kraju, bo świetnie ich rozumie: założył Afgańską Organizację Doradztwa i Wsparcia Migrantom po tym, jak sam został deportowany z Norwegii w 2013 r. – Zacząłem im pomagać, bo wiem, jakie to uczucie – przyznaje.

Mimo trudności pozostał w kraju. Stwierdził, że tu może się bardziej przydać niż gdzieś za granicą. Wówczas w Afganistanie nikt nie zajmował się deportowanymi, nie pomagał im ani nie doradzał.

Od momentu założenia organizacji Ghafur wiele razy był w Europie: jeździł na różne konferencje i dyskusje. Nie na wszystkie dostał jednak wizę, bo po deportacji dostaje się zakaz wjazdu na kilka lat.

Mówi, że ani razu nie pomyślał, aby skorzystać z okazji i zostać w Europie. Nie myśli o tym również teraz. Choć nie wyklucza, że kiedyś znowu będzie do tego zmuszony. Kiedyś – czyli wówczas, gdy sprawy w ojczyźnie przybiorą zbyt zły obrót, aby w niej pozostać. ©

Współpraca ALISZER SZACHIR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020