Polacy jadą na wojnę

W Afganistanie znajdzie się wkrótce cały polski kontyngent bojowy: tysiąc dwustu żołnierzy. Ich misja jest nastawiona na działania wojenne, i to na najtrudniejszych frontach.

27.02.2007

Czyta się kilka minut

Przełęcz Chajberska, jedno z przejść granicznych między Afganistanem a Pakistanem; widok na Afganistan / fot. K. Strachota /
Przełęcz Chajberska, jedno z przejść granicznych między Afganistanem a Pakistanem; widok na Afganistan / fot. K. Strachota /

Na początku była wojna.

Za pierwszego Polaka w Afganistanie uważa się zazwyczaj Jana Witkiewicza - zesłańca carskiego, a wcześniej uczestnika gimnazjalnego spisku "Czarnych Braci" z Kroży, uwiecznionego później w Mickiewiczowskich "Dziadach". Witkiewicz: żołnierz i oficer carski, badacz i agent rosyjski na kazachskich stepach i w Bucharze, wreszcie główny aktor pierwszego aktu rosyjskiej ekspansji w Afganistanie i początków Wielkiej Gry mocarstw zachodnich o to "serce Azji" (co ciekawe, tak nazywana jest również dzisiejsza rywalizacja o ropę i gaz w postsowieckiej Azji Centralnej)...

Jan Witkiewicz trafił do Afganistanu w 1838 r., w sam środek jednej z afgańskich wojen domowych. Zadaniem jego było przeciągnięcie Afgańczyków na stronę Rosji i osłabienie wpływów Wielkiej Brytanii. Cel ten, zdawałoby się nieosiągalny, osiągnął z marszu - tyle że car w trosce o swoje relacje z Londynem wycofał się ze zobowiązań, a Dost Mohammeda, swego nowego sojusznika, wystawił Anglikom - i tym samym sprowokował pierwszą wojnę brytyjsko-afgańską.

Witkiewicz w niewyjaśnionych okolicznościach popełnił samobójstwo (lub też został zamordowany) tuż po przyjeździe do Petersburga z afgańskiej misji. Jego tajemnicza śmierć zapoczątkowała legendę "nowego Wallenroda", który chciał rzekomo wepchnąć zaborcę w wojnę z Imperium Brytyjskim.

Pierwszym Polakiem w Afganistanie miałby być zatem Witkiewicz... Tylko czy na pewno pierwszym? Oto bowiem, będąc tam, Witkiewicz spotkał - o czym mało kto pamięta - pod afgańskim Heratem polskiego generała Izydora Borowskiego, współdowodzącego reformowaną przez siebie perską armią oblegającą to miasto (Borowski, którego awanturniczą biografię można śmiało rozpisać na kilka bogatych życiorysów, zginął w czasie oblężenia, a ono samo zakończyło się fiaskiem). W oblężeniu tym brało udział około trzystu Polaków - wcześniej walczyli oni z Rosjanami oraz tłumili powstania Kurdów i Turkmenów w Persji. Byli to po części tułacze po Powstaniu Listopadowym, po części dezerterzy z armii rosyjskiej i uciekinierzy z niewoli w Chiwie. Po klęsce pod Heratem znów ruszyli świat; część z nich "wróciła" do Rosji i osiadła na Kubani. A Herat zdobywał dla Persji syn Izydora, Antoni, w 1850 r.

Później do Afganistanu trafiali polscy inżynierowie - w okresie międzywojennym budowali m.in. strategiczną drogę Kabul-Dżalalabad, kładli podwaliny pod przemysł włókienniczy Afganistanu. Po II wojnie światowej Polacy opracowywali mapy Afganistanu, w Hindukuszu zdobywali szlify wysokogórskie przed sukcesami w Himalajach, handlowali karakułami w drodze do Indii...

Wojna prawdziwa

Teraz znów Polaków do Afganistanu ciągnie wojna. Miejmy nadzieję, że z lepszym efektem niż za pierwszym razem.

W Afganistanie trwa dziś wojna, a każdy kolejny rok rozwiewa poczucie sukcesu, jakie przyniosło wygnanie talibów z Kabulu na przełomie 2001 i 2002 r.

W 2006 r. ci tak zwani talibowie przenieśli wojnę z gór wschodniego Afganistanu na południe i do samego Kabulu. Odeszli przy tym od taktyki czysto partyzanckiej i zaczęli zajmować powiatowe miasteczka: najpierw w prowincji Helmand, później w kolejnych. Rok 2006 był też rokiem upowszechnienia się zamachów samobójczych (pierwszy w historii Afganistanu miał miejsce 9 września 2001 r., a jego ofiarą padł legendarny dowódca Ahmed Szach Massud, walczący niegdyś z ZSRR, a potem z talibami). Dziś celem takich zamachów padają zarówno żołnierze wojsk koalicji międzynarodowej, jak i ludność cywilna. Rośnie także fala ataków na cele cywilne: szkoły, szpitale i organizacje pomocowe, co paraliżuje proces odbudowy kraju.

Co gorsza, mimo że wciąż trwa tam zima - w Afganistanie okres tradycyjnej przerwy w działaniach wojennych - to już w pierwszych miesiącach roku 2007 do ataków zaczęło dochodzić nie tylko w niespokojnych prowincjach wschodnich i południowych, ale też na zachodzie: w Heracie, Ghowrze, Farah. Pojawiły się również informacje, że w spokojnym Mazar-i Szarif na północy nabrzmiewa ostry konflikt między uzbeckim warlordem Abdul Raszidem Dostumem a jego wasalami.

A talibski przywódca mułła Omar zapowiada wielką ofensywę talibów w tym roku; chwali się dwoma tysiącami zamachowców-samobójców już gotowych do akcji i kolejnymi trzema kończącymi szkolenie, a także stale rosnącym zapleczem kadrowym (tylko w Ghazni, dokąd jadą Polacy, oraz w sąsiednich prowincjach jest podobno 100 tys. talibów). Zapowiadana ofensywa ma poważne podstawy finansowe: rok 2006 był rekordowy, jeśli chodzi o zbiory opiatów (6,1 tys. ton - to wzrost o połowę w porównaniu z rokiem poprzednim); zyski z narkotyków będą zatem pokaźne.

Powagę sytuacji dostrzegają Amerykanie, którzy 8 lutego wezwali ministrów obrony NATO do większego zaangażowania w Afganistanie - obecne nie jest wystarczające, a zarazem narasta frustracja wśród obecnych uczestników tej misji.

Polacy jadą więc na wojnę. Amerykanie, przy wsparciu pozostałych Anglosasów, realizują swoje strategiczne wizje regionu i bronią swoich interesów; oprócz działań wojennych kierują procesem państwotwórczym w Afganistanie, hojnie dysponują kredytami i rządowymi funduszami pomocowymi. Niemcy czynią przygotowania do przyszłej ekspansji gospodarczej. Wszystkie liczące się kontyngenty wojskowe NATO i sojuszników prowadzą aktywną działalność pomocową w ramach tzw. PRT (Regionalnych Ośrodków Odbudowy), które zabezpieczają wojskowych i przyczyniają się do odbudowy infrastruktury lokalnej.

Polacy - jak się wydaje - nie mają swojej wizji Afganistanu i regionu, a polski głos nie jest słyszalny w dyskusji o tamtejszym procesie politycznym; Polacy nie widzą również strategicznych interesów w regionie (bo ich tam nie ma) ani nie mają instrumentów do ich realizacji.

Polska wysyła żołnierzy; wysyła w rejony najcięższych walk (Ghazni, Kandahar plus "bezpieczniejsze" Kabul, Bagram i Mazar-i Szarif) i w przeciwieństwie do większości europejskich sojuszników nie stawia żadnych ograniczeń w użyciu polskich sił (takie ograniczenia są zmorą dowództwa wojsk międzynarodowych). Zarazem Polska nie tworzy Regionalnych Ośrodków Odbudowy; nie ma inwestycji, które polskie wojsko miałoby ochraniać.

Polska misja jest nastawiona na działania wojenne - i to prowadzone na najtrudniejszych frontach.

Wojna nie (tylko) dla wojska

Ogólnym celem wojsk międzynarodowych (ISAF) jest zapewnienie stabilności i bezpieczeństwa Afganistanu. W szerszej perspektywie cel ten można osiągnąć przy pomocy silnej i wiarygodnej władzy w Kabulu. Póki co jednak na prezydenta Hamida Karzaja mówi się "mer Kabulu", bo jego władza poza stolicą jest iluzoryczna. Państwo dysponujące sprawnymi instytucjami nie powstaje z roku na rok - dziś absolutna większość Afgańczyków nie zna innego świata niż wojna (trwa ona nieprzerwanie od 1978 r.), a innych niż wyrosłe podczas wojny elit politycznych nie ma.

Wielu z rządzących dziś Afganistanem polityków powinno odpowiedzieć za zbrodnie wojenne, czemu zapobiec ma projekt ustawy amnestyjnej, przygotowywanej właśnie przez parlament. Dziś rządzący oskarżani są o niekompetencję i korupcję większą niż w czasach talibów. Kraj jest wyniszczony i niezdolny do uniesienia wyżu demograficznego; społeczeństwo jest zniszczone wojną - większość cywilów (ale też np. policjantów) to analfabeci. Perspektywa budowy państwa, jakie znamy z Europy, to - optymistycznie - sprawa na pokolenia. Polski kontyngent tego nie zmieni.

Elementem strategii jest likwidacja oddziałów zbrojnych tzw. talibów, paraliżujących odbudowę kraju. Tradycyjnie podstawą sukcesu jest tutaj odcięcie ich od pomocy z zewnątrz - głównie z Pakistanu, czego władze tego kraju nie są w stanie zapewnić, a co jest także poza zasięgiem NATO, a tym bardziej Polski. Drugą, nie mniej ważną rzeczą w wojnie partyzanckiej jest zapewnienie współpracy ze strony ludności cywilnej. Nie udało się wygrać sympatii Pusztunów ogólnymi programami pomocowymi w pierwszych latach operacji; nieskuteczne okazują się też tradycyjne metody pacyfikowania zaplecza, zastosowane przez Brytyjczyków w Helmandzie, czyli układy ze starszyzną (ci brali pieniądze i zgodnie z realiami w terenie wpuszczali talibów np. do miasteczka Musa Qala). Trudno oczekiwać, że Polacy, którzy nie mają takiego doświadczenia jak Brytyjczycy i dysponują mniejszymi środkami, osiągną w tej kwestii większe sukcesy.

W znacznej części Afganistanu (w tym szczególnie w rejonie Ghazni) to talibowie, a nie siły rządowe czy koalicja, sprawują władzę sądowniczą i pilnują porządku; to oni - wygrywając resentymenty wobec "obcych" i zastraszając ludność cywilną (np. likwidując osoby współpracujące z "wrogiem") - zdobywają rząd dusz. To gangi narkotykowe dają utrzymanie rodzinom uprawiającym mak - "obcy" kiedyś odejdą, oni zostaną. Środki uzyskiwane od Amerykanów są przekazywane talibom jako haram (nieczyste) albo przez nich niszczone. Choć nie jest to jeszcze odrąbywanie rączek dzieci szczepionych przez Amerykanów - jak postępował komunistyczny Vietcong w Wietnamie, to pułkownik Kurtz, bohater "Czasu Apokalipsy", doceniłby bez wątpienia determinację przeciwnika.

Polacy jadą walczyć w polu. Ich wpływ na rozwój wypadków w skali kraju jest ograniczony (ok. 1200 żołnierzy wobec ok. 36 tys. sił ISAF w Afganistanie); zdolność sterowania procesem politycznym żadna, minimalny - zapewne - wpływ na pozamilitarną sytuację na poziomie lokalnym (ograniczone środki, brak czasu na głębokie wgryzienie się w lokalne układy). W skali operacji w Afganistanie to będzie epizod - zwłaszcza jeśli uwzględni się dekady, które musiałyby upłynąć do pełnej stabilizacji tego kraju.

Polska wojna o NATO

Wojna, na którą jadą Polacy, toczy się - z perspektywy Warszawy - nie tyle o Afganistan, co o NATO.

Afganistan jest bowiem najpoważniejszym testem militarnych możliwości Sojuszu, spójności wewnętrznej i zaufania między sojusznikami. Sprawy w Afganistanie idą nienajlepiej, co wszyscy przyznają. Wzrasta liczba strat (od 2001 r. do chwili obecnej 534 osoby, z czego 370 to Amerykanie; przy tym znaczna część zginęła wskutek wypadków komunikacyjnych albo też ostrzału czy bombardowania przez własne siły - dla opinii publicznej to żadna różnica).

Narastają niesnaski między aliantami: Amerykanie, Kanadyjczycy i Brytyjczycy mają pretensje do pozostałych, że ich wkład jest zbyt niski; że poszczególne stolice zagwarantowały sobie prawo do nieuczestniczenia w walkach (np. Berlin). Narasta opór opinii publicznej co do sensu i sposobu prowadzenia operacji: 20 lutego - tuż przed dymisją - premier Włoch Romano Prodi zapowiedział, że Włochy i Hiszpania nie wyślą więcej sił do Afganistanu, i wezwał NATO do współpracy z Rosją, Chinami, Iranem, Indiami, Pakistanem i Unią Europejską, co jest niezbędne dla zakończenia konfliktu. Problemy ma rząd w Ottawie oskarżany o "frajerstwo" - bo Kanadyjczycy toczą ciężkie walki - a także o łamanie praw człowieka (służby afgańskie, którym przekazywani są schwytani talibowie, stosują wobec nich tortury). Do wyjścia z Afganistanu powoli zbierają się więc i Kanadyjczycy, i Holendrzy.

W całym tym kontekście nieograniczony polski akces do operacji w Afganistanie jest działaniem na rzecz utrzymania jedności i uwiarygodnienia Sojuszu. A sam sukces misji w Afganistanie? Ten jest poza zasięgiem Polski - jej wyników należy szukać w Brukseli, a nie w Kabulu.

KRZYSZTOF STRACHOTA jest analitykiem i publicystą, zajmuje się tematyką Azji Centralnej, Kaukazu oraz Środkowego Wschodu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2007