Do Armenii uciekali i z Rosji, i z Górskiego Karabachu. Nie czują się jak w domu

Do Erywania trafiły tysiące mieszkańców Górskiego Karabachu, ale przede wszystkim widać w nim Rosjan.
z Erywania

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Gdzie jest mój dom?
Nowella, Armen i jego matka Raja opuścili Stepanakert po tym, jak Azerbejdżan zajął nieuznawaną republikę. Erywań, październik 2023 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Gdy Nowella zobaczyła flagę Armenii, zwiastującą granicę, przepełniła ją niesamowita radość. Zrobiło się jej lekko na duchu. Uśmiechała się, a nawet śmiała. Miała tak radosny głos, że gdy dzwoniły do niej koleżanki, to pytały, czy wszystko z nią w porządku. Nowella, 53-letnia pracownica działu kadr w biurze budowlanym, tylko co straciła dom w stolicy nieuznawanej republiki Górskiego Karabachu, przez Ormian nazywanego też Arcachem.

Po dziewięciu miesiącach azerbejdżańskiej blokady, kolejnej wojnie, a przede wszystkim po tym, jak trasę, którą normalnie przejechałaby w dwie godziny, musiała pokonywać półtorej doby, i to w samochodzie wypchanym ludźmi – poczuła się szczęśliwa, że to wszystko już za nią.

Zjedli coś, odsapnęli i ruszyli w stronę milionowego Erywania, stolicy Armenii. Ale radość ulotniła się tak szybko, jak się pojawiła.

Ormianie i Rosjanie

Centrum stolicy jak zwykle tętniło życiem. W godzinach szczytu kierowcy tkwili w długich korkach. Piesi tłumnie chodzili po ulicach śródmieścia. Wciąż jeszcze rozpieszczające słońce zachęcało do zajmowania stolików w ogródkach kawiarń. Od pogawędek i pracy przy komputerach odrywały ich tylko spadające na stoliki i samochody żołędzie, robiące przy tym straszny huk.

Tylko sporadycznie organizowane zbiórki, a także grupy ludzi przy punktach pomocy lub uchodźcy proszący o drobne, pozwalały zauważyć, że pod koniec września 120 tys. Ormian, cała populacja Górskiego Karabachu – w tym Nowella – opuściło ten region, właśnie odzyskany przez Azerbejdżan, o który wojny toczyły się od końca lat 80. XX w.

Mimo tego to nie oni rzucają się w oczy w centrum Erywania. Odkąd Rosja zaatakowała Ukrainę w 2022 r., do trzymilionowej Armenii przybyło ponad 1,1 mln Rosjan. Przeważająca większość niemal natychmiast poleciała gdzieś dalej. Zostało ich jednak do 100 tys., co dla tak małego kraju jest ogromną zmianą. Większość osiadła w Erywaniu, znacząco wpływając na miasto – w tym windując ceny do niebotycznych poziomów.

Mieszkańcy Karabachu, którzy w większości zostali pozbawieni zarobków, nie mogą znaleźć dla siebie miejsca w centrum miasta. Szczęśliwcy mogą liczyć, że zamieszkają w blokowiskach na obrzeżach, pozbawionych powabu śródmieścia. Większości jednak nie stać na Erywań.

Tak Rosjanie, jak i mieszkańcy Karabachu wierzą, że są tutaj tylko tymczasowo. Ci drudzy liczą, że wkrótce uda im się wrócić do domów. Ci pierwsi, że pojadą dalej, by gdzieś w świecie znaleźć miejsce do życia, realizować się zawodowo.

Najpierw była blokada

12 grudnia 2022 r. azerbejdżańskie wojska zablokowały tzw. korytarz laczyński. Od czasu przegranej przez Armenię 44-dniowej wojny sprzed trzech lat był on jedyną oficjalną drogą wjazdową do nieuznawanej republiki. Chronił go rosyjski kontyngent, nazywany pokojowym. Żołnierze mieli pilnować, by mieszkańcy Karabachu nie niepokojeni przez azerbejdżańskie wojsko mogli przemieszczać się między nim a Armenią (choć nie zawsze tak się działo).

Restauracja CCCP w Erywaniu wykorzystująca marketingowo nostalgię za Związkiem Sowieckim, maj 2019 r. / MARCO MORETTI / ANZENBERGER / FORUM

To, że powojenne porozumienie było kruche i cały ten porządek musiał w końcu się wywrócić, było jasne od samego początku. Mieszkańcy Górskiego Karabachu łudzili się jednak, że będą mieli spokój do końca 2025 r., bo do tego czasu miał obowiązywać mandat rosyjskiego kontyngentu.

Gdy zaczęła się blokada, początkowo rodzina Nowelli nie za bardzo się tym przejęła. Podobnie jak wielu mieszkańców Stepanakertu (po azersku Chankendi), stolicy nieuznawanej republiki. – Myśleliśmy, że to na kilka dni, a potem znowu otworzą – przyznaje 67-letni Armen, mąż Nowelli, który pracował na stacji benzynowej.

Kawa z grochu i żołędzi

Tak się jednak nie stało. Blokada się przedłużała i już po tygodniu zaczęły doskwierać braki produktów spożywczych. Najszybciej zniknęły warzywa i owoce, które przywożono z Armenii, bo po 44-dniowej wojnie nieuznawana republika utraciła większość ziem rolnych. Brakowało nawet ziemniaków, kapusty i marchwi. Wkrótce mieszkańcy, szukając pocieszenia w tej pogarszającej się sytuacji, opowiadali sobie taki żart: „Idzie ziemniak po ulicy i mija go sztabka złota. Patrzy na nią i mówi: – Ej, taniocha, jak się masz?”.

– Jak ktoś ugotował barszcz, to było święto! – wspomina Nowella.

Zapraszano sąsiadów i się dzielono. Mieszkańcy bloków nie mieli przydomowych ogródków, więc ich dieta szybko zubożała. Na warzywa, owoce, ser i jajka mogli liczyć tylko ci, którzy mieli gdzie je uprawiać lub hodować domowe zwierzęta. Albo mieli rodzinę na wsi – jak Nowella, której brat regularnie im pomagał.

Skończyła się też kawa. Mieszkańcy Stepanakertu prażyli więc groch i żołędzie, mielili i zaparzali z tego napar, który ją przypominał.

Jedynie z mięsem nie było problemów – ze względu na brak dostępu do karmy właściciele masowo zabijali zwierzęta hodowlane. Nowella, gdy chodziła po okolicy, ciągle czuła zapach szaszłyków. W końcu nie mogła już na nie patrzeć.

200 gramów dziennie

W pewnym momencie sklepy opustoszały. Ci, którzy mieli pieniądze, handlowali z Rosjanami. Żołnierze rosyjscy zwietrzyli interes i za sowitą opłatą przywozili różne rzeczy.

Ceny w Karabachu eksplodowały. Dla przykładu kilogram ziemniaków do blokady kosztował 200 dramów (równowartość 2,1 zł), a w najgorszym momencie 2500 dramów (ponad 26 zł); papierosy z 220 dramów (2,3 zł) za paczkę podrożały do nawet 3500 dramów (niemal 37 zł); kanister benzyny z 10 tys. dramów (105 zł) do 80 tys. dramów (840 zł).

Kryzys na jakiś czas rozładowała pomoc humanitarna, dopóki jej też nie odcięli.

Od dawna nie było prądu i gazu, więc w zimowe mrozy od razu na podwórkach i balkonach wyrastały piece typu koza, w których palono drewnem ścinanym z okolicznych lasów. Jak była mąka, na nich też pieczono chleb. W sklepach można było znaleźć tylko czarny. Wydawali go po 200 gramów dziennie na osobę. Był strasznie ciężki i rodzina Nowelli z trudem mogła go przełknąć, ale przynajmniej był bardzo sycący.

Tak ciężkiej sytuacji humanitarnej nie było nawet podczas pierwszej wojny o Górski Karabach na przełomie lat 80. i 90. XX w. Mimo to rodzina Nowelli miała szczęście, zawsze znajdowała coś do jedzenia.

Droga gorsza od wojny

Do kulminacji doszło we wrześniu, gdy azerbejdżańskie wojska rozpoczęły atak na nieuznawaną republikę. Wówczas mieszkańcy zaczęli opowiadać sobie inny żart: „Gdy dzwonisz do Rosjan, w słuchawce słychać: »Kontyngent pokojowy czasowo niedostępny«”. Bo ci, którzy mieli ich bronić, zniknęli, a atakujący mieli ogromną przewagę nad niedużą i źle wyposażoną armią Karabachu. Stepanakert był ostrzeliwany. Nowelli wydawało się, że to wszystko dzieje się poza miastem, więc gdy wychodziła na balkon, spokojnie się przyglądała toczącym się walkom.

 

Finał nadszedł niespodziewanie szybko. Już drugiego dnia ofensywy władze nieuznawanej republiki przystały na azerbejdżańskie warunki zawieszenia broni. Oznaczały one koniec tego parapaństwa.

Kilka dni później ni stąd, ni zowąd ludzie zaczęli wyjeżdżać. Do dzisiaj mieszkańcy nie wiedzą, czy to Azerbejdżan zezwolił na to, czy po prostu Azerowie ugięli się pod presją masy ludzi. W każdym razie w ciągu kilku dni 120 tys. mieszkańców, czyli prawie wszyscy, wsiadło do samochodów i ruszyło korytarzem laczyńskim w stronę Armenii. Droga, która zwykle trwa nie więcej niż dwie godziny, teraz oznaczała kilkudziesięciogodzinną wyprawę.

Rodzina Nowelli nie zabrała ze sobą praktycznie nic, poza ubraniami; zresztą w małym samochodzie nie było na nic miejsca. Myśleli, że zaraz będą w Gorisie, miasteczku na granicy Armenii i Karabachu, i że tam kupią, co potrzeba. A przede wszystkim najedzą się do syta.

Wyglądało to tak: metr jechali, a następnie się zatrzymywali. Na azerbejdżańskich posterunkach byli dokładnie sprawdzani. Nie tylko nie było czego się napić ani zjeść, ale nawet nie było gdzie pójść do toalety. To był otwarty teren, więc kobiety nie miały się gdzie schować, by nie było ich widać. Co chwilę ktoś się przepychał w korku, przez co wybuchały awantury.

– Przeżyłam trzy wojny, ale te dwa dni w drodze były najgorsze – przyznaje Nowella.

Kiedyś uwielbiała jechać tą trasą do Armenii, przez lasy i wzgórza, zwłaszcza nocą, przy pełni księżyca. Teraz nie mogła znieść tego widoku. Szczególnie księżyca, który uczynił noc tak jasną, że nawet wtedy nie mogła spokojnie się załatwić.

Nie wierzymy, że to koniec

W czasie trwania blokady rodzina Nowelli ciągle marzyła, aby zjeść przeróżne przysmaki. Najbardziej rybę. Po dotarciu do Erywania ich córka przyrządziła ją dla nich, ale coś było nie tak. Nie w smaku czy sposobie przyrządzenia. Po prostu nie mieli ochoty nic jeść. Tak było również z innymi rzeczami.

– Patrzę na nie i robi mi się niedobrze. Nienawidzę tego wszystkiego. Pewnie dlatego, że przez dziewięć miesięcy tego pragnęłam, a nie mogłam w żaden sposób dostać – przyznaje Nowella.

Mogą mówić o szczęściu, bo mają mieszkanie za darmo w Erywaniu – i nie trafili na jedną z prycz rozstawionych w szkołach w którymś z małych miast, gdzie nie ma perspektyw. Wciąż wierzą jednak, że nie zabawią długo w stolicy. Armen jest przekonany, że za pięć-dziesięć dni to się skończy i wrócą do siebie.

– Nie wierzyliśmy wtedy i nie wierzymy teraz. Choć jednocześnie wiemy, że to nie wydarzy się szybko – mówi, mając na myśli powrót.

To stan szoku, z którego jeszcze się nie otrząsnęli. Spędzają czas w mieszkaniu. Nie wiedzą, co ze sobą zrobić, czy uda im się znaleźć pracę, czy będą mieli z czego żyć. Mają emigrować dalej? Tego nie wiedzą, ale nie wykluczają, że wojna z Azerbejdżanem nie jest skończona i prędzej czy później wedrze się w głąb Armenii. Dopóki tak się jednak nie stało, będą czekać, by wrócić do domu.

Rosyjski zastrzyk gotówki

Nowella wraz z rodziną nie mają zbyt wiele do roboty w centrum miasta, gdzie zawsze było drogo, ale od 2022 r. ceny skoczyły gwałtownie. To za sprawą Rosjan, którzy masowo zaczęli tutaj przyjeżdżać.

Armenia to jeden z kilku krajów, gdzie mogli się udać nawet nie posiadając paszportu, jedynie zwykły dokument tożsamości. Z punktu widzenia armeńskich władz są dużo łatwiejszymi relokantami niż uchodźcy z Górskiego Karabachu. Często to ludzie dysponującymi dużymi zasobami finansowymi.

Jak mówił w marcu rosyjskiej gazecie „Wiedomosti” minister gospodarki Armenii Wahan Kerobian, do Armenii przeprowadziło się do 110 tys. Rosjan (znaczna część z nich była ormiańskiego pochodzenia). Wpompowali do tutejszego systemu bankowego równowartość 3 mld dolarów, co stanowiło jedną czwartą spektakularnego wzrostu PKB w zeszłym roku. Wynosił on aż 12,6 proc. i był najlepszym wynikiem na obszarze posowieckim. Ponadto Rosjanie otworzyli lub współtworzą kilka tysięcy firm.

Dlatego władzom Armenii zależy na tym, aby jak najwięcej Rosjan zostało w kraju na dłużej.

Ich obecność widać na każdym kroku w centrum Erywania. Czasami język rosyjski słychać częściej niż ormiański. Zastąpił on też angielski jako język, którym zwraca się w pierwszej kolejności do obcokrajowców. Powstało wiele miejsce, gdzie chodzą niemal wyłącznie Rosjanie, którzy zazwyczaj nie starają się poznawać lokalnej kultury. Próbują niejako odtworzyć miejsce, z którego wyjechali.

Niektóre lokale wręcz nawiązują do ubiegłorocznych wydarzeń – jak kawiarnia Emigrant czy ta o mało fortunnej nazwie 2022.

Ucieczka z Moskwy

Jeden z rosyjskich lokali jako miejsce spotkania proponuje 20-letnia Alsu. Do Erywania przyleciała z rodzinnej Moskwy już w kwietniu minionego roku, z jedną walizką.

– Cel wizyty? – zapytał pogranicznik.

– Turystyka – odpowiedziała Alsu.

Kiwnął głową i o nic więcej nie pytał, wszystko było jasne.

Miała podobną motywację jak wielu wówczas przyjeżdżających Rosjan. Nie chciała mieszkać w kraju, który napadł na inny. Wiedziała, że obywatele jej państwa zrobili za mało, by przeciwstawić się władzy. Ona uważa, że była zbyt młoda, by aktywnie działać. Jedyne, co mogła zrobić, to wyjechać.

Dopiero w kolejnych miesiącach z Rosji zaczęli wyjeżdżać również ci, którzy bali się, że zostaną zmobilizowani do wojska, za to niekoniecznie mieli opozycyjne poglądy.

Alsu chciała pojechać szybciej, ale, jak mówi, aż 14 razy kupowała bilety i za każdym razem kasowano rejsy. Tutaj także popularny był żart, oddający ówczesną sytuację: „Rosjanie klaszczą nie wtedy, gdy samolot ląduje, lecz gdy startuje”.

Tymczasem oszczędności Alsu się kończyły. Nie miała żadnego planu, więc najpierw była w hotelu, potem nocowała po znajomych, aż wreszcie udało jej się znaleźć mieszkanie na przetrzebionym rynku nieruchomości (ich ceny gwałtownie wzrosły, często stawiając w trudnej sytuacji ormiańskich mieszkańców stolicy).

Przystanek Erywań

Alsu zajmowała się marketingiem w firmie, która prowadzi największą rosyjską wyszukiwarkę internetową Yandex. Po przybyciu do Erywania wciąż w niej pracowała, zdalnie, przez kilka miesięcy.Potem wraz ze znajomymi otworzyła start-up w tej samej branży. Obecnie szuka nowej pracy. Docelowo chciałaby zająć się filmem i szuka sposobu, jak realizować się w tej dziedzinie.

W Erywaniu bardzo jej się podoba. Czuje się tutaj akceptowana. Ale nie chce zostać w nim na dłużej. Miasto, trzynaście razy mniejsze od jej rodzinnej Moskwy, daje znacznie mniej perspektyw na rozwój.

– Bardzo dobrze się tu czuję, ale jestem już gotowa, by spróbować czegoś innego – stwierdza Alsu.

Przyznaje, że zawsze chciała wyjechać z Rosji, a wojna stała się katalizatorem: wtedy, wiosną 2022 r., zrozumiała, że już nie ma możliwości, aby tę decyzję odkładać.

Rozpoczęła maraton, który jeszcze nie wie, dokąd ją doprowadzi. Wspomina, że choć lubiła Moskwę, nie czuła się w niej zakorzeniona. Wierzy, że może znaleźć dla siebie miejsce gdziekolwiek na świecie, gdzie będzie mogła być sobą, rozwijać się, cieszyć się życiem.

Dla Alsu wojna stała się impulsem, aby rozpocząć poszukiwanie czegoś nowego. Dla rodziny Nowelli wojna odebrała im dom, zapewne na zawsze. ©

Tekst powstał dzięki wsparciu stypendium artystycznego m.st. Warszawy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Gdzie jest mój dom?