Rozczarowani Europą, kuszeni przez Moskwę

Ćwierć wieku po uzyskaniu niepodległości Gruzja przeżywa kryzys polityczny. Czy prozachodni kierunek, który Tbilisi obrało ponad dekadę temu, jest zagrożony?

06.06.2016

Czyta się kilka minut

Posowieckie bloki w centrum Tbilisi, maj 2016 r. / Fot. Paulina Pacuła
Posowieckie bloki w centrum Tbilisi, maj 2016 r. / Fot. Paulina Pacuła

Wiktor jest sfrustrowany i rozczarowany politykami. Wszystkimi, ze wszystkich partii i opcji, które dotąd rządziły Gruzją. – Co za różnica, na kogo zagłosuję? Oni wszyscy są tacy sami – mówi 67-letni mieszkaniec jednej z najstarszych miejscowości w Gruzji.

Jego rodzinna Mccheta była stolicą gruzińskiego królestwa. Ale to dawna historia, sprzed ponad 1500 lat. Dziś żyje tu raptem 10 tys. ludzi i jest to jedno z najbiedniejszych miasteczek w kraju. Kiedyś była tu fabryka odzieżowa, Wiktor pracował w niej jako kierowca. Dziś nie ma nic prócz turystyki. Ale żeby zarabiać na turystyce, trzeba mieć co zaoferować. Nie każdy ma, więc co trzeci mieszkaniec żyje poniżej granicy ubóstwa.

Rozczarowanie polityką to nie tylko problem dawnej stolicy. Za cztery miesiące w kraju odbędą się wybory parlamentarne, być może kluczowe dla przyszłości kraju. Tymczasem prawie dwie trzecie obywateli deklaruje, że nie wie, na kogo zagłosuje.

Gdyby nie turystyka...

Taksówka Wiktora to rozklekotany mercedes, spalinami czuć zarówno przy otwartych, jak i zamkniętych oknach. Chyba nie działają kierunkowskazy, bo Wiktor trąbi na każdym zakręcie.

Ale widoki za oknem – oszałamiająco piękne. Mccheta leży 25 km na północ od Tbilisi, wśród wzgórz Saguramo. Dojeżdża się tu główną autostradą, łączącą Gruzję z Rosją – tzw. Gruzińską Drogą Wojenną, która prowadzi potem aż do Władykaukazu w Osetii Północnej, po drugiej stronie gór.

To tu zbiegają się dwie rzeki: płynąca przez Tbilisi szaroniebieska Kura i jej turkusowy dopływ Aragwa, tworzące pocztówkowy wręcz krajobraz.

Miasteczko tłumnie odwiedzają turyści ze względu na słynną katedrę Sweti Cchoweli i monaster Samtawro, gdzie zachowały się groby pierwszego chrześcijańskiego króla Gruzji Miriana i jego żony królowej Nino. Turystyka to w ogóle główny napęd rozwojowy: kraj zarabia na niej rocznie 1,5 mld dolarów (dane za 2014 r.). Dla porównania: w 2015 r. cały gruziński eksport wart był nieco ponad 3,5 mld dolarów.

W tym roku Tbilisi oczekuje, że do 4,5-milionowego kraju może przyjechać rekordowa liczba turystów, nawet ponad 5 mln. Wszystko za sprawą konfliktu Rosji z Turcją i sytuacji w samej Turcji, którą omijają nie tylko Rosjanie, ale też zachodni turyści.

– Gdyby nie turystyka, nasze miasto byłoby martwe – mówi Wiktor. Jego miesięczny dochód to 160 lari (ok. 270 zł) emerytury i to, co dorobi na taksówce. Jeden kurs do górującego nad miastem, ponadtysiącletniego prawosławnego monastyru Dżwari, to 15-20 lari. Zarobek byłby niezły, gdyby nie to, że w Mcchecie niemal każdy jest taksówkarzem, więc kursów jest mało. – Wszyscy chcą dorobić – mówi.

Boleśnie wolny rynek

160 lari emerytury to niewiele ponad minimum egzystencji, które wynosi 122 lari miesięcznie. Średnia pensja to 1011 lari brutto (ok. 1700 zł). Ale ceny żywności są niemal takie jak w Polsce: chleb kosztuje 1,5 lari, litr mleka 4-5 lari, kostka masła 4 lari. Choć sytuacja emerytów i tak ulega poprawie: w 2003 r. dostawali po 14 lari emerytury, a w 2012 r. – 80. Było to tuż przed odejściem prezydenta Micheila Saakaszwilego, który po rewolucji róż w 2003 r. reformował kraj, ale w 2013 r. musiał odejść, a potem także opuścić Gruzję, oskarżany o autorytaryzm i nadużycia władzy (dziś mieszka na Ukrainie, jest gubernatorem Odessy).

Obecny rząd koalicyjny Gruzińskiego Marzenia – formacji, która objęła władzę po upadku Saakaszwilego, a kierowana jest przez miliardera Bidzinę Iwaniszwilego (Gruzina, który fortuny dorobił się w Rosji) – zapowiedział serię podwyżek emerytur i obietnicy dotrzymał.

Dziś powszechnym systemem emerytalnym objętych jest 700 tys. osób – i jest to najlepiej rozwinięty program socjalny w Gruzji. Brakuje bowiem wsparcia dla bezrobotnych, zasiłków rodzinnych czy państwowych żłobków i przedszkoli. Od 2006 r. Gruzini mogą liczyć na zasiłek ze względu na niski poziom życia, ale jest on minimalny: 60 lari na osobę dorosłą w rodzinie plus 10 lari dodatkowo na dziecko. – To grosze – zżyma się Wiktor.

Ze statystyk UNICEF-u wynika, że mimo niskich świadczeń to właśnie te pieniądze ratują ok. 60 proc. gruzińskich gospodarstw domowych przed ubóstwem. – To kwoty niemal symboliczne, lecz nierzadko stanowią jedyny dochód rodzin – mówi Tina Baum, dyrektor Programu Polityki Społecznej UNICEF-u w Gruzji. Biedą dotknięta jest aż jedna piąta społeczeństwa. Także Wiktor mieszka z żoną oraz dwiema dorosłymi już córkami i ich rodzinami, a jego skromna emerytura to i tak jedna piąta domowego budżetu.

Równocześnie Gruzja uznawana jest dziś za jeden z najbardziej wolnorynkowych krajów w gronie państw rozwijających się.

– W latach 2004–2012, przez cały czas rządów Zjednoczonego Ruchu Narodowego, partii Saakaszwilego, priorytetami były prywatyzacja i deregulacja. W efekcie mamy jeden z najbardziej liberalnych rynków pracy, minimalne wsparcie socjalne i mocno sprywatyzowaną służbę zdrowia – mówi Bakur Kwaszilawa, dziekan Gruzińskiego Instytutu Spraw Publicznych, wyższej uczelni finansowanej przez Amerykanów.

Teoretycznie Gruzini mają powszechne ubezpieczenie społeczne, które gwarantuje im dostęp do służby zdrowia, ale w praktyce system zapewnia tylko częściową odpłatność za usługi medyczne, które są drogie. – Idziesz do lekarza, ten zaleca dodatkowe badania i leki. Z tym idziesz do agencji ubezpieczeń społecznych i ona określa, jaki procent wydatków może sfinansować. Resztę trzeba dopłacić samemu. Mało kogo na to stać – przekonuje Wiktor.

O ile liberalizacja gospodarki do początku 2008 r. pozytywnie wpływała na poziom wzrostu gospodarczego, który w latach 2003-07 sięgał średnio 10 proc. rocznie, to nie przekładała się na wzrost miejsc pracy, których w tym czasie ubyło. Wzbogacenie się dotyczyło też najlepiej zarabiającej części społeczeństwa.

Od wybuchu światowego kryzysu finansowego i wojny pięciodniowej z Rosją w sierpniu 2008 r. sytuacja ekonomiczna uległa pogorszeniu. Jak wynika z badań UNICEF-u z okresu 2009-13, aż 67 proc. dzieci w ciągu tych czterech lat doświadczyło życia w skrajnej biedzie, a tylko 4 proc. zaliczyło się do grupy, której potrzeby były w całości zaspokajane.

Strategie na przetrwanie

W Gruzji niemal nie istnieje klasa średnia, a rozwarstwienie społeczne pogłębia się także ze względu na styl życia. – Ludzie, których na to stać, posyłają dzieci do szkół prywatnych. To zaburza publiczny system edukacji, bo najlepsi nauczyciele pracują w prywatnych placówkach lub prowadzą korepetycje, zaś szkoły publiczne traktowane są jak zło konieczne. Poziom nauczania jest w efekcie słaby – mówi Renata Skardziute-Kereselidze, Litwinka, która w Gruzji założyła rodzinę.

Renata mieszka w stołecznym Tbilisi od trzech lat i, jak mówi, miesiąc miodowy się skończył. – Regularnie zdarzają się przerwy w dostawach prądu i ciepłej wody, przejście na drugą stronę ulicy to walka o życie, średnio raz w tygodniu w gruzińskim parlamencie dochodzi do bijatyk. – Uwielbiam Gruzję, ale mamy jeszcze wiele do przepracowania – dodaje.

Niedoszacowane jest też bezrobocie. Oficjalne dane mówią o prawie 17 proc., ale faktycznie może ono sięgać nawet 30 proc. – zawyżone są bowiem statystyki zatrudnionych w rolnictwie. Według oficjalnych danych, choć sektor ten wytwarza tylko 9 proc. PKB, pracuje w nim niemal 56 proc. mieszkańców.

– To pseudozatrudnienie – mówi Kornely Kakachia, dyrektor Gruzińskiego Instytutu Polityki. I tłumaczy: aż 68 proc. Gruzinów uchodzi za „samozatrudnionych”. Na czym to polega? Ktoś ma kawałek ziemi rolnej, którą może wykorzystywać tylko na własne potrzeby, a wszyscy mieszkający pod jednym dachem dorośli liczą się jako zatrudnieni w rolnictwie. Albo ktoś ma dorywczą pracę od czasu do czasu, ale w statystyce zalicza się go jako pracującego.

Jak Armena, agenta nieruchomości z Tbilisi. Całymi dniami stoi w tłumie na skwerku przy Suchym Moście w centrum miasta. Na okolicznych drzewach porozwieszane są sznurki, a na nich wyblakłe od słońca fotografie mieszkań i domów. Armen nie jest przez nikogo zatrudniony, sam drukuje zdjęcia nieruchomości na sprzedaż lub wynajem z internetu i szuka klientów. – Tak się jakoś utarło, że jak ktoś szuka lokum, to przychodzi na Suchy Most. Nie każdy umie korzystać z sieci, więc interes się kręci – mówi. Za każdego klienta dostaje prowizję. Na mieszkanie i jedzenie starczy. Jest sam. Gdyby utrzymywał rodzinę, byłoby gorzej.

Zachód: i blisko, i daleko

Gdyby więc spytać Gruzinów o ich główne zmartwienia, wymienią brak pracy oraz niski poziom życia. I dodadzą, że ich zdaniem politycy w ogóle się tym nie interesują. W sondażach niemal dwie trzecie społeczeństwa wyraża pogląd, że klasa rządząca dba wyłącznie o własny interes.

Kiedyś rozczarował prozachodni rząd Saakaszwilego, teraz rozczarowuje Gruzińskie Marzenie. –

Nastroje są bardzo minorowe, dominuje nihilistyczne przekonanie, że nie ma różnicy, na kogo odda się głos, że kraj i tak będzie biedny, a ja nie będę miał pracy – tłumaczy Laura Thorton, szefowa Narodowego Instytutu Demokratycznego z Tbilisi. Poparcie polityczne obecnego rządu podkopuje także znaczne osłabienie gruzińskiej waluty, do którego doszło od czasu kryzysu rosyjskiego rubla.

To wszystko znajduje odzwierciedlenie w najnowszych sondażach poparcia dla partii politycznych. Aż 61 proc. Gruzinów nie potrafi wskazać partii, na którą zagłosowałoby w najbliższych wyborach. Tylko 15 proc. popiera rządzącą koalicję Gruzińskiego Marzenia, ale też tylko 13 proc. widzi nadzieję w Zjednoczonym Ruchu Narodowym, głównej partii opozycyjnej. Z pomniejszych: 6 proc. chce głosować na proeuropejską partię Wolnych Demokratów, a 3 proc. na otwarcie prorosyjski Alians Patriotów. W sumie poparcie dla jawnie prorosyjskich partii szacuje się na ok. 10 proc. – bo są tu jeszcze koalicyjna Partia Przemysłowców i Gruzińska Partia Komunistyczna.

– Gdyby wybory miały się odbyć jutro, ich wynik byłby absolutnie nieprzewidywalny – mówi Laura Thorton.

Wprawdzie proeuropejska orientacja społeczeństwa wydaje się dość stabilna: jak wynika z badań Narodowego Instytutu Demokracji z listopada 2015 r., aż 77 proc. Gruzinów popiera drogę kraju w stronę Unii Europejskiej, a 68 proc. chciałoby, aby kraj został członkiem NATO. Za dołączeniem do Unii Euroazjatyckiej – tworu zrzeszającego kilka krajów byłego Związku Sowieckiego, który jest pod kontrolą Rosji – opowiada się tylko 20 proc. badanych.

Jednak większość Gruzinów jest zarazem za tym, aby stosunki z Rosją były dobre, a europejski entuzjazm trochę stygnie. Przedłużające się negocjacje dotyczące zniesienia wiz oraz niedawne deklaracje Douglasa Lute’a, ambasadora USA przy NATO, o braku możliwości rozszerzenia Sojuszu w ciągu najbliższych 10 lat, osłabiły nieco gruziński entuzjazm. Nowe wyniki sondaży mogą pokazać nieco niższe poparcie dla kierunku euroatlantyckiego.

– Po co my się pchamy do tej Unii, skoro oni nas nie chcą? – zastanawia się także Wiktor. I przekonuje: – Dobre stosunki to my powinniśmy mieć z Rosją, bo to sąsiad i sąsiadem będzie zawsze.

A Europa jest daleko.

Trochę więcej orzechów

To może dziwić, ale w zapomnienie odchodzi także fakt podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią. – Trochę za szybko ludzie o tym zapominają, zważywszy na to, że ta umowa to najlepsze, co Unia ma Gruzji do zaoferowania prawdopodobnie przez najbliższych 10 lat... – uważa Tornike Szaraszenidze, ekspert stosunków międzynarodowych z Gruzińskiego Instytutu Spraw Publicznych.

Bruksela chwali się, że od początku obowiązywania umowy gruziński eksport do państw członkowskich wzrósł o 12 proc. Europa importuje więc teraz więcej gruzińskich orzechów, miedzi i oleju napędowego... Ale czy naprawdę jest się czym chwalić? Tym bardziej, że brakuje kampanii informacyjnych, jak Gruzini mogliby korzystać z tej umowy.

Sprawdzam to w największym gruzińskim stowarzyszeniu producentów wina (GWA), które skupia ponad 30 największych eksporterów. – Umowa z Unią została podpisana, była wielka feta i radość. A potem temat ucichł – przyznaje Tata Jaiani z GWA. Żaden z producentów nie zwrócił się do stowarzyszenia z prośbą o ekspertyzę dotyczącą możliwości wykorzystania umowy, a tym GWA się zajmuje.

Gruzja sprzedaje co roku za granicę ok. 30 mln butelek wina (w 2015 r. było to 28 mln), z czego większość do Rosji (w 2015 r. aż 18 mln butelek), a także do Kazachstanu, Ukrainy, Chin. Dziś rynek odżywa po latach rosyjskiego embarga – Kreml objął nim gruzińskie wino w latach 2006-13 i było to jedno z narzędzi rosyjskiej polityki wymierzonej w Saakaszwilego i jego prozachodni kurs. Rosyjskie embargo doprowadziło wtedy do załamania produkcji wina.

Tymczasem – poza Polską i krajami bałtyckimi – eksport gruzińskich win do Unii jest nadal znikomy. Wydawałoby się więc, że producenci chętnie skorzystają z umowy o wolnym handlu. – Rynek europejski jest dla nas bardzo trudny ze względu na szczegółowe regulacje dotyczące produkcji – tłumaczy Michaił Kobaladze z Tbilvino (to największy eksporter gruzińskich win). Poza tym umowa o wolnym handlu z Unią nie wzbudziła wielkiego zainteresowania, bo w 2014 r. producenci byli zajęci odnawianiem kontaktów handlowych z Rosją. – Sprzedaż do Rosji sięgnęła już niemal poziomu sprzed embarga. Jak widać, producenci niczego się nie nauczyli. Lgną do rosyjskiego rynku jak ćmy do ognia – mówi Kobaladze (zaznaczając, że to jego prywatna opinia).

Jeśli korzyści płynące z umowy stowarzyszeniowej nie będą eksponowane, a sytuacja ekonomiczna kraju nie poprawi się, wówczas zmęczenie europejskim kierunkiem może przybrać na sile. – Od ponad 10 lat mami się nasze społeczeństwo wizją integracji z przestrzenią euroatlantycką i niewiele z tego wynika. Tymczasem Rosja jest tuż obok i wyraźnie wyciąga do nas rękę – podkreśla Tornike Szaraszenidze z Instytutu Spraw Publicznych.

Moskiewski dryf

Saakaszwili, z wszystkimi jego wadami, był politykiem jednoznacznie prozachodnim: wejście do NATO i Unii było jego celem. Orientacja polityczna obecnego rządu jest nie do końca jasna, choć na pewno przemawia przez nią pragmatyzm.

Jednym z pierwszych działań obecnej koalicji było nawiązanie dialogu politycznego z Rosją, ponowne zezwolenie na nadawanie dla dwóch prorosyjskich stacji telewizyjnych. Wkrótce też Rosja zniosła embargo na gruzińskie wina, co spotkało się z entuzjazmem.

– Setki tysięcy Gruzinów żyją z uprawy winorośli. Kontakty handlowe z Rosją to dla nich być albo nie być – przyznaje Kornely Kakachia.

Pragmatyzm pragmatyzmem, ale niektóre prorosyjskie wypowiedzi polityków, którzy zajęli miejsce ekipy Saakaszwilego (i zaczęli się z nią rozprawiać, także przy użyciu policji i sądów), wywołują konsternację w opinii publicznej. Lider partii rządzącej Bidzina Iwaniszwili w czasach, gdy był jeszcze premierem (w latach 2012-13), stwierdził, że nie wyklucza wstąpienia Gruzji do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej, zaś obecny premier Giorgi Kwirikaszwili często podkreślał konieczność „dywersyfikacji polityki zagranicznej” i „intensyfikacji współpracy z partnerami na kontynencie eurazjatyckim”. Odbierano to jako gesty wobec Kremla.

Wiadomo też, że sprawa umowy stowarzyszeniowej z Unią była omawiana z Rosją, co pośrednio przyznał minister spraw zagranicznych Zurab Abaszydze, deklarując, że Kreml nie będzie bojkotować jej podpisania.

Niepokojące dla europejskich partnerów było też opuszczenie w listopadzie 2014 r. koalicji rządzącej przez najbardziej proeuropejską partię Wolnych Demokratów, którzy odpowiadali za politykę zagraniczną, integrację europejską i obronność.

Tak czy inaczej: faktem jest, że od czasów przejęcia władzy przez koalicyjny rząd Gruzińskiego Marzenia stosunki z Rosją uległy znacznej poprawie.

– Po Saakaszwilim Rosja byłaby zadowolona z każdego rządu w Tbilisi – uważa Tornike Szaraszenidze.

Marchewka zamiast kija

Szaraszenidze tłumaczy: po doświadczeniach na Ukrainie Rosja wie, że otwartą konfrontacją nic nie wskóra, a tylko jeszcze bardziej zantagonizuje opinię publiczną. Dlatego w Gruzji używa marchewki zamiast kija.

Putin wielokrotnie ponawiał więc zaproszenie dla Gruzji do Unii Eurazjatyckiej. Sugerował nawet, że możliwe byłoby rozwiązanie problemu z separatystycznymi republikami Abchazją i Osetią Południową, których niepodległość Moskwa uznała: mogłyby mianowicie utworzyć wraz z Gruzją wspólne państwo federacyjne, a że w Unii Eurazjatyckiej granice są otwarte, byłoby to prawie tak, jakby Gruzja odzyskała utracone terytoria...

W Gruzji aktywnie działają też prorosyjskie organizacje pozarządowe, think tanki, ośrodki współpracy kulturalnej oferujące darmowe kursy nauki rosyjskiego, wymiany studenckie z Rosją itd. A także prowadzące protesty przeciw ludziom Saakaszwilego czy zbyt proeuropejskiej, ich zdaniem, polityce rządu...

W swojej argumentacji środowiska prorosyjskie powołują się głównie na wspólnotę kulturową i religijną Gruzinów i Rosjan – oraz przekonują, że wejście do Unii Europejskiej byłoby gwoździem do trumny dla gruzińskiej tożsamości, która jest nieodłącznie związana z ortodoksyjnym prawosławiem. A przecież Unia to małżeństwa homoseksualne, równouprawnienie kobiet, kryzys rodziny...

– Ten argument kulturowy ma ogromny potencjał, dlatego w proeuropejskie wysiłki integracyjne powinna zostać zaangażowana także Cerkiew prawosławna – uważa Kornely Kakachia.

Znaki zapytania

Tymczasem dziś, na cztery miesiące przed wyborami, gruzińska scena polityczna staje się areną zaciętej walki o poparcie wśród niezdecydowanych.

A do gry dołączają zupełnie nowe postaci – jak śpiewak operowy Paata Burczuladze, który w maju założył partię Państwo dla Ludzi. To może zmienić układ sił: zaufanie do niego deklaruje aż 75 proc. Gruzinów (więcej ufa już tylko patriarsze Eliaszowi II). W pierwszym sondażu jego partia dostała 12 proc. poparcia. Burczuladze deklaruje prozachodni kierunek.

– Partie polityczne są w kryzysie. Zjednoczony Ruch Narodowy i Gruzińskie Marzenie, które pozycjonują się jako dwie główne siły w kraju, nie skupiają teraz nawet jednej trzeciej wyborców. Rosną wpływy rosyjskie... Do wyborów jeszcze wiele może się wydarzyć – prognozuje Laura Thorton. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2016