Na dżihad i z powrotem

Mogą uderzyć z nagła, wysadzić się w powietrze, zabić siebie i wielu niewinnych. Przed Bundestagiem, na placu św. Piotra, w londyńskim metrze. Pozornie są tacy jak my.

28.07.2014

Czyta się kilka minut

Proces „międzynarodówki" dżihadu. Wśród oskarżonych Fritz Gelowicz (czwarty od prawej), Düsseldorf, 2010 r. / Fot. Volker Hartmann / AFP / EAST NEWS
Proces „międzynarodówki" dżihadu. Wśród oskarżonych Fritz Gelowicz (czwarty od prawej), Düsseldorf, 2010 r. / Fot. Volker Hartmann / AFP / EAST NEWS

Mowa o nowych europejskich dżihadystach, o wojownikach islamu – z Berlina, Paryża, Rzymu czy Londynu. Zewnętrznie wyglądają tak jak my – bo też są Europejczykami, potomkami imigrantów w kolejnym pokoleniu. Bądź Europejczykami z dziada pradziada, którzy niedawno przyjęli islam.

Ktoś powie, że to scenariusz fantastyczny, z jakiegoś horroru. Albo że to zachodnia histeria, wręcz paranoja. Niestety: taki scenariusz jest dziś jak najbardziej wyobrażalny – środowiska radykalnych muzułmanów w Europie są do tego zdolne. A prawdopodobieństwo takiego horroru jest teraz większe niż kilka lat temu – zważywszy na to, co dzieje się w tych dniach w Syrii i Iraku, a także w Strefie Gazy.

To zagrożenie ma inne oblicze niż dekadę temu, gdy podziemne komórki Al-Kaidy dokonały zamachów w Madrycie i Londynie. I jest nawet większe niż kiedyś – bo ma charakter oddolny, bez struktur, które przy pewnym wysiłku można by wykryć i unieszkodliwić. Jakie to zagrożenie, zobaczyliśmy choćby niedawno, gdy w Brukseli pojedynczy człowiek otworzył ogień w Muzeum Żydowskim, zabijając czterech ludzi. Zabójca był Francuzem i dżihadystą – weteranem wojny w Syrii. Takich jak on muzułmanów, którzy wyruszyli z Europy na Bliski Wschód, by zdobywać doświadczenie bojowe – ostatnio głównie w szeregach Islamskiego Państwa w Iraku i Syrii (ISIS) – są już tysiące.

Śmierć w muzeum

„Miło jest od czasu do czasu zobaczyć krew niewiernych” – tak mówi Abu Omar Al-Belgiki, młody belgijski dżihadysta, w amatorskim wideo opublikowanym w internecie. Omar wyjechał z Europy, aby w Syrii dołączyć do ISIS i – jak tłumaczy – walczyć z wrogami Allaha. „Bądźcie przeklęci. Niech Allah was wykończy” – mówi (zapewne mając na myśli niemuzułmanów).

Belgijskie służby specjalne szacują, że Omar jest jednym ze 150 młodych Belgów, muzułmanów, którzy wyjechali na dżihad do Syrii. Szacuje się, że 35 z nich zginęło, około 60-70 już wróciło do domu. Większość z nich to potomkowie imigrantów, ale są także białoskórzy konwertyci. O tym, co może się stać po ich powrocie, Belgia przekonała się boleśnie 24 maja, gdy uzbrojony napastnik wtargnął do Muzeum Żydowskiego i – strzelając na oślep – zabijał. Po czym uciekł, korzystając z szoku i zamieszania.

Aresztowano go kilka dni później. Sprawcą okazał się 29-letni Francuz algierskiego pochodzenia, Mehdi Nemmouche. Dopiero co wrócił z Syrii. Podobnie jak Omar, przez rok walczył u boku islamskich rebeliantów przeciw reżimowi Baszara al-Asada. Na front wyjechał zaledwie trzy tygodnie po tym, jak wyszedł z francuskiego więzienia; najwyraźniej to tam nastąpiła znaczna radykalizacja jego poglądów. Wprawdzie we Francji był obserwowany, miejscowe służby specjalne wiedziały też o jego wyjeździe. Jednak wracając drogą przez Bangkok i Frankfurt nad Menem do Brukseli, po kilku tygodniach spędzonych w Azji Południowo-Wschodniej, udało mu się uniknąć namierzenia. Belgijskie władze nie były świadome jego syryjskich powiązań.

Motywy Nemmouche’a ustalono szybko: morderstwo w Muzeum Żydowskim to akt świętej wojny.

– Nie ma żadnego powodu, aby ufać, że takie ataki więcej się nie powtórzą – mówi „Tygodnikowi” Robert Spencer, założyciel organizacji Jihad Watch, belgijski ekspert do spraw islamu i doradca armii USA. – To Unia Europejska stworzyła sobie ten problem, nie zwracając uwagi na nienawiść i przemoc propagowaną w europejskich meczetach – uważa Spencer.

Szariat po belgijsku

W Belgii działa kilka radykalnych organizacji islamskich, głównie sunnickich, ale są też radykalne organizacje salafitów, takfirystów i szyickie komórki Hezbollahu. Najprężniej działa sunnicka Sharia4Belgium, aktywna głównie w Antwerpii i Walonii; około 70 jej członków w zeszłym roku pojechało na dżihad do Syrii. W kwietniu belgijska policja przeprowadziła nalot na 48 domów w całym kraju, aresztowała sześć osób, skonfiskowała broń i komputery. – Działacze zostali oskarżeni o rekrutowanie do organizacji terrorystycznych – mówi „Tygodnikowi” Michel Goovaerts, ekspert do spraw bezpieczeństwa w belgijskim MSW.

To Sharia4Belgium zwerbowała Azzedina Kbira Bounekouba, dwudziestokilkuletniego Belga, który aktualnie przebywa w Ragga, siedzibie ISIS w Syrii. Na początku czerwca na swoim profilu na Facebooku nawoływał on do ataków na terenie Belgii: „Niech Allah natchnie więcej młodych ludzi, którzy wezmą przykład z tego, kto przeprowadził atak w muzeum żydowskim. Ich krew i honor to dla nas świętość”.

Belgijskie organizacje islamskie mają też związki z międzynarodowymi grupami terrorystycznymi, np. z Marokańską Islamską Grupą Zbrojną, podejrzaną o organizację zamachów w madryckim metrze.

W kraju mieszka w sumie 650 tys. muzułmanów. Większość w Brukseli: stanowią 25 proc. ludności miasta. Takie dzielnice, jak licznie zamieszkane przez muzułmanów Anderlecht czy Molenbeak-Saint-Jean, uchodzą za niebezpieczne. Z policyjnych statystyk wynika, że odsetek przestępstw na tle religijnym i rasowym jest tu wyższy o 24 proc. niż w innych częściach Brukseli. W wyborach lokalnych w listopadzie 2012 r. w tych dzielnicach mandaty zdobyli działacze radykalnej Partii Islamskiej. Wkrótce potem powołali islamski sąd szariacki, który miał rozpatrywać sprawy cywilne. Jego działalności zabronił jednak belgijski parlament, opierając się na orzeczeniu Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który w 2003 r. stwierdził, że islamskie prawo religijne jest nie do pogodzenia z Kartą Praw Podstawowych.

– Badania opinii wśród muzułmańskich mieszkańców Belgii są alarmujące: około dwóch trzecich ankietowanych uważa, że prawo religijne jest ważniejsze niż prawo kraju, w którym żyją – mówi Robert Spencer. – Belgia zmaga się, podobnie jak Holandia, Niemcy czy Francja, z patową sytuacją: demokratyczne wolności są skutecznie wykorzystywane przez terrorystów.

Z Walii i Szkocji – do ISIS

Brytyjczyk Reyaad Khan ma 20 lat. Świat zobaczył go na rekrutacyjnym filmie terrorystycznej organizacji ISIS. Tymczasem jeszcze niedawno Khan miał inne plany na przyszłość: ambitny student z walijskiego Cardiff chciał walczyć ze złem na świecie. Oraz zostać pierwszym brytyjskim premierem azjatyckiego pochodzenia...

Filmik zatytułowany jest „There’s No Life Without Jihad” [Nie ma życia bez dżihadu]. Obok Khana siedzą jego szkolny kolega Nasser Muthana i Abdul Raqib Amin (ze Szkocji, z Aberdeen). Nie tylko ich rodziny, również muzułmańskie społeczności, w których wyrastali, są wstrząśnięte. Nie mogą uwierzyć, co się stało i kiedy nastąpiła ta zaskakująca przemiana miłych chłopców z sąsiedztwa w bojowników z karabinami.

„To mój kraj. Przybyłem tu z Aden jako 13-letni sierota – mówił w dzienniku „Guardian” 57-letni ojciec Muthany. – On urodził się już tu, w szpitalu na tej ulicy. Tu zdobył wykształcenie. Zdradził Wielką Brytanię”. „Reyaad, wróć, umieram bez ciebie. Jesteś moim jedynym synem. To nie jest dobre, co robisz. Będziesz tego żałował przez resztę życia” – płakała matka Khana.

Chłopcy są pełnoletni, sami dokonali wyboru. Ale ktoś ich przecież nie tylko przekonał, by podążali za dżihadem, ale także zaaranżował podróż, kupił bilety... To wszystko stało się w Wielkiej Brytanii.

Islamski eksport i import

Nie jest znana dokładna liczba młodych ludzi z brytyjskimi paszportami, wyedukowanych w brytyjskich szkołach i uniwersytetach, którzy zdecydowali się dołączyć do ISIS w Syrii. William Hague, do niedawna szef brytyjskiej dyplomacji, mówił o czterystu. Ale może ich być więcej. Brytyjski premier David Cameron zapewnia, że od pewnego czasu podejmowane są kroki mające zapobiec takim wyjazdom – tylko w tym roku aresztowano 40 osób; w 2013 r. 14 osobom zabrano paszporty. „Eksport” brytyjskich młodych chłopców do armii dżihadystów trwa nie od dziś.

Nie chodzi jednak tylko o radykalizujących się Brytyjczyków, którzy wyjeżdżają z kraju, ale także o groźbę przeniesienia islamskiego ekstremizmu na Wyspy. Kilka miesięcy temu krajem wstrząsnęły informacje, że w niektórych szkołach w Birmingham program nauczania i zasady życia w tych placówkach determinuje islam. Sprawie nadano przydomek „Koń trojański” – gdyż celem miała być stopniowa (i niezauważalna) islamizacja brytyjskich szkół publicznych.

Z kolei w 2013 r. głośne w Londynie były tzw. „patrole szariatu”, które we wschodnich dzielnicach miasta pouczały ludzi pijących alkohol czy pary trzymające się za ręce. Wśród patrolujących był Jamal Uddin, który wcześniej nazywał się Jordan Horner i był niespokojnym nastolatkiem, jakich wielu – umawiającym się z dziewczynami, popijającym i pakującym się w kłopoty. Jak sam wyjaśniał, spotkał kogoś, kto znał odpowiedzi na wszystkie problemy w jego życiu, i stąd się wzięła jego przemiana. Jego poglądów nie zmieniło więzienie, z którego wyszedł w tym roku – przeciwnie, chwalił się, że władze musiały go kilkakrotnie przenosić, bo grunt więzienny okazał się wyjątkowo chłonny dla rekrutacji kolejnych zwolenników radykalnego islamu.

A może zostać męczennikiem?

Także 20-letni dziś Reyaad Khan jeszcze niedawno był kimś innym.

Przed czterema laty wystąpił w reportażu telewizyjnym o młodych ludziach z Cardiff – teraz brytyjskie media przypomniały sobie o tym filmie. 16-latek ubrany w bluzę i dżinsy wygląda jak tysiące innych młodych ludzi. Wypowiada się jednak dojrzalej i wydaje się być bardzo przejęty światem naokoło. Mówi o problemach swojego pokolenia, o krzywdzących stereotypach i o tym, jak rząd powinien im pomóc.

„Przyszłość Wielkiej Brytanii to młodzi ludzie – mówił wówczas Khan. – Pieniądze są marnowane na straszne rzeczy, jak nielegalne wojny. Ale nie myślę, by którakolwiek z partii politycznych pokazała, jak można pomóc. Myślę, że więcej pieniędzy mogłoby być spożytkowanych poza szkołami. Bo to poza szkołą ludzie podlegają wpływom, które mogą skierować ich na złą drogę”.

Być może – podobnie jak Jordan Horner – także Khan spotkał kogoś, kto znał odpowiedzi na jego pytania i wskazał mu drogę. W jego przypadku zaprowadziła go to do Syrii. Takie historie – młodych ludzi, którzy szukają swojego miejsca i chcą poczuć się ważni – nie są wyjątkowe. Podobnie jak ich podatność na lepsze i gorsze ideologie. Wyjątkowe jest, jaka to dziś ideologia. Bowiem ISIS i inne podobne organizacje doskonale zdają sobie sprawę z nastrojów wśród młodych europejskich muzułmanów – i wiedzą, jak się do nich zwracać. Swoją działalność propagandową prowadzą często także w serwisach społecznościowych; ich hasła brzmią tu jak z gier komputerowych. Na przykład: „This is our Call of Duty”. Albo: „YODO – You only die once, why not make it martyrdom?”. „Umiera się raz, więc czemu nie jako męczennik?”.

„To mój pierwszy raz!” – napisał na Facebooku jeden z brytyjskich dżihadystów pod zdjęciem swych zakrwawionych dłoni. Wśród żartobliwych (w intencji ich autorów) komentarzy, że pewnie nie kozę zabił, były też gratulacje i słowa zachęty. „Pierwszy z wielu!”. Było sporo lajków. Na selfie z pierwszą ofiarą pewnie niedługo przyjdzie czekać. A za jakiś czas ci młodzi dżihadyści zechcą pewnie wrócić do Anglii. Wtedy także brytyjski rząd będzie miał się czym martwić.

Masakry, których nie było

Inaczej niż Wielkiej Brytanii, Francji czy Hiszpanii, Niemcom jak dotąd udaje się uniknąć krwawych zamachów islamskich fundamentalistów. Pewną rolę odegrała tu zapewne efektywna praca tajnych służb. Ale swoją rolę odegrało też szczęście. Wiosną 2006 r. – niedługo przed tym, jak Republika Federalna miała gościć piłkarski mundial – do Kolonii przybył libański student nazwiskiem Dżihad Hamad. Wspólnie z jeszcze jednym Libańczykiem, podobnie jak on związanym z Al-Kaidą, mieli wykonać zadanie: umieścić walizki z dwiema bombami w pociągach pasażerskich. I umieścili. Tylko przypadek sprawił, że nie doszło do rzezi z tuzinami trupów: bomby były wadliwie skonstruowane, nie eksplodowały.

Niemcy byli wtedy autentycznie wstrząśnięci; w końcu w tych pociągach mógł siedzieć każdy. A jeszcze większego wstrząsu mieli doświadczyć rok później: po tym, jak policja aresztowała członków tzw. „grupy z Sauerlandu”: terrorystycznej komórki, nazwanej tak od regionu, w którym działała. Jej przywódcą był 28-letni Niemiec Fritz Gelowicz, który już jako nastolatek przyjął islam i przeszedł szkolenie terrorystyczne w obozie dżihadystów na Bliskim Wschodzie. Gelowicz wraz z kompanami załatwili 12 beczek nadtlenku wodoru, który miał posłużyć do konstrukcji bomb; ładunek ukryli na wsi w Sauerlandzie, w pobliżu Kolonii. Gdyby policja nie wpadła na ich ślad, zgotowaliby piekło. I w tym przypadku tropy prowadziły do Al-Kaidy.

Wcześniej islamistyczna „międzynarodówka” zdawała się traktować Niemcy w pewnym sensie ulgowo: jako miejsce, dokąd można się wycofać, odpocząć, przegrupować siły, planować. Wielu spośród sprawców masakry z 11 września 2001 r. w Nowym Jorku i Waszyngtonie mieszkało wcześniej w Niemczech – np. Muhammad Atta, jeden z pilotów, którzy uderzyli w wieże WTC. Ale w międzyczasie strategia się zmieniła. Niemieckie tajne służby szacują, że wśród działających na terenie Republiki Federalnej islamistów narasta gotowość do użycia przemocy – także w kraju. Wśród tych islamistów najbardziej niebezpieczni wydają się salafici (to ultraortodoksyjny, skrajnie nietolerancyjny nurt islamu). Otwarcie mówią o utworzeniu w Europie kalifatu (państwa islamskiego) lub/i wprowadzeniu szariatu, także w Niemczech. Chrześcijan określają mianem kuffar (to więcej niż „niewierni”, to niemal „nieludzie”). Bywa, że podczas swoich demonstracji atakują policjantów. Kilka ich stowarzyszeń zostało już zakazanych.

W cieniu Gazy

Ale dziś w Niemczech, podobnie jak w innych krajach Europy Zachodniej, największym zagrożeniem zdają się być powracający weterani z Syrii, a teraz także z Iraku. „Niebezpieczeństwo abstrakcyjne stało się dziś niebezpieczeństwem konkretnym” – mówił szef MSW Thomas de Maizière, prezentując niedawno raport Urzędu Ochrony Konstytucji (tj. kontrwywiadu) za rok 2013.

Prezentacja zbiegła się w czasie z ostatnią zwycięską ofensywą ISIS w Iraku, po której nastąpiła proklamacja Państwa Islamskiego, mającego objąć kontrolowane przez ISIS tereny Syrii i Iraku, a w przyszłości także innych krajów Bliskiego Wschodu. Niemieccy politycy zastanawiają się więc teraz, jak radzić sobie z zagrożeniem w postaci „tykających żywych bomb” – wracających do domu niemieckich bojowników.

Mowa jest o zakazie wjazdu (co nie byłoby proste, jeśli są obywatelami RFN), o penalizacji, jakiej miałby podlegać udział w szkoleniach w obozach dżihadystów, np. w Syrii, a nawet o odbieraniu obywatelstwa.

Tak czy inaczej: Europa już dziś jest polem wojny toczonej przez dżihadystów. A także areną „wojny zastępczej” dla konfliktu między Izraelczykami a Palestyńczykami. Wojna, która toczy się teraz w Strefie Gazy, swoje odbicie znajduje na niemieckich ulicach i placach. Coraz częściej w tych dniach islamscy kaznodzieje wzywają w meczetach na terenie Niemiec do zabijania Żydów – jak choćby w minionym tygodniu w meczecie Al-Nur w Berlinie. Coraz częściej w niemieckich miastach dochodzi do antyizraelskich demonstracji, których uczestnicy sięgają po przemoc. I coraz częściej Żydzi, którzy noszą na co dzień kipę, są nie tylko wyzywani na niemieckich ulicach przez żyjących tu muzułmanów, ale czynnie atakowani. Zwłaszcza w kraju, który odpowiada za Holokaust, coś takiego jest nie do przyjęcia.

Nie ma wątpliwości: wielu z ponad trzech milionów muzułmanów w Niemczech jest wzbogaceniem dla tego kraju. Ale terror może nie tylko zabijać. On może także, koniec końców, zniszczyć projekt pod nazwą „Islam w Europie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2014