Rekolekcjonista

PAWEŁ MILCAREK, redaktor naczelny „Christianitas”: Mamy do czynienia z papieżem, który chce inspirować, ale nie rozstrzyga. Albo chce „rozstrzygać” na drodze faktów dokonanych. Dla mnie to nie jest w porządku.

05.03.2018

Czyta się kilka minut

Przed audiencją w auli Pawła VI, Watykan, 2015 r. / GREGORIO BORGIA / AP / EAST NEWS
Przed audiencją w auli Pawła VI, Watykan, 2015 r. / GREGORIO BORGIA / AP / EAST NEWS

PIOTR SIKORA: Czy da się krótko określić doktrynalne, teologiczne owoce tego pontyfikatu?

PAWEŁ MILCAREK: Początek dawał dużo nadziei. Obecne u Benedykta XVI głębokie teologiczne rozpoznanie prymatu Boga i skarbu religii prawdziwej, w dodatku mocno związane z odkrywaniem „ortodoksji” liturgii, mogło uzyskać dzięki Franciszkowi dopełnienie w postaci chrześcijańskiego rozumienia sprawiedliwości społecznej, przeżywania jej także jako konsekwencji wiary. I Franciszek to przyniósł, postawił każdego z nas przed tą kwestią. Jestem mu za to wdzięczny, zdałem sobie sprawę, że ta kwestia nie jest zamknięta w teologii wyzwolenia, w jej radykalizująco-politycznym wydaniu. I że za mało myślimy o tym, że wychodząc z Eucharystii, w której powinniśmy być cali dla Boga, mamy swój „eksplodujący” obowiązek wobec bliźnich: nie tylko głoszenia prawdy i dawania przykładu, ale po prostu wrażliwości na konkretną ludzką biedę.

I to jest według mnie najlepszy wątek pontyfikatu, podkreślony w encyklice „Laudato si” nutą swoistego antymodernizmu: wymaganiem, by Kościół i chrześcijanie nie wtapiali się we wszystkie formy nowoczesnego społeczeństwa kapitalistyczno-liberalnego.

Dlatego przez pierwsze miesiące odbiór Franciszka w środowisku „Christianitas” był pozytywny i pełen nadziei, mimo świadomości, jak różny jest Franciszek od poprzednika. Uważaliśmy, że zaistniała niepowtarzalna szansa, by doszło do połączenia rzeczy, które się nieco rozchodzą. Jak powiedział pewien biskup afrykański: trzeba być integrystą w wierze i progresistą w miłości. Niestety kolejne miesiące i lata nie potwierdziły nadziei na tę szczęśliwą syntezę.


CZYTAJ TAKŻE:

  • Rozmowa z arcybiskupem Grzegorzem Rysiem: Wciąż żywa jest pamięć o Janie Pawle II, więc łatwo dajemy sobie wmówić, że Franciszek jest jego przeciwieństwem. Chciałbym, żeby wszyscy, którzy mówią o tym wyimaginowanym konflikcie, przeczytali teksty obu papieży.
     
  • Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Gdy 13 marca 2013 r. nowy papież zjawił się w loggii Bazyliki św. Piotra w samej sutannie bez mucetu i pozdrowił zgromadzonych mało kościelnym „dobry wieczór” – było wiadomo, że jest to papież nietypowy.
     
  • Edward Augustyn z Watykanu: Przeciwników ma wielu, ale żeby w Watykanie? Kuria to jego codzienne otoczenie. Ale czy najbliższe?

Jednak w „Laudato si” Franciszek łączy wątki wrażliwości społecznej i liturgicznej. Wrażliwość na stworzenie wiąże ściśle z wrażliwością na najsłabszych, a postawę kontemplacyjną wobec stworzenia – z wrażliwością i duchowością sakramentalną.

Na poziomie „Laudato si”, a jeszcze bardziej „Lumen fidei” – encykliki, której tekst Franciszek przejął od Benedykta, uzupełnił i podpisał własnym imieniem – ma pan rację. Ale w kolejnych miesiącach pontyfikatu mieliśmy coraz więcej oznak tego, że papież dobrze się czuje ze swoim orędziem społecznym, a niewiele rozumie z odwagi Benedykta w sprawach doktryny i liturgii.

Wielokrotnie sygnalizował (np. w wywiadach), że nie rozumie, o co chodziło w udostępnieniu Kościołowi liturgii tradycyjnej – dla niego jest to tylko ustępstwo na rzecz wrażliwości tradycjonalistów, bez wartości dla całej wspólnoty. Cały ten rosnący prąd odkrywania starej liturgii łacińskiej jest mu na tyle obcy, że jedynie go znosi, lecz nie stara się zrozumieć. To tylko jeden z przykładów tego, że Franciszek może powtarzać gesty szacunku dla Benedykta, ale nie włączył odkryć jego pontyfikatu do swojej misji. I nawet gdy ma blisko siebie kogoś, kto mógłby mu w tym pomóc – jak kardynał Robert Sarah – to raczej traktuje takich ludzi jako „chłopców do bicia” niż jako współpracowników uzupełniających jego słabsze odcinki. Zresztą papież chyba nie ma ochoty w ogóle komunikować się z pewną bardziej tradycyjnie nastawioną częścią Kościoła – skoro wciąż sugeruje, że to ci ludzie zostali przezeń obsadzeni w roli „faryzeuszów” czy „pelagian”.

Jak Pan i Pańskie środowisko odbieracie mocne gesty papieża dokonywane właśnie w przestrzeni liturgii – jak umycie nóg muzułmanom w Wielki Czwartek, które łamało pewien zwyczaj, lecz nie było zrobione przypadkowo, tylko z wyraźną intencją symboliczną?

Pragnienie, żeby coś „mocno powiedzieć”, to za mało, żeby manipulować znakami liturgii, która powinna być wolna od gestów władczej kreatywności (co świetnie rozumie Benedykt). Język też nie zmienia się dlatego, że nagle ktoś zmieni znaczenie słów. Chodzi też o sposób. Papież ma najwyższą władzę i może z niej korzystać także w odniesieniu do liturgii. Ale istnieje pewna elegancja używania władzy, która polega na tym, że się tak postępuje, jakby samemu się było pod prawem, dopóki ono obowiązuje. Jeśli chodzi o obmywanie nóg, „mandatum”, pozostaje też kwestia teologiczna: czy bardziej podstawowy jest jego związek z sakramentami (Jezus obmywał nogi tylko swoim uczniom), czy sam sens moralny, lekcja uniżenia i służby (na który papież kładzie nacisk, oddzielając od pierwszego). To jednak pozostaje w obszarze dyskusji.

Dla mnie drugim kluczowym elementem charakterystyki tego pontyfikatu jest to, że dochodzi w nim do skrajności ultramontańskie spojrzenie na papiestwo – czyli absolutyzowanie osoby papieża, jego woli. Przyzwyczailiśmy się kojarzyć ultramontanizm z agendą antyliberalną (jak było np. za bł. Piusa IX). Ale ultramontanizm przetrwał bez tej antyliberalnej postawy, przechodząc po części na pozycje liberalne czy populistyczne. Dzisiaj pozostała z tego jakby karykatura: papolatria i traktowanie władzy papieskiej jako praktycznie niczym nieograniczonej.

Na pewno nie jest odwrotnie? Przecież Franciszek częściej tytułuje się biskupem Rzymu niż papieżem, mówi o decentralizacji, w kilku dokumentach pisze, że nie wszystko musi być rozstrzygane przez Magisterium – w domyśle: rzymskie?

Moim zdaniem jedynym papieżem, który w ostatnich dwustu latach miał wyraźną świadomość tego problemu, był Benedykt XVI.

Ale jego powściągliwość została zinterpretowana jako słabość, brak „woli politycznej” w przepychaniu swych idei i budowaniu popularnego wizerunku. Jednak jeszcze jako współpracownik św. Jana Pawła II kładł on nacisk na to, że papiestwo musi zrezygnować z posługiwania się pozorami władzy absolutnej, tak jakby papież „mógł wszystko”. Co do papieża Franciszka, słusznie podkreśla on prawdę teologiczną, że papież jest biskupem Rzymu. Ale równocześnie wykorzystuje z całą mocą schematy władzy superbiskupa, a przy tym doskonale wczuwa się w to, jak powinien się zachowywać jako superstar naszych czasów.

Ultramontanizm był reakcją na absolutyzm państw i próbą zabezpieczenia wolności Kościoła, ale następnie wewnątrz Kościoła ożywił głód absolutnej władzy papieża, na kształt centralnej władzy nowoczesnego państwa. Tyle że do połowy XX w. ta rosnąca moc papieży była harmonizowana, potem jeszcze równoważona przez mocne poczucie Tradycji: uznawano, że papież pewnych rzeczy nie może, nawet gdyby chciał – bo nie ma do tego upoważnienia w Piśmie i Tradycji. Dzisiaj siła władzy papieskiej nie jest równoważona przez to ograniczenie. Mówi się: papież może wszystko, zwłaszcza jeśli coś nie jest wyraźnie zakazane w Objawieniu; a nawet jeśli jest – przecież żyjemy w innych czasach... Od pięknego pobożnościowego zwrotu o papieżu jako „słodkim Jezusie na ziemi” przechodzimy zbyt łatwo do praktycznego traktowania papieża tak, jakby miał być lub był Zmartwychwstałym Panem sprzed wniebowstąpienia – lub dopiero uwalniał nas od Starego Prawa.

A nie jest to jednak kwestia tego, jak ludzie odbierają papieża zgodnie ze swoją potrzebą posiadania takiej postaci, a nie tego, co sam papież robi? Czy nie jest to dziedzictwo poprzednich czasów?

Oczywiście, że współczesny ultramontanizm jest dziedzictwem wszystkich papieży XX w. Już w latach 40. Gustave Thibon żalił się na „dziecinną papolatrię”. Ludzie powinni kształtować swoją drogę w odniesieniu do pewnych ram, zasad, a nie zawierzać całkowicie jednemu człowiekowi, który staje się idolem. Benedykt XVI wygasił te oczekiwania i zrobiło się trochę nieprzyjemnie. Sądzę, że nie przeszliśmy pozytywnie tej próby. Po przyjściu Franciszka nastąpiło wzmocnienie marzeń, żeby papież był popularny, a Kościół przez to pozytywnie odbierany. Tak jakby katolicy oceniali swojego papieża przez poklask w świecie. A więc nie przez pryzmat głoszenia Ewangelii, ale przez pryzmat oczekiwań świata, że papież – który „wszystko może” – unieważni, zmieni pewne fragmenty przesłania Ewangelii.

Świat, media mają oczekiwanie, że Kościół może się zmienić wedle tej samej logiki co państwa – przychodzi nowy panujący i wprowadza nowe zasady. Ma pan rację, że wiele z tych rzeczy wynika z istniejących mechanizmów naszego traktowania papieża. Franciszek musiałby mieć tego świadomość i chcieć wprowadzić nas w pewien „post” w tej sprawie. Ale on raczej podkręca to mocniej, nie robi ograniczeń.

Czy nie robił tego w sposobie, w jaki prowadził synod o rodzinie? W trakcie synodu pozwalał wypowiadać kardynałom i biskupom różne, nawet sprzeczne stanowiska, a sam nie zabierał oceniającego głosu, choć wielu się tego domagało. A w pierwszej adhortacji, w najbardziej kontrowersyjnym punkcie, wycofał się z rozstrzygnięcia. Trwa spór: czy pozwolił, czy nie pozwolił udzielać komunii rozwodnikom w nowych związkach. A on podkreśla: nie będę zastępował waszego sumienia. Reakcja wielu jest taka: niech on powie, jak ma być...

Kiedy krytykuję absolutyzm papieża „wszystkomogącego”, nie chodzi o to, żeby papież przestał nauczać, nie rozstrzygał, wycofał się do pozycji biskupa diecezji rzymskiej, ewentualnie rozjemcy pomiędzy rozmaitymi stronami w Kościele. Dogmat o nieomylności i o prymacie papieskim nie jest ultramontański, mimo że ultramontanie go pragnęli i propagowali. Ale papież, jak mówi Sobór Watykański I w definicji misji papieskiej, nie ma głosić nowych nauk, dodawanych do Objawienia, a wypływających z jego własnego przeświadczenia lub szkoły teologicznej, która jest dla niego ważna. Jeśli coś takiego robi lub wytwarza wrażenie, że można się tego po nim spodziewać, nadużywa swej misji.

Tymczasem Franciszek z jednej strony jakby wzdraga się przed wyraźnymi rozstrzygnięciami – ale przecież równocześnie bardzo dużo mówi, wprowadza w obieg wiele materiału, który może być traktowany jako nauczanie Magisterium. Mamy dziś zamęt co do tego, jaki jest stopień autorytetu różnych wypowiedzi papieża – i na ile są one zawsze autentyczną interpretacją Objawienia.

Uważam, że o wiele zdrowsza jest sytuacja, w której papież nie wypowiada się często, nie określa wciąż nowych opcji duszpasterskich, lecz w momencie, w którym w Kościele narasta spór, wkracza z rozstrzygnięciem. To jest charyzmat Piotrowy.

Tymczasem Franciszek raczej inicjuje dyskusję, a proszącym o rozstrzygnięcie zostawia domysły. Wzorcowy przykład tego uniku mamy w przypadku spornego fragmentu z „Amoris laetitia”: jest to skrajnie niejasne nauczanie, przy pomocy systemu przypisów i aluzji. A potem odmowa poważnego rozstrzygnięcia, lecz i sugestia – poprzez wskazanie na dyspozycje biskupów argentyńskich – co jest papieżowi bliższe.

Papież dysponuje najwyższym magisterium, lecz wie, że powinno się ono opierać na solidnym gruncie.

Być może w tym przypadku nie może, a jednak chce przeprowadzić swoją zmianę – więc zamiast uczciwej odpowiedzi na „dubia” kardynałów mamy właśnie grę w drukowanie prywatnego papieskiego listu do biskupów argentyńskich w oficjalnym zbiorze dokumentów i traktowania go jako normy zmieniającej wszystko.

Nie dziwię się, że niektórzy solidni teolodzy – jak np. niedawno o. Jarosław Kupczak – uznają to za „dziwne posunięcie” i przestrzegają przed takim sposobem „rozwijania” Magisterium. To przecież skrajny pozytywizm w rozumieniu norm nauczania kościelnego.

A może Franciszek jest spójny w swojej paradoksalnie bardzo tradycyjnej wizji papiestwa: papież jest biskupem Rzymu i cała reszta papiestwa stąd się bierze? Podstawowe zaś zadanie biskupa to głosić i wyjaśniać Ewangelię.

Do urzędu biskupa Rzymu wchodzi to, że niektóre jego akty nie są duszpasterstwem w odniesieniu do jego wiernych w diecezji, lecz rozstrzygnięciami dla całego Kościoła, utwierdzaniem go w wierze. Lepiej więc, jeśli biskup Rzymu wyraźniej odróżnia swe duszpasterstwo partykularne od misji powszechnej. W każdej z dziedzin misji pasterskiej – w nauczaniu, uświęcaniu i rządzeniu – charyzmat Piotrowy czyni tego biskupa wyjątkowym. Za niepokojące uważam nie to, że papież jest również duszpasterzem, który np. głosi codzienne homilie i w ogóle ma zwyczajny kontakt z ludźmi – to bardzo dobrze – ale pewne pomieszanie porządków. Np. jego homilie to nauczanie skierowane do tej grupy, która go słucha.

Nie wszystko, co papież robi jako duszpasterz, ma wymiar papieski, tj. nie wszystko odnosi się do całego Kościoła. Jesteśmy bardzo blisko takiego podejścia. Przestrzegał przed nim kard. Gerhard Müller, jeszcze niedawno prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Przestrzegał – i nie jest już współpracownikiem papieża, został zwolniony w trybie gwałtownym. Trzeba powiedzieć, że Franciszek nie jest papieżem, który uważnie słucha swych krytyków, raczej określa ich negatywnie, jako np. faryzeuszów i – jak niedawno sam wyznał – odcina się od nich tak, żeby nie musieć słuchać dalej.

Franciszek umie używać swej mocy, ale nie wiem, czy rozumie znaczenie prostych instytucji. Gdy go wybierano, towarzyszyły temu nadzieje na reformę kurii i oczyszczenie z nadużyć. Wydaje mi się, że papież ich jak dotąd nie spełnił. Nawet w tak ważnej kwestii, jak sprawa pedofilii w Kościele – rozczarowanie zaniechaniem na tym polu jest mocne także w samej komisji papieskiej.

Chcę to powiedzieć jasno: nie mam oczekiwań, by papież stawał się prorokiem, który codziennie programuje moją wiarę. Przyzwyczajenie Kościoła do tego, że żyje osobowościami aktualnie rządzących papieży, jest bardzo złą pedagogiką. Zamiast większej koncentracji na źródłach, co było zresztą ideą odnowy soborowej, mamy koncentrację na ostatnich słowach papieża, już nawet nie z gazet, ale z Twittera. Natomiast ma pan rację, że papież czasami mówi coś przeciwnego. Np. kiedyś wygłosił piękną homilię o tym, że w centrum Kościoła jest nie papież, tylko Chrystus. Ale w tym, co robi, nie zawsze się tego trzyma. W tym sensie, że np. „Amoris ­laetitia” ma w większości formę, jak to określił teolog domu papieskiego, o. Wojciech Giertych, „duszpasterskich pogaduszek”.

Być może mamy tu do czynienia po prostu z różnicą paradygmatu: europejska teologia systematyczna wobec rozwijanej w Ameryce Łacińskiej teologii narracyjnej.

To znaleźliśmy się po złej stronie Atlantyku. Bo ta teologia jest niezrozumiała dla znacznej części Kościoła.

Niektórzy wskazują, że teologia narracyjna jest bliższa w swej formie nauczaniu samego Jezusa. Poza tym, jeśli rolą papieża jest utwierdzanie Kościoła w wierze, to problem może brać się z różnych wizji wiary. Można akcentować trwanie w wierze, w sensie wierności temu, co otrzymane. Można widzieć wiarę jako ruch, wyjście w nieznane (jak Abraham), podkreślać, że nie tyle posiada się całą prawdę, co w nią wchodzi – ale ona jest zawsze większa. Tak to chyba widzi Franciszek.

Wzywanie do ruchu to bardziej charyzmat św. Pawła. Papież jest jednak następcą świętego Piotra. Piotr jest zawsze trochę ostrożniejszy. Ale za to w momencie konfuzji innych wie, co powiedzieć, żeby zabrzmiała Prawda. I to nie dlatego, że sam jest taki mądry. Kościół nie żyje papieżami, ale korzysta z charyzmatu Piotrowego rozpoznania Prawdy. Jest przez niego rządzony, w tym sensie, że w potrzebie on interweniuje. Co zaś do kwestii rozeznania: myślę, że papież wszystko, co pisze i mówi, traktuje jako element rozważania rekolekcyjnego, ćwiczeń duchowych. I jest w tym bardzo dobry. Jest papieżem rekolekcjonistą. Czasami jednak czyni to za pomocą licznych metafor, które są dopiero materiałem fabularnym dającym się ukształtować w różne tezy. To wciąż dobre w rekolekcjach, ale niedobre w wyrażaniu nauczania powszechnego. Co prawda czasami mówi, że to czy tamto musi pozostać w pouczeniu szczegółowym, nie da się wyrazić jako uniwersalna zasada – ale robi to tak, że zdaje się odbierać znaczenie każdej zasadzie wyrażanej ogólnie. Zaciera się granica pomiędzy szczegółami a tym, co uniwersalne. Na końcu tego procesu jest przyzwyczajenie wiernych do specyficznego fideizmu: o tym, w co wierzy Kościół, dowiemy się z następnego przemówienia papieskiego. A potem z następnego itd.

Mamy do czynienia z papieżem, który chce inspirować, ale nie rozstrzyga. Albo chce „rozstrzygać” na drodze faktów dokonanych. Dla mnie to nie jest w porządku. Aw kwestii teologii narracyjnej: były w XX w. próby dehellenizacji chrześcijaństwa, wiązały się z krytyką wizji Boga jako zrozumiałego Logosu, który jest podstawą porządku i prawa. W zamian proponowano wizję Boga nieprzewidywalnego w swej wszechmocy. Jest coś z tego u Franciszka, gdy mówi o tym nieprzewidzianym. Tego akurat w jego przekazie nie cenię. Owszem, Bóg pozostaje też Tajemnicą, a Jego łaska zawsze jest „nowością” dla „starego człowieka”. Ale Bóg chce, byśmy teraz służyli Mu rozumiejąc Jego wolę.

Wyczucie niepoznawalności Boga nie jest czymś nowatorskim, jest kluczowe dla wielu Ojców Kościoła, zwłaszcza wschodnich. Z naszej rozmowy widać, że pontyfikat Franciszka stawia przed nami fundamentalne pytania: o poznanie Boga, o naturę ewangelicznego prawa, o to, kim jest i powinien być papież…

Niewątpliwie wywołuje mnóstwo różnych pytań. ©℗

PAWEŁ MILCAREK (ur. 1966) jest filozofem, historykiem i publicystą. Redaktor naczelny kwartalnika „Christianitas”. Publikuje teksty na temat łacińskiej tradycji liturgicznej, duchowości monastycznej i sporów o interpretację Soboru Watykańskiego II. Mieszka w Brwinowie k. Warszawy, z żoną i sześciorgiem dzieci.

LAUDATO SI

Pierwsza napisana samodzielnie przez Franciszka encyklika (nad „Lumen fidei”, mimo że podpisaną przez Franciszka, pracę rozpoczął jeszcze Benedykt XVI), uznana przez krytyków raczej za esej o bieżących sprawach świata niż watykański dokument, przez kilka miesięcy nie schodziła z listy bestsellerów włoskich dzienników „Corriere della Sera” i „La Repubblica”. Ekologia po raz pierwszy stała się samodzielnym tematem najważniejszego papieskiego dokumentu. Napisana przystępnym językiem, zajmująca się tematami globalnego ocieplenia i wpływu działalności człowieka na środowisko, wywołała chyba większe wrażenie w środowiskach niekojarzonych bezpośrednio z Kościołem katolickim. Franciszek nie tylko trafnie diagnozuje w niej problemy zmian klimatycznych, ale także przedstawia konkretne pomysły na powstrzymanie dewastującego sposobu życia. Z jednej strony krytykuje rządy, koncerny i inne potęgi przemysłowe za uleganie stylowi życia „użyj i wyrzuć”. Z drugiej przekonuje, że wybory pojedynczych ludzi (korzystanie z transportu zbiorowego oraz odnawialnych źródeł energii, ubieranie się cieplej zamiast podkręcenia temperatury czy zadrukowywanie obu stron kartki) – będzie nie tylko „ekologicznym nawróceniem”, ale również realnie przyczyni się do poprawy jakości środowiska.

„Żyj uważniej” – tak można podsumować przesłanie Franciszka w „Laudato si”. ©(P)
BS

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2018