Lepsze wino

PAWEŁ MILCAREK, redaktor naczelny „Christianitas”: Wiara będzie wydawała nowe owoce – uznaję to. Ale byłoby świetnie, gdyby o ich kształcie decydowało doświadczenie długiego trwania Kościoła, a nie tylko potrzeba wykonania ostatnich dekretów. Nie należymy tylko do tego czasu.

26.07.2021

Czyta się kilka minut

 /
/

PIOTR SIKORA: Wierzysz, że nowa msza to prawdziwa ofiara eucharystyczna i Chrystus staje się w niej realnie obecny?

PAWEŁ MILCAREK: Wierzę, że jest tak zawsze, gdy ksiądz celebruje, przewodniczy mszy i czyni to, co czyni Kościół. Nieważne, z jakich korzysta ksiąg, jeśli tylko są przez Kościół zatwierdzone i jeśli nie fantazjuje, lecz podąża za nimi, jako włączony w Chrystusa Głowę nasz przewodnik w modlitwie. W związku z tym nawet te formy liturgiczne, których nie rozumiem, są dla mnie uświęcone.

Do tej odpowiedzi zasadniczej dochodzi osobista: jestem wychowankiem nowej liturgii. Do matury nie miałem żadnej styczności z liturgią dawną. Nie uważam, że żyłem w fałszywym Kościele i chodziłem na fałszywą mszę świętą. Odkrycie starej liturgii było dla mnie odkryciem „lepszego wina”, ale bez poczucia, że wcześniej uczestniczyłem w fałszywym weselu.

Dlaczego więc to takie ważne, że uczestniczysz w starej formie mszy?

Jest jednak możliwe jakieś stopniowanie. Nowy ryt można krytykować, zwłaszcza w formie, jaką przybiera w konkretnych kościołach. Problemem jest m.in. jego polimorficzność, zależność od klerykalnego wyboru konkretnego księdza, albo poziom wyżej – pewnych komisji, które swoimi decyzjami narzucają konkretne rozwiązania. Choć są ludzie o wiele bardziej krytyczni wobec nowej formy niż ja. W moim najbliższym środowisku nie ma takiej dialektyki: albo jedno, albo drugie.

Ale im dłużej uczestniczyłem w starej mszy, im bardziej ta forma stawała się dla mnie zwyczajna, tym więcej tworzyło się we mnie ścieżek pobożności z nią związanych. Bardzo np. ważne jest dla mnie dziś (choć późno to odkryłem) poczucie wspólnoty ludu idącego za kapłanem.

Mógłbyś to wyjaśnić?

Na początku byłem przywiązany do najczęstszej narracji tradycjonalistów, że u nas ksiądz jest odwrócony ku tabernakulum, a w nowej formie stoi tyłem do niego. Później na pierwszy plan wysunął się inny obraz: wspólnoty nieprzegrodzonej stołem, Ciała Chrystusowego, które podąża za swoją Głową, symbolizowaną przez księdza, na wydarzenie ofiary Syna wobec Ojca i – jednocześnie – symbolicznie wychodzi poza rzeczywistość tego świata, ku Panu, który na nas czeka. Nie żebym nie był w stanie tego zobaczyć w nowej formie. Ale pod względem spójności znaków – stara mi odpowiada.

Do tego doszło specyficzne traktowanie ciszy w liturgii – mniej w niej robisz i mówisz. Miałem dawniej okresy, gdy bardzo koncentrowałem się na jej tekstach. Ale nie ma ich tak dużo – przychodzi moment, gdy tak są znane, że po prostu za nimi podążasz.

Cisza jest mi bliska, ale myśląc o strukturze przestrzeni starej mszy, która, jak sam mówisz, podkreśla Bożą transcendencję, widzę, co bym stracił, gdyby to był jedyny ryt Kościoła. Idea nowego rytu (rzadko dobrze realizowana) jest taka, że krąg wspólnoty się zamyka wokół ołtarza. Ołtarz nie jest – nie powinien być – pomiędzy ludem a księdzem, ale pośrodku. Dla mnie to wyraża prawdę obecną w Ewangelii Łukasza: „Królestwo Boże w was (albo: pośród was) jest”. Tak samo u Jana: „W owym dniu poznacie, że Ojciec jest we mnie, a Ja w Ojcu i Ja w was”. W strukturze przestrzeni mszy trydenckiej tego nie widzę. Ona mi sugeruje, że On nie jest w nas, lecz „gdzieś tam”.

W liturgii mamy do czynienia z działaniem Kościoła. Każdy osobiście włącza się w to działanie – Kościoła jako ciała mistycznego Chrystusa. Dlatego stara liturgia – w swej symbolice – nie jest tylko otwarciem na transcendencję, przejściem do stanu przyszłego. Ważne jest też, że wyraża działanie Chrystusa wobec Ojca – jego ofiarę. W liturgii nie przyglądamy się tylko tej ofierze, lecz w niej uczestniczymy, jako Ciało Chrystusa. To także sens komunii świętej – nie tylko osobisty, lecz chodzi w niej o jedność ciała kościelnego. Więc to prawda, że Królestwo jest w nas – gdyż jesteśmy będącym w drodze Ciałem Pańskim.

Myślę zatem, że to, co ty odnajdujesz w obrazie ołtarza pośrodku, ma swoją analogię także w mszy trydenckiej. Zilustruję to historią. Kiedyś w klasztorze benedyktyńskim gościli chrześcijanie z jednego z Kościołów wschodnich. Dziwili się, że nie słyszą na mszy słów konsekracji: że są wypowiadane po cichu. Opat wyjaśnił im: to jest u nas jak u was ikonostas. Zrozumieli.

Nie ma idealnego rytu, absolutnej formy liturgii, która wszystko najlepiej wyrazi (wbrew temu, co niektórzy tradycjonaliści mówią o Tridentinie). Choć niektóre formy liturgiczne mogą np. sprzyjać zeświecczeniu. Liturgia trydencka sprzyja postawie adoracji i szacunku.

Ale co z Jezusowym „Abba – tatusiu”, które wedle Pisma też jest nasze? To nie jest metaforyka bojaźni i drżenia, lecz obraz Kogoś bardzo bliskiego. Czy jest na to miejsce w duchowości ukształtowanej przez starą mszę?

Aspekt trzykroć świętego Boga jest niewątpliwie mocno zaznaczony w starej liturgii. Częściowo pochodzi to z epoki powstawania rytu, ale zasadniczo ma źródła biblijne. W starej liturgii nieustannie przekraczana jest granica między Starym a Nowym Testamentem – w obie strony. Trzeba żyć ciągłością historii zbawienia, co proste nie jest.

Lecz w przestrzeniach „starotestamentalności” jest dużo modlitw osobistych, tekstów psalmów ujętych w antyfony, prawie jak akty strzeliste. Dla mnie osobiście ważne są fragmenty, które w formie pierwszoosobowej kierują do Boga we wszystkich udrękach życia i dają poczucie, że On jest miejscem wybawienia i radości.


STRAŻNICY TRADYCJI

SEBASTIAN DUDA: Papież Franciszek unieważnił decyzję poprzednika i utrudnił odprawianie mszy w rycie trydenckim. Sprawa dotyczy czegoś więcej niż sposób sprawowania liturgii. Czy Kościołowi grozi kolejna schizma?


Uważam, że w starej mszy, jak w każdej liturgii, jest aspekt działania Kościoła jako Państwa Bożego, wymiar pewnej oficjalności przed Bogiem trzykroć świętym. Ale jest też wątek rodzinności – jesteśmy nie tylko „współobywatelami”, ale też „domownikami” Boga. To wątek modlitwy osobistej, na który wewnątrz liturgii jest miejsce. Są w liturgii tradycyjnej szerokie przestrzenie na cichą rozmowę „serca z Sercem”, na zakochanie tak żarliwe, jak to Marii Magdaleny. Cisza Kanonu zostawia czas na proste bycie z Jezusem – tyle że może bardziej w Jego godzinie Paschy niż w żłóbku betlejemskim. Ponieważ w starej liturgii jest pewna powściągliwość w prowokowaniu aktów emocjonalnej pobożności, to w nowożytności ludzie ją dopełniali rozmaitymi nabożeństwami o bardziej „ciepłym” charakterze. Jednak formy emocjonalne dość szybko zastygają i się starzeją, zaczynają ciążyć, wciąż szuka się czegoś mocniejszego.

Wróćmy do wątku „zeświecczenia”. Zwolennicy rytu trydenckiego często podkreślają mocny podział na profanum oraz sacrum i wskazują, że liturgia trydencka nie dopuszcza do pomieszania tych porządków i zeświecczenia sacrum. Jak z tej perspektywy przeżywać słowa św. Pawła: „cokolwiek czynicie, na chwałę Bożą czyńcie”? W chrześcijaństwie, religii Wcielenia, nie ma zupełnego profanum. Jak to widzisz?

Liturgia jest dla mnie jak klauzura, ale klauzura nie jest całym miejscem ­życia.

Mógłbyś wyjaśnić ten monastyczny obraz ludziom, którzy go nie rozumieją?

W liturgii są aspekty sakramentalne, święte mocą łaski Bożej, i przestrzeń, która nie jest sakramentalna, tylko sakralna, np. gest adoracji, umożliwiany przez różne symbole. Klauzura oznacza tu moment zatrzymania się, w którym człowiek pozwala sobie tracić czas wyłącznie dla Boga. W liturgii patrzysz w jedną stronę, „w stronę Pana”, w tym spojrzeniu nabywasz wewnętrznej postawy, a potem odwracasz się do świata (dosłownie!) i wychodzisz z tym, na co się napatrzyłeś. To ci daje inne spojrzenie na sprawy ludzkie.

Ale problem podziału sacrum–profanum trudno rozwiązać. Z jednej strony jest propozycja pogańska: kult w przestrzeni sacrum, a potem działanie w profanum, z przekonaniem, że dzięki kultycznej ofierze bóstwo jest po twojej stronie. To nie jest rozumienie chrześcijańskie, bo taki kult nie uświęca. W polemice z tym ujęciem odpowiadano, że chrześcijaństwo zniosło granice sacrum i profanum – przez Wcielenie i to, że Duch Boży przenika wszystkie rzeczywistości. Ale ja nie uważam, że liturgiczne znaki sakramentalne mówią, iż wszystko jest sakramentem (jak np. myślał Teilhard de Chardin).

Czy zatem uważasz, że w liturgii trydenckiej jest ryzyko zbyt trwałego rozdzielenia sacrum i profanum, słabością zaś nowej mszy jest możliwość zbytniego zamazania różnicy między nimi?

Nie widzę tych zagrożeń w samych formach. Mogą je tworzyć interpretatorzy.

Czyli nie podzielasz obawy niektórych tradycjonalistycznych krytyków nowej mszy, że ześwieccza i banalizuje rzeczy święte?

To są skróty myślowe. Mnie też zdarzało się nimi posługiwać, ale chodzi raczej o zarzut otwartości na ekspansję nieprzemienionego profanum na sacrum. Ryt jest plastyczny wobec różnych świeckich zamówień. Bywa też, że używa się słów ze słownika Biblii czy Tradycji, ale wyjętych z kontekstu i w sensie świeckim. Np. mówi się „wspólnota” – i dyskutuje się, czy ma być bardziej demokratyczna, czy bardziej hierarchiczna, w czysto politycznym sensie tych słów.

Czy jednak różnice w liturgii nie wiążą się z różnicami w kształcie kościelnej wspólnoty? Jeśli Kościół powstaje z Eucharystii, spór o liturgię jest sporem o kształt Kościoła.

Myślę, że to się zdarza w praktyce. W nowym rycie mszy kapłani mają spore możliwości kształtowania liturgii, a przez to zarządzania wspólnotą wedle własnej wizji. Po stronie tradycjonalistów zdarza się, że oczekują od starej mszy lekcji hierarchii, autorytetu, struktury. Ale głębokie życie tą liturgią przemienia czysto polityczne marzenia.

Stara msza nie jest efektem jakiejś jednej decyzji. To nie Sobór Trydencki ani św. Pius V wymyślili ten ryt. A już wcale nie po to, by sobie poradzić z Reformacją. Nie ma takiego momentu, w którym ktoś ukształtował tę mszę, by nareszcie jakoś ukształtować Kościół i katolicyzm, a w związku z tym wymusić określone zachowania ludzi. Zresztą w starym rycie są szczegółowe wymagania co do działań kapłana, a nie ma prawie żadnych co do zachowania ludu w nawie. Logika starego chrześcijaństwa, z którego ta liturgia wychodzi, jest taka, że opisuje się działania wyłącznie tych wyjętych z ludu, którzy muszą wykonać pewne czynności. Wszyscy inni mają swobodę zachowania się według swojego instynktu świętości.

Owszem, niektórzy tradycjonaliści wyciągali stąd wnioski fałszywe – np. krytykując stwierdzenie, że to wspólnota celebruje. Ja to stwierdzenie lubię. Tylko dodałbym, za katechizmem, że celebruje Kościół. Jak jestem w Kościele, tak z Kościołem celebruję, stając za kapłanem działającym in persona Christi. Teologia kapłaństwa wspólnego zgromadzonych – różnego od kapłaństwa służebnego – jest dla mnie ważna. Choć są tradycjonaliści, którzy alergicznie reagują na taką mowę.

Z tego, co mówisz, wasze środowisko jest wewnętrznie zróżnicowane.

Nasze środowisko łączy jeden porządek liturgiczny, ale już nie jeden charyzmat, duchowość czy kościelna wrażliwość. Nasze grupy nie są więc jednym środowiskiem formacyjnym. Nawet po ogłoszeniu przez Benedykta XVI „Summorum pontificum” nie było okazji, by stary ryt praktykować z nowszym duszpasterstwem. Wcześniej przeżyliśmy tyle traum i oskarżeń, że pierwsze reakcje były głównie zachowawcze. Nie było łatwo wyjść z kolein „czystości tradycji”, więc wbrew zachętom ratzingerowskim nie wszędzie łączono praktykę starej liturgii z mądrym przyjęciem „zasad ogólnych” soborowej Konstytucji o liturgii, co jest możliwe i wskazane. Ale coraz więcej młodych ludzi uczestniczy w starej mszy bez wojennej retoryki i bez chęci podejmowania pyskówek, które zdarzają się w internecie. Nurt niepolemiczny rozwija się też w wielu klasztorach, np. w bliskim mi opactwie Fontgombault.

Różnice są też na poziomie osobistej pobożności. Msza trydencka nie daje kapłanowi możliwości własnej inwencji, ale – jak mówiłem – od strony wiernych istnieje możliwość różnego sposobu uczestnictwa. Mój najbliższy krąg czerpie najwięcej z duchowości monastycznej. To styl liturgii pełnych, bardzo kontemplacyjnych. Tak jednak nie mogą wyglądać liturgie parafialne – które potrzebują i śpiewu ludowego, i różnych dewocyjnych form towarzyszących. Mamy coś w stylu środowisk tradycjonalistycznych i coś z inspiracji monastycznych, i wiele z potrydenckiego baroku, i całkiem sporo z ambicji ruchu liturgicznego sprzed Vaticanum II.

Głębiej jest różnica pojmowania, na czym polega zaangażowane uczestnictwo wiernych. Współistnieją dwa nurty. Jeden, dominujący, wiąże uwagę wszystkich z akcją przy ołtarzu: ludzie orientują się dobrze w gestach i tekstach modlitw, jest koncentracja na wspólnej modlitwie. Jest też inny nurt, w którym akcentuje się, że liturgia tradycyjna ma dwie formy pobożności – właściwą duchownym, koncentrującą się wokół ołtarza, i taką, która za balaskami (czyli jakby przed ikonostastem), w nawie, była czymś w rodzaju chóru. Cisza otacza ołtarz, w nawie ludzie jakoś odnoszą się do tego, co dzieje się przy ołtarzu, ale w innym rytmie – pieśni mszalnych. Śpiewniki naszych matek i ojców są wypełnione pieśniami dostosowanymi do mszy...

...czyli podczas starej mszy wierni śpiewają pieśni, w czasie gdy ksiądz modli się słowami mszału.

Tak też może być, choć ten styl występuje rzadko. Na ogół w kościele rozbrzmiewają liturgiczne śpiewy chorałowe z mszału, wspólne i wykonywane przez scholę. Poza tym modlimy się w ciszy. No i można używać mszalika. Wielu gorliwych tradycjonalistów – ukształtowanych przez novus ordo – z początku ma kompulsywną potrzebę odczytywania sobie z mszalika wszystkiego, co odmawia kapłan. Ja tak też miałem na początku. Po jakimś czasie ta potrzeba się uspokaja i idziesz tropem nie tyle kapłańskim, ile używasz modlitw i antyfon mszalnych, które w tobie zapadły.

Na koniec pytanie związane z papieską decyzją: czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem jednego z obrońców starej mszy, Petera Kwaśniewskiego, że bez odzyskania starej liturgii katolicyzm w swej istocie nie przetrwa?

Wolę stwierdzenie Benedykta XVI, że dla wszystkich katolików – czy uczestniczą w starej mszy, czy nie – ważna jest obecność liturgii, która wiąże nas z Kościołem bardzo różnych czasów. Jest jakąś „złotą nicią”, jest „semaforem” także dla tego, co nowe. Można tu oczywiście przesadzić, mówiąc o „niezmiennej mszy wszech czasów”. Ona się oczywiście zmieniała. Ale niewiele i raczej przez stopniowe organiczne modyfikacje, nie decyzje jakiejś komisji.

Wierzę w starożytne źródła i wielowiekową tradycję. Wiara będzie wydawała różne nowe owoce, nowe formy – uznaję to. Ale byłoby świetnie, gdyby ich kształt decydował się w sercach ludzi, którzy mają doświadczenie długiego trwania Kościoła, a nie tylko potrzebę wykonania ostatnich dekretów. Chciałbym, by w każdym z nas odtwarzało się przekonanie, że nie należymy tylko do tego czasu. Dlatego bolą mnie i niepokoją działania wynikające z przekonania, że można eliminować elementy, które mają długie trwanie i głębokie źródło. Każde takie naruszenie jest dla mnie zgorszeniem. Grozi wydaniem ludzi, którzy w przyszłości zawierzą takiemu uderzeniu, na pastwę czystej siły władzy. Przecież pomysły władzy się zmieniają.

Nie można więc uznać, że niszcząc swoje dziedzictwo liturgiczne Kościół zabezpiecza sobie przyszłość. Przeciwnie: niszcząc starą liturgię Kościół pozbawia się zdolności rozpoznania się w swoim dziedzictwie. A jest to kluczowa zdolność – podobnie jak zdolność rozpoznawania się w Piśmie Świętym. Nawet jeśli są w nim fragmenty trudne w interpretacji, nie mówimy, że trzeba je usunąć. ©℗

PAWEŁ MILCAREK jest filozofem, publicystą, redaktorem naczelnym kwartalnika „Christanitas”. Przez lata zabiegał o przywrócenie dostępu do tradycyjnej liturgii łacińskiej w Kościele katolickim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2021