Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czego nas uczą płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze? – pyta mój redakcyjny kolega Łukasz Lamża w podtytule swej arcyinteresującej książki „Światy równoległe”, w której z gracją i polotem, a także bez ironii ani sarkazmu stara się dojść do prawdy zawartej w odpowiedzi na pytania „skąd się to wzięło?” i „dlaczego oni w to wierzą?”. Czytam tę książkę pełna podziwu dla jego detektywistycznego zacięcia i cierpliwości w śledzeniu migotliwych odprysków teorii spiskowych, które w głowach coraz większej liczby ludzi łączą się w precyzyjnie rozpisane układy sił rządzących światem.
Szczególnie ważny wydaje mi się rozdział poświęcony ruchowi antyszczepionkowemu. Jego polska liderka Justyna Socha, obecnie asystentka posła Grzegorza Brauna, wzywa do wielkiej manifestacji 12 września w Warszawie. Podobni jej ludzie, skupieni w jednej z grup na Facebooku, nazywają swoją inicjatywę „akcją świadomościową”, która ma przekonać „panicznie wystraszonych” do poznania „faktów”. Dążą również do powołania komisji śledczej w sprawie COVID-19, albowiem „chcą wolności”, a to, co widzą wokół w związku z „plandemią”, to po prostu postępujący totalitaryzm.
Krótko mówiąc: grupa ta powiada: „otwórzcie oczy, zrzućcie bawełniany kajdan z twarzy”, promuje swoje ulubione libertariańskie podejście, dające się sprowadzić do słów „będę robić, co mi się podoba”, a zawarte np. w sformułowaniu znanym z walki o nieszczepienie dzieci: „indywidualna decyzja medyczna”.
Gdy czytałam ich wywody, wspierane głosami stosownych autorytetów, krew mi się gotowała, ale nauczona przykładem Lamży, który z szacunkiem i opanowaniem podchodzi nawet do specjalistów od powiększania piersi za pomocą hipnozy, kreacjonistów i płaskoziemców, postanowiłam znaleźć trochę empatii wobec tych ludzi. I w sumie wcale nie było mi ciężko – bo choć trwam na (zdaje mi się) racjonalnych pozycjach, to ja też przecież czuję się skołowana, niepewna i zdumiona, a przez to podatna na różne sugestie.
Od kilku dni w mediach społecznościowych toczę dyskusje na temat konieczności noszenia maseczek w miejscach publicznych. Wiele osób, tak jak ja, ma poczucie, że ten akurat nakaz nie przekracza możliwości adaptacyjnych przeciętnego zdrowego człowieka, i że, doprawdy, niewielkie to poświęcenie w obliczu możliwości powstrzymania transmisji wirusa i nieśmiałej wizji świata bez COVID-u. Jakoś przemawia do nas to, że tak skromnym gestem można dorzucić sobie kilka punktów do poczucia bycia okej wobec bliźnich. Inni jednak przeciw maseczkom protestują, widząc w nich symbol nieszczęścia, które sprowadziła na świat pandemia. Wskazują przy tym (i muszę przyznać, że słusznie!) na brak konsekwencji w przekazie oficjalnym, który – przypomnę – na przestrzeni kilku miesięcy zdążył się zmienić o 180 stopni, co nieco osłabiło jego wpływ na karność obywateli.
Chce mi się, rzecz jasna, rwać włosy z głowy, gdy ktoś pisze mi, że nie mogę uznawać za autorytet w dziedzinie medycyny kogoś, kto, dajmy na to, nazywa Billa Gatesa filantropem. Albo gdy dostaję linki do jednego z najbardziej kuriozalnych programów telewizyjnych wszech czasów, czyli do nadanego 31 sierpnia odcinka „Warto rozmawiać” pt. „Fałszywa pandemia”, w którym swoje teorie na temat koronawirusa opowiadał pan Maciej Pawlicki, publicysta „Sieci”. Sam były minister zdrowia Łukasz Szumowski rzekł o nim, że ma wrażenie, jakby ktoś tu pisał książkę z gatunku fantastyki. „Jest to trochę obrażające pamięć choćby tych ponad 1800 osób, które zmarły. Przypomnę, że w sezonie grypowym grypa nie jest tak brutalna. Jak ktoś widzi takie spiski, to należy się zastanowić nad swoim zdrowiem psychicznym” – ocenił. Surowa ocena ministra nie przeszkodziła jednak TVP zapraszać Pawlickiego jako pandemicznego autorytetu do programu w prime time.
Byłabym pewnie już na wpół łysa, lecz przyjąwszy jedyną, moim zdaniem, słuszną postawę redaktora Lamży, przestałam rwać włosy, myśląc, że prócz naprawdę nielicznych cyników, zbijających polityczny albo choć marketingowy kapitał na negowaniu pandemii, wielu z tych, którzy symbolicznie depczą maseczki, czuje się po prostu kolejny raz oszukanych: przez system, media, polityków, sanepid oraz, last but not least, badaczy, którzy latami przykładali zbyt małą wagę do uchylania hermetycznych wrót świątyni nauki. I tak oto ludzie poszli szukać wsparcia gdzie indziej. A świat ma za swoje.
Czytaj także: I u nas rosną w siłę środowiska „denialistów covidowych”.
Nie mam oczywiście pojęcia, co z tym zrobić i czy nie jest już za późno na zmiany. Możliwe jednak, że warto zacząć od lektury „Światów równoległych” Łukasza Lamży – by zobaczyć, jak z szacunkiem pisze się o tych, których wizja świata tak bardzo różni się od naszej. A także po to, by tę ich wizję rozmontować. Czytajmy zatem, a potem się zobaczy. ©