Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Koniec lipca, czereśnie coraz mniej smaczne, bób też się już trochę przejadł, sezon na jeżyny i grzyby leśne powoli zaczyna wjeżdżać do menu, a w sklepach wielkopowierzchniowych, papierniczych i księgarniach pojawiają się pierwsze, nieśmiałe jeszcze zwiastuny nieuniknionego: przybory szkolne w nierozsądnych, jak zawsze, cenach, te oszukańcze przedmioty, mające w sierpniu fałszywy urok nowości, dające ułudę, że od września może dziać się coś w sumie fajnego, skoro tyle kolorów mazaków jest w nowym piórniku.
Tak bywało do tej pory, że myśl o jesiennym kieracie odganiało się na początku sierpnia lekką ręką. Bo przecież jeszcze wczasy, jeszcze długi weekend, kilka co najmniej grilli, woda w jeziorze ciepła, osy zlatują się do piwa, chwilo, trwaj.
W tym roku jednak koniec lipca nastroił nas zupełnie inaczej: nie jesteśmy pewni, czy „chwilo, trwaj” to dobre zaklęcie na ten czas. Krótko mówiąc: pod koniec lipca zaczęliśmy rozprawiać o tym, czy otworzą we wrześniu szkoły.
Dziecko izolowane od nauki przez rodziców. Mama bez maila. Wiejski nauczyciel wieszający zadania na furtkach. Epidemia wzmocniła podział na szkołę lepszą i gorszą >>>
Zauważyłam kilka frakcji, pomiędzy którymi miotam się sama, jak dzika kura w agreście. Po pierwsze, rodzice mający przekonanie graniczące z pewnością, że 1 września odwiozą swe najdroższe pociechy do placówek, odstawią je pod drzwi lub zamkną drzwi za nimi wychodzącymi z domów, by chwilę potem odetchnąć głęboko, spokojnie, na myśl o tym, że oto nie ma żadnych lekcji online i że kosinus, tangens ani kotangens, ani układ rozrodczy żaby, ani tabliczka mnożenia, ani nic z tych wszystkich cholerstw już im nie zagraża. Twierdzą oni, że ponowne zamknięcie szkół jest po prostu niemożliwe, nie przyjmują do wiadomości żadnej oboczności w tym zakresie i w związku z tym z dużą nadzieją wypatrują września.
Chciałabym do nich przystąpić, lecz inna grupa mnie – pesymistkę z natury – bardziej intryguje. To ci, którzy wieszczą, że owszem, wypchniemy we wrześniu nasze dzieci w ramiona z pewnością ogromnie stęsknionych nauczycieli, ale już w październiku, najdalej w listopadzie, ponowny lockdown dojedzie nas na grubo. Lepiej więc zawczasu się psychicznie do tego szykować, planować remonty w mieszkaniach tak, by wydzielać z nich skromne, lecz osobne strefy, zabiegać o kredyty na konieczny sprzęt elektroniczny itd., itp.
No i jest grupa trzecia pośród moich przyjaciół: to ci, co mówią, że jak nie otworzą lub ponownie zamkną szkoły, oni wyjdą na ulice. „To się skończy rewolucją” – powiadają, a ja, widząc obłęd w ich spojrzeniach, nie mam powodu, by im nie wierzyć. Też nieraz podczas lekcji zdalnych widziałam w sobie wielki potencjał do mordowania i czynienia zniszczeń.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z faktu, że dziś nawet tak wszechwładne i w swoim przekonaniu nieomylne postacie jak premier Polski nie wiedzą wszystkiego. Ten wirus to naprawdę straszna menda i nawet osoby tak wprawne w zaklinaniu rzeczywistości nie są go w stanie zignorować. Wirus to w końcu nie konstytucja Rzeczypospolitej ani nawet karty wyborcze wydrukowane przez Sasina.
Czytaj także: Tęsknota za ludźmi. Wycieńczenie światem online. Nowe narzędzia, stare metody. Oto wnioski z najświeższych badań sumujących tegoroczną przymiarkę polskiej szkoły do zdalnego nauczania.
Czytam dziś w gazetach, że minister Piontkowski „pragnie”, aby dzieci wróciły do szkół we wrześniu. Czy to jednak wystarczająco dużo, byśmy jako rodzice dzieci szkolnych czuli się uspokojeni?
Podobno w ministerstwie trwają prace nad przygotowaniem awaryjnego planu wsparcia dla szkół i nauczycieli, na wypadek kolejnego zamknięcia. Ja nieśmiało chciałabym zatem wspomnieć, że takiego planu wymagać mogą również rodzice, którzy z dnia na dzień stali się relewantną częścią polskiego systemu edukacji, i gdyby nie ich codzienne, wielomiesięczne zaangażowanie, szkoła zdalna byłaby jeszcze większą fikcją, niż była. Wsparcia potrzebują rodzice, którzy – jak mój mąż, mający małe jeszcze dzieci – znów będą musieli zostawać z nimi w domu. Wsparcia potrzebują ci, którzy – jak wielu – nie są w stanie zapewnić dzieciom dostępu do koniecznego sprzętu, oprogramowania czy internetu. Wsparcia będą potrzebowali wszyscy, którzy przejmą z rąk szkoły prawie całkowitą odpowiedzialność za to, czego dzieci się faktycznie nauczą. I nie chodzi mi wyłącznie o wsparcie finansowe – jeśli mamy tak intensywnie wspierać szkołę w realizacji jej zadań, to może powinniśmy być do tego jakkolwiek przygotowani? Wszyscy. Jeśli szkoła ma być w domu, to dom będący szkołą staje się częścią systemu i nie może być naszej zgody na to, że znów zostanie to na nas po prostu zrzucone w duchu „radź sobie sam”.
Nie jestem nauczycielką. Jestem mamą i chcę być mamą, nie nauczycielką. I uprzejmie proszę, by Ministerstwo Edukacji Narodowej czuło na swoich plecach nasz coraz bardziej nerwowy oddech. Wrzesień u bram. ©
CZYTAJ TAKŻE: Szkoła wobec epidemii >>>