Obnażeni przez koronę

Silne instytucje z ulotki wyborczej PiS okazały się tekturową makietą. Rządzący pokazali, że są zbyt mali na takie czasy. A my wszyscy zbyt często jesteśmy gotowi machnąć ręką na cudze cierpienie i śmierć.

22.02.2021

Czyta się kilka minut

Przygotowania do wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Szpitalu Narodowym. Warszawa, 23 października 2020 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER
Przygotowania do wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Szpitalu Narodowym. Warszawa, 23 października 2020 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER

Rok z koronawirusem przyniósł masę symboli i słów wytrychów, wcześniej nam obcych. W nasze życie wdarły się pandemia, kwarantanna, choroby współistniejące, szpitale jednoimienne, pulsoksymetry, saturacje, respiratory. Nasze zmysły przysłoniły i odizolowały maski, przyłbice oraz rękawice. Zapach spirytusu nabrał nowego znaczenia.

Każdy z tych symboli jest świadectwem czasu zarazy, przyspieszoną lekcją życia, zafundowaną nam przez okres niepewności. Bywa, że nie pamiętamy już wydarzeń sprzed roku, ich kontekst zatarł się, przytłoczony masą kolejnych złych informacji. Na pewno jednak dziś życie sprzed pandemii jawi się jako błogi sen. To, że ów sen przeminął i być może beztroska nie wróci, wiadomo. Wiadomo jednak także, że pandemia w Polsce mogłaby przebiegać inaczej – mniej dotkliwie i mniej śmiertelnie – gdyby nie zawiodła władza, kontrolowane przez nią instytucje, a także my sami. Pandemia jest jak kontrast podany pacjentowi przed prześwietleniem – pozwala postawić wyrazistą diagnozę polskiego państwa i społeczeństwa.

Show must go on

Czasy kreują bohaterów. W tym sensie pandemia w Polsce wykreowała głównie antybohaterów. Mniejsza już o dyżurnych radiowo-telewizyjnych wirusologów, podających często wzajemnie sprzeczne sensacje, grających naszym strachem dla medialnej sławy.

Czołowymi antybohaterami są rządzący. Trzeba to powiedzieć wprost: z polityków obozu władzy, zaangażowanych w walkę z koronawirusem, zawiedli prawie wszyscy.

Minister zdrowia Łukasz Szumowski, umęczony, z podkrążonymi oczami, był w pierwszych miesiącach pandemii wręcz ikoniczny. Finalnie okazał się strażnikiem własnej fortuny, bo firma jego rodziny dostała od państwa ponad ćwierć miliarda w 8 lat na badania nad lekami, z których żaden nie wszedł na rynek. Kupował maski od swego trenera narciarskiego, a respiratory od handlarza bronią, wykorzystywanego przez polskie specłużby do szemranych operacji. Maski były felerne, a respiratory nigdy w całości nie dojechały.

Premier Mateusz Morawiecki winien jest bagatelizowania koronawirusa na początku minionego roku. Ponosi także odpowiedzialność za podporządkowanie walki z pandemią doraźnemu interesowi politycznemu. To Morawiecki przed wyborami prezydenckimi zniósł pierwsze wiosenne ograniczenia pandemiczne. Na przełomie maja i czerwca zniesiony został nakaz zakrywania twarzy w otwartej przestrzeni, władza pozwoliła na wesela, komunie i inne uroczystości rodzinne do 150 osób, a zatem praktycznie bez ograniczeń. Otwarte zostały baseny, uzdrowiska, zakłady fryzjerskie i kosmetyczne. Cel był prosty: brak restrykcji i przyzwolenie na zabawę miały świadczyć o normalizacji, a normalizacja miała skłonić ludzi do zagłosowania w wyborach.

„Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się go bać. Trzeba pójść na wybory” – apelował Morawiecki. Ten cytat będzie już z nim na zawsze, bo każdego dnia od jesieni 2020 r. – gdy liczba chorych i ofiar zaczęła lawinowo rosnąć – widać, jak bardzo był politycznie zmanipulowany. Premier się tym nie przejmuje. W ostatnich dniach zrobił sobie walentynkową sesję zdjęciową z żoną w jednym z muzeów, które dopiero co otworzył w ramach kolejnej próby luzowania obostrzeń. Show must go on.

Operowanie igłą w okolicach

Zawiódł główny beneficjent rządowych trików politycznych wokół pandemii, czyli Andrzej Duda, wybrany na drugą kadencję. Prezydent zniknął, gdy jesienią wirus uderzył ze zdwojoną siłą. Polityczny moment na włączenie się w walkę z pandemią Duda miał idealny – nie będzie się już starać o reelekcję i może ryzykować. Nie wykorzystał tej szansy. Do dziś jest zagubiony i nie angażuje się w zwalczanie pandemii. Co więcej – ma na koncie wypowiedzi ­bagatelizujące zagrożenie i obostrzenia. Zasłynął konstatacją, że co prawda apeluje o noszenie maseczek, ale on sam właśnie nie lubi („Ani mi to nie ułatwia życia, ani nie jest to dla mnie przyjemne”). Wcześniej w kampanii zaczął się nawet dystansować od szczepień, by już po wyborze oświadczyć w stylu małego chłopczyka: „Nie jestem w ogóle zwolennikiem, jeżeli ktoś operuje igłą w okolicach moich ramion, przedramion czy jakiejkolwiek części ciała”. Gdy Ministerstwo Zdrowia wieszczy trzecią falę koronawirusa, Duda szusuje na nartach – dokładnie tak jak rok temu, gdy zbliżała się fala pierwsza.

Z Jarosławem Kaczyńskim problem jest największy, bo też jego waga w państwie jest szczególna. Otóż pandemia pokazała z wyjątkową intensywnością to, co wiedzieliśmy lub podskórnie czuliśmy – jak bardzo owinął sobie państwo wokół palca.

Dlatego właśnie instytucje w czasie pandemii z większą intensywnością zajmowały się realizacją politycznej agendy Kaczyńskiego niż walką z koronawirusem. Najbardziej drastyczny przykład to orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji i wszystko, co nastąpiło po nim – wykorzystywanie policji do pacyfikacji protestów, zaangażowanie prokuratury w stawianie zarzutów, sanepidu w nakładanie kar, a komorników w ich ściąganie. Polskie państwo chyba nigdy nie było tak sprawne.

Nie zmienia to faktu, że z punktu widzenia strategii politycznej pandemia pokazała klęskę państwowej wizji prezesa PiS. W doktrynie Kaczyńskiego fundament państwa stanowią właśnie formacje siłowe i opresyjne. Okazało się jednak, że to diagnoza nietrafiona. Co prawda można służby wysłać na protestujące kobiety, ale sytuacji epidemicznej to nie poprawi. Koronakryzys pokazał, jak ważne są serwisy społeczne takie jak służba zdrowia czy edukacja.

A to te obszary, które PiS kompletnie zaniedbał. Rząd przed pandemią wprowadził reformę szpitalną (tzw. sieć szpitali), która nie dała znaczących rezultatów, poza wyrugowaniem części prywatnych placówek z rynku. Jednocześnie walczył z lekarzami, podburzając przeciw nim opinię publiczną. Edukacja? Z nauczycielami też rząd, rzecz jasna, walczył. Bez żadnego uzasadnienia likwidował gimnazja, a nie unowocześniał szkół, przez co e-nauka to dziś chaos i wielka improwizacja.

Brak planu walki

Pochodną takiego podejścia Kaczyńskiego i innych przedstawicieli obozu władzy był brak planu walki z pandemią. Rząd nigdy nie miał na nią kompleksowego pomysłu, opartego na skrupulatnym zbieraniu danych o drogach rozprzestrzeniania się choroby i bieżącym monitorowaniu zagrożonych sektorów gospodarki, najlepiej w ujęciu lokalnym. Otwieranie i zamykanie całych branż odbywało się falami, w przypływie paniki, w obliczu rosnących danych o zachorowaniach i ofiarach, gdy pod szpitalami ustawiały się karetki z chorymi, których nikt nie chciał. Motywacja była prosta – polityczny strach przed reakcją opinii publicznej na takie drastyczne obrazki w mediach niezależnych.

Działania rządu w czasie pandemii to była i jest kwintesencja państwa z tektury, z którym PiS miał zrobić porządek, ale – jak widać – nawet nie próbował, a nawet dobrze się w nim urządził. Bo państwo z tektury łatwiej przejąć i podporządkować, łatwiej się skupić na nepotycznym upychaniu swych ludzi na wszelkich możliwych stołkach.

W listopadzie minionego roku rząd rzucił hasło podziału Polski na kolorowe strefy – zieloną, żółtą i czerwoną, w zależności od liczby zachorowań. W każdej z nich ograniczenia miały być wprowadzane z różną intensywnością.


Jagoda Latkowska, psychoterapeutka: Może ten rok, niby-bezczas, jest ważnym spotkaniem z kruchością naszego gatunku? Rozsypało się nam nieco poczucie mocy i bycia panem stworzenia.


 

Dziś już rząd w ogóle nie stosuje się do tych zasad. Nie ma się co dziwić. Okazało się, że wyniki, wedle których rząd chciał ustalać strefy, są niewiarygodne. Wychwycił to 19-latek z Torunia, Michał Rogalski, który znalazł błędy, w tym ponad 20 tys. przeoczonych zachorowań. W reakcji rząd (po 225 dniach codziennego podawania danych powiatowych o zakażeniach koronawirusem) nagle przestał to robić. Od tej pory żadna pomyłka na jaw nie wyjdzie. Tyle że sam rząd wie, że nie może polegać na tych danych. Premier Morawiecki zdumiony i wściekły tą sytuacją wysłał nawet do sanepidu swą zaufaną współpracowniczkę Jadwigę Emilewicz, by pomogła opracować lepszy system raportowania danych.

Co najmniej od jesieni minionego roku – gdy liczba zachorowań i zgonów drastycznie wzrosła – zaczęło też drastycznie przybywać osób, które, choć czuły że są chore, unikały przeprowadzenia państwowych testów, chcą uniknąć kwarantanny, kłopotów w pracy i ostracyzmu w sąsiedztwie. To właśnie dla nich powstał rynek laboratoriów badawczych, które szybko i za relatywnie niewielkie pieniądze – około 100 zł – przeprowadzały szybkie testy, których wyniki nigdy nie trafiały do sanepidu. Rząd nie miał z tym problemu.

Szkopuł w tym, że nie mając pełnej wiedzy, rząd był skazany na działanie po omacku. O ile można to było zrozumieć wiosną, gdy wszystko, co związane z koroną, było nowe i zaskakujące, to jesienią – w żadnym razie.

Gdy jesienią koronawirus uderzył z podwójną siłą, rząd był w szoku. Działał doraźnie i bez żadnej strategii, licząc jedynie na doczłapanie się do szczepionki. Nie myślał o tym, w jaki sposób zorganizować życie obok czy mimo koronawirusa. Gdy okazało się, że szczepionki co prawda wreszcie są, ale trafia ich do Polski relatywnie niewiele, cały ten – niezbyt misterny – plan legł w gruzach. Dziś puste witryny sklepów i restauracji w galeriach handlowych, na osiedlach i dworcach straszą widmem bankructw.

Tymczasem – przez niemal rok – rząd nie przygotował systemu badania, jak przenosi się koronawirus. Dlatego raz otwierał galerie handlowe, raz je zamykał. Zamykał stoki narciarskie i je otwierał. Dlatego wolał zamknąć cmentarze przed 1 listopada. Dlatego jesienią wysłał dzieci do szkół, a potem w pośpiechu je ewakuował.

Niejednokrotnie dochodziło przez to do absurdów. Nie tak dawno w ramach ograniczenia kontaktów międzyludzkich zamknięte były narciarskie stoki, za to otwarte muzea.

Był z tymi wszystkimi chybotliwymi działaniami rządu jeden jeszcze problem – władza nie przestrzegała własnych ograniczeń. Stacja TVN24 przyłapała Jadwigę Emilewicz podczas rodzinnego wypadu na narty. Trzech jej synów jeździło na stoku mimo pandemicznych ograniczeń.

Poseł PiS, były wiceminister zdrowia Bolesław Piecha odwiedził Kubę. Poseł PiS, były minister zdrowia Łukasz Szumowski wyjechał na wakacje do Hiszpanii, choć odradzał wyjazdy zagraniczne. Wiceszef resortu aktywów państwowych Artur Soboń i były wiceminister energii Adam Gawęda poszli na mecz siatkarski, dla kibiców niedostępny.

Pożar w luksusowym hotelu spa zdemaskował sędzię Trybunału Konstytucyjnego Krystynę Pawłowicz, której dolegliwości nie mogły czekać na ukojenie po zniesieniu obostrzeń.

Czarny rynek szczepień

Wiele o rządzie i sporo o państwie mówi także akcja szczepień. Już sam początek był fatalny. Niejasne dyrektywy Ministerstwa Zdrowia doprowadziły do tego, że w kolejkę wepchnęli się lepiej ustosunkowani. Przed ludźmi starszymi i schorowanymi, przed większością medyków zaszczepili się aktorzy, ludzie mediów, biznesu i polityki. Zaszczepieni mieli różne tłumaczenia. Jedni twierdzili, że byli przekonani, iż szczepią się w ramach kampanii promocji szczepień. Inni – że przypadkiem dowiedzieli się o szczepieniach ze strony Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i po prostu przyjechali do gabinetu zabiegowego.

Kolejkę do szczepień możemy – bez zbytniego patosu – traktować jak kolejkę do życia. W tej sytuacji oczekiwania wobec postaci tak ikonicznych jak Krystyna Janda – które chcą być autorytetami w sprawach społecznych i politycznych – są proste: dawanie dobrego przykładu. Wybitna aktorka, która poza kolejką zaszczepiła swą rodzinę i aktorów swego teatru, w tej roli zawiodła.

Ale właśnie ponieważ szczepionki są deficytowe i właśnie ponieważ od nich zależy życie, powstał czarny rynek. Wielu zamożnych biznesmenów, menadżerów i ludzi ustosunkowanych zaszczepiło się po cichu, omijając wszelkie oficjalne kordony. To także lekcja wyniesiona z pandemii: w czasie kryzysu zbyt wielu myśli przede wszystkim o sobie. Dobro wspólne okazało się pierwszą ofiarą strachu.

Szkopuł w tym, że takie cwaniactwo rząd próbował podnieść do rangi zasady, próbując wepchnąć do szczepień poza kolejnością służby mundurowe. Narodowy Program Szczepień zakłada podział społeczeństwa na cztery grupy. Grupą 0 był głównie personel medyczny, ale także farmaceuci. Po nich zaczęła być szczepiona grupa 1, w której znaleźli się najstarsi seniorzy czy pensjonariusze domów pomocy społecznej. I nagle dopisani do tej grupy zostali prokuratorzy oraz pracownicy służb mundurowych, przy czym rząd zdefiniował mundurówkę szerokim gestem – od Służby Wywiadu Wojskowego przez skarbówkę po Służbę Ochrony Kolei. Żołnierze i funkcjonariusze mieli zostać zaszczepieni przed grupą 2, w której są osoby z chorobami współistniejącymi, czyli np. 50- czy 60-latkowie chorzy na raka.

Stało się tak dlatego, że kolejka do szczepień stała się polityczną walutą wewnątrz rządu.

Prokuratorów w kolejkę wpychał minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, wojsko – minister obrony Mariusz Błaszczak, a policję szef MSWiA Mariusz Kamiński. Na szczęście rząd – może pod naporem opinii publicznej, a może pod naciskiem prezesa Kaczyńskiego – wycofał się z tego nieprzyzwoitego działania. Ale nie do końca. Gdy skandal przycichł, okazało się, że tylko niektórzy ciężko chorzy zostali przesunięci przed mundurówkę (osoby dializowane, chorzy pod respiratorami, po przeszczepach, chorzy na raka). Nie masz ciężkiej choroby, twój problem.


Czytaj także: Do zaszczepienia większości Polaków daleko, 
zmęczenie lockdownem narasta, a trzecia fala już się zaczęła.


 

Nauczycielom – którzy są na drugiej linii frontu, zaraz za medykami – rząd przydzielił szczepionkę AstraZeneca, która budzi większe emocje od najpopularniejszego preparatu firmy Pfizer, bo w niektórych krajach jest niewskazana dla osób starszych. Nikt z nauczycielami nie rozmawiał, nikt nie rozwiał wątpliwości. Efekt był do przewidzenia – bunt i rozgoryczenie, że nauczyciele okazali się szczepionkowym „gorszym sortem”. Żeby zwiększyć wrażenie absurdu, rząd wysłał do szkół klasy I-III jeszcze przed zaszczepieniem nauczycieli.

Władza nie rozmawiała z nami jako społeczeństwem, bo to jest władza jedno­kierunkowa, nakazowo-rozdzielcza. Mówiła nieprawdę (jak wówczas, gdy przed wyborami twierdziła, że zostawiła koronę w pobitym polu), koloryzowała rzeczywistość (zachwalając szpitale tymczasowe, jak szpital na Stadionie Narodowym, który kosztuje krocie i nie pomaga naprawdę potrzebującym), lawirowała w sprawie problemów ze szczepionkami, zwalając wszystko na kontrakty Unii Europejskiej z firmami farmaceutycznymi (nawet jeśli kłopoty dotyczyły krajowej logistyki szczepionkowej, którą organizuje rząd, a nie Bruksela).

Na unijnych wybojach

Przetarg, który zawarła Unia Europejska, nie działa tak, jak powinien. To też nauczka z pandemii. Unia co prawda, zaprawiona w negocjacjach, kupiła szczepionki bodaj najtaniej na świecie. Ale jednocześnie okazało się, że UE jako zbiór państw ma ograniczone możliwości egzekucyjne. Gdy AstraZeneca oszukała Unię, nie realizując kontraktu w pełnej wysokości, za to wysyłając szczepionki do Wielkiej Brytanii, Bruksela okazała się praktycznie bezbronna. Próbowała przywrócić kontrole na granicy unijnej Irlandii i brytyjskiej Irlandii Północnej, która – jako wyjątek od brexitu – pozostaje płynna. Miało to zapobiec wywozowi szczepionek do Wielkiej Brytanii. Skończyło się skandalem i Bruksela musiała się wycofać.

Dla polskich władz ta sytuacja była idealnym pretekstem, by zwalać odpowiedzialność za braki w szczepionkach na UE. Ale, po pierwsze, przedstawiciel Polski brał udział w negocjacjach z firmami farmaceutycznymi. A po wtóre, gdyby nie ten przetarg, to całą produkcję szczepionek wykupiłyby na pniu najbogatsze kraje, które po prostu zapłaciłyby najwięcej. W tym gronie Polski – kraju wciąż na dorobku – raczej by nie było.

Mechanizm unijny stworzył poszczególnym państwom możliwości wprowadzania na krajowe rynki dodatkowych szczepionek, nawet niezarejestrowanych na terenie UE. To było pole do działania dla polskiego rządu. ­Szczepionka rosyjska? A może chińska? Obie kupił idol PiS, premier Węgier Viktor Orbán. Żeby podjąć taką decyzję, trzeba byłoby jednak móc weryfikować jakość wschodnich preparatów, a – patrząc na rok z pandemią – trudno uwierzyć, że rząd takie możliwości ma. Jednak nade wszystko, zwłaszcza w przypadku rosyjskiego Sputnika V, decydujące okazały się uprzedzenia. Rząd PiS nie kupiłby od Rosjan nawet eliksiru nieśmiertelności. W tym sensie twarde zacietrzewienie polityczne władzy okazało się ważniejsze od pandemii.

Narodowy sport: kombinowanie

Krytyka rządzących nie usprawiedliwia nas. My zaś, społeczeństwo – a przynajmniej duża jego część – koronawirusowego testu także nie zdaliśmy. Poza beztroskim lekceważeniem pandemicznych ograniczeń zaczęliśmy się bawić w nasz ulubiony narodowy sport: kombinowanie.

Wielu z nas stało się członkami kadry narodowej w sportach – np. działacze Polskiego Związku Pływackiego powołali kadrę narodową złożoną ze wszystkich polskich pływaków, którzy mają licencję związku, w wieku od 9 lat wzwyż, bo to dawało wstęp na zamknięte dla innych siłownie i baseny. Jedliśmy obiady w zamkniętych restauracjach, bawiliśmy się w zamkniętych dyskotekach. Wyjeżdżaliśmy za granicę, kupując loty z Niemiec, żeby wrócić do Polski autem, bo wtedy kwarantanna nie obowiązywała. Jak zwykle w kombinowaniu wykazaliśmy się wręcz humorystyczna inwencją – jak wtedy, gdy piliśmy piwo w muzeum kapsli, którym mianował się zamknięty bar, albo gdy na łyżwach odwiedzaliśmy kwiaciarnię na lodzie, czyli dawne lodowisko.

Można zrozumieć omijanie prawa przez przedsiębiorców – część z nich od niemal roku nie może normalnie pracować. Oni otwierali biznesy z desperacji, próbowali przeżyć. Brak wizji ze strony władzy doprowadził do tego, że upadają i upadać będą całe branże – jak restauracje czy kluby, a także część sklepów – którym rząd nie dał szans na działanie w pandemicznym reżimie. Już mamy recesję – po raz pierwszy od 30 lat. W najbliższych miesiącach firmy będą padać, a wielu ludzi straci pracę. Stąd bunt części przybitych i przerażonych przedsiębiorców, którzy mimo rządowych gróźb otwierali swe biznesy.

Ale większość z nas uczestniczyła w tym spektaklu omijania prawa z przekory i hedonizmu – przy sporej dawce obłudy. Okazało się, że – przyzwyczajeni do swego rytuału relaksu i zabawy – mamy w sobie bardzo małą zdolność do poświęcenia. Starczyło na pierwsze miesiące kwarantanny, do wakacji 2020, gdy masowo zalaliśmy miejscowości turystyczne, za nic mając ograniczenia – choć latem nieliczne, to jednak wciąż obowiązujące.

Okazało się, że przekonani o swej narodowej zdolności do poświęcenia, poświęcić się nie jesteśmy w stanie. Im dłużej trwa pandemia, tym więcej tych, którzy przestają się przejmować i zaczynają wyznawać zasadę, że kto ma umrzeć, i tak umrze. Widać to było ostatnio, gdy rząd obawiając się otwartego buntu przedsiębiorców, nieco poluzował ograniczenia, otwierając stoki narciarskie i hotele.

Chęć do robienia państwa – i współobywateli – w balona potęgowali celebryci. Popisywali się na portalach społecznościowych swymi wojażami, często sponsorowanymi przez rządowe agencje krajów żyjących z turystyki, które wpadły w tarapaty. Stąd np. wysyp zdjęć z Zanzibaru. Ale akurat o celebrytach nie dowiedzieliśmy się niczego, czego wcześniej byśmy nie wiedzieli.

Nie dali rady

Jak wyglądamy po roku z koronawirusem? Z pandemii wyjdziemy wyczerpani, ze strachem przed kryzysem gospodarczym i utratą pracy, z niedouczonymi dziećmi, zaniedbanym zdrowiem, pełni wzajemnych pretensji, wciąż politycznie podzieleni, choć ze wspólnymi pretensjami do władzy.

A władza przez ten rok nic nie zrozumiała, nie wyciągnęła żadnych wniosków. Dziś, tak jak wiosną minionego roku, przed wyborami prezydenckimi, jak jesienią podczas rekonstrukcji rządu, Kaczyński zajmuje się tym, co lubi najbardziej: politycznymi szachami. Właśnie musiał wycofać swe pionki, które próbowały zabrać partię Jarosławowi Gowinowi, aliantowi PiS, przynajmniej formalnie.

To zresztą charakterystyczny element działania liderów PiS: oderwanie od covidowych realiów. Minister edukacji Czarnek negocjuje z biskupami religię na maturze. Minister kultury Gliński chce przejąć pieniądze z opodatkowania mediów niezależnych, by dać je mediom zależnym. Minister obrony Błaszczak robi kolejną symulację na komputerze, z której nijak nie chce wyjść, że w razie ataku Rosjan utrzymamy się dłużej niż cztery dni.

A, są jeszcze wybory w Rzeszowie, którymi żyje teraz władza. Wieloletni prezydent z korzeniami w PZPR, rezygnując namaścił na następcę człowieka Ziobry, który zamierza udawać kandydata obywatelskiego. Kaczyński chciałby kandydata obywatelskiego z PiS.

Nie dali rady. I już raczej nie dadzą. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2021