Błaszczykowski, reprezentant dobrej Polski

„Pan gra całym sercem, można by wręcz powiedzieć, że pan gra, jakby bronił pan prawdy...” – pisał o pewnym piłkarzu Ota Pavel. Szkoda, że nie znał Błaszczykowskiego, bo on nie tylko tak gra, ale i żyje.

18.02.2019

Czyta się kilka minut

Gol w meczu z Armenią podczas eliminacji ostatniego mundialu – a zarazem wspomnienie nieżyjącej matki. Erewań, październik 2017 r. / PAWEŁ ANDRACHIEWICZ / PRESSFOCUS / MB MEDIA / GETTY IMAGES
Gol w meczu z Armenią podczas eliminacji ostatniego mundialu – a zarazem wspomnienie nieżyjącej matki. Erewań, październik 2017 r. / PAWEŁ ANDRACHIEWICZ / PRESSFOCUS / MB MEDIA / GETTY IMAGES

Dzień zapowiadany jako historyczny, jak to często bywa, historyczny się nie okazał. Na stadionie Górnika Zabrze panował przejmujący ziąb, wychodzących na rozgrzewkę piłkarzy Wisły Kraków witały gwizdy, później zaś drużyna gospodarzy grała szybciej i bardziej pomysłowo, a gdy zdobyła drugą bramkę, było jasne, że rywale już się w tym meczu nie podniosą. Ten, na którego przybysze z Krakowa liczyli najbardziej, oczywiście nie zawiódł, bo nie zawodził chyba nigdy. Zagrał pełne 90 minut, co po raz ostatni w meczu ligowym przydarzyło mu się półtora roku temu, ale w pojedynkę odmienić losów spotkania nie był w stanie. Cudu w Zabrzu nie doczekaliśmy, cuda zresztą w futbolu zdarzają się rzadko.

Mimo porażki w pierwszym meczu, powrót Jakuba Błaszczykowskiego na polskie boiska nie przestał przecież być wyjątkowy – i pokazały to już wyniki oglądalności telewizyjnej transmisji, najlepsze od z górą dwóch sezonów naszej ekstraklasy. Niby trudno się dziwić: nigdy wcześniej zawodnik o takim statusie sportowym nie kończył kariery w ojczyźnie. Nigdy wcześniej nie biegał tu człowiek, w którego piłkarskim życiorysie znalazły się dwa mistrzostwa i Puchar Niemiec, zdobyte z grającą wówczas fenomenalny futbol Borussią Dortmund, występ z tą drużyną w finale Ligi Mistrzów oraz (co dla Błaszczykowskiego pewnie ważniejsze, a co zarazem jest rekordem Polski) 105 meczów w reprezentacji kraju.

Tych, którzy chcieli go w Zabrzu oglądać, nie przyciągał jednak tylko blask wielkiej (a zarazem dogasającej, co tu kryć) kariery. Nowy kapitan Wisły to nie tylko człowiek, który przez wiele lat strzelał ważne bramki albo wypracowywał je kolegom. To człowiek, w którego życiu od sukcesów ważniejsze były porażki, a raczej sposób, w jaki się z nich podnosił. Którego kontuzje, fizyczny ból i psychiczne cierpienia (choćby po pamiętnym rzucie karnym, niewykorzystanym podczas ćwierćfinału mistrzostw Europy w 2016 r. z Portugalią, czego skutkiem było odpadnięcie Polski z turnieju) zawsze przypominały kibicom, że po boisku nie biegają jedynie supermeni w stylu Cristiano Ronaldo czy Roberta Lewandowskiego, ale ludzie z krwi i kości. Ludzie, którzy oprócz oszałamiających kontraktów reklamowych i superszybkich samochodów mają jeszcze swoją życiową historię i którzy drogę do sukcesu musieli okupić licznymi ofiarami.


Czytaj także: Michał Okoński: Kompletna i nie tak znów krótka metafizyka piłki nożnej


Sam Jakub Błaszczykowski z dziennikarzami rozmawia rzadko i niechętnie, jeszcze bardziej niechętnie używa pierwszej osoby, ale co najmniej kilka razy słyszałem, jak oburzał się hejtem, który spadł na Justynę Kowalczyk po jej przejmującym świadectwie na temat załamania nerwowego i walki z depresją. Powinniśmy ją przecież wspierać – tłumaczył. Pamiętać, ile dała nam radości, a nie krytykować przy pierwszym słabszym momencie. Często nie zdajemy sobie sprawy, jaki jest powód czyjejś gorszej formy – dodawał – a sądzimy kogoś takiego z całą bezwzględnością.

Czy mówił też o sobie?

Ciągle walczę

O tym, jaka jest historia Jakuba Błaszczykowskiego, nie dowiedzieliśmy się od razu. Najpierw, niemal równe 14 lat temu, patrzyliśmy, jak sprowadzony z czwartej ligi niewysoki i szczupły nastolatek debiutuje w wielkiej wówczas, przynajmniej na polskie warunki, Wiśle – tej dobijającej się do europejskich pucharów – i radzi sobie nie gorzej niż gwiazdy, już w debiucie strzelając pierwszego gola i asystując przy bramce kolegi. Dwa lata później usłyszeliśmy o jego transferze do Borussii, gdzie – dzięki współpracy z trenerem Jürgenem Kloppem – wyrósł na międzynarodową gwiazdę.

Bramkarz Portugalii broni karnego podczas ćwierćfinału Euro 2016 – w karierze Jakuba Błaszczykowskiego od sukcesów ważniejszy jest sposób, w jaki podnosi się po takich porażkach. Marsylia, 30 czerwca 2016 r. / Fot. LAURENCE GRIFFITHS / GETTY IMAGES

Wiedzieliśmy, oczywiście, o trapiącym go pechu: już w 2006 r. przymierzano go do wyjazdu na mundial, ale plany te pokrzyżowała kontuzja, podobna sytuacja przydarzyła się dwa lata później przed mistrzostwami Europy, a w 2014 r. doznał najpoważniejszego urazu – wyłączającego go z gry na pół roku, ale też skutkującego odebraniem podczas tej, bardzo długiej jak na piłkarski fach, nieobecności, tak ważnej dla Błaszczykowskiego godności kapitana polskiej reprezentacji. Wiedzieliśmy o uporze, z jakim walczył o powrót do zdrowia także w miesiącach poprzedzających ubiegłoroczny mundial, gdy ból pleców był tak silny, że czasami nie był w stanie wstać z łóżka. I mimo to trenował indywidualnie, żeby zdążyć na pewnie ostatnią wielką imprezę piłkarską w życiu. Zdarzyło się, że w ważnym meczu pucharowym Wisły grał ze złamaną kością śródstopia. „Twardziel”, „wojownik”, „gladiator” to słowa, którymi tytułowano niejeden jego portret, a obraz ten sam wzmacniał licznymi deklaracjami typu: „Ciągle walczę. Wynika to z mojego charakteru”.

Długo nie wiedzieliśmy za to, że urodzony we wsi pod Częstochową, jako siedmiolatek na treningi w swoim pierwszym klubie dojeżdżał 25 kilometrów ­pekaesem. Że zanim trafił do Wisły, jeszcze jako 15-latek próbował swoich sił w Zabrzu: że w szkółce piłkarskiej Górnika spędził kilka miesięcy, ale zrezygnował z perspektyw szybkiej kariery i postanowił wrócić na czwartoligowe boiska po tym, jak w internacie zetknął się z kradzieżami, narkotykami czy wysyłaniem przez starszych kolegów po alkohol („Przychodzili w nocy, darli się, to nie miało nic wspólnego z normalnym życiem – wspominał po latach w rozmowie z autorką swojej biografii, Małgorzatą Domagalik. – Ktoś powie: słaby charakter, ale g... prawda. Dziś może z tych, co się wtedy darli, tylko dwóch czy trzech gra w piłkę. Pozostali kariery nie zrobili, przepadli”).

Chciałbym zasnąć

Przede wszystkim jednak nie wiedzieliśmy o tym, czego 11-letni Kuba był świadkiem 13 sierpnia 1996 r.

„Bawię się klockami, jest uchylone okno, i nagle słyszę rozmowę – opowiadał dziennikarce, która z czasem, po wielu spotkaniach zyskała jego zaufanie na tyle, by zdecydował się powierzyć jej tę historię. – Wiem, kto rozmawia, zamarłem, i słyszę, jak się kłócą: a masz, ty k...! I krzyk: Aaa! Wybiegłem, jak stałem. I widzę, jak mama leży w rowie, i jak ojciec odchodzi. Wróciłem do domu i krzyczę: »Mama leży w rowie«. Wróciłem do niej i zacząłem ją dotykać, taki specyficzny zapach się unosił. Myślałem, że to mleko się wylało. Wziąłem ją za rękę, a moje dwa czy trzy palce wpadły do rany”.

Nie wiedzieliśmy, nie byliśmy i nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, z jaką ceną wiąże się bycie świadkiem takiej sceny. Nie mieliśmy świadomości, że obciążony nią chłopiec na dwa lata przestał rosnąć. Że po śmierci matki zamknął się w sobie, rzucił treningi, zaczął wdawać się w bójki. Że zmagał się z poczuciem winy i bycia napiętnowanym („Ludzie oceniali nas z bratem na zasadzie: jak ojciec morderca, to i synowie są tacy sami”), ale także z własną nienawiścią. Że biorąc do ręki kuchenny nóż potrafił mówić, że to na niego, jak już wyjdzie z więzienia.

„Są dwa etapy mojego dzieciństwa, a potem życia. Przed i po tragedii, która wywróciła je całkowicie” – powiedział Małgorzacie Domagalik. Dodał, że zgodził się na książkę biograficzną w przekonaniu, że jego historia może komuś pomóc: może pokazać, że jest światełko w tunelu. Ojcu w końcu przebaczył, nawet jeśli ten podczas rozmowy po latach relatywizował swoją winę. Ale swojej biografce wyznał również, że tylko kiedy leżał z mamą w łóżku i dotykał jej stopą, czuł się naprawdę bezpiecznie. Że na zawsze został mu w głowie zapach jej perfum i to, jak robiła murzynka i jak szumiał odkurzacz.

„Jak dziś Agata [żona piłkarza – MO] piecze murzynka i czasami jeszcze włączy odkurzacz, to... od razu kładę się na kanapie i chciałbym zasnąć” – zwierzył się zaufanej dziennikarce.

Wiem, że młodemu może być trudno

Ci, którzy go znają, mówią o uporze, z jakim sam musi rozwiązywać własne problemy. O chęci udowodnienia światu, a przede wszystkim sobie, że wciąż jest dobry. O przekonaniu, że jeśli przestanie od siebie wymagać, to przestanie się rozwijać. O wciąż napędzającej go rywalizacji (w ping-ponga, kości czy gry na PlayStation grać będzie tak długo, aż okaże się lepszy od kolegów, nawet puzzle układa z córkami na czas...). Ale też o skrywanej pod tym wszystkim delikatności. Przyjaciół ma niewielu, w większości znają się od małego – do dziś spotykają się w jego rodzinnych Truskolasach i grają w karty w jakimś garażu, żeby nie przeszkadzać śpiącym w domu dzieciom.


Czytaj także: Michał Okoński: Kto nie dotknął piłki ni razu


„Zawsze kiedy szedłem do mamy na cmentarz, to modliłem się, żeby mieć wokół siebie ludzi, których ona mi zsyła” – wyznał w pewnym momencie autorce biografii, i wydaje się, że na właśnie takich trafił. O wierze zresztą mówi otwarcie i z prostotą, w książce Domagalik znajdziemy również wypowiedzi jego spowiednika i słowa o tym, jakie wrażenie robi na nim papież Franciszek; pracując nad przebaczeniem, studiował życiorys Jana Pawła II, przed meczami modli się, korzystając z tzw. nowenny ojca Pio.

Kluczową postacią w pierwszych latach po tragedii była babcia, dzięki której nie trafił do domu dziecka. Kolejną – wujek piłkarz, obecny selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Brzęczek. To przed nim otworzy się podczas dramatycznej nocnej rozmowy w przydomowej komórce, przy okazji dwudziestych trzecich urodzin, gdzie pęknie tama milczenia i popłyną łzy. To Brzęczek będzie go uczył potrzebnej w futbolu i w życiu dyplomacji, to on będzie roztaczał nad Błaszczykowskim opiekę podczas każdego etapu kariery. To on będzie próbował udzielać mu odpowiedzi na takie pytania: „Jak to jest, że mój ojciec miał podobny do mojego charakter, był tak samo zawzięty jak ja... nie odpuszczał, a jednocześnie...?”.

Swoją wrażliwość ujawniał wiele razy. Nie tylko puszczając przyjaciołom popularny swego czasu hit zespołu Ich Troje „Nie pij, tato” czy pomagając aklimatyzować się w piłkarskiej szatni – miejscu na ogół bezlitosnym – młodszym zawodnikom („Sam podchodzę do chłopaków, bo też kiedyś wchodziłem do różnych drużyn. Wiem, że młodemu może być trudno podejść i o coś zapytać” – mówił przed mundialem „Gazecie Wyborczej” o pojawiających się w reprezentacji Polski debiutantach). Nie tylko przepraszając chłopca z domu dziecka, który wygrał w jakimś konkursie jego korki, że naprawdę nie potrafił ich bardziej doczyścić. Przede wszystkim angażując się w pomoc potrzebującym.

Płaczę nad ludzkimi dramatami

W ostatnich dniach najwięcej mówiło się o ponadmilionowej pożyczce, jakiej udzielił Wiśle, dzięki czemu klub uniknął natychmiastowego bankructwa, a także o tym, że podpisując z nią kontrakt zgodził się na najniższą możliwą w przypadku zawodowego piłkarza pensję: 500 zł miesięcznie, które zresztą w całości przekazuje na zakup biletów na mecze dla podopiecznych domów dziecka. Jest także założycielem fundacji Ludzki Gest, wspierającej chore i zdolne dzieci. Co ważne: w jego działalności charytatywnej nie chodzi tylko o świadomość, że ma się czym podzielić, i hojne przelewy, ale o bardziej osobiste zaangażowanie.

„Płaczę nad ludzkimi dramatami. Kiedyś byłem na to bardziej odporny, teraz nie mam siły” – mówi w jednej z rozmów. „Spojrzenie na świat zmienia się, gdy rodzą się dzieci. Kiedy widzisz dziecko, któremu dzieje się krzywda, to nie liczy się, czy to twoje, czy znajomego. To jest dziecko i automatycznie stawiasz się w miejscu tego rodzica, który nie wie, co robić” – dodaje kiedy indziej.

Turniej dla dzieci zorganizowany przez fundację Jakuba Błaszczykowskiego w jego rodzinnych Truskolasach, grudzień 2017 r. – piłkarz jest przekonany, że jego historia pokazuje, iż nie ma sytuacji bez wyjścia / Fot. ALEX MARCINOWSKI / SE / EAST NEWS

Nieżyjącą już, cierpiącą na glejaka mózgu Dominikę długo odwiedzał w trakcie choroby, grając z nią w chińczyka, nawet jeśli podczas ostatniej wizyty musiał już przesuwać jej rękę z pionkami po planszy. Nigdy takich historii nie nagłaśniał (to Małgorzata Domagalik dotarła do rodziców dziewczynki, dyrektorka Katedry Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu opowiedziała z kolei o jego licznych wizytach i o tym, jaki kontakt łapie z jej podopiecznymi). Pytany o nie przez dziennikarzy odburkiwał raczej i prosił, by nie robili z tego sensacji. Nie chce, by ktoś pomyślał, że może robić coś pod publiczkę albo że buduje swój wizerunek na krzywdzie innego człowieka.

„Jakich ludzi jesteś ciekawy?” – pyta go w pewnym momencie autorka biografii. „Normalnych” – odpowiada. Kiedy indziej tłumaczy, że w proszących go o autograf fanach najbardziej ceni autentyczność. Tej, której pozbawieni są na ogół przedstawiciele tzw. wielkiego świata.

Gdyby wszystko było dobrze

I tak docieramy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest tak kochany przez kibiców. Choć strzelał ważne bramki, choć bywał uczestnikiem wielkich meczów (np. Borussii z Malagą, kiedy skreślona już przez wszystkich drużyna z Dortmundu w ostatnich sekundach zdobyła dwa gole i awansowała do półfinału Ligi Mistrzów; o spotkaniach reprezentacji Polski, których losy przesądzał swoimi bramkami nie wspominając), nigdy nie był czarodziejem piłki. To Robert Lewandowski zdobywa gole bardziej efektowne, to Wojciech Szczęsny z większą swobodą porusza się w świecie mediów społecznościowych. Po nim jednak najbardziej widać, że mu zależy.


Czytaj także: Michał Okoński: Leo Messi, oto człowiek


Jest taka anegdota o przypadkowym spotkaniu na wakacjach, w trakcie którego usłyszał, jak przy sąsiednim stoliku chłopiec pyta po cichu ojca, czy to ten facet, który dwa lata temu zawalił karnego z Portugalią, po czym dosiadł się do nich i powiedział, że owszem, to on jest tym facetem. Do Michała Kołodziejczyka, który niedługo później przeprowadzał z nim wywiad, jeszcze zanim zdążył usłyszeć pierwsze pytanie wypalił, że owszem, zamierza i tym razem podejść do strzału z jedenastu metrów. Zaraz po tamtym niepowodzeniu wyszedł zresztą do dziennikarzy, „wziął to na klatę”, jak mówi. Skądinąd: nikomu poza nim samym nie było to chyba potrzebne, bo w wielkiej mierze to dzięki jego grze drużyna Adama Nawałki zaszła w ogóle tak daleko na tamtym turnieju.

Opowieść o życiorysie Jakuba Błaszczykowskiego jest więc także opowieścią o braniu odpowiedzialności – nawet w tak drobnych gestach, jak zamówienie herbaty zamiast piwa w miejscu publicznym, gdy dookoła kręcą się dzieciaki. Obecny powrót do Wisły również skwitował zdaniem, że gdyby z tym klubem wszystko było dobrze, pewnie by go tu nie było.

„Wisła to klub, który dał mi szansę zaistnieć. Rodzice i babcia wpajali mi, by nie zapominać, skąd się pochodzi, i doceniać, co w życiu osiągnąłem” – powiedział po powrocie do Krakowa.

Nie ma czegoś takiego jak „udało się”

Lojalność, wierność (nosił koszulkę z tym słowem po zdobyciu mistrzostwa Niemiec), świadomość własnych korzeni – rzadkie to przymioty, nie tylko zresztą w świecie piłki. Jeszcze rzadsza jest surowość, z jaką do siebie podchodzi, i świadomość, że pochwały bywają niebezpieczne. „Nie ma czegoś takiego jak »udało się« – mówi swojej biografce. – Jest talent, ciężka praca i to, na ile jesteś w stanie się w swoim życiu poświęcić. A to, czy będziesz miał z tego zapłatę, czy będziesz mógł robić to, co kochasz, to już inna rzecz. To niewiadoma”.

Imponująca jest trzeźwość, z jaką Błaszczykowski nie daje się zamknąć w celebryckiej wieży z kości słoniowej. „My, piłkarze, robimy swoje – cieszę się, że mój zawód to moje hobby, zajmuję się tym, co kocham, i mam z tego dobre pieniądze – powiedział Michałowi Kołodziejczykowi. – Ale przecież to tylko praca, taka sama jak policjanta czy lekarza. A może nawet nie taka sama, tylko dużo mniej istotna. Lekarz odpowiada za ludzkie życie, nie pokazują tego w telewizji, ale to on jest bohaterem naszej codzienności. My tylko kopiemy piłkę”.

Kiedy Jakub Błaszczykowski jest szczęśliwy? „Jak jeździliśmy moim maluchem i nagle paliwa brak, wtedy Kuba wysiadł i mnie pchał – wspominał jeden z przyjaciół z czasów młodości. – Pchaliśmy auto do domu, potem na stację, i był szczęśliwy. To była frajda. Szybko tam jeździliśmy i te zakręty. Fajna zabawa”.

Powietrze

Pisząc ten tekst próbowałem, oczywiście, namówić go na spotkanie – na razie bezskutecznie, przez pierwsze dni po powrocie do Wisły odmawia indywidualnych rozmów z dziennikarzami. Chciałem mu podarować „Puchar od Pana Boga” Oty Pavla, mając w tyle głowy frazę wypowiedzianą do kończącego karierę piłkarza w opowiadaniu tytułowym: „Młodzi grali dobrze. Ale nie są tacy jak pan. Pan gra całym sercem, można by wręcz powiedzieć, że pan gra, jakby bronił pan prawdy...”. Ale chciałem też zapytać o zaczynanie wszystkiego od nowa, do którego siłę daje sport.

Przede wszystkim jednak myślałem o dotknięciu tego, co będzie robił po zakończeniu kariery. Czy nie jest przypadkiem tak, że boi się momentu, w którym przestanie czuć tę adrenalinę, jaką wyzwala boiskowa rywalizacja, i ten rodzaj medytacyjnego wręcz skupienia, w którym – jak gdzieś opowiadał – „musisz się wyłączyć ze wszystkiego, co otacza cię wokół. Jesteś ty, piłka i partnerzy na boisku”?

Kiedy dziennikarka zadała mu proste pytanie, co takiego jest w piłce, że warto dla niej się poświęcić, odpowiedział od razu: „Powietrze”. To miał być żart, ale trudno nie dostrzec ukrytej w tym słowie metafory. Trudno też się nie zatrzymać przy zdaniu, że najciężej w życiu jest nauczyć się i zrozumieć, że warto żyć teraźniejszością.

Czy tatą będziesz?

W książce Małgorzaty Domagalik zapowiadał, że kiedy skończy grać w piłkę, to przystopuje: „Dziś pracuję na komfort w późniejszym życiu. Nie mogę odpuścić. Mam nadzieję, że zacznę korzystać z tego, co mam. To, że gram w piłkę, to wspaniałe, ale równocześnie mam poczucie straconego czasu w stosunku do rodziny”.

Mówił, że chciałby po prostu imponować swoim dzieciom: „Chciałbym, żeby doceniały, jakim jestem ojcem. Zresztą ojcem jesteś zawsze, a czy tatą będziesz? To już coś innego”.


Czytaj także: Michał Okoński: Luka Modrić, Ikar leci dalej


Deklarował (co akurat spełnił), że na pewno nie zostanie za granicą: „Wrócę tam, gdzie są moje korzenie. To, że dziś chcemy iść razem z kolegami na most w Truskolasach, to jest dla nas jak taki wehikuł czasu. Mogę przenieść się z chłopakami do czasów, kiedy było beztrosko, chociaż bez pieniędzy, z torebką słonecznika w kieszeni. Z chlebem za złotówkę z piekarni o drugiej w nocy i z jednym piwem na dziesięć osób. Nigdy się od tego nie odetnę”. W jego ustach, podobnie jak w ustach wuja, Jerzego Brzęczka, słowa o byciu ze wsi nie są powodem wstydu – przeciwnie, to w Truskolasach zaczął uświadamiać sobie własną siłę.

Ci, którzy znają go naprawdę dobrze, mówią, że cały czas siedzi w nim dzieciak i że ma wielkie poczucie humoru. Może się kiedyś o tym przekonam. Na razie szukając klucza do Jakuba Błaszczykowskiego słucham zalecanego przezeń hip-hopu. („Dla młodych chłopaków, którzy są skłóceni z życiem, nie ma lepszej muzyki...”). W piosence „Nie mam nic” zespołu Bezimienni natrafiam na słowa: „Kim naprawdę byłeś, szczere łzy powiedzą / Ile dałeś z siebie, bliscy tylko wiedzą / A nie tłumy gapiów, których ciekawość suszy / Dzielą sami tych na pokaz, które są bez duszy / Masz dzisiaj wszystko, inni nic nie mają / Żyjemy tak długo, jak bliscy pamiętają”.

Kiedy opowiada o dzieciach i rodzinie – zarówno tej, którą utracił, jak i tej, którą zbudował – myślę, że akurat w jego przypadku można sobie wyobrazić życie bez piłki. Zwłaszcza że „bliskich, którzy pamiętają” ma w Polsce naprawdę sporo. ©℗

WEŹ, SŁUCHAJ: ROZMOWA Z AUTOREM TEKSTU W CYKLU "PODKAST POWSZECHNY" DOSTĘPNA W SERWISACH ITUNES I SPOTIFY ORAZ NA STRONIE "TP"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2019

W druku ukazał się pod tytułem: Mąż zaufania