Harry Kane: człowiek u siebie

Przekonał już świat, że czasami warto być odrzuconym. Czy przekona jeszcze, że czasami warto nigdzie się nie ruszać?

13.02.2023

Czyta się kilka minut

Harry Kane został właśnie najlepszym strzelcem w dziejach swojego klubu: w meczu z ­Manchesterem City zdobył 267. gola dla Tottenhamu. Londyn, 5 lutego 2023 r. / ADRIAN DENNIS / AFP / EAST NEWS
Harry Kane został właśnie najlepszym strzelcem w dziejach swojego klubu: w meczu z ­Manchesterem City zdobył 267. gola dla Tottenhamu. Londyn, 5 lutego 2023 r. / ADRIAN DENNIS / AFP / EAST NEWS

Takich zwierząt nie ma, a przynajmniej nie ma ich w świecie zawodowego futbolu. Żadnych ekstrawaganckich fryzur i tatuaży. Żadnych skandali obyczajowych, bijatyk w nocnych klubach, samochodowych ucieczek przed policją po narkotykach czy alkoholu. Znany z zaangażowania w działalność społeczną, wspiera zwłaszcza instytucje zajmujące się zdrowiem psychicznym młodych ludzi. Żonaty z dziewczyną, którą poznał jeszcze w podstawówce. Nawet klubu w gorszących okolicznościach nie zmienił, ba: od dziecka gra w jednym i tym samym.

A przy tym wszystkim – to naprawdę świetny piłkarz. Król strzelców mundialu w Rosji. Kapitan reprezentacji Anglii i najskuteczniejszy strzelec w jej historii. Zdobywca dwustu bramek w Premier League – tylko dwóch zawodników w historii tych rozgrywek osiągnęło lepszy wynik, ale ponieważ zakończyli już kariery, a on ma dopiero 29 lat, wygląda na to, że pobije i ten rekord. Inny właśnie ustanowił: podczas ubiegłotygodniowego meczu z Manchesterem City zdobył swojego 267. gola dla Tottenhamu, bijąc półwieczny rekord, należący do mistrza świata z 1966 r., Jimmy’ego Greavesa. Oto Harry Kane: kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego, a jeśli ta historia nadal się będzie tak toczyć – tytuł szlachecki za zasługi dla ojczyzny i osiągnięcia w świecie sportu otrzyma w niedalekiej perspektywie.


IGRZYSKA: SPORTOWCY Z ROSJI I BIALORUSI NA „SUROWYCH WARUNKACH”

MICHAŁ OKOŃSKI: Międzynarodowy Komitet Olimpijski rozważa, by zawodnicy mogli wystartować w zawodach jako „neutralni”, a więc nie pod flagą narodową, a także pod warunkiem, że „nie wspierają aktywnie wojny na Ukrainie” i „w pełni przestrzegają światowego kodeksu antydopingowego”.


Złośliwi kibice innych drużyn powiedzą pewnie, że ów tytuł szlachecki dostanie na otarcie łez, bo jeśli nie odejdzie z Tottenhamu, to nie wywalczy przecież ani mistrzostwa kraju, ani nie wygra Ligi Mistrzów. Klub, w którym występuje, choć także dzięki niemu przestał być w końcu angielskim średniakiem, to wciąż nie może rywalizować z najlepszymi – w życiorysie Kane’a jest, owszem, mnóstwo osiągnięć indywidualnych, ale ani jednego medalu czy pucharu za sukces z drużyną. A ponieważ przy każdej okazji powtarza, że ma ochotę na „więcej”, to w zasadzie od chwili, gdy zaczął strzelać jak na zawołanie, media przymierzają go do czołowych klubów Europy.

Ale on jakoś z Tottenhamu nie odchodzi – i nie jest to pierwsza rzecz, którą robi na przekór ułożonym z góry scenariuszom.

Idźmy dalej

Kiedy przed pięcioma laty Harry Kane zdobył setnego gola w Premier League, opowiedział swoją historię w tekście pod znamiennym tytułem „Od zera do stu”, opublikowanym na portalu Players Tribune. Zaczynała się tak: miał osiem lat, szedł z ojcem przez park w położonej na północnych krańcach Londynu dzielnicy Chingford. Pan Patrick Kane ni stąd, ni zowąd oznajmił, że ma mu coś ważnego do przekazania. Była to wiadomość, że szkółka Arsenalu, w której wówczas trenował, poprosiła, żeby już więcej nie przychodził.

Harry nie pamięta, jak się wówczas poczuł – i nie pamięta, czy dotarło do niego prawdziwe znaczenie tej informacji: oto zajmujący się szkoleniem młodzieży pracownicy czołowego angielskiego klubu uznali, że z tego chłopaka nie da się zrobić dobrego piłkarza. Pamięta za to postawę taty: to, że go nie skrytykował, tak samo zresztą, jak nie skrytykował tych, którzy podjęli decyzję w sprawie jego przyszłości. To, iż nie dał mu do zrozumienia, że się do niczego nie nadaje, nie okazał wściekłości i rozczarowania. Po prostu objął ­ośmiolatka ramieniem i powiedział, że najważniejsze, by dalej robił swoje. Że będą dalej trenować – i że znajdą mu inny klub.

„Wielu ojców, zwłaszcza takich, którym bardzo zależy na tym, żeby ich dziecko zostało zawodowym piłkarzem, zareagowałoby zupełnie inaczej – komentował po latach Harry Kane. – Ale mój tata, niezależnie od tego, co się działo – nigdy nie nakładał na mnie żadnej presji. Był zawsze pozytywnie nastawiony. Jego klasyczne zdanie, powtarzane w każdej sytuacji, brzmiało: »No cóż, po prostu idźmy dalej«”.

Dwa lata później chłopak trafił do akademii Tottenhamu, któremu zresztą kibicowała cała jego rodzina. Po ­upływie kilkunastu miesięcy niepewności i sprawdzianów w innych klubach rozumiał już, co oznaczało tamto odrzucenie przez Arsenal. Mówi, że zawsze kiedy szykuje się do meczu z tą drużyną, ma je w pamięci – i że być może była to najlepsza rzecz, jaka mu się przydarzyła. Zostawiając jednak na boku frazę, która musiała spodobać się kibicowskiej bazie (Arsenal i Tottenham grają w jednej dzielnicy, ­rywalizacja między nimi jest ­wyjątkowo zacięta) – z pewnością kluczowa była tamta reakcja ojca.

Poza bańką

W pamięci Kane’a zostało więcej momentów zawahania i niepewności. W tekście opublikowanym, gdy miał już – przypomnijmy – sto goli w Premier League, wspominał także takie dni, w których myślał, że nie zdobędzie ani jednego. Miał wówczas dziewiętnaście lat – niejeden jego rówieśnik był już po debiucie w reprezentacji, za niejednego płacono fortunę – a kolejni trenerzy Tottenhamu wciąż nie widzieli w nim materiału na gwiazdę i wysyłali na wypożyczenia do niższych lig. Teoretycznie łatwiej w nich było o szansę gry, ale nawet tam nie zawsze mieścił się w wyjściowej jedenastce i łapał kontuzje: naprawdę, nic nie wskazywało, że jego marzenia o grze w angielskiej ekstraklasie staną się rzeczywistością.

Chociaż tyle, że poznawał prawdziwe życie, przyglądając się ludziom, dla których wizja spadku z drugiej do trzeciej ligi oznaczała groźbę radykalnego ograniczenia i tak niewielkich na tym poziomie zarobków, czy wręcz bezrobocia: „Zacząłem rozumieć, że są ludzie, którzy nie grają w piłkę dla sportu, ale żeby wyżywić rodzinę. Zacząłem rozumieć, jakie to wszystko jest kruche”. Uważa, że to wtedy przestał być dzieckiem. I że to wtedy zaczął lepiej grać.

Podobny scenariusz poznało wielu podobnych mu młodzieńców z czołowych klubów Anglii: okres przygotowawczy spędzony z pierwszym zespołem i szansa gry w spotkaniach towarzyskich, zwłaszcza kiedy największe gwiazdy nie wróciły jeszcze z wakacji, później daremne nadzieje na to, że nadarzy się kolejna okazja, a w zimowym okienku transferowym – wypożyczenie do jednej z niższych lig. Tam zaś szok i twarde lądowanie („W Yeovil nie mamy Ritza” – mówił dawnemu koledze Kane’a z Tottenhamu, Androsowi Townsendowi, szkoleniowiec lokalnej drużyny, prowadząc go do nędznego hoteliku i upewniając się, że na wyposażeniu pokoju ma garnek do gotowania makaronu), adaptacja do ostrzejszego stylu gry, kontuzje. Nie wszyscy potrafili sobie w tych warunkach poradzić.

W przypadku Kane’a najpierw było Leyton Orient (od stycznia do maja 2011), później Millwall (od stycznia do maja 2012), w kolejnym sezonie Norwich (gdzie złamał kość śródstopia) oraz Leicester. Każdy z tych klubów zachował we wdzięcznej pamięci – a ten pierwszy, występujący na co dzień trzy szczeble niżej ligowej drabinki, dziś wręcz sponsoruje, opłacając umieszczane na jego koszulkach reklamy informujące o potrzebie zadbania o zdrowie psychiczne dzieci i dorosłych, a w okresie tuż po pandemii – dziękujące pracownikom brytyjskiej służby zdrowia za zaangażowanie w walkę z covidem.

Amerykańskie marzenie

Była, owszem, chwila, podczas której wszystko zawisło na włosku: podczas wypożyczenia do Leicester, gdzie rzadko dostawał szansę gry. Z dala od domu i bliskich, przestał wierzyć w siebie. Powiedział ojcu, że chciałby odpuścić. „Pracuj dalej, rób dalej swoje – usłyszał. – Przestań się tak szarpać, a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze”. Postanowił raz jeszcze uwierzyć tacie, a parę tygodni później zobaczył film o jednej z legend futbolu amerykańskiego, Tomie Bradym.

Zanim Brady został jednym z najlepszych rozgrywających w dziejach tego sportu, wszyscy w niego wątpili. Na liście zawodników wybieranych w 2000 r. przez drużyny amerykańskiej ligi zawodowej w tzw. drafcie był 199. – znalazł pracodawcę dopiero podczas szóstego naboru. Wcześniej, gdy załapał się do drużyny uniwersyteckiej, trenerzy w kółko zastanawiali się, kim go zastąpić. W obejrzanym przez Kane’a filmie znalazły się zdjęcia, zrobione w chwili gdy Brady był ważony i mierzony przez poszukiwaczy talentów: widać na nich ciało zwykłego chłopaka, który – jak się zdaje – nigdy nie był w siłowni. „Wyglądał po prostu jak ja – wspominał Harry. – Ludzie zawsze mieli jakieś przekonania na mój temat. »No cóż, wiecie, on nie wygląda jak prawdziwy napastnik«...”.

„Robić swoje” musiał wyjątkowo długo. Pierwszy raz na ławce rezerwowych Tottenhamu znalazł się wprawdzie w październiku 2009, debiutował – w meczu Ligi Europy – w sierpniu 2011, ale na to, by Tim Sherwood, nadzorujący jego rozwój w młodzieżówce, zaczął na niego stawiać już będąc tymczasowym trenerem Tottenhamu, musiał czekać jeszcze dwa i pół roku – wcześniej przekonał jedynie poprzedniego szkoleniowca, André Villas-Boasa, by nie wysyłał go na kolejne wypożyczenie i pozwolił udowodnić na treningach, że zasługuje na szansę. „Wiem, że co piątek przed meczem będzie mi pan mówił, że są lepsi, ale udowodnię panu, że pan się myli – miał powiedzieć zdziwionemu Portugalczykowi. – Nie chcę już nigdzie odchodzić”. Poza wszystkim: Tottenham nie był dla niego jedynie miejscem pracy – naprawdę kibicował temu klubowi.

U następnego trenera, Mauricia Pochettino – za którego kadencji drużyna zaczęła wreszcie bić się z najlepszymi – również zaczynał jako rezerwowy. Argentyńczyk ostatecznie przekonał się do niego po wygranej z Aston Villą w listopadzie 2014 r., kiedy to strzelił Kane zwycięskiego gola w ostatniej minucie (był to zresztą gol bardzo szczęśliwy, bo Anglik wykonywał rzut wolny i trafił w mur, a piłka po rykoszecie zmyliła bramkarza i wpadła do siatki). Pochettino, który dokonywał wtedy w Tottenhamie rewolucji, zawsze podkreślał, że to dzięki tamtej bramce władze klubu uwierzyły, że wie, co robi – wcześniej drużyna wygrywała sporadycznie.

W życiu kibiców Tottenhamu i w karierze Kane’a zaczynał się najlepszy czas: napastnik, o którego miejscu w klubowej hierarchii świadczyła też zmiana numeru na koszulce (najpierw 37, później 18, a ostatecznie – 10) zaczął kolekcjonować tytuły króla strzelców angielskiej ekstraklasy.

Gwiazda wielu sezonów

Ale nawet kiedy jego miejsce w składzie Tottenhamu było już niepodważalne, niektórzy wciąż mieli wątpliwości. Na filmach z jego pierwszych sezonów w Premier League widać, że ma kłopoty z przyjęciem piłki i nie potrafi ustać na nogach w starciu z obrońcami. Owszem, strzela bramki, jednak rzadko są to trafienia zachwycające futbolowych estetów. Z pewnością jego dzisiejsza technika nie jest efektem naturalnego talentu, a wielu lat ciężkiej pracy.

Po świetnych występach w rozgrywkach 2015/16 pytano, czy będzie umiał powtórzyć strzeleckie osiągnięcia kolejny raz (to wtedy mówiło się o „one season wonder”, gwieździe jednego sezonu). Otóż powtórzył. Rok później zastanawiano się, czy będzie potrafił pokazać się w Lidze Mistrzów. Otóż potrafił. Dwa lata później chciano wiedzieć, czy da radę zagrać dobry mecz na mundialu. Otóż dał, ba, został królem strzelców turnieju. Trzy lata później wróżono, że rozwój jego kariery udaremnią nawracające kontuzje kostek. Otóż ostatni poważny uraz leczył w pierwszych miesiącach 2020 r.; od tamtej pory, odpukać, jego przerwy w grze nie są dłuższe niż tydzień. W międzyczasie znalazł specjalistę od przygotowania fizycznego i zatrudnił kucharza – dziś już nikt by nie powiedział, że nie wygląda jak prawdziwy napastnik.

Z 267 goli dla Tottenhamu 165 zdobył prawą nogą, 51 lewą, 49 głową, dwukrotnie piłka odbiła się od innych części jego ciała. 11 procent to trafienia zza pola karnego, w meczu z Juventusem Wojciecha Szczęsnego zaskoczył kiedyś uderzeniem z połowy boiska. Ale kolejne 62 bramki dla Tottenhamu padły z jego podań: nie tylko strzela gole, ale – jak Tom Brady w futbolu amerykańskim – asystuje kolegom. Cofa się do drugiej linii i stamtąd rozpoczyna akcje drużyny długim, precyzyjnym zagraniem.

Normalna wielkość

Do niezwykłej pracowitości i zdolności uczenia się, do konsekwencji i uporu, z jakimi pokonał początkowe przeciwności, wypada więc dodać inteligencję i odporność psychiczną. Gdy zmarnuje jedną, drugą czy trzecią okazję w meczu, nie traci równowagi i próbuje kolejny raz.

Błyskawicznie pozbierał się po niewykorzystanym karnym w meczu z Francją na ostatnim mundialu. W bramce rywali stał wówczas jego kolega z Tottenhamu, Hugo Lloris. Obaj znają się od lat, a w tym meczu był to już drugi karny dla Anglii. Za pierwszym razem Kane okazał się lepszy, przy kolejnym podejściu spudłował. Wielu obserwatorów miało później poczucie, że za tym drugim razem powinien strzelać ktoś inny, ale on – jako kapitan drużyny – nie chciał uchylić się od odpowiedzialności.

Niepowodzenie bynajmniej go nie załamało – akurat kiedy piszę ten tekst, w ramach działań założonej przez siebie fundacji i z okazji Tygodnia Zdrowia Psychicznego spotyka się z uczniami lokalnych szkół, opowiadając o sile pozytywnego myślenia, wiary w siebie i wsparcia, jakie mogą dać ci bliscy. O tym, że możesz zajść daleko, nawet jeśli kiedyś ktoś uznał, że nic z ciebie nie będzie. A dorosłym przypomina, że powinni interesować się tym, co jest ważne dla ich dzieci – nie oceniając ich hobby negatywnie, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się błahe.

Pracujący przez kilkanaście miesięcy z Tottenhamem trener-celebryta José Mourinho obiecywał mu wprawdzie, że zrobi z niego gwiazdę na miarę Messiego i Ronaldo, ale Harry Kane chyba zbyt mocno chodzi po ziemi, by nabrać się na podobne gadki. „On jest jednym z nas” – śpiewają o nim kibice, nawiązując do faktu, że jest klubowym wychowankiem i urodził się w północnym Londynie, a kolejni szkoleniowcy nie mogą się nachwalić jego skromności i zrównoważenia. Pochettino w tym kontekście podkreślał zbawienny wpływ żony – z Kate mają troje dzieci i rodzinność Kane’a również jest powodem, dla którego ta kariera toczy się tak wzorowo. Jaki tam Ronaldo – najlepszy strzelec Tottenhamu nie ma w sobie nic z celebryty.

Z wyglądu, fryzury i, co tu kryć, oszczędnego sposobu wypowiadania się przypomina bardziej bohatera filmu epoki kina niemego. Analizując niegdyś fenomen tej postaci, historyk futbolu Jonathan Wilson zestawił jego wizerunek z pilotami RAF z czarno-białych kronik filmowych – przyznam, że od tamtej pory widzę go w roli jednego z tych dzielnych pilotów dwupłatowca, którzy nigdy nie wrócili z wyprawy przeciwko Czerwonemu Baronowi.

Zostań z nami

Z perspektywy tzw. neutralnego obserwatora najważniejsze pytanie dotyczące najbliższych lat życia Harry’ego Kane’a brzmi, czy może osiągnąć „więcej” u siebie, w Tottenhamie? Dla tego klubu zrobił przecież wystarczająco wiele, by móc odejść do jakiegoś Manchesteru United czy Realu Madryt z podniesionym czołem – a może nawet z uzasadnionym poczuciem, że nie ma się co łudzić marzeniami o mistrzostwach czy pucharach zdobytych w dotychczasowych barwach. Pytany o to w ostatnich dniach, mówi jednak, że Tottenham ma się wciąż o co bić – i że jest otwarty na rozmowy o nowym kontrakcie z klubem, w którym spędził całe życie. Kibice angielskiej piłki wiedzą oczywiście, że nie zależy to tylko od niego: że klub musi mu dać argumenty za pozostaniem, przedłużając również umowę z Antonio Contem i wspierając włoskiego trenera na rynku transferowym, by dystans do czołówki angielskich klubów nie był aż tak przytłaczający.

Ale jest jeszcze coś, o czym napisać pewnie najtrudniej. Przy całej opowieści Harry’ego Kane’a o tym, ile można osiągnąć dzięki pragnieniu ciągłego samodoskonalenia (i przy całej ostrożności, z jaką kolportowanie podobnych historii mogą przyjmować ci, którzy na ciągłe samodoskonalenie nie znajdą siły), istnieje kryterium oceniania czyjejś wielkości nie tylko po liczbie tytułów i medali. Może najważniejsza lekcja, której może udzielić ten znakomity sportowiec, polegać będzie na tym, że zrobi coś w dzisiejszym świecie naprawdę niespotykanego: przez całe życie reprezentować będzie barwy jednego klubu. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2023