Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy polityka historyczna istnieje, niech przyjrzy się Niemcom. To modelowy przykład. Zarówno na płaszczyźnie praktycznej, jak i teoretycznej - można tu nie tylko obserwować jak na dłoni politykę wobec historii, którą prowadziły po 1945 r. rządy i lewicowe, i konserwatywne. W Niemczech powstało także wiele prac naukowych, opisujących to zjawisko. Po polsku ukazała się np. świetna książka Norberta Freia "Polityka wobec przeszłości. Początki Republiki Federalnej i przeszłość nazistowska" (Warszawa 1999).
Na razie byłoby dobrze - dla przejrzystości naszej dyskusji - gdybyśmy samo pojęcie polityki historycznej zaczęli traktować tak jak Niemcy: neutralnie. I gdyby spór toczył się o to, jaką politykę historyczną chce - na "wolnym rynku idei" - prowadzić ta czy inna formacja. Lewicowy niemiecki historyk Jörn Rüsen pisał kilka lat temu: "Dziwna to sprawa, z tą przeszłością. Przeminęła, a jednak jest obecna. To, co się stało, już stało się, a mimo wszystko nie daje nam to spokoju. Co chwila i na nowo staje nam przed oczami, wpływa na naszą teraźniejszość, jest na nowo interpretowane, reinterpretowane, przyswajane, odrzucane, usuwane w cień, wywołane na pierwszy plan, ubóstwiane, piętnowane, urzeczowiane, rozmywane. Nawet jeśli o niej zapomnimy, przeszłość pozostaje czynnikiem nie mniej istotnym".
Polacy spierający się o przeszłość nie są wcale w Europie wyjątkiem. Dlatego to wydanie "Historii w Tygodniku", które ukazuje się przed świętem 11 Listopada, postanowiliśmy poświęcić dyskusjom historycznym, które toczą się w różnych krajach Europy, a także w Unii Europejskiej.
Wojciech Pięciak