Czas zakłamany

Czy był to wybuch, który odmienił Niemcy Zachodnie, czy bunt rozpieszczonej młodzieży, która do dziś oszukuje samą siebie?

22.04.2008

Czyta się kilka minut

/fot. KNA-Bild /
/fot. KNA-Bild /

Gdy Berlin był podzielony, tętnił życiem. Dziś stoi zamknięty: Amerika-Haus, Dom Ameryki, dawny instytut kultury amerykańskiej przy dworcu ZOO okazał się niepotrzebny już wiele lat temu. Tej wiosny jednak pojawiła się okazja, aby osierocony budynek na chwilę ożywić: w Amerika-Haus można oglądać wystawę o tym, co działo się w Berlinie Zachodnim 40 lat temu, w 1968 r.

Przed budynkiem, który wówczas był miejscem gorących debat, a także celem ataków zrewoltowanych studentów, stanęła więc znowu policyjna armatka wodna z lat 60. Odtwarzany z jej głośników dokument dźwiękowy, nagranie demonstracji z 1968 r., pobrzmiewa jak echo z minionej epoki.

W budynku można obejrzeć zdjęcia uczestników wydarzeń, filmy dokumentalne, rekwizyty: pałki policyjne, plakaty. Relikwie dawnych ulicznych bitew. A także hasła, dziś brzmiące jeszcze bardziej absurdalnie niż wtedy: "Ho-Ho-Ho-Chi-Minh", na cześć przywódcy komunistycznej partyzantki w Wietnamie. Albo: "USA-SA-SS".

Tak było. Problem w tym, że organizatorzy wystawy pozostawili te i inne hasła bez komentarza czy refleksji - i to akurat w Amerika-Haus, instytucji, która w latach 50. i 60. zajmowała się, nie bez sukcesów, zaszczepianiem w Niemczech Zachodnich wolnego ducha rodem z USA. Żadnej próby wyjaśnienia, żadnego krytycznego pytania, dlaczego właśnie Ameryka, która po wojnie ofiarowała Niemcom plan Marshalla i uratowała Berlin Zachodni przed zakusami Stalina, stała się obiektem największej nienawiści ludzi z pokolenia 1968.

Bożki stare i nowe

Kiepska wystawa pokazuje jednak ważną rzecz: jak postrzegana jest dziś tamta studencka rewolta. A spojrzenie to jest najczęściej bezkrytycznie. Mit roku 1968 żyje nadal, jest upiększany i niewiele utracił ze swej wątpliwej fascynacji. Rok 1968 uważany jest ciągle za "epokowy moment" w dziejach Republiki Federalnej. Mówi się, że wtedy dopiero Niemcy stały się naprawdę demokratyczne, że tamten rok dał impuls do "radykalnej liberalizacji" społeczeństwa, która objęła także rozliczenie z przeszłością nazistowską.

Gdyby to było takie proste... Bez wątpienia rok 1968 był bogaty w wydarzenia o randze historycznej. W Polsce marcowe protesty, w Czechosłowacji "Praska Wiosna", we Francji "Paryski Maj" i barykady w Dzielnicy Łacińskiej, w Republice Federalnej wielomiesięczne protesty na uczelniach. W Berlinie Zachodnim zaczęły się one nawet rok wcześniej: po tym, jak w czerwcu 1967 r. policjant zastrzelił nieumyślnie studenta podczas demonstracji przeciwko wizycie szacha Iranu, fala protestów rozlała się z Berlina na kraj.

Emocjonalne, podbudowane moralizującą retoryką, stylizowane na "akcje antyfaszystowskie" miały "rozbić skostniałe struktury", zdemaskować instytucje demokratyczne jako "bastiony faszyzmu" i zastąpić "fałszywy establishment" nowymi "oświeconymi antyelitami". Występując pod szyldem "Pozaparlamentarnej Opozycji", bunt studencki na uczelniach doprowadził do sytuacji przypominających niemal wojnę domową - na ulicach Berlina Zachodniego, Frankfurtu nad Menem czy Monachium. Żółknące na bibliotecznych półkach w krajach Europy Wschodniej dzieła Marksa czy Lenina przeżywały na liberalnym Zachodzie wśród protestujących studentów nieoczekiwany renesans. Dołączyły do nich nowe bożki jak wódz Vietcongu Ho Chi Minh, Mao Tse Tung, odpowiedzialny za ludobójstwo w Chinach, czy też kubański terrorysta Che Guevara.

Rozczarowani i rozpieszczeni

Pozornie rewoltę studencką w Niemczech spowodowały dwa wydarzenia ściśle polityczne: zaangażowanie militarne USA w wojnę wietnamską i utworzenie w 1966 r.

w Republice Federalnej rządu tzw. Wielkiej Koalicji przez dwie największe formacje: chadecję i socjaldemokrację. W istocie był to jednak klasyczny konflikt pokoleniowy: bunt powojennej generacji przeciwko pokoleniu ojców (z których wielu uwikłanych było w nazizm i jego zbrodnie) oraz odwrócenie się plecami od demokratycznego mentora i "nad-ojca" - Ameryki.

"Oni chcieli reform, wszechstronnych reform - pisał historyk Arnulf Baring. - Chcieli w gruncie rzeczy zupełnie nowego, lepszego początku po rządach tych wszystkich ludzi spod znaku Kiesingera i Lübkego [zachodnioniemieccy politycy z nazistowską przeszłością - red.]. Rozczarowani Wielką Koalicją, nieruchawym systemem politycznym i ciasnym establishmentem, a przy tym ambitni, rozpieszczeni, skoncentrowani na sobie i rozczulający się nad sobą: dorastająca, powojenna już generacja młodych Niemców szukała swojego własnego spojrzenia na świat, adekwatnego do jej czasów...".

W przeciwieństwie do paryskich studentów, których buntowi towarzyszyły potężne strajki robotnicze w całej Francji i prawie we wszystkich branżach, studenci z Berlina Zachodniego i Frankfurtu pozostali ze swoimi protestami we własnym gronie. Niemiecki ruch roku 1968 był wystąpieniem tylko i wyłącznie studentów. Reszta społeczeństwa patrzyła na nich z boku i przecierała oczy ze zdumienia, a czasem także przerażenia. Iskry, które studenccy przywódcy skrzesali - albo raczej: wierzyli, że skrzesali - , nie podpaliły żadnego lontu. Zachodnioniemieckie społeczeństwo dobrobytu lat 60. i 70. nie było dobrą glebą dla rzekomo rewolucyjnych idei. Klasa robotnicza, wedle marksistowskich wyobrażeń fundament nowego socjalistycznego społeczeństwa, miała o wiele więcej do stracenia niż "swe łańcuchy". Wolała jechać własnym volkswagenem albo oplem na letni urlop do Włoch.

Oni i społeczeństwo

Więcej nawet: "normalni" Niemcy nie mogli pojąć, czemu studenci zakłócają ich codzienność. I to nie tylko z powodu korków - jak wtedy, popołudniem 18 lutego 1968 r., gdy ponad 15 tys. demonstrantów zablokowało centrum Berlina Zachodniego. Skandowanie, transparenty, czerwone flagi. Był to kulminacyjny moment Międzynarodowego Kongresu na rzecz Wietnamu. Na miejsce tego spotkania wybrano świadomie Berlin Zachodni - zagrożony przez Sowietów i skazany na obecność wojsk amerykańskich. W tym miejscu, gdzie demokratyczny Zachód najmocniej zderzał się z totalitarnym Wschodem, postanowiono napiętnować "neokolonializm" diabelskich Amerykanów. Nic dziwnego, że społeczeństwo Berlina Zachodniego, pamiętające most powietrzny, którym 20 lat wcześniej Amerykanie uratowali Berlin Zachodni od zajęcia go przez komunistów, odwracało się plecami do studenckich akcji.

Porozumienie z "normalnymi" Niemcami nie było możliwe nawet na poziomie języka. Sfanatyzowani przywódcy studenckiej rewolty - jak Rudi Dutschke, główny mówca na Kongresie na rzecz Wietnamu - posługiwali się przedziwnym, quasi-politologicznym żargonem, którego być może sami nie do końca rozumieli. Zamach na życie Dutschkego (został ranny; zmarł wiele lat później na skutek tych ran) sprawił, że to właśnie Rudi Dutschke stał się niemiecką ikoną roku ’68, żywą do dzisiaj. Wtedy,

40 lat temu, Dutschke nawoływał - podobnie jak wcześniej Lenin - ni mniej, ni więcej, tylko do światowej rewolucji. Opowiadał przy tym, niezbyt precyzyjnie, o "specyficznych relacjach produkcyjnych studenckich producentów" lub formułował takie frazy: "Nasza faza przejściowa w rewolucji kulturalnej jest w rozumieniu teorii rewolucji fazą w istocie przedrewolucyjną, w której osoby i grupy oddają się jeszcze niejakim iluzjom, abstrakcyjnym wyobrażeniom i utopijnym projektom". I tak dalej.

Wyobrażenie Dutschkego, że w Niemczech Zachodnich istnieje gęsta sieć represji, było upiorne, prawie paranoidalne. Tamtego 18 lutego 1968 r. swą mowę na wietnamskim kongresie zakończył idiotyzmem godnym politycznego komisarza: "Rewolucjonizacja rewolucjonistów jest decydującym czynnikiem dla zrewolucjonizowania mas. Niech żyje światowa rewolucja i wolne społeczeństwo wolnych jednostek, które będzie jej efektem!".

Nikt go nie rozumiał, ale mówiły o nim całe Niemcy.

Mity i fakty

Mit roku 1968 - to przynajmniej staje się dziś jasne - jest legendą, niewiele mającą wspólnego z rzeczywistością. Rebelia nie była wcale tak innowacyjna, jak się prezentowała. Wewnętrzna demokratyzacja Republiki Federalnej, przyswojenie sobie zachodniego ducha liberalnego, a nawet rozliczenie ze zbrodniami epoki nazistowskiej - wszystko to zaczęło się znacznie wcześniej, najpóźniej pod koniec lat 50., a nie dopiero w roku 1968, jak twierdzą do dziś ówcześni protagoniści. Także zmiany w obyczajowości seksualnej nie były skutkiem roku 1968; te zapoczątkował wcześniej koncern Schering, wynajdując pigułkę antykoncepcyjną. Skutkiem roku 1968 był natomiast - to fakt, a nie niechętna interpretacja - zbrodniczy terroryzm RAF, który wstrząsnął Niemcami w latach 70.

Innym dziedzictwem tamtych chaotycznych czasów był proces erozji w sferze wartości społecznych. Trzy przykłady. Ludzie z pokolenia ’68 ciągnęli w bój przeciw swoim rodzicom i ich "mieszczańskiej ciasnocie" ze sloganem "Niszczcie to, co was niszczy!" na ustach. Skutkiem było rozluźnienie norm społecznych, które nadają życiu orientację. Z kolei hasło "Kto sypia dwa razy z tą samą babką, należy już do establishmentu" [po niemiecku rymujące się: Wer zweimal mit derselben pennt, gehört schon zum Establishment] kwestionowało wierność małżeńską i więzy rodzinne. Efekt: dziś zaledwie 39 proc. Niemców żyje w klasycznej rodzinie. Natomiast hasłem "Mój brzuch należy do mnie" nie tylko propagowano aborcję, ale inicjowano także tzw. wychowanie antyautorytarne. Jak wygląda społeczeństwo, w którym dzieci wyrastają bez reguł, widać dziś na przykładzie narastającej przemocy wśród młodzieży.

Pokolenie ’68 nie doprowadziło do upadku "znienawidzonego systemu". Zamiast tego skutecznie zrealizowało swój "długi marsz przez instytucje" tegoż systemu. Do dziś ludzie z pokolenia ’68 - zbliżającego się obecnie do wieku emerytalnego - dominują na pozycjach społecznych w szkołach, na uczelniach, w sądownictwie. Przez kilka lat kierowali nawet niemiecką polityką: eks- kanclerz Gerhard Schröder stał na czele wpływowego wtedy "Niemieckiego Socjalistycznego Związku Studentów", a eks szef MSZ Joschka Fischer zasłynął rzucaniem kamieniami na ulicach Frankfurtu.

We Francji wypadki przebiegały inaczej. Wprawdzie również paryscy studenci, toczący swoje bitwy uliczne z policją, nie obalili "systemu". Jednak, w odróżnieniu od Niemiec, we Francji strajkowało 8 mln robotników. To oni, a nie studenci, zagrażali rządowi prezydenta de Gaulle’a. Francuski Maj 1968 był największym konfliktem pracowniczym w Europie w XX w.; strajkujący okupowali fabryki, brali menedżerów jako zakładników, wypowiadali posłuszeństwo działaczom związkowym. Wydawało się, że Francja pogrąży się w anarchii.

Niemcy: 1968 jak 1933?

Dziś we Francji i w Niemczech postępuje proces historyzacji roku 1968. W obu krajach publikowane są wspomnienia, polemiki, analizy socjologiczne. Po 40 latach wydaje się, że powoli do głosu przebijają się nowe interpretacje. Przykładem wydana w Paryżu 900-stronicowa antologia "68. Une histoire collective": rok 1968 przedstawiany jest w niej nie jako nagła erupcja, lecz raczej jako epicentrum zmian społecznych, które dokonywały się między rokiem 1962 (koniec wojny w Algierii) a 1981, gdy prezydentem został socjalista Mitterrand.

Niemieccy autorzy nie stworzyli podobnego opus magnum. W Niemczech ukazują się częściej książki albo wprost idealizujące rok 1968, albo łagodnie krytyczne; ich autorami są często dawni uczestnicy rewolty. Najciekawszą - i zarazem najbardziej prowokacyjną - tezę postawił historyk Götz Aly, badacz III Rzeszy, a przed 40 laty członek organizacji lewicowo-ekstremistycznej Rote Hilfe.

W swej książce "Unser Kampf - 1968", czyli "Nasza walka - 1968" (tytuł jest aluzją do książki Hitlera "Mein Kampf"), Götz Aly bezlitośnie rozprawił się z dawnymi współtowarzyszami, wywołując ostrą dyskusję. A jest nad czym dyskutować: Aly twierdzi bowiem, że aktywiści roku 1968 przypominają bardzo młodych aktywistów nazistowskich z, jak to nazywa, "pokolenia roku 1933"; jednych i drugich napędzały irracjonalne wizje.

W 1968 r. społeczeństwo Niemiec Zachodnich znajdowało się, pisze Aly, w momencie społecznego przełomu, który jednak dokonywał się nie dzięki, ale wbrew buntującym się studentom. Wszędzie dokonywała się już wymiana pokoleniowa, "nowe" zaczęło się już dawno. W tym właśnie momencie, otwartości i reform, studentom zupełnie odbiło - i stali się w gruncie rzeczy antyreformatorami i antyliberałami. "Ludzie z »pokolenia ’68« byli dziećmi ludzi z »pokolenia ’33«, którzy swój najpiękniejszy okres w życiu przeżywali pod rządami Hitlera i po roku 1945 utracili całkowicie grunt pod nogami" - twierdzi Aly. Formy rebelii w 1933 r. były jego zdaniem niemal identyczne jak w 1968 r.: "Walka przeciwko policyjnym pałkom, walka przeciwko autorytarnym profesorom, odrzucenie tego, co mieszczańskie (...) i cały ten ich kolektywizm".

Gorycz braku

Jak widać, pytanie, czym naprawdę był niemiecki rok 1968, pozostaje nadal przedmiotem sporu. Albo raczej: powoli staje się przedmiotem prawdziwego sporu.

Tak czy inaczej, na pewno było to wyjątkowe zjawisko społeczne, które jedni interpretują dziś ciągle jako ożywczy rewolucyjny wybuch, a inni jako ponury regres i trwające do dziś samooszustwo. To, jaką kto wybiera interpretację, zależy w dużej mierze także od własnej biografii - choć są i takie wyjątki jak Götz Aly.

Hannah Arendt dostrzegła kiedyś nawet paralelę między rokiem 1968 a 1848. Wtedy, w czasie Wiosny Ludów, w Niemczech nie powiodła się rewolucja, na której sztandarach wypisano hasła wolności, liberalizmu i zjednoczenia Niemiec. Arendt była wybitnym filozofem, ale także wybitne umysły mogą się mylić. Bo przy najlepszej nawet wierze nie sposób dostrzec w zachodnioniemieckim roku 1968 ducha miłości do liberalnej demokracji i zjednoczenia Niemiec. Ani do idei przezwyciężenia systemu represji w Europie Wschodniej.

Jednymi z pierwszych, którzy z goryczą odnotowali już dawno temu te braki, byli opozycjoniści z Niemiec Wschodnich.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2008