Zawsze od nowa

Podsiadło dobija się do egzystencji, odwiecznym sposobem nasycając życie znaczeniami, a zarazem zupełnie nowocześnie zmieniając je w opowieść.

17.05.2015

Czyta się kilka minut

Jacek Podsiadło podczas wieczoru poezji Stanisława Barańczaka w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, Kraków, luty 2015 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER
Jacek Podsiadło podczas wieczoru poezji Stanisława Barańczaka w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, Kraków, luty 2015 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER

Jacek Podsiadło zaspokaja nie do końca wygasłe oczekiwanie na poetę stuprocentowego, w którego wierszach buzuje liryzm, czułość, bunt, gniew, zapalczywość, a mowa jego – choć często kunsztowna – płynie bez widocznego trudu.

Składnikiem tego portretu jest również tajemniczość zachodzącej w poecie przemiany, zagadka wycofania się, nieomal zamilknięcia, trudność rozpoznania pomieszanych znaków schyłku poezji i odradzającej się wiary w jej niezniszczalny sens.


Poeta w swoim własnym cieniu

Jacek Podsiadło, bodaj najaktywniejszy poeta lat 90., po napisaniu Księgi odsunął się w cień. Księgą nazywam jego niezwykle obszerny dorobek, skupiony – i to dwukrotnie – w „Wierszach zebranych” (1998, 2003), które opublikował Paweł Dunin-Wąsowicz. W swoim pokoleniu Podsiadło jako pierwszy doczekał się takiej edycji. Cień to rozciągnięta sfera obecności śladowej, obocznej, przejście na pozycje prywatne, powrót do myśli, że uprawianie poezji jest rodzajem partyzanckiej walki, skierowanej przeciw kulturze, która mami rozgłosem, a razi obojętnością. Zapewne można by mówić również o predylekcji do gestów radykalnych, albo zastanawiać się, czy po latach żyznych, kiedy poezja rosła jak na drożdżach witalności, nie nastąpiło wyczerpanie sił, zużycie językowej, a nawet po prostu życiowej energii.

Takie domysły na nic się zdadzą, gdyż – po pierwsze – Podsiadło nie zaprzestał pisania, tyle że na pewien czas przeszedł na stronę prozy, po drugie zaś, kolejne wiersze i zbiory jednak powstawały, tyle że znacznie rzadziej i bez aspiracji powrotu do głównego nurtu.

Trudno było pogodzić się z obrazem poezji współczesnej bez Podsiadły, tymczasem w wyniku przedziwnego splecenia się różnych okoliczności obraz taki zaczął się utrwalać, i to do tego stopnia, że część obecnych dwudziestolatków, zainteresowanych poezją, nie ma już prawie żadnych skojarzeń z twórcą „Arytmii”. Jakby nie był jednym z tych, którzy określili dzisiejszą sytuację literatury; jakby nie było jego szczególną zasługą, że po ’89 r. czytało się nadal wiersze i to wręcz zachłannie; jakby to nie on w dużej mierze sprawił, że ekspresja własnej „niewyjątkowej wyjątkowości” stała się jednym z oczywistych praw piszącego i czytającego wiersze. Zwłaszcza ten ostatni czynnik trudno dzisiaj przecenić.

Jakakolwiek była przyczyna tego odosobnienia, budziło we mnie szacunek i czysto egoistyczną niezgodę, zatem prawdziwą radość sprawił mi zamaszysty powrót poety.


Podmiot w historii literatury

Karol Maliszewski pisał o nim: „Mitologizacja zwykłości. Nowa, trochę inna bajka Podsiadły. Odnawiające się gdzieś pod Opolem archetypy, uwspółcześnione, melancholijne, jakimś ciepłem owiane (nastrojowe?) mity codzienne. Ten pierwszy o kobiecie obserwowanej przez początkującego mężczyznę, o mężczyźnie obserwującym siebie (i ich oboje) w lustrze wiersza. I ten drugi, o mozolnych próbach budowania domu wokół prawdziwego ognia, tworzenia wspólnoty, wędrówki i szukania miejsca dla siebie”.

Stanisław Stabro: „Podsiadło reaktywował kontrkulturowy mit małej wspólnoty, ocalającej poszczególne indywidua, jak i humanistyczne relacje pomiędzy poszczególnymi jednostkami. Przeciwstawiał ten mit samotności, osamotnieniu, osobności i wykorzenieniu bohatera lirycznego”.

Joanna Orska: „Dezynwoltura wobec nakazów wysokiego modernizmu i radykalna naiwność podmiotu powodują, że mało odkrywcze stwierdzenie, iż nasza Miłość (z dużej litery) jest czysta jak śnieg, nabiera smaku prowokacji. Jest jakby świadomym łaskotaniem czytelnika, wyzwaniem dla tak zwanego gustu, dla snobizmu wyrobionego odbiorcy poezji. Podsiadło ma odwagę mówić we własnym imieniu, i to jeszcze przy użyciu szablonów – bez uciekania się do zasłony hermetyzmu, za którą można bezpiecznie uprawiać lirykę wyznania”.

Należy do historii literatury, chciałbym jednak, żeby powrócił na aktualną listę lektur, gdyż dzięki niemu lista ta staje się nie tylko zwyczajnie dłuższa, ale i atrakcyjniejsza. I jeszcze – nie wiem, jak to ująć – bardziej ludzka. Wybrałem trzy cytaty z sam nie wiem jak wielu tekstów krytycznych o Jacku Podsiadle, by pokazać, jak ten ludzki składnik w jego wierszach inspiruje ludzki składnik w ich lekturze.


Powrót do przeszłości

Wiersz, którego tytuł stał się tytułem ostatnie wyboru jego wierszy („Być może należało mówić”, 2014), zawiera sporo kluczowych właściwości jego poezji. Od pierwszych słów odsłania powiązane pierwiastki: nostalgię i determinację. Dwie moce. Od nostalgii pochodzi delikatność, łagodność, niepewność, z lekka tylko ocieniona nadzieją, dystans, ranliwość, nieosłonięcie; determinacja zaś to siła czasami wręcz dzika i gniewna, orgazmatyczna. Obie mają tu status w dużym stopniu niezależny od poety:


Zatrzymuję się za zakrętem, rzeka naznosiła tu liści,
cierpliwie mości poduchy, stroszy i owija wokół korzeni drzew
rdzawe wianki, układa stosy koron z nieprawdziwych cierni,
nietrwałe rękodzieło.
I bieg, nieustanny potok. Tok nierozumowania.


Takie podejście wydaje się anachroniczne, zalatuje emfazą, może nawet młodopolszczyzną. Upieram się jednak, że to nieporozumienie. Pogodziliśmy się z myślą, że język rządzi się własnym prawem, a pisarz musi sie z jego autonomią liczyć, dlaczego więc nie mielibyśmy przystać na intuicję, że emocje również nie podlegają kontroli, uwolnione zaś wyrażają tyleż swą amorficzność, wzmocnioną przez niepochwytną naturę języka, co dokarmiają się pozostałościami starych konwencji.

Echo wczesnego modernizmu daje się usłyszeć nie tylko w wierszach, którym przypisuje się staroświeckość, ale i w tych, które zwykło uważać się za najbardziej autentyczne świadectwo współczesności. Zatem w trywialnym przeświadczeniu, że skrajności się przyciągają, tkwi ziarenko prawdy. Lepiej by powiedzieć: poetyckie rzeczy na końcu modernizmu dziwnie przypominają poetyckie rzeczy z jego początku.

Różnica wynika z uaktywniania nieco innych mitów. Ostatni wybitny poeta końca, powiedzmy Andrzej Sosnowski, wpisuje się, czy – ściślej – jest wpisywany w retorykę kresu, dekadencji, zużycia. Ostatni wybitny poeta początku, tu widziałbym Jacka Podsiadłę, postrzegany bywa jako konstruktor osobowości i biografii. Dobija się do egzystencji, odwiecznym sposobem nasycając życie znaczeniami, a zarazem zupełnie nowocześnie zmieniając je w opowieść. Dzięki temu jesteśmy zarazem w środku rzeczywistości i w środku literatury, odniesieni do świata przez setki nazw, nazwisk i dat, przez kartografię i chronologię, przez dziennik podróży, rejestr konkretnych zdarzeń, a w tym samym czasie, czy nawet po prostu „tym samym” przenosimy się w przestrzeń wypowiadania, odkrywając, że cały ten świat dzieje się w języku. Nostalgia tworzy bowiem literaturę, fikcję, nierzeczywistość, urzekającą niekiedy, lecz niedającą oparcia, a determinacja próbuje ją rozedrzeć i dopaść czegoś twardego:


„Całkiem tu przyjemnie”, powiedziałem do Eweliny Erer
nic nie mając na myśli.
Te słowa dopiero później okazują się Prawdą.


Można by pokazać, jak głęboką świadomością artystyczną dysponuje Jacek Podsiadło (zrobili to już inni, szczególnie żarliwie Paweł Marcinkiewicz we wstępie do wyboru „I pobiegłem w tę mgłę” z 2000 r.), warto byłoby tropić i analizować pastiszowość w utworach poety, faktycznie intrygującą, mnie jednak najciekawsze wydają się wiersze znajdujące się na granicy między sytuacją, w której uczucia i słowa podlegają różnym restrykcjom, a stanem podobnym do nieważkości, swobodnego unoszenia się, jazdy bez asekuracji w nieoznaczonym kierunku: „A woda gada i gada niezmąconą mową”.

W dorobku Podsiadły można znaleźć sporo takich „jazd”. Są jego antymetodą poetycką, jego ryzykiem i, jak uważam, sednem liryzmu.


Powrót do utopii

Właśnie następuje. W ciągu paru miesięcy ukazały się dwa tomy udane, najpierw „Przez sen”, zbiór nowych wierszy, a przed dwoma tygodniami urocza i błyskotliwa książka dla dzieci, „Przedszkolny sen Marianki”. Z obu wynika zbieżne przesłanie: wiersz – taki jaki kiedyś, w niepamiętnym momencie, gdy niewinność spotkała doświadczenie – pokochaliśmy: „Mam gdzieś koniec poezji. Czniam wyczerpanie języka. / Jest dźwięk, który pieski preriowe wydają tylko na widok grzechotnika”. Dystych nosi tytuł „Auto da fé”. To oczywista podwójna prowokacja: z jednej strony zaprzecza najbardziej nośnym diagnozom współczesności, z drugiej wyraża przekonanie, iż podobna niesubordynacja musi zostać ukarana. Dokonuje aktu samowykluczenia z republiki poetów.

Warto zauważyć, że Podsiadło nie twierdzi, iż rozpoznania końca poezji i wyczerpania języka są błędne, lecz jedynie, że postanowił się z nimi nie liczyć. By móc dawać początek wierszom, musi odnowić regresywną wizję wiersza, który nie odczuwa potrzeby tłumaczenia się z faktu, że jest. Symuluje normalność poezji, zamieszkując w utopii. Stamtąd będzie nasłuchiwał odgłosów życia, łowił i napełniał nimi wiersze. Utwory, stając się po trosze zaprzeczonymi cytatami, są zarazem rejestracją zjawisk. Z tego bierze się ten dziwny czas teraźniejszy jego nowej poezji – teraźniejszy nostalgiczny, jak w wierszu pt. „Bob Dylan”:

Maj, stare miasto, picie kawy.
Kasztany w bujnym pustosłowie.
Nad nimi gołoborze nieba.
Kiedyś to miasto się paliło.


Nawet w utworach kłócących się z obyczajami, np. w „Zasubskrybuj mój kanał” – „Jakie jest pani zdanie na temat / śmierci?”, pyta Łukasz Jakóbiak / dziewięćdziesięciodwuletnią / Julię Hartwig” – jakiś stopień zdystansowania jest wyraźnie odczuwalny. Z tym, że dystans to nie obojętność, a tym bardziej nie jest to pozowanie na stoika-mędrca.

Stosunek Podsiadły do życia łączy go z większością dzisiejszych poetów; wie o nim to samo, co oni – mianowicie, że trudno je pochwycić i przedstawić. Różnica polega na tym, że nie przestało go ono ciekawić, obchodzić, bawić, smucić, że – nie mając skłonności do przeceniania go – chciałby je polubić.

Z chęci polubienia życia powstała książka o Mariance. Brawurowa, wdzięczna, świetnie napisana. Na tle książek dla dzieci, które dość często wydają mi się tylko książkami na prezent, robi kapitalne wrażenie:


W piątek w przedszkolu od rana
gwar, śmiech i pokrzykiwania,
bo musi być zgiełk i ambaras,
gdy zejdzie się sto dzieci naraz.
Ktoś zgubił kapcie, ktoś babcię,
ktoś inny okazał się gapciem
i poszedł do nie tej sali,
gdzie długo w zamknięte drzwi walił.
Lecz gdzieś tak po pół godzinie
nikomu nic już nie ginie,
nikt już nie błądzi po holu
i ciszej się robi w przedszkolu.


Pisarstwo dla dzieci, które zawiesza aporie, nie pożywi się pesymizmem, zagadnienie podmiotu lirycznego stawia do kąta, pisarstwo jak gdyby nigdy nic, to bodaj najlepszy test opanowania. I zarazem reklama sztuki poetyckiej w jednym.

W swej utopii poeta nie mieszka sam, są tam z nim ci wszyscy, wcale liczni, którzy zachowali umiejętnosć smucenia się (głęboko), gniewania (nie na żarty) i okazywania ciekawości (po prostu). ©


Tekst jest rozwinięciem posłowia do wyboru wierszy Jacka Podsiadły, BYĆ MOŻE NALEŻAŁO MÓWIĆ, Biuro Literackie, Wrocław 2014.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Silesius 2015