Długi cień Różewicza

PIOTR ŚLIWIŃSKI: Pozostawał sobą i zarazem odradzał się na nowo. Odrzucił konwencjonalne języki rozpaczy, potem długo był poetą niezgody na byle jak zabliźnioną ranę. A na starość został ironistą.

04.10.2021

Czyta się kilka minut

Trzebnica, 2001 r. / ADAM HAWAŁEJ
Trzebnica, 2001 r. / ADAM HAWAŁEJ

MICHAŁ SOWIŃSKI: Wraca Pan do Różewicza?

PIOTR ŚLIWIŃSKI: Jestem wykładowcą akademickim, więc z powodów zawodowych sięgam do niego często. Od czasu do czasu zdarza mi się również o Różewiczu pisać, a to zawsze olbrzymie wyzwanie, bo obrósł już masą komentarzy. I jednocześnie, jak to bywa z autorami tego kalibru, na wiele prób pochwycenia pozostaje odporny. Jednak pomijając ten kontekst, Różewicz należy do wąskiego grona najbliższych mi pisarzy – więc nie tyle wracam do niego, co raczej nie potrafię się od niego oddalić.

Jak studenci reagują na Różewicza?

To ciekawy przypadek tak zwanego wielkiego poety, który już dla kilku pokoleń od zawsze jest obecny na każdym etapie edukacji, a jednocześnie wciąż się nie nudzi. Jak nikt umiał pozostawać sobą i zarazem odradzać się w nowych warunkach. Był młodym poetą, który odrzucił konwencjonalne języki rozpaczy, zastępując je mową surową, dotykającą umęczonego, pogardzonego, martwego ciała. Potem długo był poetą niezgody na byle jak zabliźnioną ranę, na to panoszące się „nic w płaszczu Prospera”. A na starość został ironistą, albo i gorącym szydercą w stosunku do rzeczywistości, która rzekomo poradziła sobie ze złem i z traumą, a nawet z potrzebą sensu i starymi pytaniami o teodyceę. Odradzając się, odradzał ciekawość dla tego, co pisał.

W przeciwieństwie do na przykład Miłosza?

Niestety tak, do niego czasami trudno mi przekonać studentów. Nie jest to niemożliwe, ale punkt wyjścia jest na pewno inny niż w przypadku Różewicza.

Dlaczego?

Dobre pytanie. Może dlatego, że Różewicz, choć napisał wiele pierwszorzędnych dzieł, niektóre utrzymane w najwyższych rejestrach literackich, nigdy nie rościł sobie pretensji do Skałki, Wawelu, pomnika, bycia wieszczem. Co więcej, był autorem, który ową imputowaną mu monumentalność nieustannie rozbijał. Szczególnie w ostatnich tomach, z lat dwutysięcznych, gdy wystawiał cierpliwość czytelników na próbę, balansując na granicy kiczu, niesmaku, śmieszności i banału, wyprzedając swój dorobek przez powołaną w tym celu „firmę Tadzio”. Moim zdaniem była to, w dużej mierze udana, próba odmowy wejścia na piedestał, który od dawna już na niego czekał.

I to przekonuje do dziś?

Nie tylko to. Wielogłosowość i emocjonalność jego poezji dobrze koresponduje z dzisiejszą wrażliwością. W latach 90. zarzucano mu często, że występuje przeciwko życiu, bo neguje nowe tradycje, powiedzmy walentynki, bo rażą go pospolite radości i nie dowierza olśnieniom. Jednak świat się zmienił i weszliśmy w fazę znacznie bardziej krytyczną, choćby w kwestii ekologii czy codziennej rzeczywistości późnego kapitalizmu. A tu Różewicz, ze swoją krytyką konsumpcjonizmu czy prostackiego hedonizmu, pasuje doskonale.

Ekologii?

Walka z ludzką obojętnością i postulat troski o świat powtarza się u Różewicza od samego początku, a to przecież doskonale rymuje się z wieloma dzisiejszymi głosami. Przypomnijmy kawałek z „Recyclingu”: „a jednak zarazek wołowiny / przenosi się na inne żywe istoty / na jednej z farm zwariowały norki / w Anglii zdechła puma / kilka antylop i 48 kotów / kolorowa prasa donosi / wściekła się pewna księżniczka na dworze / a jedna krowa w oborze / zaczęła śpiewać”. Myśl ekologiczna zaczyna się od krytyki człowieka – sposobu, w jaki istnieje w świecie.

Tak, ale Różewicz idzie dalej niż większość aktywistów...

Oczywiście, bo jego drąży przede wszystkim pytanie o źródło zła, a odpowiedź na nie pada tylko jedna – człowiek. Dopóki on istnieje, istnieć będzie w świecie zło. Brutalność i pesymizm, nieco ukryty w tej poezji, często studzi sentymentalne nastroje czy pomysły. Ziemia w całości jako park narodowy? A może prościej: „jeśli rodzaj ludzki / wyczesze się / własnoręcznie / z fauny i flory / ziemia odzyska / swój blask i urok / natura swą czystość / i nie-winność”.

Mocne, ale czy trochę nie naiwne?

Naiwność zarzucał Różewiczowi Miłosz w pięknym polemicznym wierszu. Jednak postaci takie jak Różewicz nie dają się łatwo okiełznać, nawet Miłoszowi, a tym bardziej zawłaszczyć dla jednej myśli czy sprawy. Różewicz w cytowanym wierszu jest naiwny, lecz zarazem jest lustrem dla naiwności „szlachetnie myślących”, na przykład o pogodzeniu człowieka z naturą. To u niego częste, stawianie się w roli lustra odbijającego pustkę różnych krążących po ludziach idejek. Rys sokratejski.

Co jest takiego w samym idiomie Różewicza, że wciąż się wymyka i pozostaje świeży?

Paradoksalny uniwersalizm w jego przypadku polega na tym, że od samego początku krytykuje i odrzuca wręcz każdą próbę zbudowania nowego świata na wojennych ruinach. Jego zdaniem nie możemy wrócić do normalności albo pozwolić sobie na nowy początek, dopóki nie poradzimy sobie z tamtym złem. Bez tego każdy nowy projekt będzie już w swojej genezie zainfekowany dawną grzesznością, a przez to fasadowy, obłudny i ostatecznie pozbawiony sensu. I do tego język, jak go nazwać, niepotulny? Nie jakoś specjalnie wyszukany, czasami po prostu wspaniale liryczny, weźmy „Poeta emeritus”, „W świetle lamp filujących” i dziesiątek innych przypadków. Bywa, że natrętny, niesmaczny – w tym literalnym znaczeniu, zrywający ze smakiem, nieprzyjemny, namolny, weredyczny, dosadny, jednak we wszystkich tych postaciach nieskory do przestrzegania konwenansu. Przez konwenans rozumiem konwencję tekstową i coś jeszcze – jakiś regulamin bycia „jak należy”.

Jest w tym także gest etyczny, choć mroczny.

Tak, a jednocześnie nie znajdziemy u niego tonów moralizatorskich. Jest etyczny, ale nie dydaktyczny.

Zarzucano mu wręcz nihilizm.

Dla niego nihilizm, jak zresztą dla większości wybitnych umysłów XX wieku, był poważnym problemem, z którym sobie trzeba było jakoś poradzić. Miłosz w „Życiu na wyspach” próbował wręcz przypisać Różewiczowi mściwy utopizm – bo jego zdaniem uparcie żądał świata doskonałego, choć wiedział, że jest on niemożliwy. Dlatego każde życie postawione przed trybunałem doskonałości skazane jest na porażkę. Jednak moim zdaniem jest odwrotnie: w Różewiczowych opisach doświadczeń ludzi, zwłaszcza prostych, nie chodzi o figury, ale właśnie o czułe i bardzo konkretne – stąd ta zawrotna ilość szczegółów – ­opisanie poszczególnego życia w całej jego kruchości i ułomności. Gdy Różewicz czyta w kuchni gazety, scena znana zarówno z jego wierszy, jak i biografii, to nie próbuje wyciągnąć wspólnego mianownika z poszczególnych historii. Wręcz przeciwnie – mamy tu szereg szczegółowych portretów, analiz, zbliżeń. A więc ultrarealizm, ale skorygowany, przesunięty, a więc paradoksalny, bo zabarwiony tonami poetyckimi, onirycznymi, jakąś wybujałością skojarzeń.

Różewicz wadził się z historią inaczej niż różni najwięksi poeci XX wieku.

Bo starał się być obok historii doraźnej. Co oczywiście nie oznacza, że do PRL-u miał stosunek obojętny czy neutralny, w latach 80. nie dał się jednak wciągnąć w bieżące wydarzenia polityczne. A wielu próbowało, choćby ze względu na opozycyjne perypetie członków jego rodziny.

Dlaczego?

Znowu niełatwe pytanie. Może chciał przez to zamanifestować, że historia nie powinna jego, jako człowieka-jednostki, determinować, wymuszać podejmowania kroków w oczekiwanym kierunku. Czy miał rację? Trudno powiedzieć, bo rozumiem argumenty obu stron tego konfliktu, choć wtedy byłem młodym chłopakiem i bliżej mi było zdecydowanie do ludzi, którzy wierzyli w słuszność swoich działań, chcieli być po właściwej stronie historii. Do dziś tak uważam, jednak gdy już tamte emocje opadły, a historia i polityka potoczyły się swoim torem, łatwiej pojąć to pragnienie zachowania suwerenności.

Odruchowo myślimy o nim jako „polskim poecie”, ale chyba w jego przypadku narodowość, jakkolwiek rozumiana, była na drugim planie.

Pod pewnymi względami był arcypolski, ale gdy przetłumaczono go na inne języki, faktycznie z łatwością zaczął funkcjonować w innych kręgach kulturowych. Z miejsca zyskał olbrzymią popularność w obrębie języka niemieckiego, a także na Bałkanach. Ale spotkałem też lata temu w USA hinduskiego pisarza, dla którego pierwszym skojarzeniem z literaturą polską był właśnie Różewicz. Z kolei w kręgach akademickich często zestawiano go z Celanem. To zupełnie inne języki poetyckie, które jednak łączy silne zakorzenienie w śmierci jako organizatorce literackiej wyobraźni.

Łączyło ich słynne pytanie Adorna o możliwości uprawiania poezji po Auschwitz?

To pytanie, choć mocno później wyeksploatowane i zużyte, było – nadal jest – genialne w swojej prostocie. Zastanawiam się, co by dziś Różewicz napisał – po pandemii, z powodu której umarło 70 tysięcy ludzi, a nas to niewiele obeszło.

Straciliśmy resztki współczucia?

Co gorsza chodzi o to, że tych śmierci nie da się zamienić w ceremonię, a więc nie ma możliwości zbudowania wokół nich religii. Idąc dalej – trudno wyciągnąć z tego wymierne korzyści polityczne czy społeczne. Dlatego w tym kontekście 96 śmierci to więcej niż 70 tysięcy. Wyobrażam sobie, że Różewicz bardzo surowo oceniłby tę sytuację.

Wracając do Adorna – Różewicz nie chciał milczeć po Auschwitz.

Bo też nie o milczenie chodziło, a raczej o radykalną zmianę statusu poezji i samego poety. Różewicz podważał swoją pomnikowość przede wszystkim dlatego, że literatura w ogóle utraciła grunt. Po kolejnych śmierciach – Boga, człowieka, a w końcu także poety – nie da się już przemawiać tym samym tonem, co kiedyś.

A inne tradycje, w których ­wrocławski poeta mógłby się odnaleźć?

Rzadko się o nim wspomina w tym kontekście, ale myślę, że ważny był dla niego Eliot. W Eliocie zazwyczaj widzimy poetę, który odnalazł ścieżkę od poezji niesubordynowanej do klasycyzmu, od światopoglądu neutralnego do chrześcijańskiego, od progresywizmu do konserwatyzmu, a o Różewiczu myślimy zgoła odwrotnie.

Bo to chyba bardziej kontekst dla Miłosza albo Iwaszkiewicza?

Wydaje mi się, że Różewicz mimo wszystko też tu pasuje, bo u niego było wszystko naraz. Awangardowy pień, z którego wyrasta jego poezja, a dramat jeszcze bardziej, jest oczywisty, ale już czyszczenie i upraszczanie języka do tej tradycji nie pasuje. U niego świat nie tyle się wywrócił, co znalazł się we właściwej sobie pozycji. Różewicz wcale się tym nie delektuje, nie upaja się wszechobecnością zła – wręcz przeciwnie, poprzez swoją surową etykę stara się go otrzeźwić. Mówił „nie wierzę”, a jako jeden z niewielu powojennych poetów poważnie interesował się Chrystusem. Rozmawiał z nim we wstrząsających wierszach.

A co z obecnością Różewicza wśród dzisiejszych poetów?

Można go znaleźć w wielu miejscach, nawet u autorów, którzy się do niego nie przyznają wprost. I nie chodzi o to, że od niego pożyczają bez pytania, a raczej o fakt, że Różewicz przesiąknął do języka poetyckiego wielu pokoleń – od Ryszarda Krynickiego zaczynając, na Konradzie Górze kończąc. Każdy, kto jest wyczulony na spotwornienie świata, siłą rzeczy ociera się o rejestry różewiczowskie.

Wracamy do problemu Różewicza jako patrona poezji zaangażowanej.

Współczesna poezja o silnym tonie politycznym rzadko się na niego powołuje, ale też rzadko powołuje się na jakichkolwiek poprzedników. Niemniej Różewicza słyszę w tych współczesnych wierszach, które czegoś od rzeczywistości chcą.

W jaki sposób?

Przede wszystkim Różewicz jest obecny jako diagnosta kruchości człowieka niezakorzenionego, który przeczuwa, że może się zakotwiczyć jedynie w jakichś banalnych, odpadkowych namiastkach, a nie w prawdziwym świecie, bo tego już zwyczajnie nie ma. Prekariusz w młodej poezji zaangażowanej to przede wszystkim kategoria społeczna i ekonomiczna, jednak to też niewątpliwie kuzyn prekariusza duchowego z poezji ­Różewicza.

A w studiach nad Holokaustem?

Różewicz był poniekąd jednym z autorów założycielskich dla wielu koncepcji czy nurtów w myśleniu o Zagładzie. I choć jego pozycja się tu zmieniała, wciąż pozostaje kluczowym punktem odniesienia dla refleksji o naturze zła. Jacek Podsiadło w swoim ostatnim tomiku „Podwójne wahadło” w wierszu „Słup ze słów” tworzy swoisty katalog różnych odmian draństwa – surowe i bezlitosne wyliczenie zupełnie jak u Różewicza. A to tylko jeden z wielu przykładów, które na szybko przychodzą mi do głowy. Mimo że Różewicz nie chciał być poetą przypisanym do „żydowskiego doświadczenia”, to właśnie to doświadczenie – żydowskie i ludzkie w jednym – napisało multum jego wierszy.

Różewicz ustawił też w polskiej poezji idiom elegijny.

Nazwałbym go raczej „pożegnalnym”. I faktycznie, można by stworzyć obszerną antologię wierszy będących pożegnaniem z kimś bliskim, a które są zakorzenione w Różewiczu i tomie „Matka odchodzi”.

Nie jest łatwo uprawiać poezję po Różewiczu...

Powszechnie nie ma dziś zgody na monofoniczność języka, homogeniczność idiomu – i to w jakimś sensie faktycznie jest długi cień Różewicza. Andrzej Skrendo w swojej książce poświęconej temu poecie stwierdził, że całe jego pisarstwo jest próbą przekroczenia granic literatury – ciągłego poszerzania jej o nowe style mówienia. A czymże innym zajmują się najwybitniejsi autorzy i autorki ostatnich dekad, jeśli nie właśnie tym? Przy pamięci o różnicach i szacunku dla innej skali dramatu, to jedno mamy wspólne z Różewiczem: poczucie, że piszemy, czytamy, mówimy na cmentarzysku języka, że dalej tak się nie da wyrażać siebie i definiować świata, że tylko udajemy normalność, a tak naprawdę jest jakoś strasznie. ©℗

PIOTR ŚLIWIŃSKI (1962) jest literaturoznawcą i krytykiem, zajmującym się polską poezją XX i XXI wieku. Profesor i wykładowca na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2021

Artykuł pochodzi z dodatku „Tadeusz Różewicz. Stulecie urodzin