Zaginione opowieści

Zapożyczone z ekologii metody pozwoliły badaczom literatury na oszacowanie, jak wiele średniowiecznych dzieł nie dotrwało do naszych czasów.

28.03.2022

Czyta się kilka minut

Fragment miniatury „Życie Świętego Jerzego oraz Świętej Małgorzaty” z XIII w./Fot. LUCA CARRÀ / B&W / LUCA CARRÀ / B&W
Fragment miniatury „Życie Świętego Jerzego oraz Świętej Małgorzaty” z XIII w./Fot. LUCA CARRÀ / B&W / LUCA CARRÀ / B&W

wielkie legendy, jak najlepsze ­baśnie

powinny być opowiadane w każdym wieku,

tylko wtedy można w nich znaleźć coś nowego,

ożywczego, co pozwoli wprowadzić legendę w świadomość kolejnego pokolenia.

I chyba w tym tkwi nieśmiertelność legend”.

Roger Lancelyn Green, „KRÓL ARTUR I RYCERZE OKRĄGŁEGO STOŁU”

Opowieści są trwalsze niż kamienne pomniki. Ze złotych miast Grecji, tętniących życiem metropolii Rzymu, malowanych murów Babilonu pozostały tylko zakurzone ruiny. A po wielu mocarzach rządzących średniowiecznymi mocarstwami pozostały zdawkowe wzmianki na stronach kronik.

Historie opowiadane wówczas żyją jednak nadal. Mity o Gilgameszu i Heraklesie, „Odyseja” i „Iliada” czy średniowieczne eposy i sagi przetrwały do dziś i stanowią podstawę kulturowego dziedzictwa także w świecie internetu i smartfonów. Tylko w ostatniej dekadzie powstało kilkanaście filmów i seriali opartych na legendzie o królu Arturze – od brytyjskiego „Zielonego Rycerza” po animowanego „Scooby Doo”. Podobnie islandzkie sagi są wciąż odkrywane na nowo – czy to przez autorów seriali na Netfliksie, czy przez producentów gier komputerowych. Bohaterowie z minionych epok wciąż są wśród nas.

Tyle że opowieści, choć bardziej długowieczne od marmuru, też nie są nieśmiertelne. Opublikowana w lutym w „Science” analiza pokazuje, jak wiele naszego narracyjnego dziedzictwa utraciliśmy. Być może bezpowrotnie.

Zemsta lisa Reynaerta

Średniowiecze było złotą erą czegoś, co dziś moglibyśmy nazwać „literaturą sensacyjną”. Wielkie opowieści o królu Arturze, Beowulfie, Sigurdzie – zabójcy smoka Fafnira, czy legendarnym władcy Ragnarze Lóðbroku pełniły wiele funkcji: od umoralniających przypowieści po fundamenty legitymizacji królewskiej władzy. Ale przede wszystkim stanowiły rozrywkę. Przygodowe historie zawsze dobrze się czytały. Nawet w czasach, gdy czytać i pisać potrafili stosunkowo nieliczni.

Czasami wśród wielkich eposów pojawiały się historie wyjątkowo zjadliwie opisujące średniowiecznych możnych. Jedną z nich jest opowieść „O lisie Reynaercie” – XIII-wieczny niderlandzki poemat będący ostrą satyrą na głupotę, chciwość i dwulicowość elit. Historia, która zdobyła wielką popularność w całej średniowiecznej Europie, a w Niderlandach pozostaje doskonale znana do dziś, opisuje proces lisa Reynaerta, który, oskarżony o morderstwo, manipuluje swoimi oskarżycielami, obnaża ich wady, a później, dokonawszy zemsty, ucieka.


Jak powstawały średniowieczne księgi? Aby w wiekach średnich powstał zdobiony mszał lub kodeks, potrzebny był długi i kosztowny „ciąg produkcyjny”.


O ile jednak pamięć o lisie się zachowała, o tyle o jego twórcy wiemy niewiele. A jeszcze mniej o innych jego dziełach. Pewne jest jedynie to, że sam siebie przedstawia jako „Willem, die Madoc maecte” – „Willem, który stworzył Madoca”. To prawdopodobnie nawiązanie do wcześniejszego dzieła tego samego autora, najwyraźniej całkiem popularnego, skoro zdecydował się przedstawić właśnie jako jego twórca. Madoc to najprawdopodobniej legendarny walijski książę, który według podań miał, uciekając przed prześladowcami, popłynąć do Ameryki. Znamy jego historię z późniejszych źródeł, ale nie zachował się żaden wiersz o nim z czasów Willema.

„Od tego czasu ludzie gorączkowo go szukają” – mówił magazynowi „Science” prof. Mike Kestemont z Uniwersytetu w Antwerpii. Kierowany przez niego zespół postanowił ustalić, jak wiele podobnych dzieł zniknęło w odmętach czasu. Posłużył się w tym celu narzędziem, które dotąd najczęściej było wykorzystywane do tropienia zupełnie innych zaginionych skarbów.

Królestwo Olafra

– Ten problem można potraktować z dwóch perspektyw. Z perspektywy tradycyjnej, filologicznej i ekologicznej – mówi „Tygodnikowi” dr Katarzyna Anna Kapitan, filolożka staronordycka z Linacre College w Oksfordzie, która wzięła udział w badaniach. – W tradycyjnym podejściu, poszukując takich zaginionych tekstów, posługujemy się dwoma źródłami: wzmiankami literackimi i katalogami bibliotek. Wzmianki o zagubionych tekstach pojawiające się w innych utworach literackich przyjmują zazwyczaj formę: „jak opisano w sadze o kimś tam, wydarzyło się...”. To daje wskazówkę, że w czasie, w którym powstawał dany tekst literacki, istniał również inny, którego dziś nie znamy – wyjaśnia badaczka. – Drugim typem źródeł są katalogi bibliotek: zestandaryzowane tytuły utworów literackich są nowym wynalazkiem, kiedyś katalogi wykorzystywały do identyfikacji utworów literackich ich początki (incipit). Jeżeli w katalogu napotkamy tekst, którego początku nie potrafimy zidentyfikować, to jest spora szansa, że mamy do czynienia z zaginionym utworem – dodaje dr Kapitan.

Ona sama pisała doktorat o właśnie jednej z takich zaginionych opowieści: sadze o Hromundzie. Najwcześniejsza wzmianka o niej pochodzi z opisu wesela w 1119 r., ale najstarsze znane rękopisy pochodzą z XV w. w wersji poetyckiej i XVII w. w wersji pisanej prozą. Oznacza to, że historia ta krążyła, zmieniała się, ewoluowała przez co najmniej 300 lat, aż przyjęła kształt, który dziś znamy. Jednak oryginalna XII-wieczna wersja tej sagi zaginęła.

– Jeśli chodzi o sagi islandzkie, to te teksty były tworzone przez społeczności, których produkcja literacka funkcjonowała na pograniczu tradycji ustnej i piśmiennej. Dla mnie najciekawsze jest to, jak te teksty się zmieniają na przestrzeni wieków, bo to wiele mówi o ludziach, którzy je przekazywali – mówi dr Kapitan. – Saga o Hromundzie zaczyna się słowami „Król Olafr był królem...”. Królem czego? Danii, Norwegii czy innego kraju? To zależy od rękopisu, który czytamy. Rękopisy tej sagi były spisywane pod koniec XVII w., kiedy konflikty pomiędzy Danią i Szwecją rozgrywały się nie tylko na polach bitew zbrojnych, ale także ideologicznych. Dlatego też manipulowano sagami tak, aby odpowiadały oczekiwaniom konkretnych odbiorców. Zmiana kilku słów w tekście może dać nam wgląd w pobudki, które doprowadziły do tej zmiany – dodaje badaczka.

Ekologia legend

Zespół, w skład którego weszła dr Kapitan, postanowił potraktować ten kulturowo-narracyjny ekosystem tak samo jak ekosystemy biologiczne. I wykorzystać narzędzia stosowane dotąd przez ekologów, by ustalić, jak wiele opowieści nie przetrwało do naszych czasów w żadnej kopii – „wymarło”.

Naukowcy zastosowali technikę zwaną „modelem niewidzialnych gatunków”. Opracowana przez Anne Chao z tajwańskiego National Tsing Hua University, która także dołączyła do zespołu prof. Kestemonta, technika ta wykorzystuje podejście statystyczne do szacowania, ile gatunków występuje na danym obszarze, choć nie udało się ich bezpośrednio zaobserwować.

„Model statystyczny nie dba o to, czy szukasz zaginionych ptaków, czy książek” – wyjaśnia w „Science” Folgert Karsdorp, badacz z Instytutu Meertens. „To ogólna metoda korekty stronniczości obserwacji”. Poza naukami biologicznymi technikę tę stosuje się już np. w szacowaniu liczby błędów występujących w długich fragmentach kodu komputerowego.

W celu przeprowadzenia analizy badacze sięgnęli po listę zachowanych średniowiecznych dzieł fikcji narracyjnej – sag, opowieści o herosach i rycerskich eposów – spisanych między rokiem 600 a 1450 w sześciu językach: niderlandzkim, francuskim, islandzkim, irlandzkim, angielskim i niemieckim. Lista obejmowała 3648 kopii 799 tekstów. W badaniu każdy utwór odpowiadał biologicznemu gatunkowi, a każda sporządzona kopia tekstu – zaobserwowaniu go w środowisku. Język polski nie znalazł się w badanej próbie, bo przytłaczającą większość zachowanych średniowiecznych manuskryptów pochodzących z naszego terytorium spisano w łacinie.

Po przeanalizowaniu próby za pomocą modelu do tropienia niewidocznych gatunków algorytm zasugerował, że przeciętna „przeżywalność” manuskryptów wynosi ok. 9 proc. – ich oryginalna „populacja” powinna liczyć 40614 kopii 1170 dzieł. Około 370 opowieści nie przetrwało więc do naszych czasów w ani jednym egzemplarzu.

– Te rezultaty są bardzo bliskie wcześniejszym szacunkom, wynikającym ze wspomnianej analizy katalogów bibliotecznych czy wzmianek w innych tekstach – mówi dr Kapitan. – Dotychczasowe szacunki mówiły o tym, że znamy od 7 do 20 proc. rękopisów, w zależności od ich pochodzenia, statusu itd. Nasza metoda mówi, że znamy 9 proc. rękopisów opowieści rycerskich i bohaterskich spisanych w tych sześciu językach – dodaje.

Ale proces „wymierania” manuskryptów i opowieści nie przebiegał jednakowo w różnych miejscach.

W biskupiej mitrze

Dominacja języka angielskiego we współczesnej popkulturze jest tak głęboka, że anglosaskie opowieści i legendy mają dziś zasięg globalny. Jednak spośród badanych języków to właśnie angielski ma się stosunkowo najgorzej. Do dziś przetrwało jedynie 5 proc. manuskryptów pisanych w wernakularnej (nieliterackiej) angielszczyźnie i 38 proc. opowieści o bohaterach spisanych w średniowieczu po angielsku.

„Za szczególnie niski wskaźnik przeżywalności średniowiecznej literatury angielskiej możemy winić rozwiązanie klasztorów za Henryka VIII, które doprowadziło do rozproszenia wielu bibliotek. Ale historie bohaterów spisane w języku angielskim rzadko pojawiają się w katalogach bibliotecznych klasztorów” – pisze dr Daniel Sawyer, badacz średniowiecznej literatury angielskiej z oksfordzkiego Merton College, który także brał udział w badaniu. „Inne możliwe wyjaśnienie można znaleźć w ograniczonym prestiżu języka angielskiego w tym okresie. Dzisiaj angielski jest nauczany jako drugi język na całym świecie, ale w średniowieczu miał niewielkie znaczenie międzynarodowe. Zwłaszcza po podboju normańskim w Anglii ważny był język francuski jako język władzy i kultury” – dodaje dr Sawyer.

Dwie europejskie kultury zdecydowanie wyróżniają się zarówno liczbą zachowanych manuskryptów, jak i tym, jak wiele średniowiecznych opowieści przetrwało. Do dziś zachowało się odpowiednio 17 i 19 proc. manuskryptów spisanych w językach islandzkim czy irlandzkim. Dzięki nim znamy ok. 81 proc. średniowiecznych irlandzkich romansów i opowieści przygodowych i 77 proc. islandzkich sag. O ile zachowanie się większej liczby tamtejszych rękopisów można wytłumaczyć choćby faktem, że oba kraje ominęły zniszczenia drugiej wojny światowej, podczas której wiele dzieł spłonęło wraz z bibliotekami, o tyle odporność tamtejszych legend jest nietypowa.

– Jednym z czynników może być fakt, że prasa drukarska dotarła na Islandię 100 lat później niż do innych krajów europejskich – mówi dr Kapitan. – Aż do XVIII w. jedyna prasa drukarska na wyspie pozostawała w posiadaniu biskupstwa, które decydowało o tym, co może być drukowane. Oczywiście w pierwszej kolejności powielane były teksty religijne. Natomiast utwory literackie, uważane za zbyt sprośne, nie zasługiwały na druk. W związku z tym aż do XIX w. te teksty były kopiowane ręcznie. Rękopisy nie były wyrzucane po wykonaniu kopii drukarskich, jak to się często działo w innych krajach europejskich – dodaje badaczka.

Wiele oryginalnych manuskryptów, spisanych na cennym i trwałym pergaminie, uległo „recyklingowi” – zapisywano na nich nowe książki albo wykorzystywano jako trwałe oprawy dla drukowanych tomów. W jednym opisywanym przez badaczy przypadku fragment poematu został wykorzystany do wzmocnienia biskupiej mitry.

W wyspiarskiej kulturze nietypowe jest jednak coś jeszcze. Zarówno islandzka, jak i irlandzka literatura ma wysoki „profil równości”. – Oznacza to, że nie ma „bestsellerów”, które dominują całą tradycję, spychając inne teksty na margines – tłumaczy filolożka. – Próbowaliśmy to przeanalizować z perspektywy antropologii kulturowej przy użyciu symulacji komputerowych. Okazuje się, że w społeczeństwach bardzo połączonych, w których każda jednostka może wymieniać się informacjami (czy książkami) z każdą inną jednostką, bardzo szybko pojawiają się właśnie takie „bestsellery”, bo wszyscy chcą czytać to samo. Z kolei gdy mamy do czynienia z mniejszymi społecznościami, między którymi wymiana informacji jest ograniczona, różnorodność gatunkowa jest wyższa.

Co ciekawe, podobne zjawisko zachodzi także w biologicznych ekosystemach: odizolowane i bardziej ograniczone przestrzennie wyspiarskie środowiska często wytwarzają wyjątkowe, urozmaicone formy niespotykane w innych miejscach.

Co po nas zostanie

Jeśli jednak to, jak silnie jesteśmy połączeni z innymi członkami społeczności, wpływa na to, jak wiele opowieści ma szansę przetrwać, jak może rysować się przyszłość dzieł powstających w dzisiejszym, połączonym świecie, w którym nie ma już niemal odizolowanych wysp?

– Model, z którego korzystaliśmy, na takie prognozy nie pozwala – mówi dr Kapitan. Ale właściwie gołym okiem możemy zobaczyć, że większość światowych bestsellerów wychodzi z dominującego kręgu anglojęzycznego.

Zastosowany przez badaczy model pozwala jednak lepiej zrozumieć to, jak wiele z naszego wspólnego dziedzictwa już straciliśmy. Przez krótkowzroczność, przemoc, a także przez nieubłagane procesy przeobrażające wszystkie kultury. Choć dr Kapitan przyznaje, że nieortodoksyjne podejście do badania historii literatury spotkało się ze sceptycyzmem ze strony części humanistów.

– Kiedy ktoś szacuje statystycznie, ile jest gwiazd w galaktyce, wierzymy, że to musi być prawda – mówi badaczka. – Ale kiedy ktoś oszacuje przy pomocy podobnych narzędzi, ile zniknęło rękopisów, jesteśmy bardziej sceptyczni. Tymczasem wydaje mi się, że największą korzyścią z zastosowania tej metody jest to, że możemy porównać różne obszary językowe i doszukiwać się przyczyn ich różnic i podobieństw. Ponadto dowiedzieliśmy się czegoś o niewiadomych, o jak wielkiej części naszego literackiego dziedzictwa nie wiemy dziś prawie nic.

Skoro jednak naukowcy posłużyli się w badaniach narzędziami ekologicznymi, także z ekologii można zaczerpnąć nadzieję na to, że nie wszystkie te dzieła są stracone bezpowrotnie. Tak jak pośród informacji o szybko wymierających gatunkach można czasem natrafić na wzmiankę o ponownym odkryciu istot uważanych za bezpowrotnie stracone, tak i badacze literatury nie porzucają nadziei na to, że ostatnie, zapomniane kopie zaginionych tekstów wciąż mogą gdzieś czekać na odkrycie.

– Jestem przekonana, że wśród tych wszystkich fragmentów ukrytych w oprawach innych książek czy biskupich mitrach znajdą się teksty, których nie znamy – przekonuje dr Kapitan. – Dzieła, które dziś są uważane za zaginione. To mogą być dwa zdania wyrwane z większego tekstu, ale zawsze poszerzą naszą wiedzę o przeszłości i korzeniach naszej kultury. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2022