Umarli wracają na tabletach

Wszyscy dziś pytają: „Co mówią do nas umarli?”. Rzadko jednak przyglądamy się temu, jak i przez kogo do nas przemawiają. Jaki repertuar mediów, relikwii czy rytuałów mają do dyspozycji? Jak wyglądają guślarze XXI wieku?

24.10.2016

Czyta się kilka minut

Uroczystości pogrzebowe Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Gdańsk, sierpień 2016 r. / Fot. Marek Michalak / EAST NEWS
Uroczystości pogrzebowe Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Gdańsk, sierpień 2016 r. / Fot. Marek Michalak / EAST NEWS

Nowoczesność jest wprawdzie czasem wielkiego wygnania umarłych – śmierć wypiera się i obkłada potężnym tabu, ale i dziś widma przeszłości znajdują sposoby, by nawiązać kontakt z żywymi. Nie dzieje się to jednak za pośrednictwem opętanego medium ani szamana. Współczesnych odpowiedników seansów spirytystycznych powinniśmy szukać raczej w kinowych superprodukcjach i mediach społecznościowych, duchy materializują się na naszych ulicach w postaci towarów i usług, domagają się sprawiedliwości, przemawiając językiem medycyny sądowej i w aktach śledztw historyków z IPN.

Obserwując współczesne polskie spory o pamięć można odnieść wrażenie, że zbiorowe lęki i pragnienia nie nadążyły za tempem tych zmian, nie sprostały modernizacji mediów, ekonomii czy technologii. Współczesną Polskę można spróbować zrozumieć jako kraj, w którym zmarli wciąż mówią to samo, co w XIX w., przemawiając jednak w języku globalnej ponowoczesności wieku XXI. Wyposażeni we wszystkie nowoczesne technologie słyszymy od upiorów to samo, co Mickiewicz, Norwid albo Wyspiański.

Nowoczesne technologie w służbie romantycznej wyobraźni

Prozopopeja to figura retoryczna polegająca na udzieleniu głosu nieobecnym. Na przykład zmarłym. Na prozopopeję jako kluczową figurę polskiej wyobraźni zbiorowej wskazywali między innymi Maria Janion czy Przemysław Czapliński. W politycznym obcowaniu żywych i umarłych badacze rozpoznają kluczowy rys polskiego romantyzmu, który z krótkimi przerwami panuje nad naszą wyobraźnią od czasów Mickiewiczowskich „Dziadów”.

Polscy zmarli powracają lub są przyzywani, żądają, grożą, przestrzegają, udzielają lekcji i napomnień. Głos oddają im pisarze i reżyserzy, politycy i publicyści, przywódcy religijni, a czasem też naukowcy. Upiory tak naprawdę uprawiają polską politykę historyczną, zza grobu manipulując żywymi. Zrozumienie współczesnej Polski wydaje się niemożliwe bez wsłuchania się w jej zmarłych. Jedni chcą ich egzorcyzmować, inni przyzywać, ale romantyczne misterium nikogo nie pozostawia obojętnym. Wszyscy nadstawiamy uszu na hasła: „ekshumacje”, „apel poległych”, „pomnik”...

O ile jednak często nasłuchujemy głosów z zaświatów albo zarzucamy innym polityczne wykorzystywanie zmarłych czy „granie trumnami”, o tyle zaskakująco niewiele uwagi poświęca się w debacie publicznej środkom, dzięki którym zmarli przemawiają do żywych. Wszyscy pytają więc: „co mówią do nas umarli?”, rzadko natomiast przyglądamy się temu, jak i przez kogo do nas przemawiają. Jaki repertuar mediów, relikwii czy rytuałów mają do dyspozycji? Jak wyglądają guślarze XXI w.?

Sposoby przywoływania umarłych są częścią kultury i jako takie podlegają zmianom. Niektóre z nich uznajemy za szlachetne (np. pomniki, nazwy ulic, apele poległych), inne za kontrowersyjne (profile historycznych postaci w mediach społecznościowych) czy wręcz za profanację (pościel z żołnierzami wyklętymi). Warto jednak pamiętać, że zakres tego, co akceptowalne, radykalnie zmieniał się w czasie. Za kontrowersyjne uznawano na początku XX w. na przykład tablice z listami nazwisk poległych, stanowiące w oczach wielu konserwatystów przejaw nadmiernej demokratyzacji wojny, w której wszyscy żołnierze po śmierci okazują się równi. Stąd już tylko krok – powiadali niektórzy – do niebezpiecznych socjalistycznych rojeń o równości za życia!
Na mapie tych przemian Polska nie jest samotną wyspą. O warunkach współistnienia żywych i umarłych decyduje nie tylko to, co dla nas specyficzne, lecz także globalne przemiany związane z rozwojem mediów, ewolucją kapitalizmu czy doskonaleniem technik rozpoznawania zwłok i ustalania przyczyn śmierci.

Problemy związane z medializacją pamięci, jej utowarowieniem czy podporządkowaniem bieżącej polityce stanowią samo sedno tak zwanego „boomu pamięciowego”, który daje o sobie znać od Ameryki Południowej po Daleki Wschód. We współczesnych badaniach nad pamięcią spotykają się moralność i ekonomia, nowoczesne media cyfrowe przetwarzają wzorce zaczerpnięte ze średniowiecza czy antyku, tradycyjne domeny rozważań humanistycznych i społecznych (prawo, etyka, semiotyka) przeplatają się z materialnością dyscyplin takich jak archeologia, genetyka czy medycyna sądowa.

Nasi zmarli mówią więc to samo lub prawie to samo, co stulecie temu. Przemawiają jednak zupełnie nowymi językami. Warto poznać i zrozumieć to zderzenie nowego i starego. Jest to zadanie tym ważniejsze, że dobór pośredniczących mediów i rytuałów decyduje także o tym, których zmarłych w ogóle dopuszcza się do głosu, a którzy skazani są na milczenie, bo nie pasują do dominujących narracji, bo nie ma dla nich właściwych form wyrazu, bo nie zostali uznani za „naszych”...
Oto kilka przykładowych obszarów życia umarłych, gdzie ostatnimi czasy dzieją się rzeczy szczególnie ciekawe.

Kino

„Obraz zmarłych powstających z grobów stanowi jedną z wielkich scen wczesnego kina” – twierdzi Jay Winter, profesor historii z Uniwersytetu Yale. Jego książka „Miejsca pamięci, miejsca żałoby” („Sites of Memory, Sites of Mourning”) rozpoczyna się od przywołania wizji rannego żołnierza z filmu Abla Gance’a „Oskarżam” („J’accuse” z 1919 r.). Weteran widzi poległych towarzyszy powstających z prowizorycznych grobów. Przerażający pochód trupów opuszcza pole bitwy, by powrócić do rodzinnych wsi i miasteczek. Umarli chcą się przekonać, czy ich ofiara nie poszła na marne. Dotarłszy na miejsce wpadają we wściekłość, bo ci, za których zginęli, wiodą po wojnie życie podłe i niemoralne.

Według Wintera tego rodzaju wizja powrotu zmarłych stanowiła jedną z najważniejszych klisz wyobraźni po I wojnie światowej. „Europejczycy – pisze badacz – wyobrażali sobie powojenny świat jako złożony z ocaleńców przycupniętych na górze ciał”. Kino, jak pokazuje dobrany przez Wintera przykład, stanowiło kluczowe medium przetworzenia i zobrazowania społecznego lęku. W ciemności sali projekcyjnej zmarli objawiali się żywym.

„Smoleńsk” i „Wołyń”, dwa filmy, które ostatnio weszły na ekrany polskich kin, rzadko zestawia się ze sobą. W kwestii tematu, warsztatu czy gatunku dzieli je z pewnością wiele. Jeżeli jednak spojrzymy na kino jako medium uobecniania zmarłych, oddawania im głosu, obydwa dzieła ujawnią istotne podobieństwa. Są to filmy-zobowiązania, które opowiadają historię powrotu gniewnych zmarłych. O ile jednak polegli żołnierze z francuskiego dzieła domagali się moralności, o tyle widma Wołynia i Smoleńska żądają pamięci.

To właśnie przykład na to, jak nasza romantyczna wyobraźnia podporządkowuje sobie nowoczesne środki wyrazu. Gatunki filmowe, schematy narracyjne, efekty specjalne, a nawet konkretne sceny i sposoby obrazowania – wszystko to lepiej lub gorzej dzielić możemy ze światowym kinem. Mit, który opowiadamy sobie za pomocą wszystkich tych środków, jest jednak na wskroś polski. To opowieść o bohaterach, których, jak uważają jej twórcy, zamordowano dwa razy: najpierw pozbawiając ich życia, potem – upamiętnienia.

Wizję pamięci zagrożonej, zakazanej czy wyklętej wynieśliśmy aż z czasów zaborów. Wyobrażenia i praktyki ukształtowane w następstwie XIX-wiecznych powstań niepodległościowych przypadły w spadku wydarzeniom XX-wiecznym: zbrodni katyńskiej, powstaniu warszawskiemu, pacyfikacjom opozycji demokratycznej w PRL (lecz już nie powstaniu w getcie warszawskim?).

Dziedzicami romantycznego mitu stali się wszyscy ci, których upamiętnianie utrudniano lub uniemożliwiano... Warto zauważyć, że wpisanie w jeden schemat wyobraźni tak wielu odmiennych wydarzeń skutecznie zaciera historyczne różnice między nimi, budując wielki narodowy mit, w którym kolejne fakty stają się jak gdyby odsłonami tego samego dziejowego dramatu zbrodni, zdrady i niepamięci.

Media społecznościowe

Media społecznościowe są dziś także mediami w sensie spirytystycznym. Nie mam tu na myśli problematycznego statusu kont zmarłych użytkowników. Wiele historycznych postaci z czasów dalece poprzedzających epokę internetu ma dziś swoje profile na Facebooku czy Twitterze. Niektóre z nich mają charakter humorystyczny, inne – popularyzatorski czy historyczny. Czasem prowadzą je hobbyści, czasem profesjonaliści związani z muzeami, uniwersytetami czy instytucjami pamięci.

Tego rodzaju byty tworzą nowe, paradoksalne sytuacje obcowania żywych i umarłych. W USA sporą popularnością cieszą się historyczne boty twittujące cytaty z wielkich postaci historycznych. Dziesiątki tysięcy użytkowników śledzą np. konto Abrahama Lincolna czy św. Tomasza z Akwinu. Ich autentyczne, historyczne wypowiedzi stają się przedmiotami aktualnych sporów wśród internautów, czasem cytują je politycy czy celebryci, zdarza się też, że Tomasz z Akwinu retwittuje C.S. Lewisa, a Lincoln poleca całkiem współczesny blog polityczny. To coś jak gotowy scenariusz szalonej powieści science fiction, inspirowanej niezwykle popularnym w swoim czasie (zwłaszcza w XVII-XVIII w.) gatunkiem „rozmów zmarłych” czy „rozmów elizejskich”. A przecież są jeszcze profile „fejkowe”, typowo prześmiewcze czy wręcz profanujące pamięć o zmarłych...

Polskojęzyczny internet zapełnia się umarłymi zwłaszcza w rocznice wydarzeń historycznych. Niektórzy użytkownicy portali społecznościowych zmieniają swoje zdjęcia profilowe na podobizny świętych, powstańców albo żołnierzy wyklętych, demonstrując w ten sposób swoje przywiązanie do określonych wartości. Czasem jednak i sami zmarli stają się aktywnymi uczestnikami bieżących debat i sporów.

Najbardziej chyba znaną próbą uobecnienia umarłych w polskich mediach społecznościowych była obsypana nagrodami akcja „Kumpel z przeszłości. 1944 LIVE” (2009), w ramach której Kostek i Sosna – dwójka fikcyjnych uczestników powstania warszawskiego – prowadzili profile na Facebooku, opisując zwycięstwa i porażki w walce z okupantem, ale także najbardziej osobiste doświadczenia związane z młodością, przyjaźnią czy miłością przeżywaną w cieniu dramatycznej historii. Losy „powstańców” śledzone były przez tysiące użytkowników, a nie był to jeszcze czas wielkiej popularności Facebooka w Polsce.

Język, którym „powstańcy” komunikowali się ze swymi o dwa-trzy pokolenia młodszymi rówieśnikami, stanowi fascynujące połączenie wyobraźni z lat 40. i współczesnego języka nowych mediów. W opisie na profilu Kostka czytamy: „Mam lat 21, jestem z Czerniakowa. Gdy wybuchła wojna, kończyłem szkołę zawodową mechaniczną na Woli przy Okopowej. Potem musiałem iść do roboty w niemieckich wojskowych warsztatach... Ale poza pracą robię coś jeszcze”. Poniżej: „w związku z Sosna Dwadzieściatrzy”.

Marki, loga, gadżety

Niedawno pisałem na łamach „Tygodnika” o tym, jak współczesna pamięć historyczna wyraża się w języku marek, gadżetów i eventów. Ten nowy język pamięci zapośredniczony przez globalny kapitalizm wielu tradycyjnie nastawionym odbiorcom wydaje się czymś niestosownym. Tego rodzaju głosy pojawiają się szczególnie często w odniesieniu do upamiętniania umarłych.

Tymczasem bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, T-shirt jest dziś dla nieżywego idola miejscem równie naturalnym jak cmentarz. Zmarli i ubóstwieni za życia idole muzyczni (a potem Che Guevara!) podbili dla świata duchów miejsce, które dziś dumnie zajmują powstańcy warszawscy i żołnierze wyklęci. A skoro koszulka ze zmarłym jest akceptowalna, to dlaczego nie graffiti, tatuaż, kubeczek czy tapeta na komputerowy pulpit?

W ten sposób przyzywani zza grobu umarli zaczęli funkcjonować podobnie jak wszechobecne w naszym świecie wielkie marki. Kotwica Polski Walczącej albo wilk symbolizujący żołnierzy wyklętych stały się w otaczającym nas świecie czymś w rodzaju popularnych logo, które opowiadają o wartościach wyznawanych przez konsumentów podobnie jak znaki Adidasa, Nike’a czy Ralpha Laurena.

Uobecnianie zmarłych to dziś potężna gałąź przemysłu. I nie chodzi bynajmniej o usługi pogrzebowe. Kiedy w telewizji pojawia się serial o nieżyjącym celebrycie, nagle półki sklepowe na powrót zapełniają się jego nagraniami. Za sprawą mediów Anna Jantar czy Eugeniusz Bodo stają się nam na powrót współcześni. Ludzie chcą słuchać ich piosenek, oglądać filmy, czytać ich biografie, chcą nosić koszulki ze swymi idolami i dzielić się informacjami o nich na Facebooku.

O idolach z przeszłości opowiada także oddzielny segment czasopism, takich jak „Retro”, „Nostalgia” czy „Pogoda na życie”. Zdaje się jednak, że ich rolą jest raczej przenoszenie starszych czytelników w lata młodości niż przywoływanie duchów przeszłości w teraźniejszość. Choć oczywiście z duchami i podróżami w czasie nigdy nic nie wiadomo na pewno...

Podobnie funkcjonuje dziś „pamięć historyczna”. Przyjrzyjmy się tylko dziesiątkom internetowych sklepów oferujących koszulki upamiętniające polskich bohaterów, dostrzeżmy setki poświęconych im pozycji na księgarskich półkach. Funkcjonują na rynku autorzy, a nawet całe wydawnictwa wyspecjalizowane w przywoływaniu umarłych. Żołnierze wyklęci mają nawet swoje własne czasopismo. „Biznes wyklęty” jest dziś takim samym faktem ekonomicznym jak biznes muzyczny czy sportowy.

A jednak i w tej sferze daje o sobie znać romantyczny rys pamięci zagrożonej. Istotny jest sam dobór upamiętnianych wydarzeń – najatrakcyjniejsze są te, które pozostawały zakazane, wyklęte czy nieobecne. Warto zwrócić także uwagę na retorykę towarzyszącą patriotycznej modzie. W USA czy Wielkiej Brytanii elementy nawiązujące do flag narodowych są od dawna popularnym elementem wzornictwa. Union Jack czy Gwiazdy i Pasy są motywem tak opatrzonym, że zazwyczaj pozostają neutralne aksjologicznie. Czasem wyrażają poczucie dumy i przynależności, niezwykle rzadko jednak kierowane przeciwko jakimś grupom społecznym (ostatnio niestety zmieniło się to przy okazji Brexitu i kampanii Donalda Trumpa). Tymczasem firmy produkujące w Polsce odzież patriotyczną otwarcie wychodzą z pozycji konfrontacyjnych. „Lewicowa propaganda sączy się z każdego głośnika i z każdego monitora” – pisali twórcy marki Red is Bad, a „wolnościowe i prawicowe poglądy są wyszydzane i tępione”. Jest to więc – zgodnie z XIX-wiecznym paradygmatem – pamięć oblężona, zagrożona, wychodząca nie z pozycji pamiętania, lecz przypominania czy wręcz odkłamywania.

Podkładki pod mysz, torby czy kubki z bohaterami z przeszłości nie są żadną nowością, a raczej powrotem do naprawdę dawnych wzorców. W wielu kulturach przedmioty związane ze zmarłymi (a nawet fragmenty zwłok!) towarzyszyły żyjącym w ich codziennych pracach, gwarantując ciągłość życia społecznego i zapewniając opiekę przodków. Przechowywano relikwie i podobizny antenatów, zwłoki chowano w przydomowych ogródkach... Zanim więc następnym razem pochopnie wyśmiejemy pościel czy koszulkę z historycznymi hasłami, pamiętajmy, że to nie upadek obyczajów, lecz powrót do świata sprzed wielkiego wygnania umarłych.

Nauka i prawo

Nowe technologie pozwalają na skuteczniejszą niż dotychczas identyfikację nawet bardzo starych zwłok. Otwierają też nowe możliwości w zakresie ustalania przyczyn śmierci i dochodzeń z tym związanych. Za ich sprawą na całym świecie przeżywamy rodzaj „gorączki ekshumacyjnej”.

Wyjątkowo interesujących przykładów dostarcza tu Hiszpania. Zajęci porównaniami z najbliższym otoczeniem z Europy Środkowo-Wschodniej, zbyt rzadko chyba przyglądamy się zaskakującym paralelom, jakie pod względem podejścia do transformacji i polityki historycznej łączą nas z Półwyspem Iberyjskim. W Hiszpanii gorączka ekshumacyjna zaczęła się już dobre kilkanaście lat temu. Poszukiwaniem grobów, identyfikacją i ponownymi pochówkami ofiar wojny domowej (1936-39) zajmują się liczne organizacje pozarządowe i zespoły badawcze. Sprawa regularnie trafia na pierwsze strony gazet, rozpalając emocje polityków i opinii publicznej.

Także w Polsce, co pokazują m.in. prace Ewy Domańskiej, zagadnienie materialności zwłok zyskuje coraz większe znaczenie. Już kilkanaście lat temu pisała ona, że „»polityka martwych ciał« stała się jednym z kluczowych tematów humanistyki ostatnich lat”. Od tego czasu nieustannie słyszymy o „przywracaniu godności zapomnianym zmarłym”, „upominaniu się o pamięć”, ale też o „polityce nad trumnami” czy „polityce idącej po trupach”.

Elementami „polityki martwych ciał” są zarówno procesy podważające ustalone kanony martyrologiczne (np. sprawa Jedwabnego), jak i rozbudowujące panteon przez rehabilitację skazanych na zapomnienie (więźniowie Mokotowa czy członkowie różnych ugrupowań łączonych dziś pod szyldem „żołnierzy wyklętych”). Poszukuje się ciał i ustala przyczyny śmierci ofiar pogromów. „Polityka martwych ciał” to także kolejny punkt, w którym przecinają się trajektorie Smoleńska i Wołynia.

Pamiętajmy, że całkiem realnemu postępowi w sferze biologii i medycyny sądowej towarzyszą zmiany w zbiorowej wyobraźni. Ich ważnym elementem są społeczne fantazje na temat tego, jak wygląda praca patologów, prokuratorów czy komisji ustalających przyczyny wypadków, zasilane chociażby przez seriale takie jak „CSI: Kryminalne zagadki” czy „Kości”.

Przedstawiają one manichejską wizję starcia potęgi nauki ze złem, które próbuje ukryć się w cieniu. Medykalizacja śmierci i pamięci o zmarłych wywiera także istotny wpływ na brutalizację i udosłownienie społecznych fantazji o śmierci i torturach. Inspiracji językiem medycyny sądowej nietrudno się doszukać w opisach zbrodni we współczesnych kryminałach, być może jednak nowa wizja materialności zwłok ma także wpływ na popularność, którą ostatnimi czasy cieszą się opowieści o zombie...
Polscy umarli (tu znów Hiszpania może się okazać ważną paralelą!) wyjątkowo wyraźnie domagają się prawdy. Oparta na oświeceniowym kulcie rozumu wizja nauki doskonale godzi się tu z paradygmatem romantycznym. Bo współczesny guślarz może mieć także twarz prawnika z IPN, analityka DNA czy dziennikarza śledczego wykorzystującego techniki medycyny sądowej. ©

Autor jest semiotykiem kultury. Napisał książkę „Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014”, która ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi blog mitologiawspolczesna.pl.

Marcin Napiórkowski poprowadzi debatę „Materialność pamięci. Uobecnianie umarłych” z udziałem Ewy Domańskiej, Marije Hristovej i Jay Winter. Poniedziałek 31 października, godz. 10.00

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Dziady. Recykling