Marka „Powstanie” i jej konsumenci

Szczególna rola, którą data 1 sierpnia pełni w polityce i kulturze, wynika przede wszystkim z tego, co przez 70 lat działo się z polską pamięcią.

30.07.2016

Czyta się kilka minut

Mural z wizerunkiem Jana Pawła II, zamalowany symbolami Polski Walczącej i Gwiazdy Dawida. Kraków, 2 sierpnia 2013 r. / Fot. M. Lasyk / REPORTER
Mural z wizerunkiem Jana Pawła II, zamalowany symbolami Polski Walczącej i Gwiazdy Dawida. Kraków, 2 sierpnia 2013 r. / Fot. M. Lasyk / REPORTER

Spełnił się sen twórców Muzeum Powstania Warszawskiego. Dziś na polskich ulicach faktycznie „mówi się powstaniem”. Stało się punktem odniesienia i metaforą pozwalającą przez analogię zrozumieć współczesność. Odwołują się doń politycy i ci, którzy deklarują walkę z upolitycznieniem.

Jego symbole widujemy powielone na koszulkach i nalepkach, odrysowane w tatuażach i graffiti, pomysłowo przekształcone na politycznych transparentach... Służą do opowiadania o teraźniejszości i przyszłości – do wyrażania lęków, niepokojów i sympatii.

Za tą łatwością w „mówieniu historią” kryje się jednak pułapka. Język, którym tak szybko nauczyliśmy się porozumiewać, łatwo staje się także językiem sprzeciwu, sporu, a nawet nienawiści. Dzieje się to tym łatwiej, że przez lata walki z kłamstwem i zapomnieniem pamięć powstania warszawskiego silnie nasiąkła retoryką nieufności i sprzeciwu.

Podobne zjawiska obserwować dziś można na całym świecie. Choć tak bardzo polskie – powstanie warszawskie, paradoksalnie, wpisuje nas w ważny światowy trend, w ramach którego o teraźniejszość i przyszłość spieramy się w języku historycznych analogii.

Łączy, by móc dzielić

Socjolodzy i filozofowie na całym świecie z pewnym zaskoczeniem obserwują w ostatnich latach pamięciowe wzmożenie w mediach i na ulicach. Z jakiegoś powodu różnorodne formy mobilizacji publicznej nieoczekiwanie znalazły dla siebie repertuar symboli w słowniku historycznych analogii.

Trudno zliczyć historyczne porównania organizujące nasze spojrzenie na problem przybywających do Europy imigrantów. Zwolennicy przeciwnych stanowisk przerzucają się obrazami odsieczy wiedeńskiej i nazistowskiej Rzeszy, upadku Rzymu i Żydów szukających schronienia przed Zagładą.

Ale kryzys migracyjny to tylko kolejny rozdział opowieści o poszukiwaniu przyszłości w przeszłości. Hiszpańscy Indignados odwoływali się chętnie do tradycji opozycji antyfrankistowskiej i wojny domowej; w Grecji zestawienie europejskich wierzycieli z hitlerowską okupacją stanowiło dominujący motyw zarówno politycznej retoryki, jak i ulicznego folkloru; wielu spośród protestujących na kijowskim Majdanie – niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie – budowało swoją tożsamość pod czerwono-czarnymi flagami; z kolei młodzi ludzie w sposób mniej lub bardziej spontaniczny wyruszający do walki o „niepodległe republiki” na wschodzie Ukrainy mieli zapewne poczucie, że podobnie jak ich dziadowie 70 lat temu stawiają opór faszystowskiej inwazji.

Kiedy półtorej dekady temu Michael Hardt i Antonio Negri w głośnym „Imperium” opisywali masowe ruchy protestacyjne końca ubiegłego stulecia, twierdzili, że nie przerodziły się one w jeden światowy zryw tylko dlatego, że zabrakło im uniwersalnego języka. Protestujący nie mieli repertuaru symboli, który pozwoliłby na porozumienie wewnątrz i na zewnątrz. Autorzy zapewne nie przeczuwali, że w zaledwie 15 lat językiem takim stanie się wcale nie (neo)marksistowski słownik klasowych konfliktów, lecz właśnie – kojarzony zwykle z konserwatyzmem i stagnacją – słownik historycznych analogii.

Oczywiście pamięć stała się językiem protestu nie dlatego, żeby manifestujący w Stambule i Kijowie odwoływali się do tej samej historii. Nawet nie dlatego, żeby wśród samych protestujących w jednym czy drugim miejscu panowała zgodność co do interpretacji przeszłości – protestujący w Turcji sprzeczali się o dziedzictwo Atatürka (w ostatnich dniach odwoływali się do niego także inicjatorzy nieudanego przewrotu), a spektrum poglądów na II wojnę światową było podczas ukraińskiej rewolucji niezwykle szerokie. Ale już sam fakt, że różne frakcje, a nawet protestujący i ich przeciwnicy, posługiwali się językiem pamięci, czynił ich dyskursy w jakiś sposób „kompatybilnymi”. Na historyczną analogię zawsze znajdzie się kontranalogia – na flagi UPA odpowiedzieć można flagami ZSRR.

Historia łączy, by móc dzielić. Spór o apel smoleński w rocznicę powstania możliwy jest właśnie dlatego, że obydwie strony zgodnie uznają je za ważny punkt odniesienia. Na tej samej płaszczyźnie godzili się wcześniej „buczący” na cmentarzu Powązkowskim i ubolewający nad ich zachowaniem komentatorzy; piłkarscy kibice, którzy z kotwicami Polski Walczącej wyruszali obalić rząd, i przedstawiciele tegoż rządu; noszący koszulki z powstańczą symboliką i ci, którzy oburzają się niestosownością „odzieży patriotycznej”.

Konkurencja ofiar

Triumfy, który język przeszłości święci ostatnimi czasy na ulicach Polski i świata, łatwiej zrozumieć w kontekście zjawiska określanego przez akademików mianem boomu pamięciowego. Jest to fenomen przenikający badania naukowe, politykę historyczną i różnorodne praktyki kulturowe. Polega na spojrzeniu na przeszłość w ścisłym związku z bieżącymi konfliktami, interesami i podziałami społecznymi. Taka perspektywa pozwala na oddzielenie (a często wręcz przeciwstawienie) historii i pamięci. To nie same wydarzenia historyczne, lecz formy ich pamięci dostarczają repertuaru symboli dla współczesnych starć politycznych. W przeciwieństwie do historii, w której ustala się „obiektywne fakty”, pamięć tworzy coś w rodzaju „rynku”, na którym zderzają się i konkurują o uwagę i wiarę odbiorców różne, sprzeczne nierzadko wizje.

Akademiccy badacze wskazują na wiele aspektów tego zjawiska: walkę o ustanawianie w przestrzeni publicznej swoich miejsc pamięci, o kształt kalendarza świąt, rywalizację w heroizmie, ale też spory o to, kto bardziej cierpiał (tzw. konkurencja ofiar). Tak rozumiany język boomu pamięciowego zaskakująco pasuje do języka współczesnego globalnego kapitalizmu, który staje się coraz oczywistszym dla wielu środowiskiem komunikacji. Z interesującego nas tu punktu widzenia pamięć nie składa się z dat i faktów, lecz z identyfikacji wizualnej, haseł czy „wiązek wartości” – tych samych elementów, które tworzą współczesne marki i regulują nasze zachowania konsumenckie.

W przestrzeni publicznej powstanie warszawskie istnieje na tej samej zasadzie co Nike, pokemony czy „Gwiezdne wojny”. Nie chodzi tu w żadnym wypadku o podważanie jego historycznej prawdziwości albo samą tylko komiksową stylistykę, lecz o materialne nośniki i praktyki, poprzez które do powstania odwołują się ci, którzy uczestniczą w jego zbiorowej pamięci.

Powstanie materializuje się poprzez niezliczone, bardzo zróżnicowane przedmioty, tworzące rozproszoną chmurę rzeczy, zdarzeń i wyobrażeń. W postaci tatuaży, koszulek czy nalepek na zderzakach powstanie wyróżnia pamiętających z tłumu, pozwalając na autoidentyfikację i wzajemne rozpoznanie. Jako gra planszowa bawi, uczy i wychowuje do patriotyzmu młode pokolenie. Jako muzeum – przyciąga turystów, zapewnia edukację i rozrywkę. Powstanie pojawia się w książkach i filmach, na płytach i w komiksach; jednoczy uczestników podczas masowych wydarzeń kulturalnych i ceremonii upamiętniających. Wreszcie, co stanowi wątek interesujący i dotychczas w ogóle w literaturze niezbadany, podobnie jak „Gwiezdne wojny”, powstanie warszawskie posiada też własną estetykę. System znaków rozpoznawczych obejmujących kolorystykę, dobór czcionek, a nawet specyficzne logo wydarzenia, jakim stały się kotwica Polski Walczącej i liczba 44.

Traktowanie powstania jak marki i analizowanie w kategoriach rynkowych może się na pierwszy rzut oka wydawać obrazoburcze. Prawda jest jednak nieunikniona: podlega ono dziś prawom rynku. Nie w sensie ekonomicznym, lecz kulturowym. Gdy nauczyliśmy się jako społeczeństwo budować swoją tożsamość z marek – poprzez dobór koszulek i tenisówek, jedzenia i samochodów – to umiejętność tę z łatwością przekładamy na inne sfery życia, oznaczając „swoich” i „obcych” także poprzez urynkowione znaki pamięci.

O ile jednak marki ściśle konsumpcyjne nie zawsze budują tożsamość na swojej historii, o tyle w przypadku powstania warszawskiego kluczowym czynnikiem okazuje się historia pamięci.

Znak rozpoznawczy

Przez wiele lat w rocznice powstania buczano na polityków PO i lewicy. Dziś ci, których to zachowanie oburzało, urażeni włączeniem w program uroczystości apelu smoleńskiego, sami nawoływali do bojkotu rocznicy, a nawet (jeśli brać poważnie komentarze pojawiające się w mediach społecznościowych) do wygwizdania „nieproszonych gości”. Nie da się wyjaśnić tych zachowań, odnosząc je wprost do powstania warszawskiego. Ci, którzy mają poczucie zawłaszczania rocznic, wznoszą wprawdzie transparenty z powstańczymi znakami i hasłami, jednak tym, do czego się odwołują, nie jest sama historia powstania, lecz historia jego pamięci: nie walki batalionu „Zośka” czy ewakuacja kanałami, lecz komunistyczne kłamstwa i tradycja opozycyjnych manifestacji na cmentarzu Powązkowskim w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia. Współczesne polityczne i społeczne znaczenie powstania to wynik stopniowego osadzania się kolejnych warstw historii pamięci.

Spór o powstanie warszawskie jest wzorcową ilustracją popularnego we współczesnych badaniach nad pamięcią modelu „nieprzepracowanej traumy”. Szczególna rola, którą 1 sierpnia pełni w polityce i kulturze, wynika nie tylko z samego wydarzenia, lecz przede wszystkim z tego, co przez 70 lat działo się z polską pamięcią. Celebrujemy je więc dzisiaj także jako pamięć szczególnie podatną na polityczne zafałszowania, czy wręcz zakazaną. To, że tak łatwo było od kilku lat utożsamić powstanie z opozycją, nieufnością wobec polityki czy ulicznym protestem, wynika nie z 63-dniowej walki o życie z Niemcami, lecz z ponad 40-letniej walki o pamięć z reżimem komunistycznym, a także z lekceważącym pod pewnymi względami stosunkiem do historii, jaki dał o sobie znać podczas pierwszych 15 lat transformacji.

Można więc powiedzieć, że w tym przypadku „pamięć pamięta samą siebie”. Nasze dzisiejsze ceremonie upamiętniające zawsze wchodzą w skomplikowany dialog z tym, jak o powstaniu mówiło się, pisało czy milczało w poprzednich dekadach. Repertuar form pamięci skierowanej przeciw władzy i jej instytucjom stosowany podczas okupacji niemieckiej, a następnie w okresie PRL, opierał się na dobrze ugruntowanej tradycji – można powiedzieć, że powstanie warszawskie odziedziczyło antysystemowy słownik niepodległościowych manifestacji z XIX w. Dzięki temu tak skutecznie służyło jako znak rozpoznawczy opozycji przez cztery dekady PRL i – jak łatwo zobaczyć włączając telewizor 1 sierpnia – wciąż pozostaje ważnym środkiem wyrażania całkiem współczesnych sympatii politycznych.

Przyszłość naszej przeszłości

W ostatnich latach nie tyle spieramy się więc o powstanie warszawskie, ile raczej kłócimy się powstaniem warszawskim. Jest ono nie przedmiotem walki, ale jej narzędziem i terytorium. Jak wygląda przyszłość tego sporu? Czy negatywnemu potencjałowi sprzeciwu, nieufności, protestu uda się przeciwstawić pozytywny program zbudowany na podstawie „marki” powstania warszawskiego i „historii jego pamięci”? Wydaje się, że wartości, obrazów i symboli, do których można by się w tym kontekście odwołać, nie brakuje.

A może powstanie warszawskie nie ma przyszłości? Może jego dziejową misją okazało się jedynie otwarcie pewnych nowych form i obiegów pamięci, z których korzystać mogą inne postaci i wydarzenia, jak chociażby żołnierze wyklęci, którzy skutecznie przejmują dziś rolę symboli sprzeciwu i wzburzenia?
Jakakolwiek okaże się przyszłość powstania warszawskiego, jego przykład pokazuje dobitnie, że badanie społecznych obiegów pamięci to nie akademicka fanaberia, lecz klucz do zrozumienia obecnych i nadchodzących konfliktów społecznych. Nie jest to w żadnym razie klucz jedyny, lecz z pewnością otwiera wiele drzwi. Dlatego mądra i rzetelna refleksja nad pamięcią – paradoksalnie skierowana w tym przypadku nie na samo wydarzenie, lecz na całe siedem dekad pamięci o nim – to ważne zadanie dla nas wszystkich: naukowców, dziennikarzy, komentatorów społecznych. To także specyficzny test odpowiedzialności dla „praktyków” pamięci – polityków, pracowników instytucji pamięci i ludowych przywódców. ©

Autor jest semiotykiem kultury. Napisał książkę „Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2016