Ukryte życie pomników

Jak sama nazwa wskazuje, służą upamiętnianiu. Postawiono je przeciw wszechwładzy śmierci. Te krzyże i figury potrafią jednak naszą pamięć obezwładnić.

23.10.2017

Czyta się kilka minut

Pomnik Stanisława Wokulskiego na dworcu kolejowym w Skierniewicach / MARIAN ZUBRZYCKI / FORUM / MARIAN ZUBRZYCKI / FORUM
Pomnik Stanisława Wokulskiego na dworcu kolejowym w Skierniewicach / MARIAN ZUBRZYCKI / FORUM / MARIAN ZUBRZYCKI / FORUM

Nie spodziewałem się tego. Być może coś wcześniej obiło mi się o uszy, ale nie zwróciłem na te informacje uwagi. Pociąg zbliżał się do stacji. Zobaczyłem stojącego na peronie mężczyznę z bagażami, spoglądającego na mnie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był ubrany staroświecko i wykonany z brązu.

Ostatnia podróż Stacha Wokulskiego

Posąg Wokulskiego na dworcu kolejowym w Skierniewicach to modelowy przykład tego, jak pomniki działają w przestrzeni, w naszym doświadczeniu i w sieci kulturowych znaczeń. Jest umieszczony w nietypowym miejscu i poświęcony postaci fikcyjnej. Dzięki temu pozwala dostrzec coś, co inne skrzętnie ukrywają.

Wokulski autorstwa Roberta Sobocińskiego stanął na dworcu w Skierniewicach, ponieważ to właśnie ta stacja była ostatnią na drodze jego podróży w „Lalce” Bolesława Prusa. Wypowiedziawszy z bólem i pogardą słynne „Farewell miss Iza, farewell”, wysiadł właśnie w Skierniewicach, by w chwili rozpaczy o mało nie rzucić się pod pociąg. Stacja była miejscem i świadkiem jednej z najstraszniejszych chwil w życiu Wokulskiego, więc pomysł wystawienia jego pomnika właśnie tu można uznać za nieco perwersyjny.

Wokulski stoi na peronie, można więc założyć, że otrząsnął się już z rozpaczy i wyjeżdża ku dalszym, nieznanym nam już pracom i doświadczeniom. W niczym to jednak nie zmienia faktu, że pomnik, który przecież – jak wszystkie inne pomniki – już w samej swojej nazwie jest związany z podtrzymywaniem pamięci, jest też (zapewne wbrew woli inicjatorów i twórców jego wzniesienia) połączony ze śmiercią. Zmaterializowany w brązie Wokulski stoi w miejscu, w którym zniknął z oczu swojego świata, a choć to zniknięcie znaczy tu tylko koniec jego losów ukazanych w powieści, to jest zarazem zgodne z logiką pomników, umieszczanych na grobach i upamiętniających zmarłych przez materializację ich na zawsze zasłoniętych i ukrytych ciał.

W przypadku Wokulskiego ta materializacja nieobecnego ciała jest o tyle wyrazista, że literacki bohater nigdy go nie posiadał. Joseph Roach w książce „Cities of the Dead” dowodzi, że ludzkie sposoby zachowania pamięci: ceremonie, święta, obrzędy żałobne, a także pomniki, w równym stopniu działają na rzecz pamiętania, jak i zapomnienia. Zastępują bowiem bezpowrotnie utraconą całość jej wizerunkiem – częściowym surogatem usiłującym wywołać wrażenie, że za jego pośrednictwem mamy dostęp do przepadłej przeszłości. Pomnik Wokulskiego to właśnie usiłuje wytworzyć – wrażenie, że spotkaliśmy istniejącego tylko u Prusa i w naszej wyobraźni Stacha, który ocalał i razem z nami rusza w dalszą drogę. Usiłowanie to jest oczywiście daremne, nawet jeśli przez chwilę, podnosząc w przedziale wzrok znad komputera, dałem się oszukać. Wokulski nigdzie już nie jedzie – zostaje na zawsze na peronie, nie służąc już ani sobie, ani swojej fikcji.

Czemu więc służy? Spośród tysięcy dworców tylko ten jeden w Skierniewicach opatrzony został znakiem szczególnym, który ma pełnić tak dziś modne „funkcje promocyjne”. I pewnie je pełni, bo podróżujący między Łodzią a Warszawą dzięki figurze stojącej na peronie w Skierniewicach być może zwrócą na niego większą uwagę. Ale też jest w tym coś strasznie smutnego, że miasto promuje się posągiem człowieka, który daremnie usiłuje z niego wyjechać po tym, jak przeżył upadek na dno rozpaczy. Tego też stojący na peronie Wokulski uczy: oznaczenie miejsca pomnikiem nie jest wcale niewinne i nie zawsze działa tak, jak chcieliby jego twórcy.

Jeśli zapomnę o nich...

Gdy przyjrzymy się pomnikom stawianym w Polsce w ostatnich latach, zauważymy, że odwołują się do tradycji nagrobnej i cmentarnej, będąc albo sposobami na oznaczenie miejsc, w których kiedyś przebywał, a które potem opuścił bohater, lub wprost służą jako symboliczny grób.

Dotyczy to szczególnie/ bohaterów i ofiar, którzy są grobów pozbawieni, i tych, których mogiły znajdują się daleko i są trudno dostępne. Ten ostatni typ pomników najczęściej przyjmuje w Polsce prostą, ale silnie działającą formę krzyża. Umieszczony na miejscu niebędącym rzeczywistym grobem, przestaje pełnić tradycyjną funkcję znaku pochówku, a staje się centralnym „aktorem” w procesie ustanawiania miejsca pamięci, funkcjonującego jak grób, mimo że materialnie nim nie jest.

Proces ten ma szczególną moc, gdy przy jego pomocy ustanawiane są miejsca pamięci o tych, których publiczne opłakiwanie z różnych powodów było zakazane lub zwalczane – tak działały kiedyś krzyże katyńskie. Ale takie działania projektowano też na krzyż na Krakowskim Przedmieściu w 2010 r.

Oczywiście współczesne betonowe czy granitowe pomniki w kształcie krzyży nie mają już tak jednoznacznie buntowniczego znaczenia (ich wzniesienie bez akceptacji władzy zarządzającej przestrzenią jest raczej niemożliwe), wciąż jednak są często traktowane jako znamiona pamięci niepokojącej – wpisane w przestrzeń materializacje czegoś, o czym realni lub domniemani przeciwnicy chcieliby zapomnieć. Taki charakter miały na pewno krzyże wzniesione w Gdańsku i Poznaniu w krótkim czasie między sierpniem 1980 i grudniem 1981 r. Taki podtekst mają (choć w nieco innym kontekście) krzyżowe i pasyjne pomniki rzezi wołyńskiej. Jako groby symboliczne, wszystkie one wyrażają sprzeciw wobec nieobecności indywidualnych mogił, wobec całkowitej utraty własnego miejsca, które w naszej kulturze powinien mieć każdy zmarły. Usiłują zastąpić realne groby poległych, ale te próby są zawsze daremne: zamiast sceną pracy żałoby stają się narzędziami jej nieustannego przerywania, przypominając, że zmarli nie zostali właściwie pochowani. Zamiast koić, budzą kolejne Antygony.

Inaczej pracują pomniki figuratywne, których w ostatnich latach w Polsce buduje się więcej niż symbolicznych. Figura to materialny znak wpisania osoby w przestrzeń wspólną, funkcjonującą tu jako przestrzeń pamięci. Posąg czyni z wybranego umarłego postać przenoszoną z przeszłości do teraźniejszości i odzyskującą w niej własne miejsce oraz coś na kształt ciała. W ten sposób figura pracuje przeciwko śmierci, która usunęła materialną obecność umarłego, zabrała go spomiędzy żywych, dosłownie pozbawiając miejsca pośród nich.

Ponieważ i miejsce, i materialność to symbole znaczenia, nie powinno dziwić, że w tak wielu przypadkach mamy do czynienia z pomnikami monumentalnymi (często przesadnie) lub swoiście zwielokrotnionymi, zajmującymi więcej miejsca, niż potrzebują same figury. Te, często plastycznie przegadane, a nawet graniczące z kiczowatym nadmiarem, z założenia wyrastają z intencji spotęgowania utraconej obecności, do swoistego zadośćuczynienia poprzez zagarnięcie i poświęcenie przywoływanym umarłym jak największej przestrzeni. W efekcie powstają pomnikowe antyskwery (jak ten poświęcony legionistom przy ul. Piłsudskiego w Krakowie) czy rzeźbiarskie ogrody pamięci, łączące swoiste galerie przodków z lekcjami wiedzy o nich.

Dobrym przykładem jest tu Pomnik Żołnierzy Wyklętych w Rzeszowie, zaprojektowany przez Karola Badynę, a składający się z siedmiu popiersi członków IV Zarządu WiN, o identycznej wielkości i formie, oraz większy od nich pomnik Łukasza Cieplińskiego, ukazanego niemal w całej postaci za kratami ubeckiego więzienia. I na popiersiach, i na pomniku umieszczono biogramy przedstawionych osób, przy czym biogramowi Cieplińskiego towarzyszy też cytat z jego listów przemycanych z więzienia. Poza funkcjami czysto edukacyjnymi ta uwaga poświęcona indywidualnym biogramom jest próbą zrównoważenia faktu, że te osiem konkretnych osób reprezentuje tu wszystkich tkzw. żołnierzy wyklętych. Ponieważ owo uogólnienie wymazuje i zastępuje indywidualne, niepowtarzalne losy i wybory (co jest w ogóle zasadą procesu upamiętniania wyklętych), pomnikowe biogramy starają się je ocalić.

Totus tuus

Szczególnie frapujące są jednak niezwykle liczne pomniki Jana Pawła II. Nie chodzi mi przy tym o ocenę ich wartości artystycznych, czy – bardzo łatwe, lecz jałowe – naśmiewanie się z wariantów szczególnie nieudanych, ale właśnie o samą liczbę (w 2014 r. w Polsce było ich ok. 700) i nieustającą chęć budowania kolejnych. Na najprostszym poziomie sprawa wydaje się łatwa do wyjaśnienia: pomniki są wyrazem kultu, jaki już za życia otaczał Jana Pawła II, a zarazem chęci zanegowania braku jego osoby.

Największa na świecie, 14-metrowa figura Jana Pawła II. Park Miniatur Sakralnych w Częstochowie. / MAREK BARCZYŃSKI / EAST NEWS

Jeśli w wielkich obchodach żałobnych, które w kwietniu 2005 r. ogarnęły całą Polskę, rodacy uczynili ze zmarłego papieża patronującego im przodka, to należało się spodziewać, że dopełnieniem będzie pojawienie się czczonych figur. Wzmocniony przez beatyfikację i kanonizację religijny kult papieża Polaka, jako szczególnego orędownika i pośrednika, nieuchronnie nabiera przy tym nieortodoksyjnej dwuznaczności, bo Jan Paweł II obecny w takiej czy innej formie w niemal każdym mieście staje się kimś na kształt swojskiego bożka opiekuńczego.

Natychmiastowe skojarzenie z ogrodowymi krasnalami jest oczywiście prześmiewcze, może być wręcz odbierane jako szarganie świętości, ale trzeba powiedzieć, że sprawa jest całkiem poważna. I nie chodzi wcale o spospolitowanie Jana Pawła II, o które tak często oskarżają Polaków różni moraliści, ale właśnie o uczynienie go opiekunem bliskim, jakby intymnym, a więc osadzenie w roli, którą kiedyś pełniły – tak, tak! – krasnoludki, będące domowymi duchami opiekuńczymi, duchami przodków, rodzimą wersją larów i penatów.

Kult przodków jest wciąż w wielu rodzinach zachowywany (choćby w przekonaniu, że zmarła matka, ojciec czy dziadek opiekuje się potomkami), ale ma charakter ukryty, intymny, czasem nawet nieco wstydliwy. Wpisanie Jana Pawła II w ten kompleks wierzeń, choć może być postrzegane jako niebezpieczne z punktu widzenia ortodoksji, ma sens i wartości, których nie należy lekceważyć, nawet jeśli – z tych czy innych pozycji – występuje się przeciwko niemu.

Wraz z kultem Jana Pawła II w polskiej duchowości zbiorowej zaszło bowiem zasadnicze przesunięcie w stosunku do romantycznego kompleksu, w którym naród reprezentował cierpiący syn, czczący Matkę, ale zbuntowany przeciwko Ojcu, którego bluźnierczo nazywał carem. Jan Paweł II obietnice zbawienia przez bunt i cierpienie wywyższonego herosa przekształcił w związane z ciągłością, bliskością i zaufaniem, których gwarancją jest pośrednictwo Matki wzmocnione pośrednictwem Polaka papieża. Jego pomniki te właśnie wartości wydają się materializować i wystawiać, kłaniając się przed Matką (jak w Częstochowie i Ludźmierzu) i zarazem w licznych wertykalnych figurach łącząc wspólnotę z Niebem.

Pomnikom Jana Pawła II towarzyszą też procesy zapominania i wymazywania. Pomnikowy Jan Paweł II zostaje sprowadzony do kilku mitycznych gestów i póz, przekształcony w figurę nieludzką, trwającą w wyrazistych gestach o dobrze rozumianym znaczeniu. Pomniki swą materialną obecnością dopełniają proces, który można by w skrócie nazwać zastępowaniem historycznego Karola Wojtyły postacią świętego papieża Jana Pawła II. To on staje na ulicach i placach naszych miast, wskazując na własną historię jako porzuconą, chwilowo tylko zamieszkałą formę bytu.

Usiądź obok

Ciekawe, że obok spektakularnych monumentów w ciągu ostatnich kilkunastu lat niezwykłą karierę zrobiła w Polsce nowa, wcześniej nieznana i nieobecna forma pomnika – ławeczka. W najprostszej wersji jest to odlana z brązu ławka parkowa, na której usadowiona jest figura „właściciela”. Najczęściej jest to ktoś zasłużony dla danego miasta (jak Alicja Habsburg dla Żywca czy Marek Perepeczko dla Częstochowy) lub pochodzący z niego i poprzez swoje osiągnięcia jakoś je rozsławiający (Marian Rejewski w Bydgoszczy czy Ignacy Łukasiewicz w Gorlicach).

Ławeczka Juliana Tuwima przed wejściem do Urzędu Miasta Łodzi, ul. Piotrkowska // PIOTR KAMIONKA / REPORTER

Szczególny wariant stanowią ławeczki „historyczne”, umieszczone w miejscu, gdzie dany bohater rzeczywiście lub choćby potencjalnie mógł siadywać, jak ksiądz Jan Twardowski obok kościoła wizytek w Warszawie, Bolesław Prus w Nałęczowie czy księżna Daisy w Pszczynie. Są i takie, na których zasiadają osoby niemające wiele wspólnego z danym miejscem, „uławeczkowione”, by je – dosłownie – przyswoić (np. Ławeczka Poetów w Tarnowie). Są w końcu ławeczkowe pomniki nie konkretnych osób, ale uosobień regionu, jak ławeczka Karolinki i Karlika w Chorzowie, lub zawodu – jak Rybak siedzący na ławce w Kątach Rybackich czy Student usadowiony na terenie głównego kampusu Uniwersytetu Warszawskiego. Spotyka się też czasami interesujące warianty meblowe, jak pomnik Leszka Kołakowskiego w Radomiu ze stołem i krzesłami czy pomnik Jana Czekanowskiego, który (jako podróżnik) siedzi nie na ławce, lecz na wielkiej walizce.

Ławeczki łączy to, że oczekują innych działań niż tradycyjne posągi wzniesione na cokołach. Zamiast do czczenia, składania wieńców czy bicia pokłonów, ławeczki zapraszają, by usiąść obok „wielkiego człowieka”, dotknąć go (od razu rodzi się magia szlifująca na połysk niektóre nosy czy stopy) i jakby w prywatnej rozmowie poznać go bliżej. Dlatego ławeczki niekiedy coś mówią albo grają, a figury przyjmują pozy lub używają rekwizytów domagających się wyjaśnienia, jak układ pionów na szachownicy Jana Karskiego.

Ławeczki to pomniki narracyjne – zapraszają, byśmy usiedli i w ten czy inny sposób poznali historię, która je wyjaśnia. Zazwyczaj dotyczy ona samej postaci (kim była i czemu tu akurat siedzi), ale czasem bywa i tak, że kluczem jest historia samej ławeczki. Tak rzecz się ma z jednym z najbardziej niezwykłych pomników tego typu – ławeczką Jimiego Hendriksa znajdującą się w Dąbrowie Górniczej. Stoi obok monumentalnego Pomnika Bohaterów Czerwonych Sztandarów, który miał być – jako relikt komunizmu – wysadzony w powietrze, ale został przejęty przez miejscowych fanów rocka, którzy doprowadzili do umieszczenia na nim tablicy ku czci Jimiego Hendriksa i Kurta Cobaina. Ten akt przemianowania dopełniło ustawienie w roku 2012 ławeczki, na której metalowy Jimi Hendrix gra na gitarze.

W ten sposób doprowadzono do końca prawdziwie zadziwiającą procedurę zastępowania, której niemal gombrowiczowskim spiętrzeniem był akt odsłonięcia pomnika przez... sobowtóry Lecha Wałęsy, Elvisa Presleya i Chucka Norrisa. Gdyby ktoś chciał uznać, że fałszywi bohaterowie komunistycznej młodzieży zostali zastąpieni jej prawdziwym idolem, potknie się o te sobowtóry powołane do podważenia „autentyczności” Jimiego Hendriksa grającego na gitarze w stolicy Zagłębia.

Urok i popularność pomnikowych ławeczek wiążą się bowiem z tym, że są one z zasady oddane do użycia, wystawione na nieprzewidywalne sposoby wykorzystania przez kolejne osoby siadające obok figury – partnera w inscenizacjach na potrzeby selfie – ozdabiające je według własnej fantazji.

Ławeczka pomnikowa to przestrzeń gry między domaganiem się uznania przez zmarłych (i ich ideowych „sponsorów” fundujących pomniki) a siłami życia, które poznać można tylko uczestnicząc w nim. Gdy wygrywa pierwsze, „ławeczka” staje się pomnikiem o nieco dziwnym kształcie. Gdy tryumfują drugie – pomnik może stać się wręcz przedmiotem użytkowym z wymazaną historią. A jednak ryzyko zbytniego spoufalenia się z „ważną figurą” wydaje się niewielką ceną za uznanie jej za element własnej codzienności, za kogoś (coś?) bliskiego.

W ten sposób zmarli zostają wprowadzeni między żywych nie jako Wielcy Przodkowie, ale jako znajomi (choćby tylko „z widzenia”). Tak obok patetycznych i monumentalnych Dziadów narodowych niepostrzeżenie rozwijają się i rozrastają serdecznie osobiste, podobne tym, które odprawiamy przy grobach naszych bliskich, siadając na stojących obok nich ławkach.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017