Trzy lekcje na kwarantannę

W tym, co się teraz dzieje, ukryta jest ważna wiadomość. Taka, przed którą udawało się nam dotąd schować.

06.04.2020

Czyta się kilka minut

Edward Hopper „Poranek na przylądku Cod”, 1950, olej na płótnie. Ze zbiorów Smithsonian American Art Museum. / AKG-IMAGES / EAST NEWS
Edward Hopper „Poranek na przylądku Cod”, 1950, olej na płótnie. Ze zbiorów Smithsonian American Art Museum. / AKG-IMAGES / EAST NEWS

Czas przedpandemiczny dawał różne drogi ucieczki, przebrania, role, pokusy i dostatki. Dawał rozrywki, czelendże, photoshopy i osiągi. Co robić teraz, kiedy wiele z tego zostało zmiecione?

Możemy ten czas po prostu przetrzymać. Wstrzymać oddech i trwać na bezdechu, aż oczy nam wyjdą z orbit. „Znieść”. „Przetrwać”. „Nie zwariować”. Wielu używa teraz tych słów. W praktyce w dużej mierze oznacza to – „przeklikać”. Obstawiam, że wiesz, jak to się robi: scrollujesz Facebooka, karmisz się newsowym fast foodem, angażujesz w dyskusje o wirusie, prosisz (najpierw grzecznie) dzieci, żeby przestały ci wchodzić na głowę, powtarzasz na zmianę słowa: „masakra”, „pandemia”, „korona”, obwieszczasz bliskim, że zaraz wyjdziesz z siebie.

W ten sposób można żyć kilka tygodni czy miesięcy, a potem szukać sposobów, żeby wrócić do świata sprzed pandemii. Albo do jakiejś w miarę porządnej makiety, jeśli go już nie będzie.

Nie wiem, co mają teraz robić inni. Ale wiem, jakie zadanie stawiam przed sobą. Chcę przejść przez to świadomie. Czuję, że coś, co teoretycznie od dawna wiedziałam, teraz naprawdę się we mnie wydarza. Że mnożą się lekcje, które mogę dostać, i pytania, które chcę zostawić otwarte. Tych lekcji i pytań będzie więcej.

LEKCJA PIERWSZA: Cierpienie jest prawdziwe i dzieje się każdego dnia

Na stronie worldometers.info zobaczyłam, aktualizowane na bieżąco, statystyki śmierci na naszej planecie. Teraz, kiedy to piszę, zbliża się południe. Dzisiaj już 15 tys. ludzi umarło z głodu. Czekaj, nie. Już 16 tysięcy. 1482 osoby popełniły samobójstwo. Czekaj, nie. Już 1489. 1787 zginęło w wypadkach drogowych, 12 tys. zmarło na raka. Liczby pokazują skalę cierpienia, ale przecież w każdej pojedynczej tragedii ból nie ma skali – jest bezbrzeżny. Świat jest pełen cierpienia i śmierci, codziennie, w każdym kraju.

Ale, jak pisał Miłosz w wierszu „Wieczór”, „nie ja, nie moje”. Tak długo, jak się da, dopóki nie stanie na naszym progu, wielu z nas patrzy na cierpienie zza szyby. Ludzie na łodziach, ludzie w ruinach zbombardowanych domów, starzy, samotni ludzie na wysokich piętrach bez windy. „Nie ja, nie moje”.

A teraz chorzy z Wuhan, Bergamo i Nowego Jorku weszli do naszych jadalni i siedli przy naszych stołach. „Myłeś ręce? Ale porządnie myłeś? 30 sekund?”. Okazało się, że cierpienie z telewizora może dopaść też mnie. Zbliża się – w każdym razie tak czujemy, niesieni symbolicznym, archetypicznym potencjałem Pandemii. Dotyka ona tego, co dla człowieka fundamentalne. Czy Inny jest wrogiem, czy przyjacielem? Czy niesie mi miłość, czy śmierć? Czy świat jest bezpieczny? Czy jesteśmy bezradni wobec choroby? Nawet jeśli statystycznie większym ryzykiem jest wciąż jeszcze moment, kiedy siedzimy za kierownicą samochodu, którym jedziemy do apteki, niż moment, kiedy z tego samochodu wysiadamy, niebezpieczeństwa ruchu drogowego są bardziej oswojone i nie dotykają w nas tego wszystkiego, czego dotknął koronawirus.


CZYTAJ WIĘCEJ:


Cierpienie jest prawdziwe. Powtarzam to sobie, bo czuję, że nie chcę tego usłyszeć. Ale kiedy usłyszę, pytanie, które chciałabym sobie postawić, brzmi: „Co ja na to?”.

Odradzam sobie i innym poczucie winy. To miałkie i niepożyteczne uczucie. „Oni nie przestaną być głodni od tego, że ty będziesz się martwić, że jesz” – jak trzeźwo powiedział kiedyś mój przyjaciel, kiedy spytałam nad sushi, czy nie głupio mu, że my tu sobie jemy, a ktoś głoduje.

No więc – nie dla poczucia winy. Ale to, że ludzie wokół cierpią, stawia przed nami jednak jakieś zadanie. Niektórzy – lekarze, wolontariusze w hospicjach, dzieci starych rodziców, od lat smarujący ich odleżyny i karmiący rosołem – znaleźli już odpowiedź. Sąsiadki mojej teściowej, która zmarła w pierwszy dzień zamknięcia szpitali dla odwiedzających – one, które od lat codziennie przychodziły do niej z zupą, ciastem i lekarstwami – znalazły odpowiedź. Przede mną to pytanie jest wciąż otwarte. Chcę o nim pamiętać. Co ja na to, że na świecie jest tyle cierpienia? Że było obecne też wcześniej i że nie ustanie, kiedy koronawirus zniknie z żółtych pasków w telewizorze?

LEKCJA DRUGA: Nie jestem swoimi rolami. Moje role można uchylić

Tyle lat ciułania: tytuły naukowe, wyniki sprzedaży, karty kredytowe, listy publikacji; białe koszule i wełniane marynarki w naszych szafach, grafiki jakże pochlebnie ciasne od spotkań i zajęć. „Człowiek planuje, a Bóg się śmieje”, głosi żydowskie przysłowie. Najwyraźniej dostarczaliśmy Mu innych powodów do śmiechu, bo pozwalał nam, czasem przez lata, żyć w przekonaniu, że decydujemy o tym, co się wydarza.

Wielu z nas było zrośniętych z rolami, które pełnimy. Wielu z nas dalej teoretycznie te role pełni – nikt nam tytułów naukowych ani bogatych CV nie odebrał – ale jednak, kiedy tak siedzisz w nadgryzionych przez psa kapciach w swoim starym fotelu, a żona krzyczy, że miałeś kupić zapas mleka, to już te role trochę się rozchodzą.

To, co się stało, pokazuje, jak ulotne są moje wykony i osiągi. Miałam pełen grafik i nagle puff… Czy mam jeszcze zawód? Czy już go straciłam? Ile to wszystko potrwa? – powtarzamy to pytanie, bo nie chcemy być w „nie wiadomo”, kiedy przez tyle lat budowaliśmy nasz domek z kart, czyli poczucie kontroli. Zostaliśmy niejako zapędzeni do praktyki duchowej podobnej do tej, którą przechodzą buddyjscy mnisi, kiedy mozolnie, przez wiele godzin tworzona przez nich mandala zostaje w parę sekund zmieciona.

„Cierpienie zmniejsza się dopiero wtedy, gdy podajemy w wątpliwość to, że w ogóle istnieje miejsce, w którym moglibyśmy się ukryć” – napisała buddyjska nauczycielka Pema Cziedryn. Ale czy na pewno chcemy się tego uczyć? „Oddajcie mi moje role!”, krzyczy raczej nasze ego. „Maski, peruki, koturny, przybywajcie!” – pisał Miłosz w cytowanym już wierszu. Oddajcie mi moje plany, moje zalatanie, moje dochody, bo co ze mnie bez nich zostanie? Co zostaje, kiedy zdejmiemy kostiumy i zmyjemy makijaż naszym ulubionym płynem micelarnym? Kim ja w ogóle jestem wtedy, kiedy odpadną ze mnie role? Jeżeli, jak powiedziała autorka „Biegnącej z wilkami” Clarissa Pinkola Estés, „jedyną niezniszczalną rzeczą, jaką posiadamy, jest dusza”, co wiem o swojej? I na to pytanie nie chcę znaleźć ostatecznej odpowiedzi: chcę, żeby ten czas otwierał je we mnie.

LEKCJA TRZECIA: Nie wiadomo, co się wydarzy. Nasze „wiem” było, jest i będzie iluzją

„Nosimy w sobie głębokie przekonanie, że z jakiegoś powodu nie powinniśmy podlegać zmianom: nasi ukochani nie powinni umierać, nie powinniśmy stracić pracy, a złe rzeczy nie powinny się nam przytrafiać – mówi w dostępnym na YouTubie wykładzie Robina Courtin, najbardziej obcesowa buddyjska mniszka, jaką kiedykolwiek widziałam. – Jeśli popatrzymy na swoje życie i przebadamy je pod tym kątem, zobaczymy, że to normalne, iż ludzie umierają, tracą pracę – tak się po prostu dzieje. Ale wszystko w nas protestuje i próbuje to odwrócić, jak gdyby to był jakiś błąd (...) Jeśli mam śliczną filiżankę, którą dostałam po babci, staje się ona dla mnie bardzo ważna. Im bardziej jestem do niej przywiązana, tym mocniej wierzę, że ona się nie rozbije – więc kiedy się rozbije, jestem zrozpaczona. Dlaczego cierpisz, Robino? Och, bo moja piękna filiżanka się rozbiła. Nie, nie, powie na to Budda: cierpisz nie dlatego, że filiżanka się rozbiła, rozbiła się, bo taka jest jej natura. Cierpisz, bo wierzyłaś, że nie powinna się rozbić i że się nie rozbije”.

Kiedy pojawia się perspektywa straty, budzi się w nas lęk. Budowaliśmy fasadowe poczucie kontroli, fałszywe „wiem”. A teraz zostaliśmy wrzuceni w „nie wiem” i „nie mam kontroli”. Odkrywamy lęk w skali pandemicznej. Moja osobista perspektywa jest taka, że ponieważ mam w sobie rys lękowy, wielokrotnie bałam się, kiedy inni wokół byli spokojni. W międzyczasie naczytałam się książek o lęku, nachodziłam na jogę, namodliłam i narozmawiałam się z tymi, którzy „robią w lęku”, więc, chcąc nie chcąc, zostałam pewnego rodzaju specjalistką. W te dni, paradoksalnie, prawie nie czuję lęku – odkrywam natomiast, jak wiele go jest wokół mnie; że nosi go w sobie każdy, także ci, którzy wydawali mi się nieustraszeni. Czyli nie tylko ja się boję?

Nie wiem, kiedy i jak wróci do mnie mój lęk, ale jakby co, mam parę pożytecznych odkryć.

Po pierwsze, lęk jest energią fizyczną. Zanim obrośnie słowami i zamieni się w historię o tym, co strasznego mi się przytrafi, jest kulką, motkiem energii w moim brzuchu (być może Ty czujesz go gdzie indziej), falą rozchodzącą się po ciele. Nie ma innej drogi niż przez sam środek tej energii. Nie podobała mi się ta propozycja i szukałam innej – ale wszyscy, którzy piszą i mówią o lęku, twierdzą to samo: wejdź w sam środek i oddychaj. Lęk karmi się naszym przed nim oporem, lękiem przed lękiem. Jeśli wejdziemy w niego, możemy odkryć, że osłabł – jak wtedy, kiedy, po wahaniu na brzegu pomostu w obawie przed zimną wodą, w końcu do niej wskoczymy i z każdym ruchem będzie cieplejsza.

„Wejść” w emocję oznacza więc zanurzenie w samą fizyczną energię, nie w myśli o tym, co się wydarzy. „Emocja nie będzie narastać, jeśli oderwiemy ją od jej »fabuły« – mentalnego komentowania tego, co przeżywamy” – pisze Pema Cziedryn w książce „Miejsca, które budzą lęk”. Nie jest to łatwe, ale zamiast skoku z pomostu, można przynajmniej zanurzyć czubek stopy w wodzie przy brzegu. Nawet to oznaczałoby kilka głębokich oddechów, zamiast kolejnego kliknięcia na pandemiczne wiadomości.

Drugie odkrycie pochodzi z książki psychologa poznawczo-behawioralnego Roberta Leahy’ego, „Lekarstwo na zmartwienia”. Napisał on o przewrotnym mechanizmie, któremu teraz podlegamy – uznajemy, że martwienie się o przyszłość wyeliminuje niepewność. „Wierzymy, że możemy rozważyć wszystkie możliwe zagrożenia; zmniejszyć poczucie niepewności, gromadząc informacje i rozpatrując wszystkie alternatywy. To, oczywiście, tylko zwiększa nasze poczucie braku kontroli. Tak więc niepokoimy się jeszcze mocniej”.

Inny, pokrewny mechanizm polega na tym, że uznajemy lęk za czynność zapobiegawczą – czynność, a nie emocję. Tak więc dopóki się boimy, wydaje się nam, że w jakiś sposób chronimy tym strachem siebie i tych, których kochamy. Choć mechanizm wydaje się surrealistyczny, codziennie przekonuję się o jego prawdziwości. „Już nie wytrzymałam i wyłączyłam w końcu telewizor” – napisała na Facebooku moja znajoma. Dlaczego trzymamy te telewizory włączone?

Większość mediów wykorzystuje te mechanizmy – nasz strach jest ich strawą. Jeśli jakiś tytuł wzbudził Twój niepokój, prawie na pewno w niego klikniesz. Większość z nas robi to kilkadziesiąt razy dziennie. Robimy to, po pierwsze, bo wierzymy, że w ten sposób się uspokoimy (no i jak – udało się?). Po drugie, czujemy, że ta nadczujność jest wyrazem naszej odpowiedzialności. Kiedy czytam komentarze pod swoimi tekstami, widzę, że jeśli tylko piszę o budowaniu wewnętrznego dystansu, napotykam na oskarżenia, że lekceważę niebezpieczeństwo, tak jakby pozostawanie w zbiorowym bezdechu ratowało świat przed zagładą, a wzięcie oddechu go na tę zagładę skazywało. „Uśmiechasz się? Nie widziałaś, co się dzieje w Bergamo?”.

A jednak wydaje się, że bardziej przydamy się światu spokojni niż spanikowani; że nie stoimy przed wyborem między paniką a rzucaniem się w ramiona nielicznym przechodniom ponuro zapatrzonym w wiodący ku spożywczakowi chodnik; że jest jakieś trzecie miejsce, w którym można sobie siedzieć w naszych na ogół ciepłych i sytych domach, przestrzegając reguł, ale nie szalejąc ze strachu.

„Świat nie jest dziełem ciemności i nie do ciemności zostaliśmy powołani (...) Twoje serce może wyżej, może dużo wyżej” – powiedział kilka tygodni temu o. Jan Andrzej Kłoczowski. Być może uda nam się odnaleźć w swoich sercach to „wyżej”? Być może uda nam się przejść przez ten czas z otwartymi oczami, chociaż grunt pod naszymi nogami jest chwiejny?

Jak pozostać w kontakcie ze swoim wewnętrznym spokojem? To trzecie pytanie, które codziennie chcę mieć przed sobą.

Myślę, że świat jest – netto! – nie lepszy i nie gorszy niż przed pandemią. Kiedy popatrzymy na ten czas za rok, za dwa lata, nasze życie będzie inne. Czy wiemy, że gorsze? W psychologicznym procesie, któremu podlegamy, tak się dzisiaj wydaje. Jednak kiedy pytam ludzi na szkoleniach o najważniejsze, najbardziej rozwojowe wydarzenie w ich życiu, wszyscy bez wyjątku mówią o czymś trudnym – czymś, czego na początku nigdy by nie wybrali. „Kiedy epidemia się skończy – napisał David Grossman w „La Repubblica” – niewykluczone, że będą osoby, które nie zechcą wrócić do poprzedniego życia. Że ktoś, mogąc pozostać, porzuci miejsce pracy, które przez lata go przytłaczało i niszczyło. Ktoś zdecyduje się opuścić rodzinę, współmałżonka, partnera. Urodzić dziecko albo nie mieć dzieci. Zrobić coming out. Ktoś zacznie wierzyć w Boga, a inny przestanie w niego wierzyć”. Nie mamy pełnej kontroli nad tym, jak przejdziemy przez to doświadczenie. Ale może uda się nam w tym czasie zrobić dla siebie i innych coś więcej, niż tylko wstrzymać oddech. ©

Autorka jest psycholożką i trenerką. Prowadzi warsztaty dla kobiet oraz szkolenia z komunikacji i przywództwa.


JAK DAĆ RADĘ

OGRANICZ czas przed ekranem. Kiedy jesteśmy w lęku, potrzebujemy naszego wewnętrznego rodzica, który wprowadzi ochronne reguły. Ile razy dziennie potrzebujesz wejść na stronę z informacjami? Dwa razy? Dziesięć? Cokolwiek przyjmiesz, postaraj się tego trzymać; a jeśli się nie uda – następnego dnia próbuj od nowa.

POMYŚL o tym, co Cię uspokaja. Rób tego dwa razy więcej – w takiej formie, w jakiej to możliwe. Chodziłeś na jogę? Ćwicz online. Szukaj tego, co Cię regeneruje, ale nie ogłupia (można odróżnić jedno od drugiego np. po tym, że to, co nas regeneruje, jest trudne „na wejściu”, ale dobre „na wyjściu”: nie chce mi się zebrać do treningu, ale po nim czuję się lepiej; ze scrollowaniem Facebooka czy wiadomości jest odwrotnie).

POGADAJ. Powiedzcie sobie z bliskimi, czego wam trzeba, żeby przejść razem przez ten nietypowy czas. Możliwe, że potrzebujesz swojego „kawałka podłogi”. Wielu z nas nie ma swojego pokoju, który byłby naturalną granicą prywatności. Ale może masz w domu parawan albo choćby fotel, który, możecie się umówić, będzie tylko twój – i kiedy w nim siądziesz, będzie to znak, że potrzebujesz pobyć sam.

ZADZWOŃ do trzech osób, które masz w sercu, ale z którymi od dawna nie miałeś kontaktu. Kiedy weźmiesz parę oddechów, ich imiona zaraz się pojawią. Spytaj, jak się mają.

POSŁUCHAJ swojej duchowej intuicji. Ona jest introwertyczką i nie pcha się do głosu. Mówi tylko wtedy, jeśli zrobimy jej miejsce. Siądź w tym fotelu, który – jak uzgodniłeś – jest teraz tylko twój. Włóż stopery albo słuchawki. Oddychaj i słuchaj. Zadaj te pytania, które chcesz zadać.

Jeśli żadne nie przychodzą Ci do głowy, skorzystaj z mojej listy: Czego potrzebuję się teraz nauczyć? Co chce być zobaczone? Co dzisiaj mówi do mnie świat? Co chcę w sobie pożegnać? Dla czego chcę zrobić w sobie miejsce? Poczekaj na odpowiedź tyle, ile trzeba.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020