Życie, teraz

Natalia de Barbaro, psycholożka: W terapii jest pojęcie reparentingu. Jako dorosły bierzesz siebie z powrotem w opiekę jak rodzic. To w tej chwili najważniejsze, co można dla siebie zrobić.

26.10.2020

Czyta się kilka minut

 / PRZEMEK DZIENIS / KUKBUK
/ PRZEMEK DZIENIS / KUKBUK

MARCIN ŻYŁA: Jak się masz?

NATALIA DE BARBARO: Teraz dobrze. Przeszłam kryzys. Gdybyś zadzwonił kilka dni temu, tobym ci powiedziała, że mam się źle.

Mogę zapytać?

Poczułam się wyczerpana. Nieodpowiednio rozłożyłam siły. Chyba nie sądziłam, że ta jesień z epidemią będzie taka ciężka. Doszła perspektywa krótszych dni bez słońca. Poczułam, jakby niewiele zostało w moim baku.

I co?

Usiadłam, żeby pogadać ze sobą. Wykminiłam, że potrzebuję siły. Nie poduchy czy serialu, tylko siły fizycznej. To była odpowiedź z intuicji, z ciała. Zaczęłam ćwiczyć bardziej dynamiczne formy jogi: ashtangę, vinyasę. Pomogło.

Wiosna zmusiła mnie do inwentaryzacji. Przyszła pandemia i pytanie: „co masz?”. Ale co mam tak naprawdę – kiedy zdejmą dekoracje, kiedy nie mogę powiedzieć: „Przepraszam, nie dam rady teraz, jestem zarobiona”.

I co na tym sitku zostaje?

Pytania. Jaka jest jakość związku? Co się w nim dzieje, gdy jest ciężko? Jak wygląda więź z dziećmi, rodziną, przyjaciółmi? Jak podczas kryzysu traktują cię w miejscu pracy? Ja sobie te pytania stawiałam i to, co zobaczyłam w odpowiedzi, umocniło mnie.

A co zrobiłaś z wyczerpaniem?

Gdy byłam dziewczynką, babcia zabierała mnie na Kalatówki. Z Kuźnic to jakieś 20 minut marszu, ale ona co kilka minut się zatrzymywała, odwracała się, mówiła: „Popatrz, ile już uszłyśmy”.

Teraz też wydaje mi się kluczowe, by stanąć, popatrzeć do tyłu na to, co zdarzyło się od marca, i pokłonić się wszystkiemu, co zrobiliśmy. Pokazaliśmy siłę życia. Wielu z nas robiło dobre rzeczy, pomogło innym, wszystko w roku, który – tak się wydaje – trwa już 10 lat. To ogromny wysiłek.

I teraz sobie podziękujmy?

Jeszcze w latach 60. psychiatrzy Thomas Holmes i Richard Rahe opracowali stustopniową skalę stresu. Śmierć współmałżonka to na niej 100, utrata pracy 47, Boże Narodzenie 12. Myślę, że w tym roku cała ludzkość, prawie każdy na tej planecie z okazji pandemii „dostał” dodatkowych kilkadziesiąt punktów.

Rozmawialiśmy ostatnio z moim mężem i prawie siedemnastoletnim synem o tym, że pandemia nas wzmocniła. Ale to nie było wcale oczywiste. Kiedy wiosną zamknęli szkoły, syn wyszedł pochmurny z pokoju i powiedział: „Nie wiem, czy to wytrzymam”. Ja na to: „Nie jesteś jedynym, który to będzie musiał wytrzymać. Wytrzymać będzie musiał każdy z każdym”.

Co zrobiliście?

Przegadaliśmy to. My w ogóle dużo gadamy. Co dzień siadamy do stołu i gadamy.

Zaczęliśmy nową rutynę – wspólne oglądanie seriali. A synowi, który jest skejtem, kupiliśmy rampę. Tuż przed lockdownem, bojąc się, że monterzy już nie dojadą, zdecydowaliśmy się na coś, co finansowo nie miało sensu, ale pozwoliło mu wychodzić z domu i oddawać się pasji. Było to jak ruch przeciwstawny w jodze: energia idzie w jedną stronę, ale ty dodajesz ruch w stronę przeciwną – z tego w ciele powstaje przestrzeń. Świat mówił: „Oszczędzaj, kurcz się” – a my wydaliśmy pieniądze.

Jechaliście na czołowe.

Tak, ale to miało dla nas znaczenie godnościowe. Przełamaliśmy dominującą energię, znaleźliśmy siłę, daliśmy sobie poczucie sprawstwa.

Dobrze, to był gest. A głowowo?

Ja mam taką hipotezę, że w tej sytuacji głowa nie jest największym sojusznikiem.

Wiedza nie zmniejsza lęku?

Przy jego małym poziomie – tak. Ale podczas pandemii odruchy umysłu nie zawsze nam służą. Zrobiono kiedyś takie badania, stenogram z myśli. Wyszło, że 80-90 proc. myśli jest niepotrzebnych – w kółko mielimy to samo. Nie jest to tak twórczy i produktywny proces, jak nam się może zdawać.

Umysł karmi się przeszłością albo przyszłością, bo inaczej nie miałby czego rozkminiać. Od teraźniejszości jest ciało. Młócenie w głowie myśli i obaw tylko zwiększa nasze zmęczenie. Nie masz tak?

Gdy wizualizuję sobie wyjścia, rzeczywiście myślę metaforą ciała. Na przykład, że mam dość chwytania się czegoś – nawet nadziei.

Nadziei na co?

Różnych. Takich jak wszyscy – że to ominie moich bliskich, że się kiedyś skończy, że będzie szczepionka. I moich – że wrócę w góry albo zamieszkam na moment w innym mieście. No więc zamiast chwytać, chciałbym twardo stanąć na nogach.

Właśnie, a stoi się tylko teraz, bo ciało jest teraz. Przeczytałam w jakiejś książce pisanej w duchu zen, że żyjemy w swojej głowie – tak jakbyśmy byli głową, chociaż nikt przecież nie myśli, że jest swoją ręką albo nogą.

A na przykładzie?

Budzę się i czytam tytuły: „W epidemicznych prognozach próżno dziś szukać otuchy. Scenariusze są czarne”, „Po pandemii koronawirusa przyjdą bakterie. Dopiero wtedy się zacznie”. Klikam na nie. Psychologia poznawczo-behawioralna nazywa to zachowaniem zabezpieczającym – klikam, żeby zdobyć informacje, w złudzeniu, że się uspokoję.


Czytaj także: Natalia de Barbaro: Trzy lekcje na kwarantannę


Czasem przynosi to chwilową ulgę. Ale z każdym kliknięciem uprawdopodabniam, że zrobię to znowu. I wchodzę w spiralę lęku. Powiedzmy, że siedzę w miłym miejscu, za oknem mam klon, który zaczyna zrzucać czerwone liście, jestem zdrowa i bezpieczna – ale mój umysł karmi się zdjęciami szpitali, obrazami śmierci. Te obrazy są prawdziwe – ale to nie jest jedyna rzeczywistość. To tak, jakbym zażywała pastylki z opisem „stany lękowe” na opakowaniu.

Znajoma pisze: „Mam 14-letniego chłopca, który nosi maseczkę, bo wie, że tak trzeba, ale mówi też, że na dłuższą metę to i tak nie ma sensu, bo po epidemii przyjdą inne plagi, a planeta i tak zmierza ku zagładzie”. To już nie jest tylko tytuł prasowy. Co wtedy robić?

Popatrzeć na bezpośrednie otoczenie. Na to, co w tej chwili jest wokół ciebie, nie na ekranie. Szłam tutaj Plantami. Świeciło słońce. Wzięłam do ręki ­kasztan. To jest kawałek prawdy o moim dniu.

Eckhart Tolle w książce „Potęga teraźniejszości” postawił pytanie, które wiele razy mi się przydawało: „Czy masz problem w tej chwili?”. Nawet jeśli przyjdzie nam do głowy, że owszem, że pandemia, że kredyt, Tolle uprze się z tym pytaniem: „Ale czy masz problem teraz, w tej sekundzie?”. I prawie zawsze okazuje się, że nie. Niestety, działa ten nieszczęśliwy mechanizm, że dopóki się martwimy, myślimy, że zapobiegamy nieszczęściu.

Tylko czy się temu dziwić? Może być tak, że za rok każdy z nas będzie miał wśród znajomych kogoś, kto umrze. Jestem fanem mikrozachwytów, ale w takiej perspektywie trudno się wzruszać kasztanem.

W sensie, że podjąłeś decyzję, żeby się martwić?

Po prostu się martwię, nic na to nie poradzę.

Ale czy twoje martwienie się zwiększa lub zmniejsza prawdopodobieństwo czarnych scenariuszy?

Jasne, że nie.

W takim razie to jest pytanie, ile swojego życia chcesz oddać słowu na „k”. Na Zachodzie mówi się: „Wszystko jest poza kontrolą, panikuj”. Na Wschodzie: „Wszystko jest poza kontrolą, odpręż się”.

Nie mówię, że sama to potrafię. Mówię tylko: mam aspiracje, żeby jednak żyć w teraźniejszości, a nie w umyśle podlewanym lękiem.

To trudne w sytuacji, gdy możemy nieumyślnie kogoś zarazić. W wersji najczarniejszej – spowodować śmierć bliskiej osoby. Taka myśl paraliżuje.

Ale to też mało prawdopodobne. Po pierwsze, musiałbyś być zakażony, chociaż uważałeś. To oczywiście jest możliwe. Ale dodatkowo musiałbyś przechodzić to bezobjawowo. I jeszcze – zdecydować się spotkać z bliskim w momencie, kiedy to narusza zasady bezpieczeństwa, i jeszcze w sposób, który je narusza.

Wydaje mi się – i tutaj nasza głowa, konkretnie lewa półkula jest bardzo pomocna – że warto oddzielać fakty od wyobrażeń. Jestem za przestrzeganiem zasad. Wydaje mi się, że jestem ostrożniejsza niż większość ludzi. Natomiast wierzę też, że warto wzmacniać w sobie tę dojrzałą, spokojną, rozsądną, a równocześnie opiekuńczą wewnętrzną instancję. Jej zadaniem byłaby teraz opieka nad tym naszym zregresowanym, dziecięcym kawałkiem.

Czyli jakim dokładnie?

Gdy pojawia się lęk, stajemy się trochę kimś innym. Aktywizuje się nasz tzw. mózg gadzi, czyli pierwsza, najstarsza struktura, która powstawała wtedy, kiedy świat był bardzo niebezpieczny i ciągle trzeba było walczyć o przetrwanie, uciekać, gdy coś atakowało. Trudno nam sięgnąć do własnych zasobów – rozsądku, inteligencji, odporności psychicznej. Stajemy się przestraszonym dzieckiem. Kulimy się w sobie, kiwamy jak w chorobie sierocej, albo rzucamy się do internetu w nadziei – jałowej – że dostaniemy tyle wiadomości, aż się uspokoimy. Uspokoiłeś się kiedyś tak?

Nie.

Bo tam w ogóle nie ma uspokojenia. Dlatego kluczową kompetencją w pandemii staje się inteligencja intrapsychiczna, wgląd w procesy, które we mnie zachodzą. Na przykład czuję lęk. I mogę zaobserwować, że tak się dzieje po tym, jak surfuję po pandemicznych nagłówkach i komentarzach.

A nie wymaga to paru lat terapii?

To na pewno pomaga, ale działa też wersja chałupnicza.

To jak to robić?

Ciągle pytasz, jak coś robić. To pytania ze świata działania, przedpandemiczne, sprzed czasu, w którym dowiedzieliśmy się, że nie mamy kontroli. Ja teraz wolę pytania o to, jak być – „jak być w tym czasie?”.

Zawsze było prawdą, że ostatecznie nie mamy kontroli.

Ale fasady wyglądały bardzo solidnie! Przez wiele dobrych lat karmiliśmy złudzeniem swoje poczucie kontroli, nie uczyliśmy się tego, że nic nie jest trwałe.

Przed pandemią nie wchodziłam na worldometers.info i nie patrzyłam, ile ludzi codziennie umiera. Pomiędzy śmiercią bliskich mijało kilka lat – w żałobie czułam, że świat jest nietrwały, ale potem wracałam do przekonania, że mnie to tak bardzo nie dotyczy. A w marcu tak jakby zbiorowo zorientowaliśmy się, że ludzie są śmiertelni.

Myślę, że inteligencję intrapsychiczną rozwija się przez zwykłą rozmowę ze sobą, sprawdzanie, jak się mam, co czuję w ciele – bez dodawania do tego osądu. Wystarczy siąść na kilka minut na krześle, bez telefonu i laptopa na kolanach, żeby zobaczyć, że to wymaga odwagi. Oczywiście, łatwiej jest wejść na Google, wpisać „co zrobić, żeby było mi lepiej”, dostać sto rad, z wszystkimi się zgodzić i nic nie zrobić.

A co Ty robisz?

Załóżmy, że mam minutę. Siadam w spokojnym miejscu. Biorę kilka głębokich oddechów, z intencją, żeby sprawdzić, jak się mam. Pytam się, życzliwie, sama siebie: Jak się masz, Natalia? Co tam masz teraz?

I co dalej?

Kiedy tak robię, dzieje się kilka rzeczy. Po pierwsze, wiem, jak się mam – wielu z nas orientuje się w tym dopiero, kiedy ciało zaprotestuje za pomocą dolegliwości czy choroby. Po drugie, jeśli, tak jak teraz, czuję lekkie napięcie w brzuchu, to się tego przed sobą nie wypieram i nie odbieram sobie krytyką prawa do tego stanu. Jeśli będę się karać za swoje uczucia, zwłaszcza te nieprzyjemne, wypchnę je poza zasięg świadomości i dopiero tam narobią szkody.

W terapii jest pojęcie reparentingu. Jako dorosły człowiek bierzesz siebie z powrotem w opiekę jako rodzic. Wydaje mi się, że teraz najważniejsze, co można dla siebie zrobić, to powiedzieć do siebie „widzę cię” i „usiąść” obok. Jeżeli mogę to zrobić, zatrzymuję kompulsywną pogoń za zewnętrznym poczuciem bezpieczeństwa. I wzmacniam siebie – a potem, rykoszetem, swoich bliskich. Jedna dojrzała, „osadzona w sobie” osoba w domu robi wielką robotę dla całej rodziny.

W języku tybetańskim nadzieja to „reła”, lęk to „dokpa”. Zbitka tych słów „re-dok” określa również źródło cierpienia. Nadzieja zastawia sidła podobne do lęku?

Nie jestem wielką fanką nadziei. Jest w niej motyw, że coś jest nie tak z teraz. Bardzo mądry człowiek zapytał mnie niedawno: „Jak by to było powiedzieć temu teraz »tak«?”. Zapisałam to sobie na dużej kartce w moim pokoju. Patrzę na tę kartkę codziennie i czuję, że od tego patrzenia mój oddech staje się głębszy.

Tylko że to teraz ciągle wydaje się nam tymczasowe. Oglądam serial na Netfliksie, widzę w nim ludzi bez maseczek, jak podchodzą do siebie, i myślę: co robicie, odsuńcie się od siebie!

Mam tak samo. To pokazuje skalę naszego planktonu stresowego. Tego, ile my takich mikrokorekt musieliśmy wprowadzić w życiu od marca. Nasze ciała są w stanie podwyższonej czujności, a to kosztuje.

Żeby dobrze funkcjonować, potrzebujemy „wdechu”, czyli energii życiowej, i „wydechu” – wyciszenia, zejścia z bodźców. Jesienią, zwłaszcza tej jesieni, „wdech” jest ograniczony – jest mniej słońca, kontaktów z innymi, dotyku, choćby tego poprzez uściśnięcie ręki czy serdeczny uścisk. To trudna energetycznie sytuacja.

Dlatego podoba mi się podejście Simeona Pressela, niemieckiego lekarza, twórcy szkoły masażu, który powiedział, że zdrowie jest sprawą moralności. Jestem przed sobą odpowiedzialna moralnie, żeby dbać o swoją dobrą formę.

Wiedząc, że dni będą jeszcze krótsze, że pandemia się jutro nie skończy, jak mogę o siebie dbać?

To, co nam naprawdę służy, jest często trudne na wejściu, a dobre na wyjściu. I odwrotnie. Te rzeczy, które nam nie służą, są łatwe na wejściu i nie regenerują. Mnie się wydaje, że teraz warto szczególnie sprzymierzać się ze swoim ciałem i z naturą.

Kojarzysz energię jin-jang? Czuję, że świat w tym momencie bardzo potrzebuje opisów i narracji z energii jin – energii wcielenia, kobiecej, ciała, mikro. Nie z energii makro, abstrakcji, idei. Że wielu z nas dobrze zrobią rzeczy proste, nie zapośredniczone przez ekran, rzeczy małe, widziane z bliska, coś, co nazwałabym czułym dotykaniem tkanki swojej codzienności.

Pandemia jest jin?

W takim sensie chociażby, że pandemia to „wszyscy”, jest antyhierarchiczna. W jakimś wymiarze – zrównaliśmy się. Jesteśmy, jak śpiewał Soyka, „równi wobec czasu i płomienia”. I równi w śmiertelności, cielesności. Ciałem przychodzi śmierć, ale też czuję, że właśnie ciałem, oddechem i wysiłkiem fizycznym, możemy dać sobie odpoczynek. Ludzie zresztą często mówią, że odpoczywają dopiero, jak się zmęczą fizycznie na tyle, że ustaje gonitwa myśli w ich głowach.

Mnie wiosną w mieście wykończyły komunikaty z radiowozów. Wyjechałem. Rzeczywiście, były dni, gdy po godzinie biegania po lesie przestawałem myśleć.

I gdzie była wtedy rzeczywistość?

No, uciekłem przed nią.

A ja czuję, że wtedy do niej dobiegłeś. Dotknąłeś swojego życia. Tobie pomaga las. Komuś innemu co innego. Dlatego warto zapytać siebie, czego nam brakuje, i poszukać pokarmu dla tego głodu; robić to codziennie. W tym naszym pandemicznym skurczu łatwo uwierzyć w to, że nic nie jest możliwe.

Często nie jest. Niczym nie zastąpisz dotyku, ciała, ciepła, spojrzenia.

Zgoda, to jest trudne. Widziałam takie sceny, niczym z bajki, że ludzie się ściskali z bliskimi będąc w kombinezonach.

To przecież jeszcze straszniejsze.

Jak patrzysz z boku, to może straszne, ale widząc twarze tych ludzi wiesz, że doświadczają czegoś, czego im brakowało. Ważne, żeby sięgać po pomoc. Są grupy sąsiedzkie, na Facebooku skrzykują się ludzie, którzy chcą innym pomóc.

Irlandia wprowadziła sześcio­tygodniowy lockdown. Nie wolno spotykać się z nikim spoza domu, ale jest wyjątek dla osób samotnych. Uznano, że to ważne, aby mogli dołączać do innych.

Jaki to piękny pomysł! Teraz szczególnie ważne okazuje się, jaki poziom świadomości psychologicznej, dojrzałości i wrażliwości mają ludzie, którzy podejmują decyzje. W Nowej Zelandii, która jak dotąd najlepiej radzi sobie z koronawirusem, premier Jacinda Ardern zarządziła miesięczny lockdown. Od razu za to przeprosiła. A obywatelom powiedziała: „Zachowuj się tak, jakbyś to miał”. A nie: „Bój się innych, unikaj ludzi”. Tak wygląda budowanie na empatii, a nie na strachu.


Czytaj także: Korona sprawdza - rozmowa z Bogdanem de Barbaro


W Polsce jesteśmy skazani raczej na własne zasoby empatii, nie rządowe. Można pracować z własnymi przekonaniami. Ja absolutnie nie znosiłam widoku ludzi w maseczkach, zasłoniętych twarzy. Aż postanowiłam przyjąć, że na człowieka w maseczce będę patrzeć jako na kogoś, kto chce mnie chronić. Mogłabym pomyśleć, że zakłada ją, bo nie chce płacić mandatu albo dlatego, że się mnie boi – ale wolę założyć, że robi to dla mnie, bo ta wersja najbardziej mnie zasila.

Wyobraźmy sobie taką sytuację: małe mieszkanie, trójka dzieci, dwie szkoły, starsi rodzice, którymi trochę trzeba się opiekować. I w tym wszystkim kobieta, matka, która ma dość.

No i znowu rekomendowałabym, żeby zaczęła od zadanego sobie samej pytania, czego potrzebuje. Zamyka się w łazience, pewnie to najspokojniejsze miejsce, bierze kilka oddechów. Co słyszy?

Że potrzebuje spokoju.

To ja bym zrobiła tak. W dniu, kiedy jest dobrze między nimi, prosi partnera o rozmowę. Mówi spokojnie, że potrzebuje dwa razy w tygodniu pojechać sobie dokądś sama – choćby do lasu pod miastem. Prosi go o zrozumienie. Pyta, w które dni byłoby to OK. Jeżeli on protestuje, upiera się, ale serdecznie. Przy założeniu, że to jest wystarczająco dobry związek, powinno się udać. Tylko najpierw ona sama musi to ze sobą wynegocjować, samej sobie pozwolić wyjść z tą potrzebą, że tak powiem, na powierzchnię.

Przyjmijmy, że się udało.

To jest wzięte z teorii autopercepcji Daryla Bema: na podstawie tego, jak się zachowujemy i jak sami siebie traktujemy, wnioskujemy, kim dla siebie samych jesteśmy. Jeżeli ciągle siebie batożę i żyję na bezdechu, to daję informację, że jestem pomijalna dla siebie. Jeżeli dam sobie prawo do wytchnienia, wpuszczę w swój wewnętrzny obieg informację, że jestem dla siebie ważna.

To od takich rzeczy robi się w życiu jaśniej. ©℗

NATALIA DE BARBARO jest psycholożką i socjolożką. Prowadzi coaching, szkolenia z komunikacji i warsztaty dla kobiet Własny Pokój.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020