Syryjskie dzieci: pokolenie stracone

Przy mrugającej jarzeniówce, w hałasie i smrodzie pleśni, przy starych maszynach do szycia siedziały dzieci. Najmłodsze wyglądało na 10 lat. „Nie wszystkie są tak zdolne, żeby się uczyć. Te tu nie potrzebują szkoły” – rzucił właściciel szwalni.

26.03.2017

Czyta się kilka minut

11-letni Chalid i jego 10-letni brat Abd al-Aziz. Aleppo, luty 2017 r. / Fot. Anna Wilczyńska
11-letni Chalid i jego 10-letni brat Abd al-Aziz. Aleppo, luty 2017 r. / Fot. Anna Wilczyńska

 

Miałam na sobie wszystkie ubrania, które zabrałam do Syrii, i trzęsłam się z zimna przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Tymczasem Chalid miał tylko zieloną bluzę z kapturem, a wyglądał tak, jakby był całkowicie odporny na chłód. Mam prawie 30 lat i wydaje mi się, że nic nie wiem o świecie. O n ma lat 11, a w swoim krótkim życiu widział już chyba wszystko. Był jednym z tych dzieci, które nie znają niczego prócz wojny – dzieci straconych.

Ściskając w ręku czerwone plastikowe wiaderko, Chalid już od godziny stał przy głównej drodze we wschodniej części Aleppo i czekał. Ciężarówka, która przywoziła jedzenie do jego dzielnicy, wczoraj nie dotarła, ponieważ było święto. Chłopak był głodny. Chowający się za jego plecami młodszy brat, 10-letni Abd al-Aziz, też nic od wczoraj nie jadł.
Tego dnia mieli obaj czekać na ciężarówkę z jedzeniem cały dzień, aż do skutku. Nie wiedzieli, co zrobią, jeśli znowu nie przyjedzie.

Oswoić życie

– Miałem brata bliźniaka i mój młodszy brat też. Było nas w domu dziesięcioro dzieci. Ale mój bliźniak umarł, tak samo jak bliźniak Abd al-Aziza. Zmarły też nasze dwie siostry – Chalid mówi to zupełnie spokojnie. Nie płacze, nie spuszcza wzroku. Jego twarz nie drgnęła ani razu podczas naszej rozmowy.

Trwało wtedy oblężenie Aleppo, transmitowane na żywo na wszystkie kontynenty. Rodzeństwo Chalida zachorowało, a w mieście nie było leków, lekarzy, wody, żywności, prądu. Nie ustawały bombardowania – prowadzone przez Rosjan i syryjską armię rządową – oraz ostrzał z broni ciężkiej i ręcznej, ze wszystkich stron.

Nikt nie mógł nawet wyjść z ciemnej wilgotnej piwnicy, gdzie – jak opowiada chłopiec – chronili się przed pociskami. Kamienne, zimne domy stawały się więzieniem, a dla wielu – trumną. Choroby układu oddechowego i zakażenia bakteryjne powodowane piciem brudnej wody dziesiątkowały ludność zamkniętą we wschodnim Aleppo jak w klatce. I tak z dziesięciorga rodzeństwa w domu Chalida została ich tylko szóstka.

Zarówno Chalid, jak i Abd al-Aziz nie pamiętają dokładnie, jak wyglądały początki wojny – tamtej wiosny roku 2011. Byli mali. Tyle że szybko przestali wychodzić na ulicę, a rodzice zabraniali im wyglądać przez okna.

Teraz rodzice z młodszym rodzeństwem przenieśli się do obozu dla uchodźców w Dżibrin. Chalid z bratem mieszkają u ciotki w Aleppo, gdzie walki ustały – po tym, jak syryjska armia rządowa, wspierana przez szyickich sojuszników z Libanu, Iranu i Iraku, oraz z powietrza przez Rosjan, zajęła wschodnią część miasta.

– Nigdy nie byłem w szkole – chłopiec spuścił głowę. – Mój brat też nie. Ale przychodzimy tu codziennie z drugiego końca dzielnicy i słyszeliśmy coś o tym, że będzie nowa szkoła. Bardzo chcemy pójść do szkoły. Ale kto wtedy będzie przynosił jedzenie? – chłopak ścisza głos, wyraźnie zasmucony.

Chalid i Abd al-Aziz nie mogą polegać na rodzicach ani na rodzinie. To raczej ich rodzina polega na nich. Mają sami zatroszczyć się o siebie nawzajem, a do tego zadbać o jedzenie i opał. Bez uwagi i opieki rodziców chłopcy nie mogą liczyć na to, że ktoś zawalczy o ich edukację czy zdrowie.

Byli zaskoczeni, gdy im powiedziałam, że na sąsiedniej ulicy UNICEF już otworzył zbudowaną z kontenerów, pierwszą od sześciu lat szkołę, i że lada dzień ma zacząć się nowy semestr. Odgruzowano też kawałek placu pomiędzy budynkami, aby zrobić na nim boisko.

Ale zamiast się uczyć, oni będą dalej siedzieć na chodniku i czekać na ciężarówkę z żywnością, która być może nigdy nie nadjedzie.

Gorzej niż śmierć

Syryjskie dzieci nie mają dzieciństwa. Każde już od najmłodszych lat jest zmuszone, aby zarabiać na chleb. Gdy tylko dziecko nauczy się chodzić, nadaje się do wchodzenia pod kontenery i śmietniki, gdzie czasem wpadają stare resztki jedzenia. Takie resztki można albo zjeść, albo wysuszyć, rozdrobnić w rękach i sprzedać jako paszę dla zwierząt. Z kolei gdy tylko dziecko nauczy się mówić, może szukać złomu w ruinach domów i sprzedawać go potem za kilka funtów.

– To dlatego tak wiele dzieci w tych dniach po zakończeniu oblężenia straciło ręce lub nogi. Wyciągają niewypały z gruzów. Nie mając się czym i gdzie bawić. Czasem z nudów lub dla pieniędzy wydostają pozostawione w zwalonych budynkach miny – Basma, pracowniczka UNICEF w Aleppo, opowiadała o tym, jakie są dziś największe wyzwania dla jej organizacji.

Od kilku tygodni UNICEF rozwiesza na ulicach miasta banery, które za pomocą obrazków pokazują, jakich przedmiotów pod żadnym pozorem nie należy dotykać. W samym mieście bomby już nie spadają, lecz te, które spadły i pozostały niezdetonowane, wciąż niosą śmierć nie tylko pracującym dzieciom, ale też tym pozostawianym na całe dnie bez opieki.

Pracujące kilkulatki nie są w Syrii nowością – wojna tylko ułatwiła rozprzestrzenianie się tego procederu, dała ciche przyzwolenie na to, aby zatrudniać tanią nieletnią siłę roboczą. Przecież parę groszy zarobione po 12-godzinnej zmianie pozwoli dzieciakowi coś zjeść czy nakarmić rodzinę – tłumaczą ci, którzy zatrudniają dzieci. Powinny się cieszyć i być wdzięczne, że ktoś daje im zarobić. Inaczej pewnie umarłyby z głodu.

Pewnego wieczoru odwiedziłam kurdyjską rodzinę w dzielnicy znajdującej się na niedawnej linii frontu. Grupkę piątki starszych już dzieci, uczniów i studentów, utrzymywała matka, 48-letnia Shadia. Była doskonałą krawcową, ale mimo to bardzo zaskoczyła mnie, gdy powiedziała, jak dużo zarabia w pobliskim zakładzie krawieckim. Poprosiłam, aby zabrała mnie do swojego miejsca pracy. Zakłopotana odmówiła.

Dopiero po długich namowach zaprowadziła mnie do mieszczącego się w zapleśniałej piwnicy warsztatu, w którym naszywano kolorowe aplikacje na kolorowe dziecięce bluzki z poliestru. Było może godzinę przed północą, a warsztat cały czas pracował. W mrugającym świetle jarzeniówki, w hałasie i smrodzie pleśni, przy starych maszynach do szycia siedziało dziewięcioro dzieci. Najmłodsze wyglądało na około dziewięć, może dziesięć lat. Dorośli pracownicy dostawali wyższe pensje w zamian za to, że siedzieli cicho.

Shadia błagała, żebym nic nie mówiła, nie robiła zdjęć. Bała się, że straci pracę, od której zależało życie jej rodziny i studia jej dzieci. Po warsztacie przechadzał się właściciel, spoglądając na nas z ukosa.

– Shadia jest naszą najlepszą krawcową. A o te małe niech się pani nie martwi. Nie wszystkie dzieci są tak zdolne, żeby się uczyć – właściciel rzucił na odchodne, uśmiechając się. – Te wcale nie potrzebują iść do szkoły.

Samotne dzieci

Dzieci w Aleppo zaskakują szczerością i dojrzałością. Są często odważniejsze, zaradniejsze i bardziej zdeterminowane niż dorośli. Może to dlatego, że nie pamiętają lub nigdy nie poznały innego świata? Znają tylko wojnę. Dlatego o pokoleniu osób urodzonych mniej więcej po 2005 r. mówi się, że jest stracone. To dzieci, które w momencie wybuchu konfliktu miały pójść do szkoły. Dzisiaj mają 12 lat lub mniej i nie umieją pisać ani czytać, bo szkoły stopniowo przestawały działać, aż zostały zamknięte, już na dobre.

Dodatkowo w uboższych dzielnicach Aleppo nie ma kto przekazać im tych niezbędnych umiejętności. Mężczyźni, którzy zazwyczaj cieszą się lepszym dostępem do edukacji, służą na froncie po którejś z licznych stron konfliktu. Wielu z nich zginęło, zdezerterowało, uciekło – do sąsiednich krajów bliskowschodnich do Europy. Albo błąkają się gdzieś po Syrii, licząc na to, że uda im się nielegalnie przekroczyć granicę.

Kobiety z kolei nie zawsze umieją czytać i pisać. Tradycyjnie ich zadaniem było zajmowanie się domem. Te bardziej uprzywilejowane ze wschodniego Aleppo skończyły zaledwie kilka klas.

A nauczyciele, pedagodzy? Oni wyjechali, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Kto więc będzie uczył to stracone pokolenie? Czy będzie to także pokolenie analfabetów?

Tak wczesne wejście w dorosłość, codzienny widok śmierci i zniszczenia powodują spustoszenie w psychice syryjskich dzieci. Obarczone przeżyciami i odpowiedzialnością, żyjące przez lata w strachu o życie swoje i najbliższych, są zalewane sprzecznymi emocjami, z którymi nikt nie nauczył ich sobie radzić. Miejsce po zmarłym rodzeństwie czy przyjacielu wypełniają samotność i bezradność. A po zmarłych lub zaginionych rodzicach – depresja.

Muhammad, 12-latek opiekujący się pięciorgiem rodzeństwa w zrujnowanym budynku we wschodnim Aleppo, popija perfumy. Bo wie, że jest w nich alkohol.

– Tak robili rodzice, kiedy było naprawdę źle – opowiada chłopak.

Teraz, gdy nie ma już rodziców, został ze wszystkim sam. Ojciec zmarł, matkę zabrało wojsko. Dziś uznaje się ją za zaginioną. Kto nauczy chłopaka kochać?

Syryjska panna młoda

Podczas wojny płeć odgrywa dużą rolę. Chłopiec może sobie jeszcze poradzić, pracować. W domu jest przydatny, uznaje się go za pomocnego, sprytniejszego. Dziewczynki natomiast są zbędnym balastem. Coraz młodsze i młodsze, wydaje się je za mąż, aby pozbyć się problemu i w dodatku zarobić na tym trochę grosza. Syryjki słyną z urody i inteligencji na Bliskim Wschodzie. Teraz, gdy ich rodziny znalazły się w kryzysowej sytuacji, „cena” syryjskiej panny młodej dramatycznie spadła. Spadł też wiek, w jakim dziewczynki wydaje się za mąż i w jakim zachodzą w ciążę.

A chętnych na kupno czy sprzedaż syryjskiej panny młodej nie brakuje. Matki czy swatki znajdują byle wypłacalnego, najczęściej starszego kandydata na męża – dzięki temu uboższe rodziny nie tylko pozbywają się jednej osoby do wykarmienia, ale także przywłaszczają sobie mahr, zabezpieczenie finansowe dziewczyny na wypadek rozwodu lub śmierci męża, które narzeczony wypłaca przyszłej żonie przed lub zaraz po ślubie. Zarówno islam, jak i prawo syryjskie zakazują procederu małżeństw nieletnich i okradania młodych żon z należnych im pieniędzy. Problem ten jednak często się powtarza w Syrii i w krajach sąsiednich, w których znaleźli się syryjscy uchodźcy: w Turcji, Libanie, Jordanii.

Dziewczynki stają się także ofiarami napadów, gwałtów i porwań. Nie dla okupu jednak, ponieważ nikogo nie stać na wypłacenie jakiejkolwiek, najniższej nawet sumy. Uprowadzone lub sprzedane przez rodziny, Syryjki trafiają potem na ulice Bejrutu czy Ammanu – często już z brzuchem lub dzieckiem na rękach – i żebrzą. Użebrane pieniądze oddają swoim „opiekunom” – gangom i porywaczom.

Młode dziewczyny zapełniają także domy publiczne w różnych częściach świata, zwłaszcza w bogatych krajach Afryki i Azji.

Druga szansa

Mówi się, że to dzieci zaczęły tę wojnę. Że to one jako pierwsze wypisywały antyrządowe graffiti na murach domów w Dara – mieście, gdzie po raz pierwszy ludzie wyszli na ulice, protestując przeciwko rządom prezydenta-dyktatora Baszara al-Asada. Że prezydent, paraliżowany strachem przed wizją upadku, nakazał obcinać takim dzieciom ręce i torturować je. Że wiele z nich nie wróciło już nigdy do domów. Tak się mówi. A teraz wojna, jak obudzony krwiożerczy potwór, mści się najbardziej na tych, którzy mieli wyrwać ją ze snu – na dzieciach.

W każdym razie dzieciństwo to tutaj przywilej nielicznych. Już na początku życia większości syryjskich dzieci okazało się, że przegrały i zostały wrzucone w dorosłość – i to w najgorszym jej wydaniu. Niektóre zostały wtłoczone w tę rzeczywistość już w momencie urodzenia.

Jeśli można coś dla nich zrobić, to wspierać organizacje humanitarne prowadzące projekty edukacyjne dla dzieci, szczególnie takie, które dają równe szanse chłopcom i dziewczynkom.

Ale Syria potrzebuje nie tylko szkół. Łatwo jest za zagraniczne pieniądze postawić ceglany barak, ale dopóki nie będzie w nim nauczycieli i wychowawców, szkoła będzie tylko kolejnym stosem pustaków, kupą gruzu, jakich w Syrii pełno. Potrzebna jest wyszkolona kadra, dyrekcja oraz sztab lekarzy: pediatrów i psychiatrów. Tylko dzięki edukacji i długotrwałej terapii dzieci, które nigdy nie znały pokoju, będą mogły dostać swoją drugą szansę.

O ile ta wojna kiedyś się skończy. I jakim wynikiem. ©

ANNA WILCZYŃSKA jest arabistką, autorką bloga Islamista. Współpracuje z Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć w Krakowie, które oferuje bezpłatną pomoc uchodźcom w Polsce. Odwiedziła Damaszek i Aleppo w lutym 2017 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2017