Tak umiera miasto

Wschodnim dzielnicom Aleppo, oblężonym przez syryjską armię i bombardowanym przez Rosjan, grozi całkowite zniszczenie. Jedna trzecia ginących w ruinach to dzieci.

10.10.2016

Czyta się kilka minut

Po nalocie, 11 września 2016 r. / Fot. Ameer Alhalbi / AFP / EAST NEWS
Po nalocie, 11 września 2016 r. / Fot. Ameer Alhalbi / AFP / EAST NEWS

Nadzieje na pokój trwały tylko kilka dni. Potem do Syrii powróciła wojna. Wojna – tak mówią „Tygodnikowi” pracownicy organizacji humanitarnych – jeszcze straszniejsza niż wcześniej: z amunicją fosforową, bombami kasetowymi i przeciwbunkrowymi, z ostrzałem moździerzowym w dzień oraz nocnymi nalotami z powietrza.

Sygnał do jej rozpoczęcia dała Rosja, sojuszniczka syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada – bombardując 19 września konwój z pomocą dla Aleppo. Kreml zaprzecza, aby stał za atakiem, ale fakt, iż doszło do niego po zachodzie słońca, wskazuje właśnie na rosyjskie lotnictwo (syryjskie samoloty nie latają w nocy). Zdaniem zachodnich obserwatorów był to odwet za wcześniejszy amerykański nalot, podobno omyłkowy, na pozycje armii rządowej. A także sygnał dla Stanów Zjednoczonych: Damaszek i Moskwa nie odstąpią łatwo od swoich celów.

Teraz jednym z najważniejszych jest odzyskanie kontroli nad Aleppo, największym miastem kraju.

Drugie Sarajewo

Wschodnia część tego miasta – wciąż kontrolowana przez opozycję – od dawna znajduje się pod oblężeniem. Po zerwaniu rozejmu, przez 16 dni z rzędu armia rządowa bezustannie ostrzeliwała gęsto zaludnione tu dzielnice. Był to najcięższy taki atak w ponad pięcioletniej historii wojny w Syrii. I choć pod koniec minionego tygodnia ostrzał nieco zelżał, w deklaracje dobrej woli dowódców al-Asada mało kto tu wierzy.

– Z wielu źródeł docierają do nas informacje o nowych rodzajach używanej broni – mówi „Tygodnikowi” Alun McDonald z biura organizacji Save the Children w Ammanie, które monitoruje sytuację w Syrii. – Coraz częściej słyszymy o tzw. bombach penetrujących, które mogą nawet niszczyć podziemne schrony. Już kilka miesięcy temu wojsko obiecywało, że umożliwi ewakuację cywilów. Przerwa w ostrzale trwała krótko i nie pomogła potrzebującym. Doświadczenie podpowiada nam, że i tym razem będzie tak samo.

Staffan de Mistura, specjalny wysłannik ONZ i Ligi Arabskiej do Syrii, ostrzegł, że w ciągu najbliższych dwóch miesięcy wschodniemu Aleppo grozi „całkowite zniszczenie”. Powiedział też, że polityków w Damaszku i Moskwie „osądzi historia”, jeśli pod pretekstem walki z dżihadystami skażą miasto na zagładę. Kilkuset pozostającym we wschodnim Aleppo bojownikom organizacji Dżabhat asz-Sham (dawniej: Front al-Nusra) oenzetowski dyplomata zaproponował z kolei ewakuację pod międzynarodowym nadzorem. To jednak nie ONZ decyduje dziś o losie Aleppo. Co gorsza, w pierwszym tygodniu października z oblężonego miasta zaczęły docierać kolejne niepokojące wiadomości: jedną trzecią śmiertelnych ofiar ostrzału stanowią dzieci.

Bomby jak zabawki

We wtorek 4 października czteroletnia Emam Muhammad znalazła się na chwilę bez opieki rodziców. Schyliła się po niewielki błyszczący przedmiot, który leżał pod ścianą domu, być może biorąc go za zabawkę. Niewypał okaleczył jej brzuch i nogi; po kilku godzinach reanimacji dziewczynka zmarła w szpitalu.

– Na śmierć narażeni są oczywiście wszyscy, także dorośli. Ale ofiar oblężenia jest najwięcej wśród dzieci – potwierdza McDonald. I wylicza powody: celem ataków są często szpitale i szkoły, w których zawsze przebywa dużo dzieci. Kiedy trwa bombardowanie, najmłodsi nie wiedzą, dokąd uciekać; są najbardziej narażeni na skutki chorób i niedożywienia.

Z analiz Syrian American Medical Society, waszyngtońskiego towarzystwa lekarzy pomagających ofiarom tej wojny, wynika, że w miejscowościach pod oblężeniem dzieci poniżej 14. roku życia stanowią aż 47 proc. wszystkich ofiar śmiertelnych. To o wiele więcej, niż ginęło podczas walk w Jemenie czy Strefie Gazy. We wschodnim Aleppo cywilnych ofiar ostrzału jest dużo również dlatego, że akurat ta część miasta jest gęsto zaludniona – niczym śródmieście Warszawy. Kilka dni temu niektórzy mieszkańcy zaczęli się przenosić na ulice przylegające do linii frontu. Tam, paradoksalnie, prawdopodobieństwo śmierci od pocisku moździerzowego jest nieco mniejsze.

Gdy dorosnę, zostanę żołnierzem

Jednak ucieczka nie zawsze jest możliwa. Tylko między 23 a 29 września, podczas nalotów i w ruinach zniszczonych domów, we wschodnim Aleppo zginęło 106 dzieci. Ponad pół tysiąca zostało rannych. Brak lekarzy, sprzętu i leków sprawia, że podczas akcji ratowniczych na gruzowiskach dzieciom, których szanse przeżycia uznaje się za niskie, w ogóle nie udziela się pomocy.

Na liście celów ataków – jak we wrześniu w miejscowości Al-Waer – są nawet place zabaw.

„Tutaj już nie ma dzieci, są tylko mali dorośli” – mówiła wolontariuszom Save the Children mieszkanka Ghouty, syryjskiego miasta położonego nieopodal Damaszku. „Podczas wojny – dodawał jeden z ojców – dzieci szybko wchodzą tu w role rodziców. Opiekują się rodzeństwem, przynoszą drewno potrzebne do rozpalenia ognia, wodę czy mąkę”.

Trwające od trzech tygodni naloty powodują coraz większe problemy psychologiczne. Alun McDonald: – Dzieci są otoczone przez broń i ludzi w mundurach, więc większość chce już zostać żołnierzami. Po pięciu latach wojna stała się częścią ich życia. Innego nie znają. Nasi pracownicy rozmawiali z dziećmi, które od urodzenia nie widziały jabłka, nie miały w ustach warzyw. To szokujące nawet dla nas.

Raporty OCHA, oenzetowskiej agencji koordynującej pomoc humanitarną z terenu sąsiedniej Turcji, donoszą np. o matkach niemowląt wypominających sobie, że urodziły dzieci właśnie teraz; o pretensjach, jakie wiele kobiet ma do mężów – o to, że nie wyjechali z miasta, kiedy jeszcze było można. Wojenna trauma sprawia, że dzieci moczą się podczas snu, a nawet w czasie lekcji, jąkają się, narzekają na powracające koszmary senne.

Pomocy potrzebują wszyscy

Od dwóch lat Rada Bezpieczeństwa ONZ średnio raz na cztery miesiące uchwala rezolucję wzywającą strony wojny w Syrii do zapewnienia możliwości dostarczania pomocy humanitarnej. Mimo to w rejonach, gdzie jej zagwarantowanie jest trudne lub niemożliwe, żyje prawie połowa Syryjczyków. We wschodnim Aleppo intensywne walki sprawiły, że ochrony i pomocy humanitarnej potrzebuje ok. ćwierć miliona ludzi, czyli niemal wszyscy mieszkańcy. W magazynach ONZ w Turcji i samej Syrii na możliwość dostarczenia do miasta czeka ok. 30 tys. racji żywieniowych – ale po rosyjskim nalocie we wrześniu wstrzymano kolejne konwoje.

Ćwierć miliona ludzi we wschodnim Aleppo nie ma dostępu do wody zdatnej do picia. Przez trzy dni, między 1 i 3 października, całe miasto było pozbawione prądu. Międzynarodowym agencjom ledwo udało się dostarczyć trzymiesięczne zapasy jedzenia dla najmłodszych dzieci.

Aby móc funkcjonować w stanie oblężenia, gospodarstwa domowe potrzebowałyby dziennie ok. 150 tys. litrów oczyszczonej nafty. Oznacza to, że dziennie musiałoby dowozić ją pół tysiąca tirów. Paliwo jest potrzebne, aby zapewnić dostarczanie energii elektrycznej (w zniszczonych rejonach produkują ją przenośne generatory), działanie przepompowni wody i ogrzewania. Brakuje odpowiedniej jakości oleju napędowego – a tylko dzięki niemu można ukryć się przed nalotami w piwnicach (jego spalanie nie wytwarza dymu w zamkniętych pomieszczeniach). Wojna winduje ceny: w minionym tygodniu litr oleju napędowego kosztował równowartość prawie 6 zł, litr benzyny – 53 zł.

Cel: szpital

W pięciu szpitalach wschodniego Aleppo pracuje mniej niż trzydziestu lekarzy. Według amerykańskiej organizacji Lekarze na rzecz Praw Człowieka (Physicians for Human Rights, PHR), w 383 nalotach na szpitale i przychodnie dokonanych od początku syryjskiej wojny głównie przez wojska rządowe zginęło 757 członków personelu medycznego. W listopadzie 2015 r. to właśnie ta organizacja udowodniła, że rosyjskie lotnictwo jest odpowiedzialne za co najmniej 16 z tych nalotów.

– W większości przypadków szpitale, wbrew prawu wojny, były atakowane celowo. Kilkadziesiąt razy zdarzyło się, że ostrzeliwano szpitale znajdujące się w osobnych kompleksach. Raz syryjski rząd pochwalił się nawet atakiem na szpital polowy w telewizji – mówi „Tygodnikowi” Stephen Fee z PHR.

Oto kilka przykładów z opublikowanego niedawno raportu Save the Children. W położonym zaledwie kilka kilometrów od Damaszku mieście Moadamiyeh zabrakło kroplówek dla noworodków i lekarze musieli ratować się cewnikami. Ocalili wiele istnień, ale troje niemowląt zmarło z powodu infekcji. Wielu lekarzy opowiadało o operacjach przeprowadzanych przy świecach lub o stosowaniu do wentylacji pacjentów starych węży wodnych. „Musieliśmy zastępować gips namoczonym papierem. Używać przyborów wielokrotnie bez sterylizacji. Nie mamy jak przechowywać krwi – odpowiedni dawca musi zostać znaleziony już podczas trwania operacji” – mówiła pielęgniarka ze szpitala polowego w północnym Homs. Znane są przypadki dzieci, które straciły oczy tylko dlatego, że nie było narzędzi do wydobycia odłamków.

Alun McDonald: – Rozmawialiśmy z lekarzami, którzy musieli operować dzieci na podłodze i w ciemności, bez podstawowego wyposażenia, umożliwiającego utrzymanie pacjentów przy życiu.

W Ghoucie – mieście, na które latem 2013 r. siły rządowe przypuściły atak chemiczny – dzieci umierały na wściekliznę. Częste są wciąż przypadki zapalenia płuc oraz infekcje wywołane dymem po bombardowaniach. Brakuje inkubatorów, stosuje się przeterminowane leki. Lekarstwa często są konfiskowane przez żołnierzy – niektóre posterunki mają na wyposażeniu stosowany na lotniskach sprzęt do wykrywania płynów. – Około 80 proc. konwojów ONZ i Czerwonego Półksiężyca nie jest przepuszczana przez posterunki – mówi McDonald. W lipcu – po raz pierwszy od półtora roku – umożliwiono dostarczenie lekarstw dla dzieci do miasta Douma. Jedna z matek tak skarżyła się wolontariuszom: „Jeśli zachoruje dziecko, jedyną możliwością ratunku jest dotarcie z nim do Damaszku. Ale to wymaga znajomości”.

Szkoły w ukryciu

W związku z nalotami opóźnia się początek oficjalnego roku szkolnego. Oficjalnego, gdyż ten nieoficjalny trwa – kilka metrów pod ziemią. Około 3 tys. dzieci uczęszcza do szkół ukrytych w piwnicach domów. Prowadzi je, czasem z pomocą organizacji międzynarodowych, grupa aktywistów o nazwie Kesh Malek – co oznacza „szach mat”. Marzeniem jej członków – oprócz zapewnienia przynajmniej podstawowej edukacji dzieciom Aleppo – jest bowiem doprowadzenie do „zablokowania” dyktatury Baszara al-Asada i wprowadzenie w Syrii demokracji.

Alun McDonald z Save the Children: – Podziemna szkoła to zwykle małe pomieszczenie w piwnicy lub schronie, czasem wzmocnione betonem albo murkiem z cegły. Nie ma tam okien. Podczas przerw w dostawie prądu lekcje odbywają się przy świecach. Kiedy zacznie się zima, dojdzie jeszcze problem ogrzewania.

To nie koniec wyzwań, z jakimi mierzą się organizatorzy podziemnego nauczania. – Jedna piąta syryjskich nauczycieli zginęła podczas wojny lub, jak wielu przedstawicieli wykształconej klasy średniej, opuściła kraj – mówi McDonald. – W prowadzeniu podziemnych szkół pomagają nam wolontariusze: niedawni absolwenci, rodzice z sąsiedztwa.

Do listy trosk działaczy Save the Children doszła w ostatnich dniach obawa przed tzw. bombami penetrującymi. W największych podziemnych szkołach przebywa w jednym momencie nawet setka dzieci. Czy taka koncentracja nie jest narażaniem ich na ryzyko? – Martwimy się informacjami o nowej broni. Jeśli się potwierdzą, te szkoły trzeba będzie zlikwidować – prognozuje pracownik organizacji.

Madaja jest wszędzie

Na początku roku światowe media obiegły zdjęcia umierających z głodu dzieci z syryjskiego miasta Madaja. Na skutek międzynarodowej presji syryjski rząd umożliwił tam wjechanie konwojom z pomocą. Potem jednak zgodę cofnął – ostatnia ciężarówka z zaopatrzeniem dotarła do miasta w maju.

– Takie rzeczy dzieją się w wielu rejonach Syrii. Raz na jakiś czas wpuszcza się ciężarówkę, ale to mniej niż minimum – tłumaczy Alun McDonald. – Do Madai, na szczęście, kilka tygodni temu dotarł konwój. Zanim to jednak się stało, martwiliśmy się, że znów będziemy tam widzieć umierających z głodu. Docierają do nas informacje o przypadkach niedożywienia; kilka osób zmarło na związane z osłabieniem odporności zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych.

W rozmowie z „Tygodnikiem” Elise Baker, szefowa programów pomocowych PHR i autorka raportu na temat sytuacji w oblężonych miastach Syrii, ostrzega, że nawet gdyby konwojom umożliwiono dojazd do najbardziej potrzebujących, i tak byłoby to za mało: – Ludzie będą umierać tak długo, jak długo będą trwały oblężenia, które całą populację pozostawiają bez dostępu do jedzenia, szpitali i podstawowej opieki. Radość z tego, że czasem gdzieś uda się dostarczyć pomoc, nie może nam tego przesłaniać. Zachodni politycy powinni domagać się natychmiastowego zakończenia ostrzeliwania syryjskich miast.
Choć uwagę zagranicznych mediów przykuwa w tych dniach Aleppo, w całej Syrii pod oblężeniem znajduje się jeszcze kilkanaście innych miejscowości. Żyjący w nich ludzie (w zależności od szacunków – od 700 tys. do 2 mln osób) nazywają je „obozami śmierci”.

Szanse na zakończenie syryjskiej wojny przy pomocy międzynarodowej dyplomacji są coraz mniejsze. W tej chwili jest w nią zaangażowanych militarnie aż 14 państw, w tym czterech z pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Po skończonej rozmowie Alan McDonald z Save the Children jeszcze oddzwania: – Chciałbym coś dodać. Kiedy rozmawiamy z mieszkańcami Aleppo i miast Syrii, mówią często: „Prosimy, nie zapominajcie o nas”. To może nie brzmi zbyt szczególnie, ale nawet same rozmowy o tym, co się tam dzieje – wśród przyjaciół, w polskich szkołach, na Facebooku – mogą trochę pomóc. Świat, który o tobie myśli... Gdy żyjesz pod oblężeniem, to naprawdę dużo. ©℗

Dane nt. sytuacji we wschodnim Aleppo pochodzą z publikowanych średnio co dwa dni raportów oddziału Biura ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej ONZ (OCHA) w tureckim Gaziantep – www.unocha.org/syria.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2016