Ślad śladu

Marzec przetrwał i ma się dobrze. Nawet jeśli prawdą jest, że u jego źródeł legły spory wśród elity władzy, trafił na podatny grunt, został przyjęty i zaadaptowany.

05.03.2018

Czyta się kilka minut

 / ANDRZEJ WIETESZKA
/ ANDRZEJ WIETESZKA

Wielowątkowy, hybrydyczny charakter tzw. wydarzeń marcowych utrudnia odnalezienie w nich zasadniczego nerwu. Przecież Marzec to zarówno rewolta studencka, jak też bezprecedensowa, zainicjowana przez władze i chętnie przyjęta przez część społeczeństwa kampania antysemicka, to powrót języka lat 30., ostatnia duża emigracja polskich Żydów, bunt przeciwko zmurszałej epoce Władysława Gomułki, nagonka antyinteligencka oraz przejaw skomplikowanych przemian pokoleniowych i tworzenia się nowego oblicza społecznego PRL, w ćwierć wieku od zakończenia II wojny światowej.

Wszystkie te aspekty Marca zostały gruntownie opisane. Może dlatego lepiej spojrzeć na Marzec w kontekście jego dalekosiężnych skutków. Wydarzenia z odległej epoki okazują się ważnym krokiem ku stworzeniu takiej Polski, jaką znamy współcześnie. Dlatego Marzec jest sprawą wszystkich. Zarówno tych, których wówczas w upokarzający sposób z Polski wygnano, jak i tych, którzy pozostali. Tych, którzy ich wypędzali, i tych, którzy tylko się cieszyli, że Żydzi znów wyjeżdżają.

Wiadome kręgi

Nie ulega kwestii, że Marzec istnieje wciąż w społecznej podświadomości, jak inne ciemne karty polsko-żydowskiej historii, tkwi tam, uwiera niektórych jak wyrzut sumienia, nierzadko jest źródłem inspiracji: politycznej, lingwistycznej, moralnej.

Marzec przetrwał i ma się dobrze. Przetrwał w języku, w polszczyźnie potocznej i dziennikarskiej, w poważnych analizach i z pozoru niewinnych szlagwortach. To z Marca (a także z endeckiej pisaniny, która musiała inspirować marcowych propagandystów) wywodzą się „wrogowie wszystkiego, co nam bliskie”, „inspiratorzy, wichrzyciele i podżegacze”, „gorszy sort”, „wrogowie katolików”. Marzec dał polszczyźnie „syjonistów” jako nowoczesny ekwiwalent staroświeckich „zabójców Chrystusa”. Komunistyczne marcowe i pomarcowe państwo, formalnie ateistyczne, piętnowało tych, którzy „po raz pierwszy weszli do kościoła”, żeby działać na szkodę Polski ludowej. Tej Polski, w której – jeśli o Żydach mowa – przedwojenny język przetrwał w postaci prawie nienaruszonej, gdyż mimo Zagłady i upływu lat istnieją nad Wisłą niemal wszystkie dawne stereotypy antyżydowskie.

Z Marca wywodzi się praktykowany przez antysemickie gadzinówki obyczaj ujawniania „prawdziwych nazwisk” nielubianych polityków. Marzec, jego żargon i wydarzenia są niewyczerpanym źródłem inspiracji dla publicystów piętnujących „salon”, tropiących Żydów rzekomo szkalujących Polskę za granicą czy zarzucających im „niewdzięczność” za pomoc udzielaną przez Polaków podczas okupacji. Marzec – kiedy to dokonał się nawrót endeckiej retoryki rodem z przedwojennych gazet narodowych czy pisemek narodowego samizdatu, gdy oficjalne partyjne gazety, „Trybuna Ludu” i „Żołnierz Wolności”, zaczęły przypominać pisma przedwojennych nacjonalistów – powraca między wierszami, gdy mowa jest o potomkach zdrajców i ludziach pełniących obowiązki Polaków.

Z Marca wywodzą się antyizraelskie (a tak naprawdę antysemickie) karykatury żołdaków z gwiazdą Dawida na hełmie, pojawiające się tu i ówdzie na łamach pism skrajnej lewicy, czy dziennikarskie „skróty” w rodzaju „żydowscy policjanci ostrzelali miejsce narodzin Jezusa Chrystusa”.

Z Marca pochodzi gadanie o „wiadomych kręgach”, „zachodnich ośrodkach”, „wichrzycielach” i wrażym establishmencie, który działa na szkodę Polski, wtenczas ludowej, dziś dzielnie niepoddającej się „dyktatowi Brukseli”.

Marzec to początek wielkiej wymiany elit – dwadzieścia kilka lat po powstaniu Polski Ludowej – i towarzysząca jej gwałtowna kampania antyinteligencka. W żadnej innej epoce w dziejach PRL, stalinizmu nie wyłączając, nie napisano tylu złych słów o twórcach i intelektualistach, co w ostatnich latach rządów Władysława Gomułki. Nigdy tak mocno nie przeciwstawiano „kawiarnianych elit” (obcego pochodzenia) społeczeństwu i narodowi, tworzącemu jakoby jednolitą wspólnotę wartości z dala od ośrodków wielkomiejskiego zepsucia. Nigdy tak bardzo nie podkreślano braku rozeznania elit w życiu zwyczajnych obywateli. Pisali te słowa ludzie mający wkrótce zająć miejsca po tych, których zwolniono i wypędzono – z partii, ministerstw, urzędów, redakcji, uczelni, szpitali, niewielkich przedsiębiorstw... Marzec był festiwalem oportunizmu, prędkich awansów, służalczości wobec władzy, nadgorliwości w tropieniu wroga. Był epoką wielkich możliwości i rozległych perspektyw. Nie tylko nałożył się na przemiany społeczne, ale sam je przyśpieszył. Marzec dał początek niejednej uniwersyteckiej, dziennikarskiej czy partyjnej karierze – w tym sensie był powtórką wczesnego stalinizmu, odgrywaną nie w internacjonalistycznym, ale narodowym kostiumie.


CZYTAJ WIĘCEJ ARTYKUŁÓW ZE SPECJALNEGO DODATKU MARZEC. 50 LAT PÓŹNIEJ >>>


Stąd mnogość neutralizacji Marca. Popularna na prawicy wizja „kłótni w komunistycznej rodzinie”, kiedy to „polscy komuniści” wyrzucali z kraju „żydowskich komunistów”, pozwala przedstawić Marzec jako wydarzenie „żydokomunistyczne” – a więc zasłużoną nauczkę, jaką naród dał „utrwalaczom władzy ludowej przywiezionym na sowieckich bagnetach”. Rzecz jasna walki frakcyjne w partii, których Marzec był odpryskiem, nie były niczym nowym. Spór „internacjonalistów” z komunistami „narodowymi” nabrzmiewał pod koniec lat 40., by z wielką siłą powrócić w kolejnej dekadzie, w konflikcie „natolińczyków” z „puławianami” („chamów” i „Żydów” według znanej typologii Witolda Jedlickiego), i jeszcze później, w epoce generała Moczara. Nabrzmiewał – co powinno być lekcją dla lewicy – wbrew programowym deklaracjom o budowie społeczeństwa nie tylko bezklasowego, lecz także niwelującego różnice etniczne. Peerelowski komunizm, a potem realny socjalizm nigdy ich nie wyrugowały, przeciwnie – dowiodły, że nie da się stworzyć w Polsce ustroju o charakterze ludowym, nie sięgając po rekwizytorium narodowe i nie flirtując z nacjonalizmem. Tyle że nawet jeśli prawdą jest, iż u źródeł Marca legły spory wśród elity władzy, Marzec – jak się to często powtarza – padł na podatny grunt, został przyjęty i zaadaptowany, pozwolił wypędzić z Polski nie tylko kilku ubeków, lecz także kilka tysięcy ostatnich polskich Żydów.

Polska rozrzedzona

Rzucająca się w oczy, niekiedy kwestionowana, „żydowskość” Marca – antysemickich szykan, wyjazdów do Szwecji czy Izraela – nierzadko sprowadza się do historii kilkunastu egzemplarycznych postaci, swoistych marcowych celebrytów. Tymczasem grupa pisarzy, artystów, uczonych i mniej chętnie eksponowanych w marcowej martyrologii utrwalaczy władzy ludowej (których lubi z kolei uwypuklać antykomunistyczna prawica), aczkolwiek imponująca, nie wyczerpuje zbioru emigrantów i zniekształca profil społeczny tamtej grupy. Wbrew warszawocentrycznemu wizerunkowi Marca, z Polski wyjechali wówczas nie tylko znani Polacy pochodzenia żydowskiego współtworzący polską kulturę i życie intelektualne. Marzec oznaczał koniec „żydowskiej ulicy” w takim kształcie, w jakim trwała przez dwie powojenne dekady w miastach i miasteczkach na Dolnym Śląsku, w żydowskich klubach Częstochowy i Szczecina, w szkole imienia Pereca w Łodzi, w wydawnictwie Jidysz Buch w Warszawie... Koniec Polski języka jidysz, słyszanego i widzianego przed Marcem w przestrzeni publicznej: w księgarniach, podczas akademii, uroczystości państwowych, pierwszomajowych pochodów, na szyldach warsztatów, żydowskich spółdzielni rzemieślniczych, domów modlitwy...

Było to więc dokończenie procesu erozji resztek żydowskiego życia, która rozpoczęła się zaraz po wojnie, gdy większość uratowanych z Zagłady polskich Żydów, przeważnie ocalonych w ZSRR i repatriowanych do Polski po wojnie, wybierała emigrację. Żydzi wyjeżdżali z Polski falami. Zaraz po pogromie kieleckim i serii napadów w pociągach, gdy okazało się, jak tanie jest życie żydowskiego ocaleńca. Chwilę potem po powstaniu Izraela, gdy mieli dokąd jechać. W pierwszych latach popaździernikowej odwilży, kiedy wraz z kresem stalinizmu na wierzch wypłynął stary polityczny antysemityzm. I wreszcie w Marcu, który, jak miało się okazać, był ostatnim akordem wyjazdów. Za ich sprawą żydowska rzeczywistość, która Marzec przetrwała, a nawet złapała kolejny oddech wraz ze zmianą ustroju w 1989 r., jest tylko śladem śladu, odległą reminiscencją tego, co było przed Marcem, nie wspominając o świecie przed Zagładą.

Patrząc na to z drugiej strony: Marzec był ostatnim etapem procesu tworzenia Polski „oczyszczonej” z Żydów – wyśnionej idei endeków i ich zwolenników z czasów jeszcze przedwojennych. Idei numerus nullus, bojkotu gospodarczego, oskarżeń o infiltrację i psucie polskiej kultury, propagowanie liberalnych miazmatów ze „zgniłego Zachodu” czy udział w bolszewickim spisku. Idei pozbycia się Żydów zewsząd, uczynienia z Polski monoetnicznego państwa, złożonego z jednego narodu, jednej religii i jednego światopoglądu. Do Polski lat 60., w której – jak gorzko pisał w „Dziennikach” Stefan Kisielewski – dominowała „nacjonalistyczna endeckość jako psychika kraju rządzonego przez komunistów”, Marzec ze swoim archaicznym antysemityzmem, antynowoczesnością, zaściankowością i kolektywizmem pasował jak ulał.

Niejeden wcześniej go wypatrywał, także wśród komunistów, tych – by posłużyć się marcowymi konotacjami – „polskich” (czytaj: „aryjskich”). Pewnie dlatego żydowski Marzec, niechby zrodzony w „kierowniczych gremiach”, które postanowiły pozbyć się ostatnich „towarzyszy pochodzenia żydowskiego”, tak łatwo został rozpoznany w szerokich masach społeczeństwa. Ani po wojnie, ani po wydarzeniach Października ’56 nie doczekało się ono ostatecznej fazy „rozrzedzenia”. Ale Marzec dojrzewał, aż dojrzał. Stąd ponury rechot aktywu podczas partyjnych wieców, radość delegatów po każdym knajackim dowcipie Władysława Gomułki, stąd „przedstawiciele klasy robotniczej” dobrowolnie gromadzący się, by potępić „syjonistycznych agresorów”, „wichrzycieli” i „wrogów socjalistycznej ojczyzny”. Stąd energia „golędziniaków”, pałujących studentów na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, i nadgorliwość szeregowych ubeków, kierowników, pułkowników i sekretarzy, którzy tropili „syjonistów” na każdym uniwersyteckim wydziale, w każdym zakładzie pracy, szpitalu, dywizji wojska, plutonie Milicji Obywatelskiej, słowem wszędzie, gdzie dało się jeszcze jakichś znaleźć.

Marzec dotyczył nie tylko dzieci garstki żydowskich komunistów ze stalinowską kartą w życiorysie czy zasymilowanych wielkomiejskich inteligentów, ale po prostu wszystkich Żydów, których nie zdołali wymordować hitlerowcy albo którzy nie zdecydowali się wcześniej na emigrację i którym przez wszystkie lata w Polsce towarzyszył strach. Dziś złowrogi cień Marca pada wszędzie tam, gdzie w monoetnicznej Polsce mówi się z pogardą i nienawiścią o obcych, wśród nich Żydach, którzy są jakoby największym zagrożeniem dla narodowej tożsamości. To również dziedzictwo tamtych dni.

Jedna religia, jeden naród

Historycy i publicyści zasadnie wskazują na podobieństwa studenckiego Marca i rewolty studenckiej we Francji, Włoszech czy RFN. Słowem: na kontrkulturowy wymiar Marca. Wiele w tym prawdy. I tu, i tam do głosu doszło przecież pokolenie ludzi urodzonych tuż po wojnie, teraz dwudziestoletnich i gwałtownie buntujących się przeciwko rzeczywistości społecznej i politycznej, którą postrzegano jako opresywną i zakłamaną. I tu, i tam strajkowano, debatowano, pisano odezwy, bito się z policją, proponowano nowy ustrój społeczny. Oczywiście skala represji była nieporównana, na Zachodzie rewolta nie zakończyła się kilkuletnimi wyrokami dla „prowodyrów” i „wichrzycieli”, jak działo się to w Polsce czy Czechosłowacji. W Paryżu czy Londynie nie występowano przeciwko potężnemu obcemu imperium – już raczej, w antykolonialnym geście, likwidowano imperium własne. Już choćby to odróżnia wiosenny „paryski maj” od ponurego, pogrążonego w zimie „warszawskiego marca”.

Ale jest też różnica procesów demograficznych. Kiedy w drugiej połowie lat 60. zrewoltowane Rzym, Paryż czy Londyn przestawały być wskutek przyjazdu imigrantów z dawnych kolonii miastami jednolitymi etnicznie, Rzeczpospolita, pozbawiona kresów i Żydów, ostatecznie przestawała być krajem wielokulturowym. Marzec przypadał na środek niesłychanie ważnej dekady 1965–1975, kiedy wyrastała i kształtowała się nowa Polska: jednonarodowa i homogeniczna „Polska Kowalskiego”, w której wszyscy są tacy sami. Wyjazdy Mazurów, Niemców, Ślązaków, Słowińców, postępująca asymilacja Ukraińców i Łemków przesiedlonych dwadzieścia kilka lat wcześniej na Ziemie Odzyskane – to wszystko wydarzenia poprzedzające ostatnią emigrację Żydów albo następujące niedługo potem. Z początkiem lat 70. szansa napotkania „innego”, człowieka odmiennej wiary, języka, obyczajów, współobywatela należącego do innej wspólnoty losu – skurczyła się radykalnie. Wielonarodową Rzeczpospolitą – zazwyczaj polukrowany wizerunek harmonijnego współistnienia religii i narodów pod wspólnym godłem – nowe pokolenie Polaków miało poznać już tylko z książek.

Zalety takiego stanu rzeczy: państwa jednego narodu i jednej religii, położonego w granicach piastowskich, uważanych za naturalne i „nowoczesne”, sławili, niezależnie od siebie, pierwszy sekretarz PZPR Edward Gierek i prymas kardynał Stefan Wyszyński. Ta zaskakująca jednomyślność, gdy chodzi o przekonanie, że w homogeniczności siła, to także dziedzictwo Marca, towarzyszące polskiej polityce i życiu społecznemu do dziś, a nawet przybierające na sile, w miarę jak wizja „Rzeczypospolitej wielu narodów” odchodzi do lamusa, a jej miejsce coraz częściej zajmuje zamknięte państwo narodowe.

Żydowskie oblicze Marca długo było niewygodną prawdą. Łatwiej było mówić o studenckiej rewolcie, o walce koterii na szczytach władzy, o politycznym przesileniu – wydarzeniach dotyczących bezpośrednio losów narodu polskiego, a nie garstki Żydów. Teza o wojnie „partyzantów” z „rewizjonistami” pozwalała raz jeszcze zachować uczciwemu społeczeństwu polityczne i moralne dziewictwo. Ale Marzec przetrwał. Nie tylko w pamięci wygnańców oraz ich krewnych i przyjaciół, którzy zostali. Nie tylko w świadomości ostatnich polskich Żydów. Przetrwał wśród spadkobierców Marca, o czym poucza lektura niektórych gazet i tysięcy postów internetowych. Uważają oni, że 50 lat temu nie nastąpił koniec. „Szmalcownikowate typasy”, jak określił ich kiedyś Michał Głowiński, chętnie „rozrzedziliby” Polskę jeszcze raz, do ostatniego Żyda, a potem znaleźli sobie nową ofiarę. Kolejnego obcego. ©

PIOTR PAZIŃSKI (ur. 1973) jest pisarzem i dziennikarzem, redaktorem naczelnym miesięcznika „Midrasz”. Za debiutancką powieść „Pensjonat” nominowany do Nagrody Literackiej Nike, wydał także „Ptasie ulice” oraz „Rzeczywistość poprzecieraną” (nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii esej) i dwie książki o „Ulissesie” Jamesa Joyce’a. Powyższy artykuł pochodzi z katalogu „Obcy w domu. Wokół Marca ’68” („Estranged. March ’68 and Its Aftermath”) pod red. Justyny Koszarskiej-Szulc i Natalii Romik, który ukaże się nakładem Muzeum POLIN i towarzyszyć będzie wystawie pod tym samym tytułem.

Z okazji 50. rocznicy Marca ’68 powstaje specjalny mural, zaprojektowany przez Andrzeja Wieteszkę dla Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN (którego projekt ilustruje niniejszy artykuł). Mural jest jednym z elementów kampanii informacyjnej programu „Obcy w domu. Wokół Marca ’68”, organizowanego przez Muzeum POLIN. Na realizację tego projektu Miasto st. Warszawa udostępniło ściany przy stacji metra „Centrum”. Fragmenty muralu oraz szkice Andrzeja Wieteszki publikujemy także na okładce oraz w tekście „Każdy w swoją stronę”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Marzec. 50 lat później