Dusza żołnierza

Martina McGuinnessa – kiedyś jednego z dowódców IRA, potem wiceszefa rządu Irlandii Północnej – w rodzinnym Derry tłumy żegnały jak bohatera. Przed telewizorami zastygli ci, dla których był tylko mordercą.

08.04.2017

Czyta się kilka minut

Pogrzeb Martina McGuinnessa, Derry, 21 marca 2017 r.  / Fot. Paul Faith / AFP / EAST NEWS
Pogrzeb Martina McGuinnessa, Derry, 21 marca 2017 r. / Fot. Paul Faith / AFP / EAST NEWS

Irlandia Północna, spokojna część spokojnej Wielkiej Brytanii, jeszcze niedawno taka nie była. Konflikt między zwolennikami zjednoczonej niepodległej Irlandii (głównie katolikami) a unionistami, czyli mieszkańcami opowiadającymi się za lojalnością wobec Londynu (głównie protestantami), był czymś w rodzaju partyzanckiej wojny. Z zastrzelonymi bojownikami, żołnierzami i cywilami, z barykadami i demonstracjami. Z ofiarami i niegasnącą nienawiścią. Tym, którzy tego nie przeżyli ani nie pamiętają, dziś nawet trudno to sobie wyobrazić.

Ale śmierć Martina McGuinnessa – najpierw uczestnika konfliktu, a później jednego z autorów pokoju – pokazuje, że przeszłość nie została zapomniana ani rozliczona. Brexit zaś na nowo otwiera stare pytania.

Chłopak z wolnego miasta

You are now entering free Derry” – „Wkraczasz teraz do wolnego Derry”. Taki mural na ścianie domu w Derry (inaczej Londonderry) pojawił się pod koniec lat 60. XX wieku. Oznaczał część miasta, dokąd unioniści nie powinni się zapuszczać. Później, niedaleko od tego miejsca, doszło do „krwawej niedzieli”, gdy brytyjscy żołnierze zastrzelili kilkunastu uczestników pokojowej katolickiej demonstracji. W Derry jak w lustrze odbijały się wszystkie problemy wybuchające pomiędzy irlandzkimi nacjonalistami a unionistami. Właśnie tu, w ubogiej katolickiej rodzinie, wychował się Martin McGuinness. To miejsce go kształtowało.

Tamtego dnia, w 1968 r., miał 18 lat i pracował u rzeźnika, pakując bekon. Zobaczył, jak policja pałuje demonstrantów na Duke Street. Zostawił bekon i z innymi młodymi Irlandczykami przez resztę dnia obrzucał policjantów kamieniami. Wtedy zrozumiał, że nie chce być bierny.

Mógł jednak wybrać drogę polityczną, nie walkę zbrojną. Stało się inaczej. Tygodnik „Economist” przypomina teraz inne wydarzenie, które mogło mieć wpływ na jego późniejsze wybory: w 1971 r. musiał wynieść z auta na swojej ulicy ciało Dessiego Beattiego, chłopca zabitego przez brytyjskich żołnierzy.

Czy wtedy uznał, że na przemoc można odpowiedzieć tylko przemocą? W każdym razie kilka lat później był już jednym z ważniejszych dowódców Irlandzkiej Armii Republikańskiej – zbrojnego podziemia. Wtedy miały miejsce dwie akcje, które IRA uznała za duże sukcesy. Jednego dnia, 27 sierpnia 1979 r., bomba zabiła lorda Mountbattena, kuzyna królowej Elżbiety II (razem z nim zginął jego wnuk), zaś po południu kolejna uśmierciła 18 żołnierzy. I tak trwała ta wojna. W latach 80. i 90. bomby nadal wybuchały – nawet w Londynie. Aż do roku 1998, gdy zakończyło ją tzw. porozumienie wielkopiątkowe. McGuinness był jednym z jego autorów.

Wdowy, dzieci, wnuki

Ten, który był żołnierzem podziemia, a potem politykiem, zmarł w łóżku. Chorował na serce, w styczniu wycofał się z polityki.

Jego pogrzeb mógł odbyć się tylko w Derry. Trumnę, okrytą irlandzką flagą, nieśli na ramionach przyjaciele, wśród tłumu wypełniającego ulice. Przez część drogi byli wśród nich Gerry Adams (szef partii Sinn Féin) i Michelle O’Neill, która na początku roku zastąpiła McGuinnessa na stanowisku przewodniczącego tej partii w Irlandii Północnej. Na pogrzebie był też eksprezydent Bill Clinton. Była również Arlene Foster, szefowa partii unionistów (DUP). Z McGuinnessem dzieliły ją nie tylko poglądy, ale też osobiste doświadczenia: jako dziecko widziała, jak IRA postrzeliła jej ojca policjanta.

Foster mogłaby powiedzieć, że zjawiła się, bo tak jej wypadało jako byłej premier regionalnego rządu, bez względu na uczucia. Ale wiele rodzin ofiar IRA nie wahało się mówić, co myślą o McGuinnessie. „W jego nekrologu napisano, że zostawił wdowę. To nieprawda, zostawił setki wdów” – mówiła mediom z goryczą Phyllis Carrothers. „Są matki i żony, którym nie dano wychować dzieci u boku mężów. Są dzieci, których jedyne wspomnienie o ojcach to wyblakłe zdjęcia” – argumentowała.

Jej męża Douglasa, policjanta, w 1991 r. zabiła bomba podłożona pod jego autem. Phyllis sama wychowała troje dzieci. „Bez względu na to, jak staramy się odejść od przeszłości, ona nadal jest. Za każdym razem, gdy rodzi się wnuk lub dzieje coś ważnego, myślę, jaki Dougie byłby dumny” – mówiła. Podkreślała, że McGuinness dożył 66 lat, zdołał wychować dzieci i doczekać wnuków, podczas gdy jej mężowi to wszystko zabrała IRA.

To prawda. Ale w Irlandii Północnej są też inne wdowy i matki: te, których bliscy zginęli z rąk unionistów lub brytyjskich żołnierzy i policjantów. One też mogłyby mówić o swym cierpieniu.

Tuż po porozumieniu z 1998 r. dziennik „Independent” opublikował własną statystykę konfliktu. Republikanie mieli zabić 2 tys. ludzi, lojaliści ponad tysiąc, brytyjski aparat bezpieczeństwa 360. Wśród ofiar cywilnych było 1200 katolików i 700 protestantów.

Tajemnice z przeszłości

Phyllis Carrothers ma jeszcze jeden żal do McGuinnessa: że do grobu zabrał wiele tajemnic. Tymczasem wśród rodzin ofiar IRA są i takie, które do dziś nie wiedzą, kto stał za śmiercią ich najbliższych. A czasem nawet, gdzie pochowane są ich ciała. Szczęście mieli bliscy Jean McConville, zamordowanej przez IRA w 1972 r. Miejsce pochówku jej zwłok ujawniono dopiero po podpisaniu porozumienia pokojowego. Szczątki odnaleziono w 2003 r.

To zresztą jedna z bardziej szokujących historii z czasów tego konfliktu. Jean McConville była katoliczką, wdową z dziesięciorgiem dzieci. Bojownicy IRA podejrzewali ją – niesłusznie, jak się potem okazało – że jest konfidentką brytyjskiej policji. Zabrali ją z domu w grudniowy wieczór, tak jak stała, na oczach płaczących dzieci. To one, już jako dorośli ludzie, długo walczyły o prawdę o „zniknięciu” matki oraz chociażby o przeprosiny.

Tajemnic jest jeszcze wiele, a weterani konfliktu nie są wcale skorzy do mówienia. Faktem jest jednak, że rozwiązanie choćby części z nich stało się możliwe właśnie dzięki porozumieniu z 1998 r. – temu, którego osiągnięcie nie byłoby możliwe bez McGuinnessa.

Co nie zmienia faktu, że zarzuca mu się także, iż nigdy nie przeprosił rodzin ofiar IRA, choć był jednym z dowódców i musiał nie tylko wiedzieć, co się dzieje, ale też wydawać rozkazy. On sam podkreślał, że czuł dumę, będąc członkiem IRA. „Byłoby mi wstyd, gdybym nie był częścią ruchu oporu” – mówił w jednym z wywiadów i sugerował, aby pamiętać, jaka sytuacja panowała wtedy w rejonie Derry.

Kres zabijania

Kiedy on sam uznał, że ta sytuacja się zmieniła?

Po 30 latach walki republikańskie cele nie zostały osiągnięte – Irlandia była nadal podzielona, w jej północnej części stacjonowali brytyjscy żołnierze. W latach 90. XX wieku McGuinness przeszedł więc ze strony zwolenników walki zbrojnej na stronę negocjatorów pokojowych. Może była to chłodna kalkulacja, zmiana strategii. A może był już zmęczony walką i śmiercią (choć sam nigdy nie przyznał, że osobiście kogoś zabił).

Może jest więc tak, że tylko ktoś, kto sam uczestniczył w zabijaniu, może przerwać krąg odwetu i przemocy. Nie przypadkiem w Izraelu to Ariel Szaron – twardy generał, który sprzeciwiał się negocjacjom pokojowym z Palestyńczykami i był oskarżany o zbrodnie wojenne – już jako premier dokonał wolty i w 2005 r. zlikwidował żydowskie osiedla w Strefie Gazy.

Podobnie w Irlandii Północnej – tutaj to McGuinness miał dość autorytetu i zdecydowania, by zmusić bardziej radykalnych członków IRA do odłożenia broni. „Moja wojna się skończyła” – mówił już jako wicepremier północnoirlandzkiego rządu lokalnego. Tych, którzy starali się wstrzymać proces pokojowy i kontynuowali walkę, nie bał się nazywać „zdrajcami Irlandii”. Bez niego pokój nie byłby możliwy lub zapanowałby znacznie później. Bo Gerry Adams, lider Sinn Féin (uważanej wtedy za nieformalne, ale faktyczne polityczne ramię IRA), nie miał dość poważania wśród bojowników, jako „polityk”, nie „żołnierz”.

Dla republikańskich dołów to McGuinness był gwarantem, że porozumienie pokojowe nie będzie oznaczało zdrady ich sprawy.

„Potwór” w rządzie

Porozumienie podpisano w Wielki Piątek 1998 r., stąd zwane jest wielkopiątkowym. Na jego podstawie stworzono regionalny parlament i lokalny rząd Irlandii Północnej. Według ugody władzę zawsze muszą dzielić republikanie i unioniści.

McGuinness wszedł do pierwszego rządu lokalnego jako minister edukacji. Z tego czasu zachowała się anegdota, jak podczas pierwszego posiedzenia gabinetu jeden z republikanów ostrzegł ówczesnego unionistycznego premiera Davida Trimble’a: „Cokolwiek by się działo, nie pozwól Martinowi mówić o wędkowaniu. Jak zacznie mówić o łowieniu ryb, to nie skończy przez cały dzień i nic tu nie zrobimy”.

A potem była zaskakująca przyjaźń McGuinnessa z unionistą Ianem Paisleyem, który wcześniej nazywał go „spragnionym krwi potworem”. W 2007 r. Paisley został premierem Irlandii Północnej, zaś McGuinness wicepremierem. Znakomitej relacji obu polityków z obozów, które jeszcze niedawno zwarły się w śmiertelnej walce, nie dało się ukryć. Na zdjęciach widać, jak zanoszą się śmiechem – stąd nazwano ich „Chuckle Brothers”, jak duet znanych brytyjskich komików.

Innym momentem, który pokazuje, jaką drogę przeszedł McGuinness, było spotkanie z królową w 2012 r. Ich uścisk dłoni trwał kilka sekund, ale uwieczniony na zdjęciu, trafił na okładki bodaj wszystkich gazet. Był to historyczny moment, choć dla obu stron niełatwy. W końcu kiedyś królowa była jednym z celów IRA. Potem, w 2016 r., doszło do ich kolejnego spotkania, już dłuższego. Po śmierci McGuinnessa królowa przesłała wdowie list z kondolencjami.

Irlandia na rozdrożu

O porozumieniu wielkopiątkowym ostatnio znów mówi się w Irlandii, a to za sprawą jednego z punktów tej ugody, który otwiera drogę do zjednoczenia wyspy – o ile taka byłaby wola jej mieszkańców. Sinn Féin uważa dziś bowiem, że rozpoczęta przez Londyn procedura wyjścia z Unii Europejskiej daje powód do przeprowadzenia referendum w tej sprawie. Irlandczycy z Północy chcą w Unii zostać. Zjednoczenie z Republiką Irlandii oznaczałoby jednak oderwanie się od Wielkiej Brytanii.

Wbrew temu, o czym przekonana zdaje się być Sinn Féin, w Irlandii Północnej na razie nie ma dla tej idei wielkiego poparcia. Są za to obawy o przyszłość. Także o to, czy Brexit nie zachwieje wypracowaną równowagą, czy nie przywoła demonów przeszłości.
W takiej chwili McGuinnessa może brakować zarówno republikanom, których reprezentował, jak też unionistom, z którymi umiał rozmawiać. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2017